Przejdź do treści

Katarzyna Nosowska: „Towarzyszyło mi milion wstydów z tym dotyczącym ciała na czele”

Katarzyna Nosowska w "Nie mylić z miłością" wraca do najbardziej osobistych i intymnych wspomnień - na zdjęciu artystka w okularach z czarnymi oprawkami, złotymi kolczykami, beżowym płaszczu wychodzi ze studia Dzień dobry TVN - Hello Zdrowie
Katarzyna Nosowska w "Nie mylić z miłością" wraca do najbardziej osobistych i intymnych wspomnień / Zdjęcie: MWMEDIA, Warszawa 11.2018
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Wstydziłam się i nadal wstydzę mówić, co dobrego mi się przytrafiło, żeby nie sprawić przykrości tym, którzy wciąż czekają na uśmiech losu. (…) Bałaganu. Rozebrać u lekarza. Mówić po angielsku. Wstydziłam się, że mam mało pieniędzy, ale też wtedy, gdy zaczęłam dobrze zarabiać” – pisze w swojej najnowszej książce „Nie mylić z miłością” Katarzyna Nosowska i dodaje, że dziś już „nie ma czasu na wstyd”. To kolejna publikacja artystki, z której sporo dowiadujemy się o niej samej. O jej dzieciństwie, relacjach, drodze do akceptacji siebie i innych składowych, które ją ukształtowały.

„Wstyd w związku wyczerpuje najbardziej”

Trudno dotrzymać jej kroku. Zaledwie kilka miesięcy temu wydała solową płytę „DEGRENGOLADA”, a już na horyzoncie pojawiła się kolejna nowość w postaci trzeciej książki. Katarzyna Nosowska po bestsellerowych „A ja żem jej powiedziała…” i „Powrót z Bambuko” wydała właśnie kolejną publikację, której tytuł brzmi „Nie mylić z miłością”. To najbardziej intymne i osobiste teksty uwielbianej artystki. Tym razem skupione w dużym stopniu wokół zagadnienia miłości.

Z fragmentów, które trafiły już do sieci, dowiadujemy się, że na drodze Nosowskiej prowadzącej do przeżywania miłości w pełni (zarówno tej do ciała, jak i bliskich) często stał wstyd. Jednak nauczyła się, tak nim zarządzać, by nie rujnował jej życia.

„Nie lubiłam luster nigdy, ale wiem, jak się ustawić, żeby trwające dwie sekundy omiecenie wzrokiem całości nie bolało” – podkreśla artystka. „Gdy ktoś pisał mi w komentarzu, że jestem gruba, myślałam, że jest złośliwy, chce dowalić, bo pewnie zazdrości mi Fryderyków, a okazało się, że po prostu stwierdza fakt, bo widzi, jak wyglądam, a to ja żyję w alternatywnej rzeczywistości, którą sobie zamanifestowałam siłą własnego umysłu. No, powiem wam – szok” – dodaje.

Nosowska przyznaje, że najbardziej wyczerpujący był wstyd w związku, który odzywał się nie tylko w sytuacjach intymnych, ale generalnie na co dzień. „(…) pierdzieliłam, że światło koniecznie gasimy, bo chodzi o nastrój, że nie latam nago po domu, bo mi nerki przewieje, że nie siadam goła na kanapie, bo mi zarazki wejdą do otworów, że na jeźdźca to lepiej nie, bo preferuję uległość, a jestem okutana w szmaty przy stustopniowym upale, bo mam ekstremalne uczulenie na słońce – czytamy.

„Wstyd blokuje” – przyznaje gorzko artystka i dodaje, że z jego powodu kłamiemy, co wywołuje w nas zmęczenie, frustrację i poczucie osamotnienia mimo dość pokaźnego grona ludzi wokół.

„Mieszkając na co dzień z człowiekiem, przed którym odgrywamy spektakl, nie mamy gdzie odpocząć, wyjść z roli, by nie zwariować. Tak się po prostu nie da bez uszczerbku na zdrowiu, bez stopniowej utraty szacunku do siebie. Po całym dniu wciągania brzucha w autobusie, pracy, na imieninach, wracasz do domu i nadal go nie puszczasz – wciągasz w przedpokoju, na kanapie, w łóżku, w łazience, bo masz paranoję, że partner wejdzie bez pukania albo rzuci okiem przez dziurkę od klucza” – wymienia Nosowska. „Kolejna sprawa – nie ma mowy o orgazmie, gdy człowiek pilnuje w miarę korzystnej pozy, utrzymuje lewy profil i przygryza policzki” – dodaje.

52-latka podkreśla, że miała „milion wstydów”, a wiodącym był ten dotyczący ciała. Jak jest dziś? „Większość wstydów pożegnałam, zanim ciało zaczęło się kurczyć. (…) Nie mam już czasu na wstyd. Nie mam już czasu na zagrywanie się w spektaklach. Chcę żyć! Tak bardzo chcę nareszcie żyć naprawdę” – przyznaje i bez ogródek dodaje: „Kochani, najmilsi, najdoskonalsi w aktualnej formie – J..AĆ WSTYD. On zawstydza Miłość, która nie lubi gościć w przestrzeniach przez niego opanowanych„.

Katarzyna Grochola /fot. MW media

„Nie byłam w niczyim typie”

W drugim rozdziale swojej książki, nazwanym „Dowód miłości”, Nosowska wraca wspomnieniami do czasów szkolnych. Artystka zastanawia się, czy na młodych dziewczynach chłopcy wywierają presję udowadniania swoich uczuć w taki (obrzydliwy) sposób, w jaki odbywało się to jeszcze kilkanaście lat temu.

„Dawniej to było na porządku dziennym. Prośba o chodzenie, sporo lizania się, wjazd pod bluzkę, nieporadne ściskanie (tak się ściska trąbkę rowerową) piersi, jeśli były już obecne, trochę jałowego pettingu i sru – żądanie dowodu miłości, czyli wyraźna sugestia, że pora pójść na całość, bo jak nie, to koniec. Bo jak nie, to poprosi o chodzenie Beatę albo Kamilę” – wspomina Nosowska.

Artystka przyznaje, że był to krępujący, trudny moment w życiu dziewczyny, wymagający gimnastykowania przed rodzicami i przyjaciółkami, a z drugiej strony napawający nieco dumą, bo „posiadanie” chłopaka było pewnym wyróżnieniem, jakkolwiek absurdalnie dziś to brzmi.

„Osobiście nie musiałam się zmagać z tym tematem, bo byłam całkowicie niewidzialna dla płci przeciwnej. Nikt nigdy ode mnie niczego nie żądał, nikt mnie nie całował, miałam parę obecnych bezdźwięcznych trąbek, ale mogłam zostawiać bramę otwartą na oścież, a błona i tak spałaby spokojnie dziewiczym snem. Nie byłam w niczyim, dosłownie w niczyim typie. Było nas wiele niedostrzeganych, niechcianych, marzących przed zaśnięciem o chłopakach ze sportówy albo o Limahlu. Czasem z zazdrości wyzywałyśmy atrakcyjne koleżanki na murach” – dodała Nosowska.

W dalszej części piosenkarka przyznaje gorzko, że żądanie miłości nie jest tylko znakiem dawnych czasów, że „nadal są tacy i takie, co wchodzą z kopa”. I apeluje: „Nie róbmy tego sobie nawzajem. Spróbujmy dowiedzieć się, czym jest miłość. Zdobyć dowód na jej istnienie w naszym życiu albo uczciwie przyznać, że jej w nim nie ma”.

„Byłam dziewczynką odczuwającą głęboki deficyt miłości”

Katarzyna Nosowska w swojej najnowszej książce zagląda w głąb siebie, wraca do wspomnień, niekiedy bolesnych, odsłania przed czytelnikami i czytelniczkami osobiste historie, by dotrzeć do jednego z fundamentalnych uczuć – miłości. W jednym z rozdziałów opisuje, na jakim gruncie u niej wzrastało to uczucie i z jakim wyobrażeniem jego weszła w dorosłość.

Byłam dziewczynką odczuwającą głęboki deficyt miłości. Dziś wiem, że w dorosłość weszłam, nie rozumiejąc, czym jest. Słyszałam zbitkę 'kocham cię’, ale przypisywałam do niej określone wrażenia. Kocham cię zawierało 'ale’. Mieściło w sobie groźbę, mnóstwo oczekiwań, było warunkowe, dawane i odbierane” – podkreśla.

Nosowska pisze gorzko: „O tym, że nie wiem, czym jest miłość, co znaczy 'kocham cię’, dowiedziałam się jako dojrzała kobieta”. Frazy „kocham cię” nadużywała, a właściwie nią „szastała”. Dla niej miłość to „temat gigant, najważniejsze, co może spotkać za życia, najbardziej poszukiwane”.

„Pewnie zdarzy mi się jeszcze wykopyrtnąć na poziomie doboru słów nie raz, ale już wiem, co dla mnie znaczy 'kocham cię’, i nie użyję go bez zastanowienia” – podsumowuje.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń
Fragmenty pochodzą z książki „Nie mylić z miłością” Katarzyny Nosowskiej, wyd. Wielka Litera.

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?