Przejdź do treści

Błędna diagnoza kosztowała Zofię opiekę nad dzieckiem. Do dziś musi zmagać się z jej konsekwencjami

zrezygnowana kobieta siedzi na łóżku, plecami do widza, patrzy przez okno - hello Zdrowie
Błędna diagnoza kosztowała Zofię opiekę nad dzieckiem. Do dziś musi zmagać się z jej konsekwencjami / Fot. Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?

Słuchanie historii, w których nieprawidłowa diagnoza zaważyła na czyimś życiu, nie jest łatwym doświadczeniem. Z początku podchodzisz do nich z niedowierzaniem – lekarzy otacza nimb nieomylności, kto jak nie oni mają wiedzieć, co nam dolega? Tymczasem błędy lekarskie zdarzają się częściej, niż można się spodziewać, chociaż na szczęście nie zawsze mają tragiczne konsekwencje. Tak było w przypadku Zofii.

Sama jestem osobą, której nieprawidłowo postawiona diagnoza wywróciła życie do góry nogami – co prawda nie moja, a mojej mamy. Kiedy miałam trzynaście lat, ratownik medyczny pomylił typowe objawy udaru mózgu z gwałtownym zatruciem pokarmowym i odmówił przewiezienia do szpitala. Przez trzy dni krew zdążyła zalać cały płat czołowy i część rdzenia kręgowego. Mama przeżyła, ale spędziła w szpitalu dwa miesiące zamiast kilku dni. Wróciła do sprawności fizycznej, ale nigdy nie była już tą samą mamą. A ja dzisiaj, prawie dwadzieścia lat później, nadal nie mogę się z tym pogodzić.

W Polsce brakuje oficjalnego systemu monitorującego liczbę błędów lekarskich. Dostępne statystyki nie obejmują sytuacji, w których nieprawidłowe rozpoznanie lub leczenie nie przyniosły skutku śmiertelnego. Jak wielu z nas codziennie mierzy się z powikłaniami wynikającymi z jednej lekarskiej pomyłki?

Diagnoza jako forma opresji

Na tle osób, które za błąd lekarski zapłaciły życiem, historia Zofii może wydawać się niemal szczęśliwa. Trudno porównać skutki źle dobranego leczenia psychiatrycznego do konsekwencji widocznych gołym okiem. Pomimo upływu lat, moja rozmówczyni nadal nie jest w stanie zaufać lekarzom, a momentami również sobie. W końcu tak długo była tą “nienormalną”, a jej doświadczenia bagatelizowane przez partnera i ówczesną lekarkę.

– Lekarka, która słyszała, co się dzieje w moim życiu, w ogóle nie zarejestrowała tego, że to nie ze mną i moją głową jest coś nie tak, a po prostu tkwię w przemocowej dynamice. Prawdopodobnie tak było łatwiej – z perspektywy lekarza psychiatry uznała, że jej zadaniem jest leczenie moich objawów. Nie widziała mnie i mojej historii – wspomina Zofia.

Na podstawie przekazanych przez nią informacji specjalistka dość szybko postawiła diagnozę choroby afektywnej dwubiegunowej. Nie zwróciła uwagi na fakt, że sinusoida okresu rzekomej manii i depresji pokrywała się z miesiącami, w których pacjentka na przemian pracowała latem, a zimą pozostawała bez stałego zatrudnienia. Zofia przeżywała ciężki okres, a do leczenia zachęcał ją mąż, który za przyczynę problemów w relacji uznał wyłącznie zły stan psychiczny żony. Wierzyła, że leczenie jej pomoże i – jak mówiła – „w końcu przestanie być nienormalna, co sprawi, że wszystko ponownie się ułoży”. Tymczasem przepisane leki jedynie pogarszały jej samopoczucie, prowadząc do silnego odrealnienia i zobojętnienia.

Chociaż leczenie nie przynosiło efektu – w końcu nie było ukierunkowane na rzeczywistą chorobę – zamiast wprowadzić zmiany, lekarka tylko zwiększała dawki leków. Kiedy zmarła babcia Zofii, kobieta nie mogła w pełni przeżyć żałoby, bo jej emocje były niemal zupełnie wygłuszone. Jednocześnie lekarka zdawała się ignorować fakt, że śmierć najbliższego członka rodziny oraz ciężkie rozstanie z mężem, które nastąpiło tuż po tym, mają prawo negatywnie wpływać na stan psychiczny pacjentki.

Wkrótce nadszedł moment, kiedy Zofia zrozumiała, że leczenie prowadzi donikąd. W międzyczasie mąż tymczasowo odebrał jej opiekę nad dzieckiem, twierdząc że stan psychiczny byłej żony nie pozwala na właściwe zajmowanie się synem. Zofia trafiła na dzienny oddział psychiatryczny, gdzie lekarze zdiagnozowali depresję, ale nie dostrzegli przesłanek ku chorobie afektywnej dwubiegunowej. Wystarczyły trzy tygodnie właściwego leczenia, aby wróciła do domu i ponownie podjęła walkę o siebie i swojego syna.

Konsekwencje błędu

Jak nieprawidłowa diagnoza wpłynęła na życie Zofii? Zachwiała jej poczuciem zaufania do lekarzy i systemu ochrony zdrowia. Paraliżuje ją wizja rozmowy o tym, co złego dzieje się w jej życiu. Czasem nadal nie potrafi zawalczyć o swoje, bo wraca przekonanie, że nie wie, co dla niej dobre i nie myśli “normalnie”.

– Obecnie podzielenie się tym, co u mnie, jest dla mnie traumatyczne. Boję się wchodzić w relacje, tym bardziej nierówne, gdzie ktoś ma przewagę, taką, jak na przykład ma lekarz – mówi Zofia.

Na szczęście wkrótce trafiła na empatyczną lekarkę, która za zestawem objawów dostrzegła żywą osobę. Rzeczywiście, w momencie rozpadu małżeństwa przeżywała epizod depresyjny, jednak nie był on elementem charakterystycznej dla choroby dwubiegunowej sinusoidy, a w pełni uzasadnioną reakcją na ciężką sytuację życiową.

Tamta diagnoza odbija się echem za każdym razem, kiedy walczę z byłym mężem w sądzie. To ja muszę udowadniać i przedstawiać dokumenty, że można wierzyć w to, co mówię

U nowej lekarki proces diagnostyczny trwał prawie półtora roku. Po wielu sesjach opartych na szczerej rozmowie i wspólnym wypełnianiu testów, stwierdziła, że Zofia jest osobą neuroatypową. W końcu ktoś jej uwierzył, zapewnił, że nie jest chora psychicznie i wszystko będzie dobrze.

Obecnie Zofia sprawuje niemal pełną opiekę nad synem, ale konsekwencje błędnej diagnozy odczuwa na wielu polach.

– Tamta diagnoza odbija się echem za każdym razem, kiedy walczę z byłym mężem w sądzie. To ja muszę udowadniać i przedstawiać dokumenty, że można wierzyć w to, co mówię. Po drugiej stronie cały czas jest argument “pamiętajmy, że ona jest nienormalna”. Nawet kiedy wiem, że mam rację, nadal boję się, że nikt mi nie uwierzy.

Czy historia Zofii jest odosobniona? Dopiero od niedawna wzrasta liczba osób diagnozowanych jako neuroatypowe w dorosłym wieku. Wiele z nich przez lata odbijało się od drzwi gabinetów lekarskich, słysząc kolejne diagnozy, które nie trafiały w sedno problemu. W przypadku Zofii tragizmu dodaje fakt, że nieprawidłowe rozpoznanie wpłynęło na tok sprawy rozwodowej i posłużyło za argument umniejszający jej zeznania. Trudno przewidzieć, jak wyglądałaby obecnie sytuacja, gdyby od razu uzyskała właściwą diagnozę i leczenie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?