Babcia, córka i wnuczka – w Kinie Żeglarz mieszkają za ekranem. Jak Beatlesi. „Żyjemy i pracujemy w naszym ‘kontrolowanym chaosie’”
– Są osoby, które właśnie do nas kierują pierwsze kroki, bo chcą wziąć repertuar i według niego rozplanować sobie urlop. Te, które wracają, są absolutnym filarem naszej widowni – o codzienności i o wyjątkowej historii studyjnego Kina Żeglarz w Jastarni rozmawiam z trzema tworzącymi je kobietami: Urszulą, Dagmarą i Patrycją Blindow.
Ewa Koza, Hello Zdrowie: Dużo się mówi o tym, jak ważna jest równowaga między pracą a życiem prywatnym. Jak to u pań wygląda?
Urszula Blindow: Nie wygląda (śmiech). Razem mieszkamy, razem pracujemy – spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu. Naprawdę dobrze się znamy. Znamy swoje nawyki, wady i zalety.
Kiedy możecie panie trochę od siebie odpocząć?
UB: Rzadko, bardzo rzadko, ale zdarza nam się. Kiedyś Dagmara wyjeżdżała do pracy za granicę, więc byłyśmy we dwie, z Patrycją. Teraz ona nas opuszcza, gdy od czasu do czasu jedzie do swojej drugiej pracy albo wyjeżdża gdzieś w świat. Byle na krótko (śmiech).
Patrycja Blindow: Tak, na krótko, to kluczowe (śmiech).
Dagmara Blindow: W domu każda ma swój pokój i każda zajmuje się swoimi sprawami. Ja bardzo często robię biżuterię, Patrycja klika, mama czyta. Razem uwielbiamy oglądać filmy, nie tylko w kinie.
Żeglarz został w tym roku nominowany do nagrody dla Najlepszego Kina w Polsce. Co to dla pań oznacza?
PB: Nie chcę powiedzieć, że to zwieńczenie, ale na pewno docenienie ostatnich kilku lat rozwoju kina. Tym ważniejsze, że ta nagroda jest z ramienia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej (PISF), od którego wcześniej nie dostałyśmy żadnego wsparcia systemowego. Przez lata nie mogłyśmy być przyjęte do Stowarzyszenia Kin Studyjnych (SKS), bo byłyśmy kinem sezonowym. Z czasem stałyśmy się Fundacją, a w SKS zmieniły się władze i w końcu pojawiła się możliwość przystąpienia do Stowarzyszenia. Żeglarz został dostrzeżony przez PISF. Ta nagroda wraca po paru latach – poprzednia władza ją wymazała – tym bardziej jest to dla nas ważne.
Zostałyśmy już docenione przez naszą Załogę, czyli przez osoby, które bywają w Żeglarzu, m.in. poprzez wsparcie w trakcie pandemii, gdy walczyłyśmy o przetrwanie i uruchomiłyśmy zrzutkę. Zostałyśmy wielokrotnie docenione przez media, byłyśmy już niemal wszędzie, od Dzień Dobry TVN, po Telewizję TRWAM, łącznie z Make Life Harder. Zostałyśmy dostrzeżone i docenione w branży i przez władze lokalne, dostałyśmy już kilka nagród, a teraz czujemy się docenione przez najważniejszą instytucję branży filmowej w Polsce, co jest to dla nas ukoronowaniem ostatnich pięciu lat walki o być albo nie być.
Jak przeczytałam na stronie Żeglarza, kino jest dla pań kulturą, nie rozrywką. Kto do was przychodzi?
PB: Jesteśmy kinem studyjnym, co determinuje repertuar, a ten determinuje widownię. Na pewno osoby, które do nas docierają, są bardziej nastawione na ambitne kino niszowe, na film, który jest nie tylko rozrywką. Nie jest tak, że od niej uciekamy, ale akcent kładziemy gdzie indziej. Zależy nam na prezentowaniu wartościowych filmów. Chcemy, żeby wychodząc z kina człowiek mógł mieć poczucie, że dobrze spędził czas, że było to dla niego wartościowe doświadczenie.
Przychodzą do nas różni ludzie, z całej Polski, a nawet ze świata, bo działamy w miejscu turystycznym. Bardzo często przychodzą osoby, które co roku przyjeżdżają do Jastarni. Tu, w holu, słychać stukot walizek. Są osoby, które właśnie do nas kierują pierwsze kroki. Chcą wziąć repertuar i według niego rozplanować sobie urlop. Te, które wracają, są absolutnym filarem naszej widowni.
DB: W tym roku jedna z pań przyszła prosto z pociągu i od razu weszła na seans, walizkę zostawiła w holu. Chciała obejrzeć konkretny film, a u siebie, przed wyjazdem, nie zdążyła.
Od dwóch, lat pod koniec sierpnia, na pokładzie Żeglarza odbywa się All Inclusive Film Festival. Jakie jeszcze wydarzenia mają miejsce w waszych progach?
PB: Wystawy, spotkania autorskie, koncerty, jam session, kultowe filmy z kaszubskim lektorem na żywo. W tym roku po raz pierwszy organizowałyśmy Baltic Surf Film Festival i mamy nadzieję, że on też wejdzie do stałego kalendarza. Czasem jest jakiś spektakl, co roku Czesław Mozil przyjeżdża ze swoim Solo Actem, a na majówkę są Dni Filmu Kaszubskiego.
Od kiedy Żeglarz jest kinem całorocznym?
PB: Od tego roku. W połowie lipca udało nam się otworzyć małą salę. Łatwiej będzie ją ogrzać, stąd plan, żeby na okres zimowy wygasić dużą i od czwartku do niedzieli funkcjonować w małej, przez całą zimę. Co, oczywiście, nie ma uzasadnienia ekonomicznego, ale naszym wielkim marzeniem jest, żeby Żeglarz płynął cały rok.
Jak wygląda życie w Jastarni poza sezonem, kto tu przyjeżdża?
PB: Na pewno ktoś przyjeżdża, bo dostajemy mnóstwo powiadomień na Instagramie: „Hej, jesteśmy! Szkoda, że zamknięte”.
UB: Jesienią goście przyjeżdżają głównie na weekendy, dlatego tak nam zależy, żeby kino mogło funkcjonować poza sezonem od czwartku do niedzieli.
Gdzie jest pań dom – w Wejherowie czy w Jastarni?
DB: W obu miejscach. Pół roku w Wejherowie, pół roku w Jastarni. W sezonie letnim mieszkamy w kinie, za ekranem. Jak Beatlesi (śmiech).
Pani Urszulo, Kino Żeglarz to prezent, który dostała pani od męża. Jak się zaczęła ta historia?
UB: Zaczęła się dawno, naprawdę dawno temu. Bogdan, mój mąż, był kiniarzem, prowadził kino w Wejherowie. Były okresy, w których miał kilka kin, były i takie, kiedy był tylko Świt w Wejherowie. Tam mieszkaliśmy, ale – jak to kiniarze – jeździliśmy na wypoczynek do innych kin, wtedy czuliśmy się szczęśliwi. Tak się zdarzyło, że przyjechaliśmy na wakacje do Jastarni. Zakochałam się w tym miejscu, od tej pory ciągle wracaliśmy. W którymś momencie tutejsze kino zmieniło właściciela i pojawiła się możliwość wydzierżawienia go. Bogdan je wydzierżawił, a w końcu kino zostało nasze. Od początku czuliśmy się tu jak u siebie.
Jak wygląda dzisiejsza kinowa codzienność, macie panie podzielone zadania?
UB: Wszystko jest ustalone.
PB: A widzisz, ja bym powiedziała, że płynne, ale – faktycznie – są obszary, którymi każda zajmuje się osobno. Cała reszta płynie. Tu nie ma dwóch takich samych dni. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, codziennie jest jakiś czynnik, o którym wcześniej byśmy nie pomyślały. Ktoś przyjdzie, coś się pojawi, coś się zepsuje, zadzwoni grupa. Nasza praca jest mocno uzależniona od pogody. Żyjemy i pracujemy w naszym „kontrolowanym chaosie” (śmiech).
Ile razy w sezonie letnim udało się paniom pójść na plażę?
DB: Ja byłam dwa razy po dziesięć minut. Ale nawet tam nie odpoczywamy, lato to dla nas nie jest czas na odpoczynek. Nie wyłączymy telefonów, ciągle ktoś dzwoni, ciągle są jakieś pytania. Były takie sezony, że nie mogłam wyjść za próg kina, bo zaraz się coś działo i natychmiast musiałam wracać. Pamiętam, jak kiedyś woda leciała na tablicę rozdzielczą.
UB: Tak, Dagmara ma zakaz wychodzenia z kina, bo zaraz coś się dzieje. Teraz jest dobrze – każda nosi przy sobie telefon komórkowy. Kiedyś ich nie było, więc biegałam po Jastarni i szukałam córki.
Pani Dagmaro, kiedy pani włączyła się w pracę kina?
DB: 31 lat temu, w kwietniu 1993. Oprócz prac dorywczych w Holandii, gdzie przez 17 lat jeździłam dla podreperowania budżetu kina, nie pracowałam nigdzie indziej, a wejście w pracę na rzecz kina było tak płynne i oczywiste, że niemal tego nie zauważyłam.
Jak wygląda życie dziecka, które dorasta w kinie?
DB: Wspaniale! Kinem mojego dzieciństwa było Kino Świt w Wejherowie. Bileterki były moimi ciociami, kasjerka – ciocią Marylą. Wszyscy mnie rozpieszczali i wszędzie wpuszczali. Wchodziłam do kabiny projekcyjnej, a jak zaczęłam chodzić do szkoły, nauczyli mnie sklejać i przewijać filmy. Na zakładanie taśm byłam trochę za mała, więc tylko mi pokazywali, jak to się robi. Po seansie mogłam biegać między rzędami i zamykać fotele, takie ciężkie, półokrągłe, i zbierać większe papierki, wyręczając bileterki. Mogłam załatwiać wejściówki dla kolegów i koleżanek z klasy. Do dziś wspominają, jak tato otworzył drzwi sali kinowej i zaprosił ósmą a, żebyśmy mogli wejść jako pierwsi na „Wejście smoka”, czyli film, który wtedy był dla osób pełnoletnich.
Patrycja, a twoje dzieciństwo w kinie?
PB: Pamiętam Świt, ale moje dzieciństwo i moje kino to Żeglarz. Pamiętam jazdę na deskorolce, hulajnodze i na rowerze po skosach na sali, pamiętam bieganie po fotelach z przyjaciółmi, tak, żeby nie dotknąć podłogi. Pamiętam koszmar kiniarza, czyli zrywanie gum spod foteli, i błaganie mamy, żeby puściła horror 10-latkom (śmiech), żebyśmy mogli zjeść pizzę i obejrzeć go w sali kinowej. Moje dzieciństwo to też nieustanne oglądanie „Shreka”, widziałam go chyba 11 razy, i filmów dla dorosłych. Oglądałam wszystko, jak leci.
Pani Dagmaro, pani też się udawało zobaczyć coś wcześniej niż pani rówieśniczkom i rówieśnikom?
DB: O, tak! U nas w domu nie odmawia się dzieciom oglądania filmów. Uważamy, że lepiej obejrzeć film i omówić z młodym człowiekiem przedstawiony w nim problem, niż pozwolić, żeby pokątnie i tak obejrzał to, co go ciekawi, i dyskutował na ten temat z koleżankami i kolegami.
Wszystko zaczęło się od tego, że mama zabroniła mi obejrzeć „Strachy w kuchni”. Pamiętam, że poszłam do szkoły, wróciłam i powiedziałam: „Ty mi nie pozwoliłaś go zobaczyć, to ja ci to teraz opowiem ten film”. I z lekkiego, miłego thrillera, wyszła jakaś absolutna zgroza. Mama stwierdziła wtedy: „Od tej pory wszystkie filmy oglądasz ze mną”.
PB: Ja też oglądałam wszystko, oprócz Hannibala. Frajdą było dla mnie to, że mogłam wpuszczać i wypuszczać widzów czy siedzieć u kinooperatorów, w kabinie projekcyjnej, i grać w GTA (seria gier komputerowych – przyp. red.). Moje dzieciństwo to też oglądanie „Titanica”, bez ustanku.
DP: Właśnie tym, króciutkim filmem (śmiech), Patrycja, jeszcze przez ukończeniem 4. roku życia, rozpoczęła swoje seanse kinowe. Byłyśmy w Warszawie, w ówczesnym Kinie Skarpa, posadziłyśmy ją sobie na kolanach i na zmianę czytałyśmy jej z mamą listę dialogową. Bileterki się zastanawiały, kiedy ona wyjdzie, kiedy się znudzi. Wysiedziała całe 3 godziny i 10 minut.
A ze swojego dzieciństwa pamiętam takie filmy jak „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Hair” i wiele innych. Znałam chyba wszystkie trójmiejskie kina, bo gdy tata jeździł do kolegów kiniarzy i koleżanek kiniarek, jechałam z nim, siadałam na sali i oglądałam filmy.
Co jest dla pań największym wyzwaniem w prowadzeniu kina?
UB: Niezmiennie fundusze. Musimy zrobić remont, a nie mamy za co.
Jakie są perspektywy?
PB: Cóż, dwa lata temu nikt nie myślał, że otworzymy drugą salę, tymczasem dolny pokład jest i działa.
Czy za nagrodami, których Żeglarz sporo już zebrał, idą finanse?
PB: Dwa lata temu, gdy dostałyśmy wyróżnienie od Ministra Kultury, w ramach konkursu Bursztynowy Mieczyk – to docenienie pomorskich NGO-sów – w ramach nagrody dostałyśmy 10 tysięcy złotych. Dla Najlepszego Kina w Polsce nagroda wynosi 15 tysięcy. Oczywiście, zawsze lepiej mieć niż nie mieć, ale w takim przybytku jak Żeglarz, to dwa rachunki za prąd.
Liczyłyście panie, jaka kwota byłaby niezbędna do wyremontowania kina?
PB: Robiłyśmy kosztorys dwa lata temu, na ten moment szacujemy, że potrzebowałybyśmy 2 milionów, wtedy było trochę mniej. Sam remont dachu to 700 tysięcy.
Gdzie płynie Żeglarz?
PB: W kierunku remontu i poważnej działalności całorocznej. No i chętnie postawiłybyśmy za kinem chałupkę, żeby tu żyć.
Czyli oprócz miłości do kina, płynie w pań krwi optymizm.
PB: Raczej szaleństwo (śmiech).
Zobacz także
Wojtek Sawicki o nowym filmie Disneya: „Rzeczy, których nie spodziewałem się dożyć”
„Nie chciałem dalej żyć. Czułem się, jakbym tonął”. Ed Sheeran opowiedział o zaburzeniach odżywiania, depresji i uzależnieniu
Paweł Burczyk: „Zdarza się, że ojcowie mówią: to nie moje dziecko, bo u mnie w rodzinie debili nie było”
Polecamy
Dlaczego krawaty i gorące herbaty nie są dla lekarzy psychiatrów? Tłumaczy dr Benji Waterhouse
„Wydawało mi się, że piłka nie jest dla mnie. Jako osoba bez nogi zawsze stałam na bramce podczas lekcji wuefu” – mówi Anna Raniewicz, kapitanka Reprezentacji Polski w Amp Futbolu
To nie Briana Coxa powinniśmy się bać, tylko własnych biurek. Chcemy więcej takich reklam!
Rusza projekt Aktywny Rodzic. Sprawdź, jakie finansowe wsparcie może ci przysługiwać
się ten artykuł?