Anna-Maria Sieklucka o filmie „365 dni”: „To produkcja ukazująca patriarchalną, przemocową relację”
Anna Maria Sieklucka cztery lata temu zasłynęła główną rolą w ekranizacji powieści Blanki Lipińskiej „365 dni”. W nowym wywiadzie aktorka opowiedziała o cieniach sukcesu tej produkcji. Przyznała, że rola Laury przyniosła jej nie tylko popularność, ale również hejt, który ją przytłoczył. „Dziś, dzięki pracy nad sobą, terapii, jestem w stanie głośno i szczerze powiedzieć: Tak, nie zgadzam się z wartościami tego filmu” – powiedziała.
Anna Maria Sieklucka o „365 dni”
Anna Maria Sieklucka w „365 dni” wcieliła się w rolę Laury, którą porywa przystojny włoski mafioso Massimo i daje jej rok, aby go pokochała. W tym czasie ją więzi (niby w luksusowych warunkach, ale jednak), obdarowuje prezentami, zabiera na zakupy i imprezy, uwodzi i próbuje w sobie rozkochać. Film tak szybko jak stał się sukcesem komercyjnym, trafił na języki krytyków, którzy zarzucali mu gloryfikowanie patriarchatu i romantyzowanie toksycznych relacji. Scena, w której zdenerwowany Massimo idzie sobie ulżyć, zmuszając stewardessę do seksu oralnego, została wprost nazwana sceną gwałtu, choć osoby z produkcji twierdziły, że to tylko rozrywka.
Po czterech latach od premiery Anna-Maria Sieklucka udzieliła wywiadu, w którym gorzko podsumowała film „365 dni”. W rozmowie z Katarzyną Burzyńską-Sychowicz z „Wprost” przyznała, że nie była gotowa na to, co wydarzyło się po premierze ekranizacji powieści Blanki Lipińskiej.
„Nie byłam gotowa na wszystko to, co działo się po tryptyku '365 dni’. Biorąc udział w tej produkcji, nie sądziłam, że aż 300 milionów osób obejrzy pierwszą część, a ona odbije się tak szerokim echem” – powiedziała Sieklucka. „Dzisiaj, w moim odczuciu, '365 dni’ to produkcja ukazująca patriarchalną, przemocową relację męsko-damską, w której kobieta jest zależna, poddana i zniewolona” – dodała.
„Nie zgadzam się z wartościami tego filmu”
Przyznała, że widzowie mieli problem z oddzieleniem fikcji od rzeczywistości, co poskutkowało tym, że często gęsto przypisywali jej bycie samą Laurą. Z tego powodu Anna-Maria Sieklucka musiała zmierzyć się z przedmiotową oceną. Na porządku dziennym pod jej adresem miały padać komentarze typu „rozebrała się”, „zagrała w porno”.
„(…) to była tylko moja rola, moja praca, nie moje życie. Tymczasem mężczyźni, jak i kobiety, swoje postrzeganie mnie opierali na niej, wyobrażając mnie sobie w bardzo sensualny i erotyczny sposób. Traktowano mnie w dużej mierze przedmiotowo, przez pryzmat Laury, filmowej postaci, nie mnie – człowieka, aktorkę, kobietę, która ma własne uczucia i emocjonalność” – wyjaśniła.
Aktorka w wywiadzie dla „Wprost” zdradziła, że przez hejt, którego doświadczyła, nauczyła się przybierać maskę pewnej siebie i odważnej kobiety. To miało uchronić ją przed większą falą nienawiści.
„Cedziłam słowa, bardzo uważałam na to, co mówię, a tak naprawdę w ogóle nie chciałam mówić tego, co wtedy mówiłam – to nie byłam ja, nie dawałam się poznać, nie pokazałam, kim tak naprawdę jestem, jakie są moje wartości, przekonania i myśli. Ze strachu, by nie spłynęło na mnie jeszcze więcej hejtu, który i tak ledwie dźwigałam” – przyznała Sieklucka.
„Pracując nad tym filmem, miałam 26 lat i sama byłam jeszcze bardzo mocno zanurzona w patriarchacie, w systemie, którego nie do końca byłam świadoma. (…) Dziś, dzięki pracy nad sobą, terapii, jestem w stanie głośno i szczerze powiedzieć: Tak, nie zgadzam się z wartościami tego filmu” – podsumowała.
Do słów aktorki postanowiła odnieść się sama Blanka Lipińska. W relacji na Instagramie zamieściła obszerny komentarz, w którym przyznała rację Siekluckiej.
„Myślę, że jak ktoś uważnie przeczyta książkę (która jest od 6 lat na rynku), to dojdzie do bardzo podobnych wniosków, bo taki był jej zamysł. Mam tylko nadzieję, że wyciągnie z tego lekcję, chociaż jak pokazuje życie, po przeczytaniu książek 70% kobiet w Polsce nadal jest team Massimo. Byłam tym bardzo zaskoczona, że kobiety nie rozumieją, że pierwszy główny bohater w książce jest po prostu 'złem’ – pięknym i bogatym, ale złem…” – podsumowała Blanka.
I dodała, że we wszystkich zagranicznych wydaniach jej książki znajduje się notka do czytelnika następującej treści:
Jeśli nie znalazłeś morału w mojej opowieści, już spieszę wyjaśnić. Trylogia „365 dni” nie gloryfikuje gwałtów i syndromu sztokholmskiego. Massimo, jak widzisz, nie jest kryształowy, a Laura głupia. Przykro mi, jeśli dałeś się nabrać urokowi głównego bohatera, pewnie w realnym życiu też zrobiłeś to nie raz. Ale pamiętaj! Nie wszystko złoto, co się świeci, a pieniądze i wygląd szczęścia nie dają. Liczy się wolność, niezależność, przestrzeń i partnerstwo, a nie dyktatura i drogie buty”.
Źródło: rozrywka.wprost.pl
Polecamy
Patricia Kazadi skonfrontowała się ze swoim oprawcą. „Popłakał się, bo sam ma dwie córki”
ONZ bije na alarm: Liczba aktów przemocy wobec kobiet wzrosła o 50 proc.
„Profesor śpi koło mnie, nagi stary człowiek.” Absolwentka gdyńskiej filmówki oskarża Andrzeja Fidyka o wykorzystanie seksualne
Syn norweskiej księżnej aresztowany. „Pięć ofiar”
się ten artykuł?