Przejdź do treści

Agnieszka Witkowska: Chaos w domu często podcina skrzydła w innych kwestiach

Agnieszka Witkowska / Emilia Wilgosz-Peter,
Agnieszka Witkowska, ekspertka od declutteringu / Emilia Wilgosz-Peter, Fotonka.pl
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Bardzo często ludzie, którzy się do mnie zgłaszają, to osoby, którym doskwiera brak równowagi. Bałagan w domu jest dla nich obrazem tego, że nie potrafią zapanować, w ich przekonaniu, nad życiem. Często ogarniecie domu jest pierwszym krokiem do zajęcia się życiem w ogóle – mówi Agnieszka Witkowska, ekspertka od declutteringu i profesjonalnej organizacji przestrzeni.

 

Zacznijmy od kluczowego pytania. Czy da się zrobić porządki raz na zawsze i mieć to z głowy?

Myślę, że jak zrobisz porządek i wyprowadzisz się z domu, to pewnie tak. (śmiech) Tak jak zmienia się nasze życie, zmieniają się nasze potrzeby i co za tym idzie – powinna się zmieniać nasza przestrzeń.

Widzę to po sobie. Moje życie kiedyś było bardzo minimalistyczne w kwestii posiadanych przedmiotów. Ale wraz z rozwojem mojej działalności w internecie (konto @architektporzadku na Instagramie obserwuje ponad 246 tys. osób – przyp. red.), w moim domu zaczęły pojawiać się przedmioty, które przysyłają mi marki. Rzeczy, jakie dostaję w ramach współpracy, rekwizyty, których potrzebuję do nagrywania odcinków programu “Sama to ogarniesz”, które są emitowane w Dzień Dobry TVN. Czy ja miałam kiedykolwiek potrzebę trzymania w domu 3 kolorów bejcy do drewna? No nie. Ale teraz mam to w domu, bo jest mi potrzebne do nagrywania programu. I mam na to specjalną szafkę, więc z programu na program nie muszę kupować ciągle tych samych rzeczy.

Porządku nie da się wprowadzić raz na zawsze, bo nasze życie nie jest zawsze takie samo.  Pojawia się nowy sport, który zaczynamy uprawiać, nowe hobby. I na te rzeczy trzeba zorganizować miejsce. Przez jakiś czas nowe rolki czy piłka mogą sobie poleżeć gdzie bądź. Ale jak do nich dojdą ochraniacze, strój, kask, to wszystko już nie może to leżeć w przedpokoju. To jest normalne, że porządek trzeba robić co jakiś czas. Co nie znaczy, że nasz system nie działa. Działa, tylko życie się zmienia.

Jestem od pilnowania równowagi: żeby nie wyrzucić za dużo, bo wtedy grozi ci efekt jojo i się 'odkupisz'. Albo żeby nie doprowadzić do stanu, w którym przerzuciliśmy masakryczną ilość rzeczy i wszystkie są w kategorii - 'przyda się'

I zmienia się nasze podejście do przestrzeni. Twoim zdaniem pandemia sprawiła, że zaczęliśmy wymagać od naszych domów, żeby nam służyły, a nie tylko ładnie wyglądały?

Pandemia pokazała nam, że dom musi spełniać więcej funkcji. Do tej pory to często była sypialnia, pralnia i już. Pandemia pokazywała, że to musi być pełnowartościowe miejsce do przygotowania posiłków. Że musi być strefa zabawy dla dzieci, żeby cały dom nie był placem zabaw. Że musi być miejsce na pracę, na odpoczynek. To jak i czym się otaczamy bardzo mocno na nas wpływa. W domach spędziliśmy bardzo dużo czasu przez ostatnie 1.5 roku.

Gdy zaczynała się pandemia, bałam się, że wszyscy posprzątają w domach i ja nie będę miała co robić. Bo ten bałagan codzienny, taki operacyjny, zaczął ludziom bardziej doskwierać i na początku wszyscy rzuciliśmy się do porządków. To też był sposób na zajęcie się czymś innym niż myśleniem o przerażającej rzeczywistości i sposób na stworzenie funkcjonalnej przestrzeni.

Moje obawy okazały się niepotrzebne. Gdy pandemia zaczęła ustępować, miałam dużo więcej roboty. Bo nagromadzone przedmioty zaczęły nas uwierać. Dlaczego? Bo spędzaliśmy w ich otoczeniu cały dzień. Kiedyś o 8 rano zamykaliśmy bałagan za drzwiami, które otwierały się dopiero około o 18, gdy wracaliśmy z pracy. Gdy spędzasz w domu więcej czasu, musisz go dostosować pod siebie, żeby normalnie i sprawnie funkcjonować.

Od czego zaczęliśmy nasze wielkie porządki pandemiczne? Od declutteringu (ang. odgracanie), od home office?

Jedno i drugie. Sytuacja wymagała od nas, żeby ten home office powstał bardzo szybko. I powstawał, gdzie się dało: przy stole w kuchni, w sypialni, tam, gdzie można było się zamknąć. Ja sama przeżywałam ten dramat, kiedy potrzebowałam mieć kawałek przestrzeni tylko dla siebie. W nocy salon zamieniał się w moje centrum dowodzenia.

Agnieszka Witkowska / Emilia Wilgosz-Peter,

Agnieszka Witkowska / Emilia Wilgosz-Peter, Fotonka.pl

A jeśli chodzi o odgracanie, pozbywanie się zbędnych przedmiotów, mam wrażenie, że to była reakcja na stres. Musieliśmy zająć się czymś innym niż pandemia, a porządki są świetnym narzędziem do takiej mentalnej “ucieczki” i odzyskania sprawczości. Globalna sytuacja nas jej pozbawiła. Więc na tym małym poletku – szafie, łazience były czynności, które mogłaś zacząć, skończyć, zobaczyć efekt i mieć kontrolę nad całym procesem.

Dla niektórych decluttering to sposób na odzyskanie kontroli. A dla innych – tortura, bo boją się, że zostaną z trzema rzeczami na krzyż. Czy decluttering zawsze oznacza minimalizm?

Faktycznie, część osób myśli, że decluttering oznacza, że masz dookoła mało rzeczy, podczas gdy oznacza to, że masz to, co jest ci potrzebne, i nie marnujesz czasu na szukanie.

Zdarza mi się organizować domy, w których jest mniej rzeczy niż u mnie. A zdarza się organizować takie, w których tych rzeczy jest bardzo dużo, ale są dobrze uporządkowane.

Decluttering to nie jest czary – mary, że ja ci wywalam wszystko według mojego uznania. Absolutnie nie! Słucham, co jest ci potrzebne, kiedy jestem u ciebie na konsultacji, kiedy poznaję twoje życie i pod to wybieramy najlepsze metody selekcjonowania tego, co faktycznie jest ci potrzebne.

Podstawą mojej działalności jest współpraca z klientem. Owszem, można poprosić mnie o działanie w pojedynkę – wchodzę i robię swoje. Ale najprawdopodobniej organizuję wówczas przestrzeń dla rzeczy, które zupełnie nie są potrzebne. Dlatego zdecydowanie bardziej preferuję taki kontakt, kiedy wspólnie przeprowadzamy decluttering – jestem w tym wsparciem, ale decyzje podejmuje klient. A potem organizujemy przestrzeń.

Gdy tak zaprowadzimy porządek, jest go zdecydowanie łatwiej utrzymać. Bo to rzeczy niepotrzebne wprowadzają do przestrzeni chaos. A skąd ja mam wiedzieć, co jest komuś potrzebne, a co nie?

Jakieś 80 proc klientów, z którymi pracuję, to osoby, z którymi wcześniej robiłam decluttering. I ja wtedy mogę samodzielnie zorganizować to, co zostało. Przy takim zleceniu jestem w 100 proc. przekonana, że ten porządek utrzymuje się dłużej, bo znam przyzwyczajenia klienta, wiem, z czego jak często korzysta, a co jest sezonowe. Gdy klient wie, gdzie co jest, a do tego ma zorganizowaną przestrzeń, to będzie mu łatwiej ten porządek utrzymać, o ile ma taką chęć. Bo ostatecznie, czy jest porządek zależy od klienta.

Moje wsparcie w trakcie declutteringu polega również na tym, że widzę, kiedy klient wpada w szał wyrzucania, a kiedy – kurczowo trzyma się przedmiotów. Ja jestem od pilnowania równowagi: żeby nie wyrzucić za dużo, bo wtedy grozi ci efekt jojo i się ”odkupisz”. Albo żeby nie doprowadzić do stanu, w którym przerzuciliśmy masakryczną ilość rzeczy i wszystkie są w kategorii – “przyda się”.

Jak się uporać z “przydasiami”?

Metody zasadniczo są dwie: albo ograniczamy się mentalnie, albo – ograniczamy przestrzeń na “przydasie”. Trzeba sobie zadać pytanie, która metoda ostatnio zawiodła? Bo często podejmujemy próby, które zawiodły. Jeśli próbowałaś ograniczyć mentalnie i nie wyszło, ogranicz przestrzeń – zrób pudełko na “przydasie”, podpisz datą, do kiedy musisz użyć tych rzeczy i jeśli ta data minęła, a ty nadal ich nie użyłaś, to je wyrzucasz, oddajesz, pozbywasz się.

Jeżeli te strategie zawiodą, może problem leży gdzie indziej. Często nie chcemy nawet przed sobą przyznać, że z czegoś rezygnujemy. Buty i strój „przydadzą się, bo kiedyś wrócę do biegania„. Ale czy wrócę? Przyznanie się, że nie wrócę, jest cholernie ciężkie. Jak to powiedzieć, że nie będę biegać, kiedy to bieganie kojarzy się z dbaniem o zdrowie, o kondycję, etc.?

Ale jeśli zastanowisz się, co naprawdę daje ci radość i okaże się, że nie jest to bieganie – ja tego nie znoszę, to możesz z tego zrezygnować i znaleźć coś w zamian, co skutecznie zrealizuje cel, jaki miało realizować bieganie, np. dbanie o kondycję. Mogę się wówczas pozbyć rzeczy do biegania i znaleźć cos nowego, co mi tę kondycję poprawi.

Jeśli przestaniemy myśleć o pozbywaniu się przedmiotów jak o poddawaniu się, a zaczniemy myśleć o tym jak o robieniu miejsca na nowe rzeczy, nowe doświadczenia, będzie dużo łatwiej.

Agnieszka Witkowska / Emilia Wilgosz-Peter, Fotonka.pl

Agnieszka Witkowska / Emilia Wilgosz-Peter, Fotonka.pl

Które miejsca w naszych domach są najbardziej zagracone?

Te, których nie widać: schowki, piwnice, szafy na wszystko, co niepotrzebne. Potem, miejsca, które widać i które są najczęściej wykorzystywane: kuchnia i szafy na ubrania. Korzystamy z nich codziennie, więc tam się bałagani. Za bałagan w kuchni odpowiadają wszyscy domownicy, ale wbrew pozorom, najłatwiej ją ogarnąć, pod warunkiem, że nie mamy tendencji do jej zagracania – nie kupujemy niepotrzebnych gadżetów, naczyń, kolejnych słoi przypraw, z których nigdy nie skorzystamy, etc.

Z kolei szafa na ubrania to najczęściej nasz prywatny bałagan, bo przeważnie 1 osoba=1 szafa. Pewnie dlatego bardzo często organizację zaczynamy od ubrań, bo jest jedna osoba decyzyjna, więc decyzje zapadają szybciej.

Nawet jeśli osób decyzyjnych jest więcej, mam wrażenie, że ciężar organizacji przestrzeni w polskich domach spada na kobiety.

Na pewno kobiety czują się odpowiedzialne za tę organizację. Nawet nie zawsze jest tak, że się tego od nich wymaga, ale one się czują odpowiedzialne. Bo to jest ich ogródek i jak coś z nim jest nie tak, to często biorą winę na siebie. To często jest jakieś uwewnętrznione przekonanie.

Czy w trakcie pracy z tobą próbują włączać w te obowiązki innych domowników?

Widzę dwa modele: kobiety albo od początku włączają domowników w proces odgracania i organizacji. Albo przeprowadzają go tylko ze mną, żeby mieć taką czystą kartę i gdy zapanuje już “nowy porządek”, tłumaczą rodzinie, jak będzie on wyglądał i jakie są wobec nich oczekiwania, kto, za co odpowiada.

Ta druga metoda czasem pozwala uniknąć konfliktów. Jeśli mamy sobie wytykać, co jest w domu czyim bałaganem, to nie ma sensu. Lepiej jest zrobić porządek i ustalić nowe zasady, jak przy przeprowadzce. Te zasady są dobre i sprawdzone przeze mnie na mojej własnej przestrzeni i setkach klientów, a rodzina ma się tylko do nich stosować. No i nie ma wielkiej filozofii – wszystko jest podpisane, każdy wie, co gdzie należy odłożyć.

Bo wiesz, kłótnie i chaos często biorą się z tego, że rzeczy nie mają swojego stałego, jasno określonego miejsca. I gdy te miejsca się określi, to działa oczyszczająco na relację. Nie ma już problemu, o który się kłóciliście. Są jasne zasady, podpisane miejsca, w które odkładamy rzeczy i nie ma się o co kłócić. No i nikt niczego nie szuka. I kończy się wieczne: “Mamoooo, a gdzie jest…”?

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawienia

Czuję, że w tym momencie nasze czytelniczki rzucają telefony, zamykają laptopy i rzucają się w wir declutteringu i organizowania. Powiedz, kto musi się z tobą spotkać, a komu wystarczy wiedza, jaką przekazujesz na blogu, na Instagramie?

Kto skorzysta z produktów online i nie będzie widział efektów, ten będzie potrzebował mojego wsparcia. Jeśli motywacja to cos, czego ci brakuje, zawsze zachęcam, żeby zacząć od obserwowania mojego profilu, pobrania list porządkowych, korzystania z darmowej wiedzy, jakiej przekazuje mnóstwo. To za mało? Kup moją książkę, przeprowadź przez dom declutteringową falę. Jeśli się okaże, że nadal coś jest nie tak, wtedy spróbuj się umówić na konsultację.

Celowo mówię: spróbuj, bo aktualnie prowadzę zapisy na przyszły rok.  Teraz jestem tylko ja, ale jeszcze w tym roku chcę ruszyć z kursami zawodowymi dla osób, które też będą zajmowały się declutteringiem, bo myślę, że to bardzo potrzebny zawód i jednak bardzo różniący się od klasycznego sprzątania: odkurzania, mycia podłóg czy zlewu.

Czy prawdą jest, że uporządkowane mieszkanie to uporządkowane życie?

Jeżeli to było coś, czego potrzebowaliśmy, to tak. Nie chcę, żeby ktokolwiek pomyślał, że tylko i wyłącznie uporządkowany dom jest receptą na szczęście i wewnętrzną równowagę. To nie jest prawda! Są osoby, które świetnie odnajdują się w chaosie i ich równowaga wygląda tak, że w domu mają chaos, a w życiu zawodowym wszystko poukładane. I to jest ich równowaga.

A są takie osoby, które równowagę mają wtedy, gdy we wszystkich sferach życia jest uporządkowane. Wszystko jest kwestią potrzeb. Ja jestem w stanie to rozpoznać, jaki rodzaj równowagi jest komu potrzebny.

Bardzo często ludzie, którzy się do mnie zgłaszają, to osoby, którym doskwiera właśnie brak równowagi. Bałagan w domu jest dla nich obrazem tego, że nie potrafią zapanować, w ich przekonaniu, nad życiem.  Tu kłania się sprawczość.

Chaos w domu podcina im skrzydła w innych kwestiach. Często zakładają, że jak przejdą ten proces uporządkowania w domu, doprowadzą go do końca, to w innych obszarach też będzie sukces. I czasem tak się zdarza. A czasem trzeba poprosić o pomoc specjalistę. W kwestii organizacji przestrzeni – mnie. W kwestiach związanych z pracą – prawnika, doradcę biznesowego albo psychologa. W kwestiach związanych ze zdrowiem – lekarza. Często to ogarniecie domu jest pierwszym krokiem do zajęcia się życiem w ogóle. I to jest w tej pracy świetne.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?