Agnieszka Hajdukiewicz: „Pokazuję swoją niepełnosprawność, bo to jest część mnie”
Jak sama pisze, gna przez życie bez kończyn, z niewidzialnymi skrzydłami i uśmiechem na twarzy. Agnieszka Hajdukiewicz opowiada o niepełnosprawności, która jej nie ogranicza, życiu w zgodzie ze sobą i radości, którą stale w sobie pielęgnuje.
Anna Korytowska: Sporo piszesz o swoich niewidzialnych skrzydłach. Kiedy je dostrzegłaś?
Agnieszka Hajdukiewicz: To dosyć trudne pytanie i chyba ciężko mi na nie odpowiedzieć. Wydaje mi się, że wtedy, kiedy zaczęłam dostrzegać dobrych i kolorowych ludzi wokół mnie. Oni są tymi niewidzialnymi skrzydłami. Tam, gdzie nie mogę dojść, pokażą mi, jak mogę pofrunąć. Tak było chociażby podczas mojej wizyty w Zakopanem. Podczas pandemii napisała do mnie pani z Zakopanego. Powiedziała, że zaprasza mnie do swojego hotelu. Bardzo szybko złapałyśmy dobry kontakt. Kiedy przyjechałam, pokazała mi miasto z perspektywy mieszkanki. Pewnie gdybym odwiedziła je jako turystka, to poruszając się na wózku, odwiedziłabym tylko Krupówki. Tymczasem między innymi wjechałyśmy na Kasprowy Wierch, po czym moja imienniczka, Agnieszka, powiedziała, że idziemy połazić po górach. Zeszłam z wózka i rzeczywiście łaziłam po górach. Byłam totalnie nieprzygotowana. Zazwyczaj biorę ze sobą klapek, którego nakładam na dłoń, żeby jej nie skaleczyć. Szczęśliwie się udało, wczołgałam się na stację meteorologiczną. Ale widzisz, to właśnie osoby, które spotykam, dodają mi skrzydeł. Ja się nie lubię ruszać, sport nie jest moją bajką, ale nie żałuję. Zobaczyłam piękne widoki, skorzystałam na maksa. Czasami jest tak, że mam pomysł, ale nie wiem, jak ogarnąć go organizacyjnie. Wspólnie ze znajomymi robimy burzę mózgów i zawsze coś wymyślamy.
Agnieszka Hajdukiewicz /fot. archiwum prywatne
Otwartość na spontaniczne pomysły i odkrywanie świata towarzyszyło ci od najmłodszych lat, czy pojawiło się z czasem?
Kiedy byłam dzieckiem, byłam bardzo wstydliwa, bałam się ludzi. Gdy ktoś do nas przychodził, to się chowałam. Nie lubiłam wywiadów, nie lubiłam być przed obiektywem. Wydaje mi się, że przełom nastąpił, kiedy poszłam do szkoły, zaczęłam spotykać się z rówieśnikami, weszłam w towarzystwo. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze w bloku, więc nie za dużo wychodziłam poza lekcjami, ale zdarzało się, że śmigaliśmy z rówieśnikami po podwórku. Wtedy nie poruszałam się na wózku, a bardziej na tyłku i tak grałam w gumę, wozili mnie na rowerze. Stawałam się coraz bardziej otwarta z pomocą środowiska, które mnie akceptowało. Potem przeprowadziliśmy się do domku jednorodzinnego i problemem stało się to, żeby zagonić mnie do domu z podwórka.
To pomogło wypracować ci samodzielność?
Na pewno wpłynęło na wypracowanie samodzielności. Ale duża zasługa jest w sposobie wychowania. Moja mama zmarła, kiedy miałam dwa lata, mój ojciec nie był w stanie opiekować się mną i rodzeństwem. Adoptowała mnie biologiczna siostra mojej mamy. Uczyła mnie, że muszę sobie w życiu poradzić, bo moich rodziców nie ma i nie wiadomo, ile ona będzie żyła. Wpajała mi, że muszę sobie dać radę, kiedy i jej zabraknie.
Że musisz liczyć na siebie?
Trochę tak. Przeszłam szybki kurs dojrzewania. Szybko musiałam dorosnąć i się usamodzielnić. Potem, kiedy byłam nieco starsza, jeździłam na obozy z osobami z niepełnosprawnością. Uczyłam osoby niewiele młodsze od siebie, jak myć twarz, jak myć zęby, jak w bezpieczny sposób poruszać się na wózku, bo w większości wszystko za nich robili rodzice. Z kolei w rozmowach z rodzicami tłumaczyłam, że powinni nauczyć dzieci samodzielności, bo nikt nie wie, jak długo będą żyć. To konkretne podejście, ale myślę, że dobre.
Łatwo było udźwignąć to psychicznie?
Wtedy się nad tym zastanawiałam. Było, jak było i dostosowywałam się do sytuacji. Dopiero teraz, kiedy jestem w terapii, zastanawiam się, jaki to miało na mnie wpływ, ale wiem, że moja rodzina chciała dla mnie jak najlepiej. Staram się zrozumieć i odpuścić to, na co nie mam wpływu.
Odnalazłaś się w terapii?
Podoba mi się, że coraz więcej dowiaduję się o sobie. Kilka lat temu poszłam na studia psychologiczne, wtedy wydawało mi się, że już wszystko wiem. Tymczasem okazało się, że szewc bez butów chodzi. Jestem teraz na etapie, w którym zastanawiam się, w jakim kierunku pójść, żeby komuś pomóc. Psychologia to jedno, ale czuję, że brakuje mi narzędzi do pomagania. Szukam nurtu i sposobu, w którym mogłabym się sprawdzić i realnie komuś pomóc. Jestem ambitną osobą, wysoko stawiam sobie poprzeczkę, w związku z tym ciągle chce się rozwijać, pogłębiać wiedzę i zdobywać nowe kwalifikacje z myślą o moich przyszłych klientach.
Potrzeba pomagania innym była z tobą zawsze?
Kiedy jeszcze mieszkałam w bloku, brałam udział w pewnym programie telewizyjnym. Pewnego dnia pani prezes pewnej fundacji mnie dostrzegła i przysłała do nas do mieszkania ciche anioły, które uczyły poruszania się na wózkach. Ja wtedy poruszałam się w zwykłej spacerówce. Te osoby dobrały mi wózek sportowy, aktywny. Wtedy jeszcze nie było wózków dla osób z napędem dla jednorękich, dlatego poruszałam się na wózku klasycznym. Ręką i kikutem napędzałam sobie koła. Nawet wygrałam maraton na tym wózku. Przez kolejne lata ta fundacja była obecna w moim życiu. Kiedy skończyłam szesnaście lat zaproponowali, żebym została ich wolontariuszką. To było dla mnie wyróżnienie, że mogę komuś dać przykład, czerpać ze swojej historii i swojego doświadczenia, żeby jakoś pomóc. Zawsze mówiłam, że otrzymanym dobrem pragnę się dalej dzielić.
I dzielisz. Chociażby w mediach społecznościowych, w których wprost opowiadasz o swojej niepełnosprawności.
Rzeczywiście prowadziłam aktywnie i TikToka i Instagrama, odpowiadałam na pytania swoich widzów, pokazywałam swoją codzienność, to, jak funkcjonuję. Teraz mam mały kryzys, zastanawiam się, co jeszcze mogłabym dać widzom, żeby to było wartościowe. Chcę działać w zgodzie ze sobą, także daję sobie przestrzeń.
Zastanawiam się czy obalanie stereotypów dotyczących niepełnosprawności jest zadaniem, które sobie wyznaczyłaś, czy czymś zupełnie dla ciebie naturalnym?
To nigdy nie był mój cel. Moim celem było życie w zgodzie ze sobą. Pokazuję swoją niepełnosprawność, bo to jest część mnie. Nie zakrywam jej, bo nie chcę zakrywać siebie. Dlaczego miałabym nie iść na plażę w bikini? Ktoś się patrzy, trudno. To zwykła ciekawość ludzka i tego nie zmienię. Był moment, kiedy spojrzenia mnie denerwowały, ale pomyślałam, że wiele osób marzy o popularności, a na popularne osoby się patrzy, więc ja jestem gwiazdą i dlatego na mnie patrzą. (śmiech)
Słyszę, że życie w zgodzie ze swoimi potrzebami jest dla ciebie kluczowe.
I niezbędne. Jestem teraz na stażu w urzędzie, w przyszłości chciałabym podjąć pracę w zawodzie, być psycholożką. Nie stawiam sobie granic. Osiem lat temu zdałam egzamin na prawo jazdy. Nie lubię, kiedy ktoś mi coś narzuca, kiedy mówi, że to mogę, a tego nie. Wolność jest dla mnie bardzo ważna.
Czym dla ciebie jest wolność?
Wolność to mieć odwagę do podejmowania decyzji w zgodzie ze sobą.
W jednym z postów na Instagramie napisałaś, że twoim sposobem na szczęście jest płacz. Jak to?
Spójrz na kubek, w którym codziennie pijesz swój ulubiony napój. Jak tak będziesz dolewała i dolewała, to w pewnym momencie się uleje. Analogicznie jest w życiu. Każdy człowiek ma swój limit, jesteśmy jak kubek, do którego życie codziennie wlewa sytuacje, osoby, przeżycia. Ja się staram „opróżniać” swój kubek na bieżąco. Płacz jest uwolnieniem, bardzo pomaga utrzymywać mi uśmiech. Popłaczę, popłaczę, przeżyję emocje i będzie dobrze. Nie użalam się nad sobą. Daję sobie czas na przeżycie tego i po prostu bycie w emocjach, które odczuwam. Płacz jest dla silnych, jest oznaką odwagi, nazywanie emocji i mówienie o nich jest odważne.
Skoro o odwadze mowa, co w planach Agnieszko?
Chcę dokończyć staż, obronić dyplom na studiach. Niestety utknęłam w Uczelni Biznesu i Nauk Stosowanych „Varsovia”, także przechodzę teraz różne batalie, ale myślę sobie, że to może sprawdzian dla mnie jako przyszłego psychologa. Nie nastawiam się na nic, żyję z dnia na dzień. Jak coś dzieje się nie po mojej myśli i nie mam na to wpływu, to mówię sobie, że tak miało być.
A co w marzeniach?
Chciałabym polecieć na wakacje, dawno nie byłam, a chyba potrzebuję. Mój pies zachorował, dlatego w tym roku pieniądze przeznaczyłam na leczenie u weterynarza. Ale marzy mi się podróż. Bliżej do Hiszpanii, a dalej do Stanów, na Malediwy, może do Dubaju. Wiem, że i tak tam polecę, nie wiem jeszcze kiedy, ale to się uda.
Zobacz także
„Niepełnosprawność jest cechą taką samą jak czyjś wzrost, kolor włosów, skóry. Jeśli nie wiesz, jak o niej mówić, rób to w sposób intuicyjny i naturalny. Po co komplikować?” – mówi Sebastian Luty, niepełnosprawny kierowca wyścigowy
„Teraz mnie widzisz? Jest nas ponad 5 milionów, a wciąż czujemy się niewidzialni”. Poruszająca kampania Fundacji Avalon
„Nie miałam poczucia, że dużo tracę przez swoją niepełnosprawność” – mówi Monika Dubiel, niewidoma tiktokerka
Polecamy
„Celem było zrobienie serialu, a to, że przy okazji dostałam obraz solidarnego świata, poruszało mnie do głębi”. O „Matkach Pingwinów” opowiada Klara Kochańska-Bajon
Kino, mecz, pójście na ryby pomagają wychodzić z bezdomności. „Droga do normalności to długotrwały proces, bywa bardzo bolesny, ale często też jest uwieńczony sukcesem”
Wojtek Sawicki o nowym filmie Disneya: „Rzeczy, których nie spodziewałem się dożyć”
„Przez pół roku płakałam w poduszkę – widziałam, że moje dziecko potrzebuje pomocy, ale nikt tego nie zauważa”. Była w „czarnej dziurze”, teraz wyciąga z niej rodziców dzieci z niepełnosprawnością
się ten artykuł?