Przejdź do treści

16-latka z Gdyni podbija świat nauki. Kornelia Wieczorek pracuje nad aplikacją do diagnostyki zmian skórnych

Kornelia Wieczorek w błękitnej marynarce
Kornelia Wieczorek ma zaledwie 16 lat i na koncie pierwsze spektakularne sukcesy / Zdjęcie: Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Zawsze, jak czytałam o innych kobietach, które coś osiągnęły, czułam, że to jest takie odległe, że to nie dla mnie, że nie dam rady. Ten rok uświadomił mi, że mogę spełniać się mimo młodego wieku i że idę w dobrym kierunku. Uwierzyłam, że można rozwijać się naukowo i że jest to wspaniałe – mówi Kornelia Wieczorek, jedna z najmłodszych polskich naukowczyń. Licealistka z Gdyni ma zaledwie 16 lat i na koncie pierwsze spektakularne sukcesy. Stworzyła biodegradowalny nawóz, a teraz pracuje nad aplikacją „Skóra bez Obaw”, która ma pomóc w diagnostyce zmian skórnych. W 2023 r. trafiła na listę 100 najbardziej wpływowych kobiet według Forbesa. I ma apetyt na więcej.

 

Marta Dragan: Lista 100 najbardziej wpływowych kobiet wg magazynu Forbes to zestawienie liderek, obiecujących naukowczyń, innowatorek, aktywistek, przedstawicielek biznesu, influencerek i uzdolnionych artystek. Jak zareagowałaś na wieść o tym, że znalazłaś się w tym gronie?

Kornelia Wieczorek: To była dość ciekawa historia. Zacznę od tego, że w ogóle nie podejrzewałam, że się na niej znajdę, bo swoją przygodę naukową na poważnie zaczęłam dopiero w październiku 2023 r., a lista Forbesa ogłaszana jest w grudniu. Nie wysyłałam swojego zgłoszenia ani nie dostałam żadnego oficjalnego maila z gratulacjami. O tym, że się na niej znalazłam, dowiedziałam w maju. I to zupełnie przypadkiem. Przeglądałam artykuły w internecie i zobaczyłam swoje nazwisko. Byłam zdziwiona i oczywiście szczęśliwa, bo moja praca została doceniona. A na dodatek dowiedziałam się o tym na tydzień przed konkursem Regeneron ISEF, na który leciałam do Stanów.

Jak to jest być naukowczynią w wieku 16 lat?

Zawsze, jak czytałam o innych kobietach, które coś osiągnęły, czułam, że to jest takie odległe. Że to nie dla mnie, że nie dam rady. Tak naprawdę nie należę do niezwykle pewnych siebie osób, przekonanych o swojej świetności, z wysoką samooceną, a myślałam, że właśnie takie osoby wspinają się na szczyt. Stresujące było dla mnie wyjście do ludzi, bałam się też bycia ocenianą zarówno przez pryzmat wieku, jak i umiejętności. Dziś czuję, jakby moje życie zaczęło się rok temu w październiku. Nie żartuję, naprawdę tak jest.

Ten rok uświadomił mi, że mogę spełniać się mimo młodego wieku i że chyba idę w dobrym kierunku. Dowiedziałam się, jak dużo rzeczy ode mnie zależy, ale także na jak dużo rzeczy nie mam wpływu i warto to zaakceptować. Uwierzyłam, że można rozwijać się naukowo i że jest to wspaniałe. Zrozumiałam, że warto próbować. I że są ludzie, którzy chcą mi pomóc i spędzać ze mną czas.

Kornelia Wieczorek w trakcie badań naukowych

Kornelia Wieczorek w trakcie badań naukowych / Zdjęcie: Archiwum prywatne

Jesteś współtwórczynią innowacyjnego biodegradowalnego nawozu Rhizobiotic. Wraz z koleżanką stworzyłyście nawóz, który „nie przyczynia się do procesów eutrofizacji wód i degradacji gleb”. Na czym polega fenomen tego wynalazku i jak wyglądały kulisy pracy nad nim?

Nawóz jest efektem projektu naukowego, który miał przyczynić się do ochrony środowiska. Prace nad nim zaczęłyśmy we wrześniu, kiedy byłyśmy w pierwszej klasie liceum. Zaznaczę, że mojego wymarzonego liceum, dla którego przeprowadziłam się z centralnej Polski – z Łodzi do Gdyni. Projekt realizowałyśmy w Pracowni Innowacji 3LAB przy wsparciu p. Anny Rzepy.

Zaczynałyśmy od pracy teoretycznej – czytałyśmy sporo publikacji naukowych, konsultowałyśmy się z licznymi profesorami, a później przeszłyśmy do pracy laboratoryjnej. Badania prowadziłyśmy początkowo w szkole, część roślin hodowałyśmy nawet u mnie w domu, bo nie miałyśmy dostępu do profesjonalnego laboratorium. Dopiero po dostaniu się do finału konkursu Explory i otrzymaniu tytułu dwukrotnych laureatek tego konkursu, dostałyśmy mentoring Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni. Dzięki temu mogłyśmy rozpocząć bardziej profesjonalne badania i liczyć na wsparcie specjalistów, którzy zajmują się zarówno roślinami, jak i chemią organiczną.

Od początku bardzo poważnie potraktowałyśmy ten projekt. Wymieniałyśmy się między sobą pomysłami podczas rozmów online oraz na przerwach w szkołach. Często pracowałyśmy poza godzinami lekcji, ale zdarzały się sytuacje, że musiałyśmy zwolnić się z zajęć, by zdążyć wykonać badania w godzinach pracy laboratorium.

Wzorowałyście się na czymś, czy trzeba było wymyślić ten projekt od zera?

Ciężko powiedzieć. Wzorowałyśmy się na tym, jakie właściwości mają bakterie, których używamy, ale połączenie szczepów i sam fakt ich wyselekcjonowania to był nasz własny pomysł. To była lekcja prób i błędów. Testowałyśmy różne stężenia, wprowadzałyśmy różne kombinacje, by finalnie wymyślić to, do czego dążyłyśmy, czyli ekologiczny nawóz, który nie przyczynia się do degradacji gleby.

prof. Lidia Morawska /fot. archiwum prywatne

Drugi twój projekt brzmi równie innowacyjnie. Mam na myśli „Skórę bez Obaw”, czyli aplikację mobilną, która ma pomóc w diagnostyce zmian skórnych.

Aplikacja ma być platformą, która będzie pomocnym narzędziem dla osób starszych, osób z niepełnosprawnością i wszystkich, którzy tematem diagnostyki dermatologicznej są zainteresowani. Zależy nam na ochronie patentu, więc nie mogę za dużo zdradzać, ale udało nam się w ostatnim czasie uzyskać kilka współprac i mamy nadzieję, że finalną wersję aplikacji będziemy mieć w przyszłym roku.

To wspólny projekt mój i mojego kolegi Leona. Na początku zeszłego roku Leon wpadł na pomysł, by zrobić aplikację dermatologiczną, więc połączyliśmy siły, by pracować na ten wspólny cel. Z tą różnicą, że każdy z nas zajmuje się inną częścią projektu.

Czym ty się zajmujesz?

Ja zajmuję się tą bardziej lekarską stroną, czyli pisaniem grantów, a Leon stroną informatyczną. Przez pewien czas pomagałam w Domu Pomocy Społecznej, gdzie zauważyłam, jak dużym problemem jest brak diagnostyki zmian skórnych. Zgłębiłam temat i okazało się, że niż demograficzny może skutkować tym, że będzie brakować lekarzy. Ponadto polskie społeczeństwo starzeje się, a im jesteśmy starsi, tym prawdopodobieństwo nowotworów skóry jest większe. Wniosek był taki, że są potrzebne nowe narzędzia diagnostyczne.

Słyszę w głosie duże emocje.

Tak, bo zawsze chciałam pracować nad projektem medycznym. Nawet w Rizobiotic starałam się znaleźć jakieś powiązania z metylacją DNA i chorobą Parkinsona. „Skóra bez Obaw” to stricte medyczna rzecz. Cieszę się, że pracuję w takim zespole i tworzę coś, co wiem, że realnie może pomóc innym.

Jak w praktyce będzie ta pomoc wyglądała?

Z pomocą aplikacji będzie można przeskanować skórę i sprawdzić niepokojące znamiona. Aplikacja będzie rozwinięta o różne inne funkcje. Będzie określała, jakie jest prawdopodobieństwo, że dana zmiana jest zmianą nowotworową i co należy z tym zrobić.

Gościłaś w telewizji, udzieliłaś kilku wywiadów – jak czujesz się z tą rosnącą popularnością? Czytasz komentarze na swój temat?

Nie było tak, że ja zabiegałam jakoś o obecność w mediach. Na pierwszy wywiad w ogóle zgłosiła mnie sekretarka w mojej szkole. Później przyszły propozycje kolejnych. Nie nazwałabym się osobą popularną, ale jeśli tak jest, to ma to związek z moją działalnością naukową i to dość ciekawe doświadczenie. Cieszę się, że mogę mówić o tym, co lubię robić, i poniekąd inspirować innych. Dostałam sporo wiadomości z gratulacjami i słowami uznania zarówno od młodych, jak i starszych dziewczyn. To miłe i budujące.

Niestety hejt też był, nawet w większości. Widziałam komentarze w stylu: „rodzice zapłacili”, „ciekawe, kim jest jej ojciec”, „kobiety osiągają coś tylko dzięki pieniądzom wpływowych mężczyzn”. Pojawiały się zarzuty, że to wszystko dzięki wpływowym rodzicom, znajomościom, co jest bardzo dalekie od prawdy. Moi rodzice nie są związani ze środowiskiem naukowym, nie są lekarzami, nikt mi nigdy nic nie „załatwił”. Oczywiście przykre jest, że ludzie nie wierzą w to, że osoby w moim wieku mogą coś zrobić same, że mamy takie spojrzenie na społeczeństwo.

Kornelia Wieczorek na tle ścianki Regeneron ISEF, Stany Zjednoczone

Kornelia Wieczorek podczas konkursu Regeneron ISEF w Stanach Zjednoczonych / Zdjęcie: Archiwum prywatne

Czy już jako kilkulatka wykazywałaś jakieś szczególne zdolności?

Pamiętam, że na etapie przedszkola potrafiłam układać puzzle po parę tysięcy elementów. Mam podejrzenie, że to wykształciło u mnie świetną pamięć – w szkole nie musiałam siedzieć i się uczyć, wystarczyło, że przeczytałam materiał dwa czy trzy razy i pamiętałam wszystko ze szczegółami. Od czasów podstawówki świetnie sprawdza mi się system notowania tego, co mam do zrobienia. W niedzielę przed tygodniem szkolnym przerzucam te zadania na planer i stawiam sobie cele na każdy dzień.

Jesteś prymuską?

Zawsze bardzo dobrze radziłam sobie w szkole, ale nigdy nie było tak, że robiłam coś dla ocen, tylko dlatego, że to mnie ciekawiło. Oczywiście, oceny były i są dla mnie ważne, bo one przydają się na różnych etapach rekrutacyjnych, ale nie były moim celem nadrzędnym. Nauka zawsze była mi bliska. Mama widząc to, kiedyś kupiła mi taką serię „Było sobie życie”. Strasznie bałam się tych bajek i wtedy byłam pewna, że nie polubię biologii, a już na pewno nie widziałam siebie w roli lekarki.

Dziś marzysz o tym, żeby zostać neurochirurżką.

Zgadza się. Kiedy myślę o swojej przyszłości, to widzę siebie łączącą pracę naukową z pracą kliniczną, czyli neurochirurga prowadzącego swoje badania. Wcześniej chciałam być chirurgiem plastycznym albo dermatologiem. Marzenia o karierze lekarskiej zrodziły się po udziale w zajęciach na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi. Natomiast fascynacja neurobiologią zaczęła się od kółka prowadzonego w moim liceum. Czytam dużo o neurochirurgii, o tym, jak są wykonywane operacje, jakie bywają trudności i wiem, że chciałabym się tym zajmować w przyszłości.

Wiesz, że w Polsce jest ponad 630 neurochirurgów, z czego zaledwie 68 kobiet? Czy martwisz się barierami, które mogą czyhać na kobietę wkraczającą w dziedzinę zdominowaną przez mężczyzn, czy to cię motywuje?

Raczej motywuje niż zniechęca. Środowisko typowo męskie nie jest moim zmartwieniem, raczej czy moje predyspozycje fizyczne i psychiczne pozwolą mi odnaleźć się na bloku, a tego dowiem się dopiero na pierwszym stażu na studiach medycznych.

Należę do fundacji Girls Future Ready, gdzie sporo dyskutujemy na temat równouprawnienia, wzmacniania kobiet i ich roli. Dotyka mnie kwestia luki płacowej, bo uważam, że kobiety wykonują swoją pracę tak samo dobrze, są równie świetnymi specjalistkami, a swoimi kwalifikacjami niejednokrotnie przewyższają mężczyzn. Zmierzam do tego, że tak samo mężczyźni jak i kobiety mogą być neurochirurgami, a argumenty o kobiecej emocjonalności są w większości niczym nie poparte.

Dla mnie najważniejsza w życiu jest niezależność. I jeśli czuję, że chcę to robić, to wydaje mi się, że nie ma siły, która jest mnie w stanie powstrzymać. Jestem pod wrażeniem tego, jak złożony jest nasz mózg i ile jeszcze o nim nie wiemy. Ta wiedza jest dla mnie szczególnie przydatna też z innego powodu.

Jakiego?

Trenuję z moimi psami agility [sport zwinnościowy polegający na pokonywaniu przez zwierzę przeszkód na czas –  red.]. I zauważyłam, że stosując metody behawioralne zgodne z budową neuroanatomiczną moich psów, jestem w stanie osiągać lepsze wyniki treningowe. Balansowanie rozwoju naukowego z rozwojem sportowym jest dla mnie niezwykle ważne.

Kornelia Wieczorek w trakcie treningu agility

Agility – sport zwinnościowy polegający na pokonywaniu przez zwierzę przeszkód na czas / Zdjęcie: Archiwum prywatne

Jakie przełożenie na twoje sukcesy naukowe ma sport?

Uczy mnie ogromnej dyscypliny, wytrwałości i holistycznego podejścia. W agility wystarczy ułamek sekundy i się przegrywa, dlatego trzeba umiejętnie planować treningi, myśleć o tym, jaka jest dieta naszych psów, ale również dbać o swój dobrostan, obserwować zachowania zwierzęcia i symptomy, które wysyła nasz organizm. Staram się więc wysypiać. To nie jest łatwe, bo czasami szkoda mi czasu na sen, ale dbam o jego regularność. Odstresowuje mnie pieczenie i gotowanie. Jak mi się znudzi kariera naukowa, to mam plan B: własna cukiernia.

Mówisz o tym, co robisz w czasie wolnym, ale nie padają takie hasła, jak media społecznościowe, internet, komunikatory itd., kojarzone obecnie z główną rozrywką młodzieży. Dbasz o higienę cyfrową? 

Prowadzę media społecznościowe, udzielam się na nich, ale staram się, żeby nie zabierały mi mojego czasu na odpoczynek i wellbeing. Nie poświęcę pięciu godzin dziennie, żeby siedzieć na Instagramie i patrzeć, co robią inni. Obserwuję tam też raczej osoby, które albo mnie inspirują, albo są moimi znajomymi, albo osobami ze środowiska naukowego. Patrzę, jak budują swoją karierę, w jakich wydarzeniach biorą udział i później rozważam, czy powinnam zapisać się na kolejną edycję. Staram się też wykorzystywać social media jako taki personal branding – założyłam LinkedIn, bo widzę w nim korzyści dla mojej ścieżki edukacyjnej. Moja doba też bywa za krótka, żeby zaangażować się we wszystko, w co bym chciała.

Było o sukcesach, ale droga do nich z pewnością nie była wolna od niepowodzeń. Jak sobie z nimi radzisz?

Powiedziałabym nawet, że w ogólnej skali jest dużo niepowodzeń, a mało sukcesów. Bardzo przeżywam swój rozwój, zależy mi na tym, żeby być najlepszą wersją siebie, więc nie ukrywam, że bywa ciężko. Tym bardziej, że dla mnie porażką mogą być bardzo prozaiczne rzeczy. Staram się jednak z każdej z nich wyciągać jakąś naukę. Paradoksalnie porażki kształtują mój charakter.

Wierzę też, że wszystko dzieje się po coś. Gdyby nie źle policzony arkusz i brakujący jeden punkt w konkursie kuratoryjnym z chemii, nie byłabym w miejscu, w którym jestem. Fakt, że nie zostałam laureatką konkursu, był porażką, ale sprawił, że finalnie dostałam się do klasy, która dużo bardziej odpowiada moim zainteresowaniom. Zaczynam też profil matury międzynarodowej, o którym zawsze marzyłam.

Kto jest twoim największym wsparciem?

Moja mama, na którą zawsze mogę liczyć. Nigdy na mnie nie naciskała. Nigdy nie mówiła „idź się uczyć”, tylko raczej „zrób sobie przerwę”. Od najmłodszych lat pokazywała mi, jak być silną kobietą.

Gdzie widzisz się za 10 lat?

Będę w trakcie specjalizacji z neurochirurgii. Mam już wybraną uczelnię, ale nie mówię o niej głośno, bo wierzę w niezapeszanie. Jest też bardzo wiele czynników, od których zależne jest to, czy się na nią dostanę. Między innymi kwestia stypendium.

Studia za granicą wiążą się z ogromnymi kosztami. Stypendium, które otrzymałam od Our Future Foundation, pomaga w aplikacji na najlepszy uniwersytet na świecie, ale ono nie pokrywa w żaden sposób kosztów. Zastanawiam się między Wielką Brytanią, Irlandią a Włochami i paroma innymi kierunkami. Nie wykluczam też Polski, bo tu także są bardzo dobre możliwości rozwoju. Choć wolałabym opcję wyjazdu na studia za granicę i powrotu do kraju już jako doświadczona neurochirurg.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?