„Klasyczny narcyzm”, „Od razu widać, że ma borderline”. W sieci wysyp domorosłych diagnostów. Psycholożka tłumaczy, skąd w nas ta potrzeba

Psychologów jest w Polsce mniej więcej 18 tysięcy, lekarzy psychiatrów – ok. 4,5 tysiąca. By wystawić profesjonalną diagnozę, potrzebują czasu (bo to proces), dogłębnej wiedzy o wielu obszarach życia osoby zmagającej się z kryzysem zdrowia psychicznego i/lub jego zaburzeniami, nierzadko także z jej najbliższego otoczenia. Internautom wystarczy jeden artykuł, plotka, wycinek informacji o człowieku, w dodatku przepuszczony przez medialną soczewkę, która skupia się przecież na tym, żeby było mocno i kontrowersyjnie, po prostu „się klikało”.
Jakie są przyczyny wysypu domorosłych diagnostów, konsekwencje etykietowania ludzi pojęciami z zakresu zdrowia psychicznego i jak rzeczywiście wygląda profesjonalna diagnoza – wyjaśnia Katarzyna Kulwicka, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, naukowo zajmująca się postrzeganiem osób z zaburzeniami psychicznymi i społeczną wiedzą na temat chorób psychicznych.
Aneta Wawrzyńczak-Rekowska: Dużo pani komentuje w internecie?
Katarzyna Kulwicka: Wcale. Ale z dużym zainteresowaniem czytam, jak różne treści są komentowane przez innych.
Ja właśnie też, w cyberprzestrzeni jestem stojącym na uboczu obserwatorem. I z tych moich obserwacji wynika, że albo pani koledzy i koleżanki po fachu szturmują sekcje komentarzy, zwłaszcza portali plotkarskich, albo mamy wysyp domorosłych psychologów. Postrzegam to jako zjawisko negatywne, ale może przesadzam?
Trudno mi się odnieść do portali plotkarskich, bo nie zaglądam tam zbyt często, natomiast w tej przestrzeni internetu i mediów społecznościowych, z których korzystam, bardzo często pojawiają się posty, które w skrótowy, ogólnikowy sposób traktują kwestie związane z funkcjonowaniem psychicznym, przyklejają etykiety dotyczące pewnych cech narcystycznego zaburzenia osobowości albo osobowości typu borderline. Domyślam się, że może to przenosić się również poza sferę internetu związaną stricte ze zdrowiem psychicznym – i faktycznie stanowić nie tyle broń, co narzędzie dla osób, które mają jakąś wiedzę o psychologicznym funkcjonowaniu człowieka, ale bardzo ogólnikową.
Załóżmy, że w zdarzeniu potencjalnie traumatyzującym bierze udział kilka osób. Teoretycznie wszystkie przeżywają to samo, ale co to z nimi robi, co dzieje się z nimi później, jest bardzo indywidualne. A to z kolei zależy od wielu czynników, w tym zasobów – bądź ich braku – w jakie zostajemy wyposażeni w dzieciństwie.
Dokładnie. Bardzo ważne jest to piękno różnic indywidualnych, na które składają się nie tylko nasze doświadczenia z wczesnego dzieciństwa i biologiczne wyposażenie, ale też to, czego stale uczymy się poprzez kontakty z innymi ludźmi oraz pewien przekaz społeczno-kulturowy, którym nasiąkamy, będąc użytkownikami chociażby mediów społecznościowych czy po prostu osobami żyjącymi w pewnym świecie społecznym, a nie społecznej próżni.
”(...) z przekazu w mediach społecznościowych i twórców treści pop-psychologicznych właściwie wynika, że każdy były partner ma narcystyczne zaburzenie osobowości, a każda była partnerka – osobowość typu borderline”
Aktualny kontekst kulturowy jest między innymi taki, że „rolę osób znaczących przejęły media społecznościowe”, cytując prof. Mudynia.
Myślę, że to jest jeden z czynników, które moim zdaniem powodują zaobserwowane przez panią zjawisko, bo coraz więcej osób w przestrzeni internetowej zajmuje się tworzeniem treści z dziedziny psychologii – i nie mam tu na myśli rzetelnie prowadzonej psychoedukacji, ale twórców, którzy publikują treści nastawione na pokazywanie łatwych rozwiązań – co z kolei jest odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczne. W końcu wielu z nas nurtują pytania o kondycję naszych czasów czy przyczyny wzrostu rozpowszechnienia zaburzeń lękowych, depresyjnych i innych.
Przed naszą rozmową, gdy przygotowywałam się do tematu, w sugerowanych na YouTube pokazał mi się film pt. „To zawsze mówi narcyz”. Zmierziło mnie to uproszczenie, niezależnie od wartości całego materiału.
To jest jeszcze kolejny problem, bo cała idea clickbaitu polega przecież na tym, żeby zarobić pieniądze na wyświetleniach – a te najłatwiej przyciągnąć kontrowersją. Bardzo łatwo jest nadać taki tytuł publikowanym treściom, ale muszę rozczarować – w psychologii to tak nie działa. Nie jest tak prosto zdiagnozować zaburzenia zdrowia psychicznego czy zaburzenia osobowości. Między innymi dlatego, mówiąc o diagnozie, mamy na myśli proces, na który składa się wiele elementów i który wymaga spojrzenia na różne obszary funkcjonowania człowieka. Dlatego dobrze prowadzona edukacja na temat zdrowia psychicznego jest absolutnie kluczowa – pod warunkiem, że nie jest wyrywkowa. Powinna pokazywać pełnię obrazu, na tyle, na ile to jest możliwe, nie może natomiast rzucać hasłami „te trzy symptomy świadczą o tym”. Niestety nie ma też równie prostych i jednocześnie skutecznych sposobów rozwiązywania życiowych wyzwań czy radzenia sobie z trudnymi doświadczeniami.

Katarzyna Kulwicka / fot. archiwum prywatne
Skąd się biorą te uproszczenia? Dlaczego tak wiele osób pozwala sobie na „diagnozowanie” innych pod kątem zdrowia psychicznego? Przychodzi mi na przykład na myśl jakieś poczucie wyższości albo poprawa własnego samopoczucia.
Nie chciałabym się do tego odnosić i zajmować diagnozowaniem intencji czy motywów poszczególnych osób, ale rzeczywiście jednym z mechanizmów budowania samooceny są porównania społeczne. A porównujemy się albo z tymi, którzy mają od nas gorzej – albo z osobami, które w naszym przekonaniu są od nas lepsze, co może być zagrażające dla naszej samooceny. Proszę też zwrócić uwagę, że również 10-15 lat temu, a tym bardziej kilka dekad wstecz, chcąc komuś ubliżyć, odwoływaliśmy się do jego zdrowia psychicznego i etykiet stygmatyzujących różne stany czy zaburzenia.
Pamiętam, jak jako dzieciaki ubliżaliśmy sobie, wołając: „idź się lecz”. Dzisiaj to przekuło się w słowo pisane anonimowo w internecie z dopiskiem: „na terapię”?
Tak, mam wrażenie, że usługi terapeutyczne stały się wytrychem, odpowiedzią na zachowania drugiej osoby, które nam jakoś nie odpowiadają czy wręcz uznajemy je za zagrażające.
Czy to nie jest jednak hejt w białych rękawiczkach?
Nie ubierałabym tego w białe rękawiczki. Jeżeli używamy jakiejś etykiety dotyczącej zdrowia psychicznego czy funkcjonowania człowieka jako pewnego rodzaju obelgi, to jest to po prostu hejt.
Wydawało mi się, że dzięki psychoedukacji, kampaniom społecznym, rzetelnym artykułom odeszliśmy od uznawania kryzysu zdrowia psychicznego za tabu.
Rzeczywiście, działania nacelowane na to, żeby nie stygmatyzować osób w kryzysie zdrowia psychicznego i jednocześnie przestać wstydzić się korzystać z pomocy, zacząć mówić o tym otwarcie, były i są podejmowane od lat. Chociaż w naszym pokoleniu, a także tych wcześniejszych, wciąż jeszcze pokutuje przekonanie, że jak się potrzebuje pomocy psychologa czy psychiatry, to jest się słabym.
”W naukach o zdrowiu psychicznym jest rosnący trend, który można by przetłumaczyć jako transdiagnostyczność (...) Zamiast skupiać na konkretnej diagnozie, szuka się rozwiązań problemów pacjenta czy klienta, które rzeczywiście mogą coś w jego życiu zmienić, niezależnie od tego, jakim terminem określimy to, czego doświadcza”
Ale pokolenia Z już to nie dotyczy.
Odwołam się do mojego doświadczenia dydaktycznego: gdy zaczynałam pracę na uczelni 15 lat temu, studenci z doświadczeniem kryzysu zdrowia psychicznego raczej niechętnie o tym mówili, a jeśli już – to w kontekście tego, czy w związku z tym nadają się do tego zawodu. Dzisiaj, gdy na zajęciach zapoznawczych opowiadamy trochę o sobie, wiele osób mówi o tym wprost. Trzeba jednak podkreślić, że jest to zupełnie co innego niż romantyzowanie zaburzeń i kryzysu zdrowia psychicznego, co znów możemy obserwować w mediach społecznościowych.
„Modnie” jest mieć borderline, depresję, CHAD?
Można odnieść takie wrażenie. W wielu przekazach pomija się jednak aspekt związanego z tymi zaburzeniami cierpienia, a wręcz niekiedy przedstawia to cierpienie jako pewien walor, który czyni nas wyjątkowymi. Tu muszę podkreślić, że rozpowszechnienie narcystycznego zaburzenia osobowości czy osobowości typu borderline wcale nie jest tak powszechne, jak mogłoby wynikać chociażby właśnie z przekazu internetowego.
Z moich obserwacji wynika, że szczególnie popularną „diagnozą” jest ostatnio narcyzm.
Zwłaszcza w kontekście związków interpersonalnych: z przekazu w mediach społecznościowych i twórców treści pop-psychologicznych właściwie wynika, że każdy były partner ma narcystyczne zaburzenie osobowości, a każda była partnerka – osobowość typu borderline. Generalnie wszyscy dookoła mają zaburzenia osobowości, a to nieprawda. To, że mamy taką cechę jak narcystyczność – a jeżeli mówimy o cesze, która z definicji jest pewnym spektrum, to mamy ją wszyscy, w różnym nasileniu, ale wszyscy – nie oznacza wcale, że mamy osobowość narcystyczną w rozumieniu zaburzenia osobowości.
W powszechnym mniemaniu narcyz jest skoncentrowany na sobie i ma absolutnie wysoką samoocenę.
Stąd może wysyp tych „diagnoz”, o których pani mówi, bo to w dużej mierze kultura i treści promowane w przestrzeni medialnej skłaniają właśnie do skupienia na sobie, przedstawiania siebie w jak najlepszym świetle, bycia na świeczniku. A to z kolei potocznie może kojarzyć się z narcyzmem. Co przecież nie musi być prawdą, bo co złego jest w mówieniu o tym, że jestem w czymś dobra, pochwaleniu się swoimi osiągnięciami, kompetencjami, czymś, do czego się doszło?
Może to wciąż pokutujący odprysk wychowania w duchu skromności, pokory?
„Samochwała w kącie stała”, prawda? Kiedyś był to popularny wierszyk.
A może ta wiedza pop-psychologiczna, o której rozmawiamy, nie jest lepsza niż żadna. Może osoby, które w rzeczywistości wirtualnej „diagnozują” innych, również w swoim najbliższym otoczeniu, są bardziej uważne na niepokojące sygnały wśród bliskich czy znajomych osób i mogą w czas powiedzieć: „hej, może byś to skonsultował/a ze specjalistą”?
Na dobrą sprawę nie wiemy, co się kryje pod tym, że ktoś kogoś wysyła na terapię. Być może rzeczywiście wraz ze zwiększaniem się liczby materiałów, zwłaszcza przedstawiających dane zaburzenia w sposób uproszczony, rośnie niebezpieczeństwo używania etykiet odnoszących się do zdrowia psychicznego jako obelgi, a może rzeczywiście czyjąś intencją jest wskazanie jakiegoś problemu i podsunięcie rozwiązania. Ważne jest tu przede wszystkim to, żeby sprawdzić, czy to, co przeżywamy albo z czym się zmagamy, jest naturalne w sytuacji, w której się znaleźliśmy, czy też dobrze byłoby skorzystać z profesjonalnej pomocy psychoterapeutycznej czy psychiatrycznej, bo już wyczerpaliśmy swoje możliwości poradzenia sobie.
Z drugiej strony – z perspektywy tych osób, które z tak dużą łatwością wysyłają wszystkich dookoła na terapię czy też sugerują leczenie, ciekawym byłoby przyjrzenie się temu, dlaczego to właściwie robię, co mi tak naprawdę przeszkadza, co chcę tym osiągnąć i dlaczego to dla mnie ważne.
Spodziewałam się, że to się już zmieniło, ale zderzyłam się z rzeczywistością: zdrowie psychiczne dalej jest mocno stygmatyzowane, jak wynika z właściwie wszystkich raportów i badań opinii publicznej, do których dotarłam. Dlaczego?
Zaburzenia zdrowia psychicznego wciąż budzą w nas lęk, kojarzą się z nieprzewidywalnością, słabością, stanem, który odbiega od tak zwanej normy. Mało kto zadaje sobie pytanie, czym ta norma tak naprawdę jest? Co wpływa na to, że coś postrzegamy za normę?
W podejściu do zdrowia psychicznego coraz większą popularność zyskuje ujmowanie go jako pewnego kontinuum – nie traktujemy doświadczenia związanego z zaburzeniem zdrowia psychicznego jako mieszczącego się bądź nie w normie, ale jako pewne kontinuum doświadczeń życiowych. Takie podejście – traktowanie kryzysów zdrowia psychicznego jako pewnego doświadczenia życiowego, bez kategoryzowania, czy jest to „normalne” doświadczenie, czy też nie, okazuje się bardzo mocno obniżać stygmatyzację i zachęca do szukania pomocy. Bo skoro to, czego doświadczam, jest czymś, co się po prostu ludziom przytrafia, nawet jeżeli na określenie tego jest pewna kategoria diagnostyczna, to znaczy, że wiadomo, co można z tym zrobić i jak sobie z tym poradzić.
”Mam wrażenie, że usługi terapeutyczne stały się wytrychem, odpowiedzią na zachowania drugiej osoby, które nam jakoś nie odpowiadają czy wręcz uznajemy je za zagrażające”
Porozmawiajmy jeszcze o konsekwencjach takiego etykietowania. Przychodzą mi do głowy pułapki tożsamościowe, kiedy słysząc w swoim kontekście diagnozę, zaczynamy tak bardzo utożsamiać się z – najczęściej wyczytanymi w internecie – cechami tego zaburzenia, że nie robimy z tym nic dalej, etykietka przylega doskonale.
Dla specjalisty diagnoza jest punktem wyjścia, dopiero po jej postawieniu można wdrażać odpowiednie protokoły odnośnie do leczenia i prowadzić dalsze oddziaływania terapeutyczne. Z perspektywy indywidualnej istotne jest to, co postawienie diagnozy oznacza dla danej osoby, co zmienia w jej życiu i myśleniu o sobie samej, jakie działania w związku z nią podejmuje. Z jednej strony profesjonalna diagnoza może pomóc uporządkować nasze doświadczenia, poznać mechanizmy, które prowadzą do doświadczanego cierpienia, i coś z tym zrobić. Z drugiej jednak strony – może zamknąć kogoś w pułapce myślenia: tak już jest i nic z tym nie zrobię. Pozwoli pani, że podam przykład?
Bardzo proszę.
Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy ktoś czuje, że wali mu się świat, bo przechodzi bardzo trudne chwile w życiu, nie potrafi sobie z tym poradzić, nie ma już na nic siły, a dostaje diagnozę: inne przejściowo występujące zaburzenia nastroju. Z jednej strony może pomyśleć sobie „świetnie, skoro występujące przejściowo, to można coś z tym zrobić i przejdzie”, ale z drugiej – diagnoza może nie odpowiadać powadze tego doświadczenia walącego się świata.
Albo w drugą stronę – co powie pani na samodiagnozowanie? Teraz ja pozwolę sobie na przykład: jeżeli w jakimś materiale w internecie usłyszałam czy wyczytałam, że mam cechy pasujące do danego zaburzenia, to przyjmuję to jako diagnozę i już – nie szukam terapii, bo po co płacić, jeśli już wszystko „wiem”?
To, co jest najbardziej niebezpieczne w takim przypadku, to właśnie zaniechanie jakiegokolwiek działania, żeby poprawić swój stan. Proszę też pamiętać, że trzonem diagnozy nie tyle jest znalezienie „etykietki”, specjalistycznej nazwy, tylko to, żeby dowiedzieć się, jak pracować dalej. W naukach o zdrowiu psychicznym jest zresztą rosnący trend, który można by przetłumaczyć jako transdiagnostyczność, który skupia się na tych aspektach i mechanizmach, które są wspólne dla wielu rozpoznań. Innymi słowy, zamiast skupiać na konkretnej diagnozie, szuka się rozwiązań problemów pacjenta czy klienta, które rzeczywiście mogą coś w jego życiu zmienić, niezależnie od tego, jakim terminem określimy to, czego doświadcza.
Dotąd słowo diagnoza brałam w cudzysłów, a teraz pytam absolutnie na poważnie: czym jest fachowa diagnoza psychiatryczna bądź psychologiczna? Wyjaśnijmy sobie dokładnie, dlaczego to tak poważna sprawa i nie powinno się właściwymi dla niej terminami ot tak szafować.
Przede wszystkim jest to proces, często wieloetapowy, wymagający konsultacji grona specjalistów. Podstawą jest udział dwóch osób: diagnosty i pacjenta czy klienta. To bardzo ważne, gdyż każda z nich ma inną perspektywę: jest osoba doświadczająca jakiegoś kryzysu, trudności, wyzwań – i jest specjalista, który obserwuje ją i jej zachowania z perspektywy swojej wiedzy diagnostycznej. Postawienie diagnozy nie polega wyłącznie na odhaczeniu pozycji na liście symptomów charakterystycznych dla danego zaburzenia, ale też to, jak osoba, która zgłasza się do diagnosty, funkcjonuje na co dzień.
Do jakiejś szufladki trzeba jednak człowieka upchnąć.
Tak, jakoś trzeba nazwać to, czego doświadcza klient czy pacjent, ale proszę pamiętać, że diagnoza dotyczy nie tylko objawów, trudności czy deficytów, ale też zasobów, jakie ma dana osoba, z którymi to zasobami możemy pracować, jak również funkcjonowania danej osoby w sferze emocjonalnej czy społecznej – ogółem patrzenie, jak ten ktoś żyje i jak się temu komuś żyje. Dlatego warto jednak każde pojawienie się trudności czy kryzysu zdrowia psychicznego konsultować ze specjalistą, a nie opierać się wyłącznie na treściach rolek na Instagramie czy TikToku.
Polecamy

„Nasze nastolatki to cyfrowi tubylcy. My jesteśmy turystami w świecie internetu”. Masz w domu dorastające dziecko? Ten tekst jest dla ciebie

„Chciałabym bardzo przeprosić”. Wiceministra zdrowia Urszula Demkow wydała oświadczenie po swojej wypowiedzi ws. zamordowanego ratownika

„Bezmiar bólu” kontra „śmierć w białym kitlu”. Przez Polskę przetacza się spór o terapię daremną

Mężczyzna groził śmiercią znanej psychiatrce. „Proszę przyjść później” – usłyszała na policji
się ten artykuł?