Przejdź do treści

„Samotność to problem, który dopiero się zaczyna”. Rozmawiamy z Zośką Papużanką, autorką książki „Solo”

Zośka Papużanka - Hello Zdrowie
Zośka Papużanka /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Samotność kobiet jest w naszej kulturze wciąż wartościowana negatywnie, skazana na ostracyzm społeczny, w najlepszym wypadku – na przemilczanie, gdy jest przemyślanym wyborem życiowym, a traktuje się ją jak fanaberię – mówi Zośka Papużanka. Z pisarką, autorką książki „Solo”, rozmawia Agnieszka Kamińska.

 

Agnieszka Kamińska: „Musiałam tę książkę napisać”, czytamy w przedmowie do „Solo”, odcinkowej opowieści o samotności. Temat literacki, który nigdy się nie wyczerpie?

Zośka Papużanka: Żaden temat literacki nie został wyczerpany. A samotność to temat społeczny, który dopiero zaczyna ludziom dolegać. Nie jest niczym szczególnym napisać książkę o samotności, wystarczy się rozejrzeć. Postanowiłam pozbierać takie historie, krążące wokół, szukałam wśród bliższych i dalszych znajomych, ludzkie opowieści same do mnie przychodziły i w pewnym momencie poczułam, że to już teraz, że mam obowiązek ich wysłuchać, zapisać i dać ludziom jako książkę. I tak, jak poczułam, że muszę zacząć pisać, tak też zrozumiałam, że muszę skończyć – ta książka mogłaby mieć tysiąc stron. Wszyscy znamy problem samotności, wszyscy ją mamy na własność albo widzimy.

„Samotności, jakaś ty przeludniona!”, chciałoby się zawołać za Stanisławem Jerzym Lecem. Rozwiązała pani worek z samotnością?

Niestety tak, ale nie tyle z samotnością, co z mówieniem o niej. Nigdy wcześniej nie nastawiałam się na taką czy inną recepcję mojej książki, natomiast w przypadku „Solo” ją przewidywałam, była wpisany w narrację. „To jest moja historia, napisałaś o mnie” – słyszę albo czytam w komentarzach; „Spisałaś moje życie”. Wielu ludzi szuka tu historii swojej samotności i ją odnajduje. To dobrze i źle jednocześnie. Dobrze – bo przecież po to są książki ludziom potrzebne. A źle – bo to znaczy, że wciąż za mało o tym problemie rozmawiamy.

Mówi się o epidemii samotności, jakby była zaraźliwa.

Badacze społeczni, którzy potrafią prognozować, co nam się będzie podobało albo nie za kilka lat, co będziemy nosić, jakie filmy oglądać, z czym się zmagać w codzienności, widzą samotność jako problem, który dopiero zaczyna się ujawniać i będzie narastał. Mnie interesuje problem jednostek, nie umiem patrzeć na to zjawisko tak szeroko, niemiej jednak nie mogę tych przewidywań lekceważyć.

Nawet te dziewczyny z „Solo”, które wybrały takie życie na własną rękę i czerpią z tego profity, które są samodzielne finansowo, niezależne, zadowolone z siebie, mają pozycję życiową i są z tego dumne, nawet te, które ze swojej samotności zrobiły atut - też chciałyby romantycznego związku, wariactwa jakiegoś w ciele i głowie, kogoś, kto na ich punkcie zwariuje, kto im będzie powtarzał, że są piękne, mądre i że je podziwia.

W „Solo” znalazło się osiemnaście historii, osiemnaście odcieni samotności. Niemal wszystkie mają jedną płeć. Czy samotność jest kobietą?

Napisałam książkę o kobietach z czystej uczciwości. Czuję ich emocje organicznie, cieleśnie, rozumiem, współodczuwam. A uczciwe pisanie polega na pisaniu o tym, co się zna. Można poznać, owszem, jeśli jest czas i konieczność, a można wybrać siostrzeństwo, zrozumienie i poczucie pokrewieństwa bez przygotowań. Co prawda jestem teraz posądzana o stereotypizowanie mężczyzn, obwinianie ich o rozpad wszystkich relacji – ani tak nie myślę, ani tego nie napisałam.

Jest jeden mężczyzna stereotypowy w książce: zdradza, porzuca, stosuje przemocową komunikację albo wcale się nie komunikuje. W opowiadaniu „Lekarstwa” mamy jedną z dwóch męskich narracji w całej książce i jest to narracja opresyjna.

„Solo” to książka o różnych obliczach samotności kobiet. Nie można napisać książki o wszystkim, trzeba dokonać jakiegoś wyboru i mój wybór wpłynął na wiele elementów, z których te historie są zbudowane, również na obraz mężczyzny w nich. Ale są w tej książce również mężczyźni odrzuceni, zahukani, niezrozumiani, nawet tacy, którzy wolą się dać okłamać w imię miłości. Tylko to nie jest książka o nich.

A myśli pani, że męska samotność różni się od kobiecej?

Na pewno mężczyźni inaczej sobie radzą. Myślę, że może im być trudniej; mam wątpliwości, czy potrafią i chcą być dla siebie taką grupą wsparcia jak kobiety. Kobiety czują, że otrzymają od siebie nawzajem wsparcie i zrozumienie, dlatego łatwiej im mówić.

Kobieta sama jest wybrakowana. Myślą tak nawet pani bohaterki, które wybrały życie istoty samodzielnej. „Męczy mnie połowiczność”, pada w opowiadaniu „Bambusowe oprawki”.

Samotność kobiet jest w naszej kulturze wciąż wartościowana negatywnie, skazana na ostracyzm społeczny, w najlepszym wypadku – na przemilczanie, gdy jest przemyślanym wyborem życiowym, a traktuje się ją jak fanaberię. Nawet jeśli kobieta podejmuje decyzję o rozwodzie z ważnych powodów, zawsze znajdą się tacy, którzy powątpiewają w ich ważność. I te pytania w stronę młodych dziewczyn: Kiedy wyjdziesz za mąż? A ten facet to coś poważnego? A kiedy będziesz miała dzieci? Wigilijna litania.

starszy mężczyzna patrzy przez okno - Hello Zdrowie

Czy wynika to z wciąż silnego mitu miłości romantycznej, którym karmi nas popkultura? Druga połówka, związek po grobową deskę. A może dzisiaj to mrzonki?

Ja jestem widocznie dobrze nakarmiona, ponieważ wierzę w miłość do grobowej deski i nawet od pierwszego wejrzenia, natomiast niedawno podczas spotkania się dowiedziałam, że czegoś takiego dawno nie ma, że z mitu miłości romantycznej zostały już tylko publikacje o końcu mitu miłości romantycznej. O wiele bardziej jednak niż ten mit zastanawia mnie młode pokolenie, z którego przedstawicielkami też rozmawiałam. W ich słowniku zamiast miłości romantycznej jest relacja, której zasady trzeba uściślić na wstępie, zanim się zacznie. A obowiązkowo już należy wziąć pod uwagę, również zanim się zacznie, co będzie, kiedy się skończy. Bo się skończy przecież. To założenie jest dla mnie trudne do pojęcia.

Czyli wchodzimy w relację ze świadomością, że ma ona termin ważności. Chyba rozsądne?

To tak, jakby człowiek codziennie rano wstawał, patrzył w niebo i stwierdzał, że może będzie deszcz, i na wszelki wypadek zabierał parasol. Jesteśmy zabezpieczeni i nie zmokniemy, ale czasem dobrze jest zmoknąć. Podziwiam te młode kobiety za odwagę stawiania siebie na pierwszym miejscu, za miłość do siebie, bo tylko kochając i szanując siebie, można kochać innych. Z drugiej strony uważam, że jest to świadome ograniczenie, które zamyka je na przeżycie czegoś dobrego, nawet jeśli krótkiego. Nie podejmują ryzyka ze względu na samo istnienie ryzyka.

A może szczęście jest w stanie dać inna miłość niż romantyczna?

Wszystko jedno, co nam daje szczęście, jeśli szczęściem to nazywamy. Ludzie nie umieją być szczęśliwi, bo rozumieją szczęście zawsze jako zamiar, odnoszą je do przyszłości. Będę szczęśliwy „jeśli…” albo „kiedy…”. Zawsze tryb warunkowy i zawsze czas przyszły. Ja jestem bardzo szczęśliwa, bo nie wyznaczam sobie żadnych warunków, ani nie myślę o przyszłości, tylko szukam szczęścia w tym co teraz. Taki tani epikureizm – jest mi ciepło, piję dobrą herbatę, mam bilet na koncert na jutro. Wystarczy. Podobnie jest w związkach – myślę, że nie muszą być oparte na miłości, mogą na jakiejś umowie; mamy dzieci, już się nam nie chce nikogo szukać, nie nudzimy się razem. Warunki układu mogą być dowolne, jeśli obie strony je akceptują. Jeśli jedna jest zadowolona, a druga cierpi, to taki związek nie działa. Oscar Wilde powiedział, że zna tylko jedną rzecz gorszą od małżeństwa bez miłości. Małżeństwo, w którym istnieje miłość, ale tylko z jednej strony.

Ludzkie opowieści same do mnie przychodziły i w pewnym momencie poczułam, że to już teraz, że mam obowiązek ich wysłuchać, zapisać i dać ludziom jako książkę. I tak, jak poczułam, że muszę zacząć pisać, tak też zrozumiałam, że muszę skończyć - ta książka mogłaby mieć tysiąc stron. Wszyscy znamy problem samotności, wszyscy ją mamy na własność albo widzimy.

„Solo” mnie zaskoczyło. Spodziewałam się, że będzie kipieć od kobiecej mocy i odwagi wyboru samodzielnego życia. Tymczasem ze wszystkich historii przebija smutek i pragnienie bliskości z drugą osobą. Amy Key w eseju, który rymuje mi się z pani książką, „Aranżacje w kolorze blue. Notatki o miłości i budowaniu sobie życia” pisze, a jest sama od ponad dwudziestu lat: „Możliwe, że przeżyję całe życie z nieodłącznym poczuciem, że miłość romantyczna mnie ominęła, ale muszę mieć odwagę, by głośno powiedzieć: pragnęłam jej. Pragnę jej”.

To jest jasne. Nawet te dziewczyny z „Solo”, które wybrały takie życie na własną rękę i czerpią z tego profity, które są samodzielne finansowo, niezależne, zadowolone z siebie, mają pozycję życiową i są z tego dumne, nawet te, które ze swojej samotności zrobiły atut – też chciałyby romantycznego związku, wariactwa jakiegoś w ciele i głowie, kogoś, kto na ich punkcie zwariuje, kto im będzie powtarzał, że są piękne, mądre i że je podziwia. Nawet jeśli związki się nam nie udają, nawet jeśli mówimy, że to ostatni raz, że już się nie nabierzemy, że nie chcemy cierpieć; wciąż cierpienie po utraconej wielkiej miłości jest wartością większą niż brak miłości. Takie jesteśmy już. Nie ma w tym nic złego.

Kobiety mówiły wprost, że są samotne?

Wszystkim moim rozmówczyniom zadałam kilka pytań wspólnych, wśród nich to, jakim słowem one same określają swój stan, sytuację. Czy czują się samotne, osamotnione, opuszczone, porzucone, czy są singielkami. Czy te słowa są dla nich neutralne, poważne, smutne.

„Singielka. Nie lubię tego słowa. Słyszałam, że singielka to kobieta, której nikt nie chce”, mówi bohaterka opowiadania „Szpilki”. Woli mówić o sobie, że jest osobą samodzielną.

Język się zmienia, znajduje coraz więcej odcieni na to, co chcemy wyrazić. Ja nie zawsze już te odcienie rozumiem. Ale szanuję to, że ludzie chcą o sobie w jakiś sposób, których jest dla nich właściwy. Odnajdują się w jakimś słowie. Skoro poczucie czy stan samotności ma tak wiele różnych odcieni, dlaczego nie nazywać ich też różnorodnie?

Społeczne Ministerstwo ds. Samotności - Hello Zdrowie

Czy nasz język jest pojemny w opisywaniu samotności? Już samo słowo wydaje się redukujące, w języku angielskim mamy dwa określenia: loneliness i solitude, przy czym drugie oznacza odosobnienie jako świadomy wybór.

Młode pokolenie rozumie język w inny sposób niż ja. Chyba jestem bardziej radykalna językowo, nie boję się jednoznacznych sformułowań. Zdarza mi się, że używam jakiegoś słowa czy sformułowania, które dla mnie jest całkiem neutralne, i dowiaduję się, że wielu ludzi rozumie je jako wartościujące, pejoratywne. Myślę rówież, że nie ma w tej dziedzinie symetryzmu, młodzi ludzie uważają, że ich język powinien być akceptowany bezwarunkowo i natychmiast, stawiają tę trudność językową starszemu pokoleniu, a nie sobie. Słowo „samotność” nie ma dla mnie wydźwięku negatywnego, kiedy myślę na przykład o samotności romantycznej, wpisanej w losy poety, który jest z niej dumny i traktuje innych z pozycji wyższościowej. Wielka Improwizacja zaczyna się przecież od słów „Samotność – cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?”. Konrad jest dumny z tego, że jest sam, mówi: nie ma nikogo, kto zrozumiałby moje pieśni. Tak, wywyższa się, ale ma powód.

A czym dla pani jest tytułowe „solo”?

Lubię słowa wieloznaczne i starałam się, żeby wszystkie tytuły moich książek takie były. W przypadku „Solo” debaty nad wyborem trwały długo, szukaliśmy słowa neutralnego, niebudzącego jednoznacznie pozytywnych ani negatywnych skojarzeń. Słowo „Solo” nikogo nie obraża ani nie wynosi żadnego życiowego wyboru ponad inny. Na dodatek nie ma płci.

W „Solo” treść wpisana jest w często zaskakującą formę. „Bambusowe oprawki” są jak rozmowa kwalifikacyjna, „Notatki do projektu” przypominają wniosek projektowy w korporacji. Jest też baśń „Terakotowi żołnierze” oraz pisane do samej siebie „Pocztówki”.

Forma jest dla mnie zawsze ważniejsza od treści. Nie mamy, wbrew pozorom, aż tak wielu różnorodnych historii, nasze życia się powielają. Wydaje nam się, że jesteśmy oryginalni. Oryginalność można zachować tylko w formie. Dlatego trzeba wiedzieć jak. Nawet najlepsza opowieść przepadnie, gdy nie znajdzie się ktoś, kto będzie wiedział, jak ją spisać. Dlatego wiele czasu poświęciłam dobraniu formy do treści. A zaczynałam zawsze od rozmowy, nagrania, wspólnych wzruszeń, często bardzo głębokich. Potem notowałam, spisywałam i myślałam jak. Jak to napisać. Kto ma prawo to opowiedzieć. Pierwszymi czytelniczkami były kobiety, które mi te historie podarowały. I każda z nich zgodziła się na publikację. Nie wiem, czy miało to dla nich znaczenie terapeutyczne, czy zupełnie inne. Odczuwam wielką wdzięczność za ich czas i prawdę.

Badacze społeczni, którzy potrafią prognozować, co nam się będzie podobało albo nie za kilka lat, co będziemy nosić, jakie filmy oglądać, z czym się zmagać w codzienności, widzą samotność jako problem, który dopiero zaczyna się ujawniać i będzie narastał. Mnie interesuje problem jednostek, nie umiem patrzeć na to zjawisko tak szeroko, niemiej jednak nie mogę tych przewidywań lekceważyć.

Przypomina to warsztat reporterski, ale „Solo” nie jest reportażem. We wstępie zastrzega pani, że jeśli ktoś zapyta, ile w tej książce fikcji, a ile czyjegoś życia, odpowie: wszystko i nic.

Nie jestem reportażystką. Być może pewna część mojej pracy była podobna do pracy nad reportażem, niemniej jednak te historie są niejednokrotnie posklejane, uzupełnione elementami fikcji. Najlepsze w literaturze jest właśnie to, że nie wiadomo, gdzie ona się zaczyna. Ludzie bardzo chcą to zrozumieć, a ja zupełnie nie wiem dlaczego.

Czy „Solo” jest zbiorem opowiadań?

Najprawdopodobniej. Nie mam potrzeby klasyfikować tej książki, jestem fanką synkretyzmu. Natomiast opowiadania jako gatunek wprost uwielbiam i cenię wyżej niż wielkoformatową powieść. Jest w nich jubilerska robota, szlachetność skrótu i niecierpliwość. W Polsce chyba wciąż się opowiadań nie docenia, mimo że mamy tu sporą  tradycję literacką. Teksty, które składają się na „Solo”, mimo że ułożone w zamierzonej kolejności, można czytać tę kolejność lekceważąc. Tylko ostatni tekst powinien być ostatnim.

O muzeum samotności, w którym eksponatami są przedmioty, milczący świadkowie samotności i równorzędni bohaterowie opowiadanych historii.

Do każdego z tych tekstów dopasowany jest przedmiot, który wraz z historią do mnie przyszedł i jest obecny w życiu bohaterek. Lubię przedmioty. Łączę je z ludźmi, którzy do nich należą. Patrzę na ludzi przez przedmioty, które dla nich mają wartość.

samotna dziewczyna

Przejdźmy przez kilka przedmiotów. Korale filcowe. Klasyczna historia o porzuceniu, ale i braku komunikacji. „Mieliśmy przegadany cały świat, tylko nie nas”.

Małżeństwo bez małżeństwa, rozwód bez rozwodu. Nic tu nie zostało ustalone ostatecznie, stąd wielkie nieszczęście.

Opowiadanie „Mundur” mówi o tym, że jesteśmy w stanie zaufać obcej osobie, w tym przypadku podającej się za amerykańskiego generała i zostać oszukane z pragnienia miłości.

Ludzie dla zabawy tworzą fikcyjne konta, wklejają zdjęcia przystojniaków z przystojnymi psami i wielkimi domami i udają miłość od pierwszego kliknięcia. A kobiety się na to nabierają, bo ktoś im wreszcie mówi, że są piękne i wartościowe. Żal mi ich, ale im się nie dziwię.

Niedawno głośno było o sprawie Francuzki, którą oszukała osoba podająca się za Brada Pitta. Kobieta była przekonana, że rozmawia z aktorem.

Chętnie dałabym się nabrać.

W „Filiżance” syn opowiada o matce, która samodzielnie go wychowała.

Zdecydowałam się na włączenie w książkę tego jednego jedynego męskiego głosu, chociaż początkowo miała to być również historia kobiety. Mama nie chce z tobą rozmawiać – powiedział mi jej syn – ale ja z tobą porozmawiam. I dlatego zostawiłam tę narrację, ponieważ mężczyzna mówi w niej tak o swoim nieobecnym ojcu, którego ten tekst dotyczy, jak i o swojej matce, która z jakichś powodów nie chce mówić. Nie zawsze jest ciekawe to, co mamy do powiedzenia, czasem trzeba się zainteresować, dlaczego i o czym milczymy.

Jest to też historia o tym, jak samotność matki przenosi się na syna.

“Może cię źle wychowałam” – mówi jego matka na informację o rozpadzie jego małżeństwa. Zrozumiała, że stała się nieświadomym wzorcem.

W opowiadaniu „Pocztówki” Marta ma życie jak z Instagrama, podróżuje, zwiedza kontynenty. I pisze do samej siebie.

Marta zdecydowała się rok swojego życia spędzić na podróżowaniu po świecie. Ma pracę, która na to pozwala, spakowała plecak i ruszyła. Uwielbiam podróżować i przypominać sobie podróże przez przedmioty, które z nich przywożę, więc od razu spytałam, jakie pamiątki ma z tych miejsc, które odwiedziła. Okazało się, że zdjęcia. Tylko zdjęcia. I wspomnienia na Instagramie. Dlatego wymyśliłam dla niej pocztówki do samej siebie, żeby jej ten świat tak całkiem nie uciekł.

„Solo” to książka o różnych obliczach samotności kobiet. Nie można napisać książki o wszystkim, trzeba dokonać jakiegoś wyboru i mój wybór wpłynął na wiele elementów, z których te historie są zbudowane, również na obraz mężczyzny w nich. Ale są w tej książce również mężczyźni odrzuceni, zahukani, niezrozumiani, nawet tacy, którzy wolą się dać okłamać w imię miłości. Tylko to nie jest książka o nich.

Dzisiaj każdym momentem życia możemy podzielić się z setkami, tysiącami innych osób w mediach społecznościowych. Czy to znaczy, że samotność stała się bardziej znośna?

Słyszałam, że właśnie jest wręcz przeciwnie. Że jesteśmy tym pokoleniem, które jest najbliżej siebie nawzajem i zarazem najdalej. Czy naprawdę to, że napiszemy do kogoś, że czujemy się samotni albo obejrzymy filmik, jak ktoś je, żeby nie jeść samemu, sprawi, że będziemy mniej sami?

A pani lubi jeść solo?

W ogóle tego nie umiem. Jeśli jestem poza domem, z konieczności jem sama śniadanie w hotelu i uciekam jak najszybciej. Jedzenie samej traktuję wyłącznie jako podtrzymanie funkcji życiowych, tylko gotowanie dla kogoś i jedzenie w towarzystwie jest przyjemnością.

Co jeszcze absolutnie nie solo?

Podróże. Gubię się w obcym mieście, nie mam dobrego zmysłu autonawigacji. Spanie. Lubię się przytulać. Kino – w życiu nie byłam w kinie sama.

Co w takim razie Zośka Papużanka lubi robić solo?

Spacerować. Najchętniej po lesie. Do tego nie potrzebuję nikogo i nigdy się nie gubię.

Pisać?

Ależ w ogóle nie umiałabym niczego napisać z drugą osobą w tym samym pokoju. Jestem słuchowcem, do skupienia potrzebuję absolutnej ciszy. Taki mój mankament, muszę mieć ciszę, żadnego pisania w restauracji. Open space to dla mnie synonim piekła. Spokój, pióro, kartka. Pisanie to jest czas tylko mój.

okładka książki "Solo" autorstwa Zośki Papużanki - Hello Zdrowie

okładka książki „Solo” autorstwa Zośki Papużanki /fot. materiały promocyjne wydawnictwa

 


Zośka Papużanka zadebiutowała w 2012 roku powieścią „Szopka”, za którą została nominowana do Nagrody Literackiej Nike oraz do Paszportów „Polityki”. Druga powieść – „On”, przyniosła jej kolejną nominację do Paszportów „Polityki” i do Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia oraz tytuł Krakowskiej Książki Miesiąca. W 2017 roku wydała zbiór opowiadań „Świat dla ciebie zrobiłem”. W 2020 roku miała premierę jej trzecia powieść – „Przez”. W kolejnych latach powstały jeszcze dwie powieści: „Kąkol”, nad którą pracowała dzięki Stypendium Twórczemu Miasta Krakowa, oraz „Żaden koniec”.

Papużanka publikowała również opowiadania w „Tygodniku Powszechnym”, „Radarze”, „Piśmie”, „Miesięczniku Znak”, „Vogue”, „Czasie Literatury”. Napisała kilka felietonów dla „Gazety Wyborczej”, a w „New Eastern Europe” drukowała recenzje literackie oraz współredagowała numery o Krakowie poświęcone twórczości Tadeusza Kantora. Współpracuje także z teatrami dla dzieci. Jest laureatką Nagrody Teatralnej im. Stanisława Wyspiańskiego za realizowany z Agnieszką Przepiórską-Frankiewicz cykl pandemicznych filmików „W związku z zaistniałą sytuacją”.

Stara się dzielić życie pisarki z obowiązkami naukowymi: obroniła pracę doktorską dotyczącą recepcji sztuk teatralnych Federica Garcíi Lorki na scenach polskich, uczy też języka polskiego w liceum oraz w szkole podstawowej.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?