Przejdź do treści

Prof. Katarzyna Schier: „Jak możemy się nauczyć troski o siebie i innych, kiedy nasi rodzice nie mieli wystraczających zasobów, żeby się troszczyć o nas”

Katarzyna Schier - Hello Zdrowie
Katarzyna Schier / Fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Troska jest czymś, czego się uczymy w relacji. Nie zawsze to się udaje i jeden z partnerów może czuć się wykorzystywany, dając, w swoim przekonaniu, więcej. Zjawiskiem, które często umyka refleksji, jest zdolność troszczenia się o siebie w momencie, kiedy troszczymy się o innych – mówi Katarzyna Schier, psycholożka i psychoterapeutka.

 

Monika Szubrycht: Czym jest troszczenie się? Tytuł pani niedawnego wykładu podczas VIII Międzynarodowej Konferencji Psychotraumatologicznej w Gdańsku brzmiał kontrowersyjnie: czy troszczenie jest wyrazem miłości, czy sposobem przetrwania?

Prof. Katarzyna Schier: W psychologii naukowej używane potocznie określenia takie, jak troszczenie się albo cierpienie, nie są często poddawane namysłowi, a w związku z tym badaniom. Troskę jakoś się pomija, uważając ją za coś oczywistego.

Wendy Hollway, autorka, która zajmuje się relacjami rodzinnymi i wpływem kultury, uważa, że są różne rodzaje troski i warto je różnicować. W swojej książce „Capacity to care” (Zdolność do troszczenia się) opisuje, że we wczesnej relacji rodzice-dzieci troska jest asymetryczna. Kompletnie o tym zapominamy, tymczasem, żeby mama była w dobrym kontakcie z noworodkiem, a potem niemowlęciem, musi mieć sama duże zasoby dawania, choćby fizyczne. Na początku jest tego dużo – chodzi o dawanie czasu, stałą gotowość do reagowania na stany dziecka, zmianę sposobu funkcjonowania umysłu, który jest nastawiony na dziecko. Trzeba poczekać jakiś czas, żeby dostać od dziecka pierwszy uśmiech czy inną wyraźną reakcję. Szczęśliwie są rodzice, dla których sam kontakt z ciałem dziecka jest „nagrodą” (profesor Aneta Borkowska uważa, że aktywuje się wtedy w mózgu obszar nagrody). Potem, w relacji starszego dziecka z rodzicami i w związkach partnerskich, wcale nie jest oczywista sytuacja, że się daje naprzemiennie.

Gdzie i kiedy uczymy się troski?

Troska jest czymś, czego się uczymy w relacji. Nie zawsze to się udaje i jeden z partnerów może czuć się wykorzystywany, dając, w swoim przekonaniu, więcej. Zjawiskiem, które już zupełnie umyka refleksji, jest zdolność troszczenia się o siebie w momencie, kiedy troszczymy się o innych. Można tu wspomnieć często przywoływaną sytuację, kiedy w samolocie stewardessa pokazuje instrukcję, w której są wytyczne, że najpierw maskę zakładamy sobie, a potem dziecku.

Na podstawie książki Hollway, zdefiniowałabym troskę jako zdolność widzenia drugiej osoby, dostrzegania jej potrzeb i dania tego, czego ta osoba potrzebuje, przy dbaniu o własne zasoby.

Magda Jaros / archiwum prywatne

Mam poczucie, że w naszej kulturze troska o kogoś jest oczywista. Starzejący się rodzice muszą być zaopiekowani przez dzieci, najczęściej córki, dziećmi z niepełnosprawnościami opiekują się matki.

Przeczytałam gdzieś, że w Polsce jest bardzo niewielki odsetek osób, które są chore albo w bardzo sędziwym wieku i są gotowe pójść do dobrego domu seniora bez tworzenia poczucia winy swoim dzieciom. Jak powiedziała jedna z osób, z którymi pracowałam – „tak bardzo bym chciała, żeby moi rodzice zobaczyli ciężar, który dźwigam, i pozwolili mi żyć, a nie jedynie funkcjonować zgodnie z programem na przetrwanie”. Zatem to oczekiwanie idzie z obu stron – z poczucia nie tylko córek i synów, ale idzie też z pokolenia seniorów. Bywa więc, że troska staje się wyłącznie przymusem.

A czy potrafimy się troszczyć o „obcych”, czy tylko o „swoich”?

Polska jest krajem, w którym jest duża grupa osób identyfikujących się z religią katolicką. Ale gdy oglądamy filmy kręcone z ukrytej kamery, gdzie widać, że ktoś leży na ulicy, to przerażające jest, jak niewiele osób się zatrzyma, żeby sprawdzić, w jakim stanie jest ta osoba, żeby się o nią zatroszczyć.

Pytanie, jak możemy się nauczyć troski o siebie i troski o innych, kiedy nasi rodzice nie mieli wystraczających zasobów do tego, żeby się troszczyć o nas. Tak jak opowiadała jedna z moich pacjentek, że jej mama świetnie robiła wszystko fizycznie, nie była obecna umysłem i sercem. Wyróżniamy dotyk emocjonalny i dotyk pielęgnacyjny. W przypadku tej kobiety zabrakło dotyku emocjonalnego.

Dla tak wychowanej córki wejście w relację partnerską z mężczyzną, bo jest osobą heteroseksualną, było bardzo trudne. Mylił się jej emocjonalny dotyk i potrzeba intymności i ciepła z potrzebami seksualnymi własnymi i partnera.

Przeczytałam gdzieś, że w Polsce jest bardzo niewielki odsetek osób, które są chore albo w bardzo sędziwym wieku i są gotowe pójść do dobrego domu seniora bez tworzenia poczucia winy swoim dzieciom

Co zrobić, żeby nauczyć się troszczenia o siebie? Nawet wtedy, gdy miało się mamę, która wykonywała czynności pielęgnacyjne, „była samymi rękami” i nie potrafiła dać emocjonalnego wsparcia i czułości.

Dla mnie najważniejszą rzeczą jest diagnoza. Warto przyznać sobie prawo do tego, że osoba źle czuje się w jakichś sytuacjach społecznych. Myślę, że pomagają nie tylko wieloletnie terapie – czy werbalne, czy praca poprzez ciało – ale również inne oddziaływania mogą być użyteczne w poszukiwaniu cielesnego Ja.

Mogę powiedzieć z własnego doświadczenia, że kiedy chciałam zrozumieć istotę cielesności i jej odczuwania, próbowałam warsztatów dotyczących różnych form oddziaływania. Nauczyłam się całych ciągów tai-chi, żeby zobaczyć, jak to działa, mimo że jestem osobą z nadwagą. Patrzyłam, co proponuje terapia tańcem i ruchem, patrzyłam, co proponuje terapia Lowenowska. Pamiętam jedno z ćwiczeń, które dotyczyło lęku przed bliskością, kiedy prowadzący kazał nam dobrać się w pary i przyciągnąć drugą osobę do siebie zachęcającym ruchem dłońmi po to, żeby zobaczyć, jaka odległość jest wygodna dla danej osoby. To jest bardzo proste ćwiczenie, ale takie ćwiczenie jest diagnostyczne – na przykład ja wiem, że nie mogę stać na poczcie przed kimś, kto jest zbyt blisko, bo mi to przeszkadza. Muszę wiedzieć, gdzie jest moja bezpieczna odległość.

Myślę więc, że taka diagnoza i w obszarze cielesności, i w obszarze mentalnym – co jest zadaniem psychoterapeuty, psychologa czy psychiatry – może być pomocna.

Dobrze, żeby każdy z nas mógł to zauważyć.

Gdy się o tym napisze – jak to państwo robicie – a ktoś przeczyta, to wtedy pojawia się myśl i być może gotowość odwołania się nie tylko do mało popularnego w psychologii słowa „troska”, ale też takiego jak „cierpienie”. Czyli jeśli cierpiałam, to pomogę sobie, zatroszczę się o siebie w dorosłym życiu tak, żeby wszystko dobrze się skończyło. W realności, a nie tylko jak w bajce!

 

Prof. dr hab. Katarzyna Schier jest psychologiem, psychoterapeutką, przez trzydzieści lat pracowała na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie aktualnie jest członkiem TraumaLab pod kierunkiem prof. Marcina Rzeszutka. Obszary zainteresowań naukowych: mechanizmy rządzące psychoterapią, geneza chorób psychosomatycznych, tematyka rozwoju i zaburzeń obrazu ciała oraz analiza ukrytych form przemocy w rodzinie. Jest autorką kilku książek, m.in. „Dorosłe dzieci. Psychologiczna problematyka odwrócenia ról w rodzinie” (Scholar) oraz (red.) „Samotne ciało. Doświadczanie cielesności przez dzieci i ich rodziców” (Scholar).

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?