Przejdź do treści

Pan Marek jeździ karetką i pomaga osobom bezdomnym. „Chcę podzielić się z nimi kawałkiem mojego świata”

Marek Matczak Ambulans z serca / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Padał śnieg z deszczem, było bardzo zimno. Dostaliśmy informację, że nieopodal Dworca Wschodniego stacjonują w namiotach osoby bezdomne i że ktoś może potrzebować pomocy. Było ciemno, na głowie mieliśmy czołówki. Przedzieraliśmy się akurat przez lasek parkowy, gdy poczułem pod nogami rulon z linoleum. „O, tu są jakieś buty” – pomyślałem, ale zaraz zorientowałem się, że oprócz butów są jeszcze nogi i że w tym rulonie leży człowiek – mówi Marek Matczak, ratownik medyczny, koordynator specjalistycznej grupy ratowniczej „OGNIWO”, członek zespołu Ambulans z Serca – inicjatywy związanej z profilaktyką zdrowotną osób w kryzysie bezdomności.

 

Marianna Fijewska: Ratownicy medyczni kojarzą się z osobami pracującymi na dwa etaty, niemającymi ani chwili wolnego. Ale wy znajdujecie czas, by po dyżurach wsiadać w karetkę i patrolować warszawskie ulice w poszukiwaniu osób potrzebujących pomocy.

Marek Matczak: Wiele osób działających w „Ambulansie z serca” to kwalifikowani ratownicy pierwszej pomocy, którzy przeszli odpowiednie kursy i zdali egzamin państwowy, ale na co dzień spełniają się w innych zawodach – mamy kierowców, urzędników, informatyka, lekarzy… Te osoby pracują od 8 do 16, a później wsiadają w karetkę i niosą pomoc osobom w kryzysie bezdomności.

Ale pan na co dzień pracuje jako ratownik medyczny.

Tak, pracuję jako ratownik i opiekun medyczny, prowadzę też szkolenia z zakresu ratownictwa specjalistycznego: poszukiwawczego, wojskowego i pożarniczego w ramach Specjalistycznej Grupy Ratowniczej „OGNIWO”. Niecałe półtora roku temu, przeglądając Facebooka, zobaczyłem informację, że grupa ratowników pomagających osobom bezdomnym poszukuje ludzi do załogi. Uznałem, że chcę tam być, bo choć nie narzekam na nadmiar wolnego czasu, misja „Ambulansu z serca” jest dla mnie bardzo ważna.

Dlaczego?

Żyję w wielkim komforcie – nie jestem ani w kryzysie bezdomności, ani w kryzysie uchodźczym. Chcę podzielić się kawałkiem mojego świata – swoimi umiejętnościami i czasem – z osobami, które żyją w innym świecie. Chcę te dwa światy połączyć.

Ambulans z serca / fot. archiwum prywatne

Dwa światy?

Świat ludzi żyjących w systemie i poza nim. „Ambulans z serca” jest łącznikiem pomiędzy tymi światami. Współpracujemy ze streetworkerami, czyli ludźmi zajmującymi się opieką nad osobami w kryzysie bezdomności. Praca streetworkerów polega na patrolowaniu ulic i orientowaniu się w potrzebach osób bezdomnych. Streetworkerzy namawiają na korzystanie z łaźni, jadłodajni, punktów pomocy socjalnej i schronisk, a w kolejnych krokach na powrót do systemu: wyrobienie dowodu, ubieganie się o ubezpieczenie, znalezienie pracy i tak dalej. Gdy streetworkerzy są zaniepokojeni stanem zdrowia swoich podopiecznych, zgłaszają się do nas. Wtedy przyjeżdżamy w umówione miejsce i podejmujemy interwencję.

Na czym taka interwencja polega?

Zawsze na początku jest rozmowa. Zazwyczaj niełatwa. Czasem musimy przyjeżdżać kilkukrotnie, by dana osoba pozwoliła nam się zbadać, zmienić opatrunek lub w kryzysowych sytuacjach odwieźć na SOR. Część osób bezdomnych to wykształceni ludzie, którzy mówią do nas wysublimowanym językiem. Wymieniają nazwy leków i czynności medycznych, twierdzą, że wiedzą lepiej, co dla nich dobre i dość trudno ich do siebie przekonać. Są też osoby niezwykle nieufne, które mają bardzo złe doświadczenia z systemem karetkowym i w ogóle z systemem ochrony zdrowia. Wielokrotnie wypominano im, że są bezdomne i nieumyte lub odmawiano udzielenia pomocy.

Żyję w wielkim komforcie – nie jestem ani w kryzysie bezdomności, ani w kryzysie uchodźczym. Chcę podzielić się kawałkiem mojego świata – swoimi umiejętnościami i czasem – z osobami, które żyją w innym świecie. Chcę te dwa światy połączyć. Świat ludzi żyjących w systemie i poza nim

W jaki sposób przekonać tak nieufną osobę, by pozwoliła sobie pomóc?

Nie ma schematu, do każdej osoby trzeba podejść bardzo indywidualnie. Jedni wolą pożartować, inni uznają tylko powagę. Jedni wolą rozmawiać z mężczyznami, inni z kobietami. Wiadomo jednak, że zawiedzenie zaufania osoby bezdomnej w zasadzie kończy kontakt. Trzeba być słownym i rzetelnym. Przypomina mi się historia pewnego bezdomnego człowieka z warszawskiego Targówka. Ten pan był dobrze znany nie tylko Straży Miejskiej, która podejmowała wobec niego interwencje, bo ogrzewał się na klatkach schodowych, ale też streetworkerom, którzy wezwali nasz patrol przejęci jego zdrowiem.

Pan miał amputowaną nogę, a rany po amputacji w zasadzie nie pielęgnował. Chcieliśmy zmienić mu opatrunek, lecz był bardzo bojowo nastawiony. Mówił, że ma złe doświadczenia z ratownikami. Długo rozmawialiśmy, zanim dał się opatrzyć. To był wtorek – umówiliśmy się więc, że przyjedziemy do niego w czwartek podczas kolejnego patrolu. Na do widzenia rzucił: „Aha, dobra, dobra”. Nie wierzył, że przyjedziemy. Kiedy zobaczył nas dwa dni później, był bardzo zdziwiony. Znów umówiliśmy się na wizytę podczas kolejnego patrolu we wtorek, a on znów nam nie wierzył i znów był bardzo zdziwiony. I wtedy powiedziałem: „A może załatwimy panu ośrodek”, a on: „No może, może…”. Jednak, żeby zostać przyjętym do ośrodka, trzeba być całkowicie trzeźwym. Pan dmuchnął w alkomat i niestety okazało się, że ma niecałe dwa promile alkoholu we krwi. Postanowił jednak, że się wyzeruje.

I podczas kolejnego patrolu znów dmuchnął w alkomat i miał już tylko jeden promil, kolejne dwa dni później troszkę ponad zero promila, a podczas kolejnego patrolu okazał się zupełnie trzeźwy. Umieściliśmy go w ośrodku, gdzie wyleczył swoje rany i przeniósł się do innego ośrodka dla osób w kryzysie. Z tego, co wiem, do tej pory nie wrócił na ulicę. Mam nadzieję, że wkrótce dostanie jakąś pracę, bo praca dla osób bezdomnych, dostosowana do ich stanu zdrowia i możliwości, naprawdę jest, wystarczą chęci.

Ktoś, kto czyta nasz wywiad, może pomyśleć: „Tyle rozmów, by człowiek zdecydował się pójść do ośrodka dla bezdomnych”. Ale ja sama pracowałam jako streetworkerka i wiem, że to niezwykle szybko! Większość ludzi w ogóle nie daje się namówić na umieszczenie w placówce pomocowej. Nieraz trzeba do tego kilku lat lub optymistycznie patrząc, kilku miesięcy.

Oczywiście, pan z Targówka jest bardzo optymistycznym przykładem współpracy. Przy Dworcu Wschodnim mieliśmy grupę bezdomnych – około ośmiu osób, każda z nich z innymi potrzebami społecznymi lub medycznymi. Do nich także regularnie przyjeżdżaliśmy od początku września ubiegłego roku. Była wśród nich jedna pani z Ukrainy, której skończyły się pozwolenia na pobyt w Polsce. Uznała, że skoro zamieszka z osobami bezdomnymi, czyli wypadnie z systemu, to system jej nie deportuje. To była twarda grupa – trudno było ich przekonać, by dali się umieścić w ośrodku, ale udało się – ostatnie trzy osoby z tej grupy umieściliśmy na początku grudnia, czyli zajęło nam to trzy miesiące. Pamiętam, że odwożąc ich do ośrodka, zaśmiałem się: „Co, tyłki wam zmarzły i zmieniliście zdanie?”. Ale taka była prawda, to mróz przekonał ich, by dali sobie pomóc.

Czy wiadomo, co stało się z tą panią z Ukrainy?

Wiem, że nie została deportowana, udało się przedłużyć jej pozwolenia na pobyt.

Proszę powiedzieć, czy wśród tych wszystkich patroli zdarzył się taki, który stał się dla pana wyjątkowy?

To było w listopadzie zeszłego roku. Padał śnieg z deszczem, było bardzo zimno. Dostaliśmy informację, że nieopodal Dworca Wschodniego stacjonują w namiotach osoby bezdomne i że ktoś może potrzebować pomocy. Było ciemno, na głowie mieliśmy czołówki. Przedzieraliśmy się akurat przez lasek parkowy, gdy poczułem pod nogami rulon z linoleum. „O, tu są jakieś buty” – pomyślałem, ale zaraz zorientowałem się, że oprócz butów są jeszcze nogi i że w tym rulonie leży człowiek. To był bezdomny pan, który zawinął się w linoleum, żeby się ogrzać. Ale było bardzo zimno i już wpadał w hipotermię. Z całą pewnością nie przeżyłby do rana. Pan został przez nas odpowiednio zaopiekowany. Uratowaliśmy mu życie.

Na warszawskiej ochocie funkcjonuje tzw. „OCH Dzielnia”, czyli lokal, do którego można przynieść niezniszczone i czyste ubrania zimowe – skarpetki, majtki – oczywiście nowe, bieliznę termoaktywną, dresy, czapki, rękawiczki, kurtki i tak dalej. W tym miejscu zaopatrują się osoby w kryzysie bezdomności oraz w kryzysie uchodźczym

To muszą być momenty dające dużo satysfakcji. Bezpośredni dowód na to, że „Ambulans z serca” ma głęboki sens. Jak często wyjeżdżacie na patrole?

„Ambulans z serca” pełni patrole w każdy wtorek i czwartek od godziny 15. Zwykle mamy w tym czasie około dwóch zgłoszeń i jeszcze wyjazdy zaplanowane. Ale faktycznej ilości pracy nigdy nie da się przewidzieć – czasem wydaje nam się, że jedziemy gdzieś, by zmienić komuś opatrunek, a okazuje się, że tego kogoś musimy natychmiast zawieźć do szpitala. Czasem dostajemy zgłoszenie do miejsca, w którym ma być jedna osoba, a jest ich sześć i wszystkie potrzebują pomocy medycznej. Do tego dochodzą jeszcze dyżury stacjonarne w każdą niedzielę na placyku metra Centrum w Warszawie. W niedziele wydawane są ciepłe posiłki dla osób bezdomnych, a nasza karetka stoi tuż obok, by każdy, kto potrzebuje pomocy medycznej, mógł się do nas zgłosić. Te trzy dni w tygodniu to standardowy wymiar pracy „Ambulansu z serca”, natomiast już dwa dni po inwazji Rosji na Ukrainę, czyli od 26 lutego do końca czerwca, pracowaliśmy z dużo większą intensywnością w związku z kryzysem migracyjnym.

W jaki sposób „Ambulans z serca” wspierał uchodźców z Ukrainy?

Wspólnie z innymi organizacjami pomocowymi urządziliśmy jeden z pierwszych punktów medycznych na Dworcu Zachodnim. Pełniliśmy tam dyżury przez całą dobę. Później przenieśliśmy się na Dworzec Wschodni i tam przez cały marzec i kwiecień we współpracy ze Szpitalem Południowym nie tylko zorganizowaliśmy punkt medyczny, ale także przeprowadzaliśmy patrole ratownicze – gdy przyjeżdżał pociąg z uchodźcami, patrolowaliśmy peron i „wyłapywaliśmy” osoby, które potrzebowały natychmiastowej pomocy. A proszę mi wierzyć, że było ich naprawdę dużo! Wielu starszych ludzi przez trzy dni podróży z Ukrainy do Polski potrafiło nic nie jeść ani nie pić. Byli osłabieni i odwodnieni. Niektórzy mdleli z powodu nadciśnienia, które było oczywistą konsekwencją bardzo silnego stresu. Pomocy potrzebowały też maleńkie dzieci czy dzieci z niepełnosprawnościami. Dopiero pod koniec kwietnia lekko odetchnęliśmy, a w czerwcu wróciliśmy do klasycznych patroli sprzed rozpoczęcia wojny.

Komentatorzy polityczni są zdania, że kryzys migracyjny tej zimy może się powtórzyć. Ukraińcy żyją bez prądu, a niekiedy bez dachu nad głową. Muszą jakoś przetrwać zimę, więc uważa się, że wielu z nich przyjedzie do Polski. W jaki sposób można was wesprzeć? Szczególnie teraz – u progu zimy.

Na warszawskiej ochocie funkcjonuje tzw. „OCH Dzielnia”, czyli lokal, do którego można przynieść niezniszczone i czyste ubrania zimowe – skarpetki, majtki – oczywiście nowe, bieliznę termoaktywną, dresy, czapki, rękawiczki, kurtki i tak dalej. W tym miejscu zaopatrują się osoby w kryzysie bezdomności oraz w kryzysie uchodźczym. My również pobieramy stamtąd skarpety, majtki, czapki, rękawiczki… wszystko, co może przydać się podczas patroli. Do „OCH Dzielni” można przynosić również żywność – kasze, makarony, oleje, cukier i inne produkty spożywcze z długą datą ważności. Inną formą wsparcia jest dorzucenie się do nowej karetki. Aktualnie prowadzimy zbiórkę na nowy ambulans, ponieważ ten się rozpada. Karetka jest zardzewiała, czasem coś nie grzeje, czasem drzwi same się otwierają… Chcemy mieć pieniądze, by na nadchodzącą zimę móc kupić lub wynająć pojazd, który w profesjonalny sposób będzie spełniał swoje zadanie. Tym bardziej, że to może być bardzo trudna zima.

 

Link do zrzutki na nowy ambulans dla uchodźców i osób bezdomnych: https://zrzutka.pl/d9xpvr

Jeżeli spotkasz na ulicy na terenie Warszawy osobę bezdomną, która potrzebuje wsparcia medycznego, zadzwoń na numer 663 600 856

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?