„Nikt, nigdy nie zareagował, gdy echo awantur niosło się po piętrach”. O życiu po dzieciństwie w rodzinie alkoholowej mówią Agnieszka Jucewicz i Magdalena Kicińska
– Żaden sukces, nawet największy, niczego nie rozwiązuje. Tylko zrozumienie tego, co się wydarzyło. Często słyszałam od mojego drugiego rodzica, który też pił, choć inaczej niż mama, że skończę tak jak ona. I kto wie, może tak by było, może bym poszła jej drogą. Ale wybrałam odpowiedzialność za to, co mnie w życiu spotkało i za to, jak sobie radzę z przeszłością w dorosłym życiu – mówi Agnieszka Jucewicz, współautorka książki „Dom w butelce. Rozmowy z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików”. Razem z Magdaleną Kicińską stworzyły nie tylko katalog historii, które mają mnóstwo wspólnych mianowników, ale również swoisty przekrój mechanizmów, które rządzą rodziną alkoholową.
Nina Harbuz: Jest w waszej książce „Dom w butelce” bardzo poruszająca scena, kiedy to 12-letniego chłopca wujek zapytał: „To co teraz chłopcze robimy?”. To pytanie padło, bo pijana matka dziecka wszczęła awanturę. Chłopiec miał zdecydować, jak sobie z nią poradzić.
Magdalena Kicińska: I w ten sposób uczył się, że w zaistniałem sytuacji, nie jest dzieckiem, które należałoby ochronić, a osobą współodpowiedzialną, która na równych zasadach, wraz z pozostałymi dorosłymi, ma zająć się innym dorosłym, który sprawia problemy.
Agnieszka Jucewicz: Takich historii, w których obowiązki nałożone na dziecko absolutnie przekraczają jego możliwości, jest mnóstwo. Na przykład Maciek w wieku 18 lat poszedł do pracy, żeby utrzymać mamę i młodszego brata.
MK: Magdalena zastępowała swojego tatę w kościele, gdy szła z mamą pod rękę chrzcić siostrę. W tej sytuacji pełniła funkcję zastępczego rodzica. W opisanych przez nas historiach otoczenie nie ingerowało albo nie robiło tego w sposób wystarczający. Dorośli nie byli tymi, do których można się zwrócić po pomoc. I to tworzyło w naszych rozmówcach i rozmówczyniach fundamenty pod budowę braku zaufania i poczucia własnej wartości.
AJ: Bohaterowie i bohaterki naszej książki pozornie świetnie sobie radzą. Im lepiej im to wychodzi, tym mniejsza szansa, że ktoś zareaguje. Na przykład Ania mieszka sama z mamą alkoholiczką w wielkim domu. Od małego gotuje sobie posiłki, kiedy mama nie jest w stanie się tym zająć. Ponadto, sama chodzi do szkoły oddalonej od kilka dobrych kilometrów od jej domu, jest świetną uczennicą. Pozornie wszystko jest w porządku, więc po co ingerować? Dopóki nie zajrzy się do środka domu, można długo udawać, że się nie wie, co się w nim dzieje. Choć w małych społecznościach wszyscy to wiedzą.
W waszym otoczeniu ktoś reagował?
AJ: Nie mam tego w pamięci.
MK: Też sobie nie przypominam takich momentów i myślę, że ich nie wyparłam, tylko po prostu ich nie było. Podobne doświadczenia mają nasi rozmówcy. Zdarzały się postaci, jak np. babcia, która co prawda nie reagowała na to, co się wydarza, ale do której przynajmniej można było się przytulić. Pojawiały się więc powidoki dobrych postaci.
AJ: W rozmowie z nami, Marcin wspominał nauczycielkę, która najprawdopodobniej wiedziała, że jego mama, zatrudniona jako sprzątaczka w szkole, pije i przychodzi pod wpływem alkoholu do pracy. Marcin skrzętnie próbował to ukrywać, prowadząc ją do pustej klasy, żeby nikt jej nie zobaczył. Któregoś razu ta nauczycielka w czasie lekcji powiedziała, że dom, z jakiego się pochodzi, nie świadczy o człowieku. Marcin uznał, że skierowała te słowa bezpośrednio do niego. Trudno stwierdzić, czy faktycznie tak było. Może zostały wypowiedziane w kontekście lekcji, ale on był spragniony takiego komunikatu i wziął go do siebie?
Jednak w żadnej z wysłuchanych przez nas historii nie pojawił się dorosły, który by powiedział dziecku, że to, przez co przechodzi, jest absolutnie ponad jego siły. Że rozumie jego cierpienie i że zawsze może do niego czy do niej przyjść po schronienie. Posiedzieć, porozmawiać. Że oferuje mu bezpieczne miejsce i że po prostu dla niego jest.
”Mam poczucie, że to nie jest zmowa milczenia, tylko umowa społeczna. O tym, co się dzieje w domu, się nie mówi, niezależnie od tego, czy chodzi o przemoc fizyczną, psychiczną, czy alkoholizm (...) zdarza się, że nawet kiedy wiemy, kiedy mamy pewność, że dzieje się krzywda, to i tak boimy się zareagować, hołdując przekonaniu, że rodzina jest święta, a brudy pierzemy we własnym domu”
Tak jakby te dzieci żyły w próżni albo domu ukrytym głęboko w lesie, skąd nie słychać krzyków.
MK: Domy, które opisywałyśmy, były samotnymi domami, choć stały w środku wsi albo blokowiska. Mieszkałam w czteropiętrowym bloku, w którym wszyscy dobrze się znali, a awantury było słychać na klatce. U mnie one zdarzały się dość często. Bywało też, że mój ojciec wracał zygzakiem do domu. Nikt, nigdy ze mną o tym nie rozmawiał. Nikt, nigdy nie zareagował i nie zadzwonił na policję, gdy echo awantur niosło się po piętrach.
AJ: Ja mieszkałam w 14-piętrowym bloku w samym centrum Warszawy. Na jedno piętro przypadały dwa mieszkania. Mieszkała tam tzw. elita – dziennikarze, pisarze, aktorzy, no i my. Do nas milicja przyjeżdżała często, takie były awantury. Z tego, co wiem, w żadnym innym mieszkaniu nie dochodziło do takich scen. Może więc powinnam być wdzięczna moim sąsiadom? Być może to oni dzwonili po służby? Na pewno mama mojej koleżanki, która co prawda nigdy nie powiedziała niczego wprost, dawała mi poczucie, że w razie czego, zawsze dostanę od niej herbatę albo kanapkę. Czułam, że mi współczuje, ale nie ocenia mnie. Mimo że te awantury toczyły się nad jej głową, bo koleżanka z rodziną mieszkała piętro niżej.
Różnica wiekowa między waszymi rozmówcami i rozmówczyniami wynosi pół wieku. O ile w pokoleniu najstarszego Włodka panowała zmowa milczenia wokół tego, co dzieje się za drzwiami domu, w którym się pije, to, czy macie poczucie, że czujność otoczenia zza ścian, czy też ludzi na ulicy obecnie się zwiększa?
MK: Mam poczucie, że to nie jest zmowa milczenia, tylko umowa społeczna. O tym, co się dzieje w domu, się nie mówi, niezależnie od tego, czy chodzi o przemoc fizyczną, psychiczną, czy alkoholizm. Na jedno z naszych spotkań autorskich przyszła moja znajoma. Miała okazję posłuchać o tym, jak ważne jest, żeby reagować w sytuacjach, które budzą nasz niepokój. Kilka tygodni później napisała do mnie wiadomość. W październiku 2021 roku szła rano do pracy i zobaczyła chłopca ubranego nieadekwatnie do pogody. Widać było, że dziecko jest w silnych emocjach, że coś się stało. Zaczęła z nim rozmawiać i usłyszała, że czeka na mamę, bo nie ma własnych kluczy. Zaproponowała mu, że odprowadzi go do domu. Im bliżej miejsca docelowego byli, tym bardziej historia przestawała się kleić i tym więcej wersji zaczynała mieć. Gdy byli w bramie, kilkulatek wyrwał jej się i uciekł. Znajoma zawiadomiła straż miejską, a na facebookowej grupie dzielnicy, która bardzo prężnie działa, opisała zdarzenie z prośbą o bycie czujnym, gdyby ktoś spotkał to dziecko, bo miała wrażenie, że w jego życiu wydarzyło się coś niepokojącego. W 99 proc., a może nawet w 100 proc., odzew był jednogłośny – że jest przewrażliwioną babą, żeby lepiej zajęła się własnymi dziećmi i że to nie jest jej sprawa. I dla mnie jest to probierz tego, jak niewiele się zmieniło. Nadal nie reagujemy.
Nie tak dawno temu dostałam inną wiadomość na Facebooku od znajomego, który zastanawiał się, czy powinien zawiadomić policję, choć wiedział, że u jego sąsiadów, w mieszkaniu, w którym żyją małe dzieci, jest przemoc. Czyli zdarza się, że nawet kiedy wiemy, kiedy mamy pewność, że dzieje się krzywda, to i tak boimy się zareagować, hołdując przekonaniu, że rodzina jest święta, a brudy pierzemy we własnym domu.
AJ: Za to, wydaje mi się, że zmienia się świadomość naszych bohaterów i bohaterek. 20-letnia Kasia, najmłodsza rozmówczyni, od początku wie, że jej mama jest alkoholiczką i rozumie, że alkoholizm to choroba. Zdaje sobie także sprawę z tego, że to, co robi jej mama, nie pozostaje bez wpływu na nią samą. Już jako gimnazjalistka miała pierwszy epizod depresji i trafiła do psychiatry. Leczyła się do końca liceum i korzysta z pomocy psychoterapeutycznej. Mówi o tym normalnie, bez żadnych zahamowań.
Natomiast jeśli chodzi o reakcje czy interwencje osób z zewnątrz, to zgadzam się z Magdą, że niewiele się zmieniło przez ostatnie pięć dekad. Co więcej, myślę, że każdy z nas ma znajomych, o których wie, że piją dużo i ma również świadomość, że na to picie patrzą dzieci. Ale jak często coś z tym robimy? Sama też nie jestem taka świetna, że powiedziałam komuś, kto codziennie „wypija pół winka, żeby się zrelaksować”: „Hej, twoje dzieci widzą cię codziennie na bani. Nie sądzisz, że to może mieć jakieś wpływ na nie?” Nie wiem, czy zabrakło mi odwagi, czy chodzi o to, że mam tak głęboko uwewnętrznione, że to nie mój dom, że lepiej się nie wtrącać? Nie jestem z tego dumna, w ogóle.
”Wstyd wcale nie musi odnosić się do tego, że wstydzisz się za rodziców czy swój dom. Ja i część naszych bohaterów nie mamy problemu, żeby opowiadać o doświadczeniach z dzieciństwa. Ale ten wstyd jest w nas wrośnięty. Jest wstydem za to, kim się jest, tak w ogóle... Często towarzyszy nam niskie poczucie własnej wartości i żaden sukces nie jest w stanie tego wstydu przykryć”
To, co jest też tak głęboko zakorzenione z kolei w osobach, które dorastały w domach, w których piło się w sposób szkodliwy, to wstyd. Mówią o nim wszyscy wasi rozmówcy.
MK: Moi przyjaciele ze studiów mogli trwać w przekonaniu, że mój ojciec nie żyje, bo nigdy o nim nie mówiłam, a gdy jechałam do domu rodzinnego, to dawałam znać, że wyjeżdżam „odwiedzić mamę”. Ojciec nie istniał w moich opowieściach. Tak dosadnie to przedstawiałam, że nikt nawet o nic nie pytał. To było oczywiste, że mój ojciec jest nieobecny. Ta moja postawa i narracja wynikały wtedy z nieumiejętności opowiedzenia o własnym doświadczeniu, które podszyte było wstydem. Byłam przekonana, że jeśli fakt picia mojego ojca wyjdzie na jaw, to zacznę być postrzegana jako córka alkoholika, dziewczyna, kobieta z dysfunkcyjnego domu i ta dysfunkcja obarczy także mnie. Dlatego wstydziłam się o tym mówić i tłumaczyć, że to ojciec pił, a nie ja. Że byłam ofiarą tej sytuacji, przy czym nie lubię myśleć o sobie jak o ofierze.
AJ: Wiele z naszych bohaterów i bohaterek szybko opuściło dom rodzinny i nie jest to przypadek. To też jest strategia zostawiania za sobą przeszłości – wejście w nowe środowisko. Agnieszka, na przykład, wybrała sobie szkołę z internatem, więc wyszła z domu, mając 14 czy 15 lat. Rozpoczęła naukę w liceum w innym mieście, żeby zacząć od początku, mieć czystą kartę, żeby nie być postrzeganą jako element jej pijącego domu. Wielu z naszych rozmówców wybrało także studia w innym mieście. Kłopot polega na tym, że człowiek bardzo szybko orientuje się, że nie wystarczy wyjechać, żeby uporać się z doświadczeniem pijącego rodzica, bądź czasem obojga rodziców. Emigrując do innego kraju, też zabierasz wszystkie problemy ze sobą w walizce.
Wstyd za nieswoją winę bierze się na siebie.
MK: Oczywiście, intelektualnie rozumie się, że to pił rodzic, a nie my, że dorośli ponoszą za to odpowiedzialność, bo samemu czy samej było się dzieckiem. Na swojej pierwszej terapii rozkładałam to na czynniki pierwsze, ale między rozumieniem a uwewnętrznieniem, poczuciem tego, co się wie, jest jeszcze długa droga do pokonania. Mnie w tym bardzo pomogła terapia grupowa. Nie znaczy to, że dla każdego będzie pomocna i że nie ma innej ścieżki, żeby zostawić za sobą ten bagaż. W moim przypadku stała się narzędziem, które pozwoliło mi nie tylko rozumieć analitycznie to, co się wydarzyło, nazwać różne procesy, strategie, ale również poczuć coś, co jest bardzo trudne, czyli swoją krzywdę, cierpienie. A uznanie własnej krzywdy jest bardzo trudne, bo wymaga powiedzenia, że ktoś ci tę krzywdę zadał, ktoś, kto jest ci najbliższą osobą, a w dzieciństwie najważniejszą, czyli rodzic. Można się bardzo długo bronić przed tym, że zostało się skrzywdzoną czy skrzywdzonym, bo to zakłada również opowieść o tym, kto ci to zrobił. W dotarciu do własnej krzywdy pomaga usłyszenie, co wyrządzono innym. I im więcej tych historii słyszysz w grupie, widzisz czyjeś łzy, sama płaczesz nad czyimś losem, tym bliżej ci do momentu, w którym uzmysławiasz sobie, nie tylko „na głowę”, ale i „na serce”, emocjonalnie, że to się też wydarzyło tobie. Czy też właśnie nie „się wydarzyło”, tylko zostało zrobione też i tobie. Myślę, że to jest szczebelek na drabinie poradzenia sobie ze wstydem.
AJ: Niestety zwykle nie jest tak, że pójdziesz na jedną terapię, załatwisz sprawę i będziesz żyć szczęśliwym życiem jako szczęśliwy człowiek. Proces wychodzenia z pijącego domu jest czasem procesem na całe życie. Tak jest ze wszystkimi traumami. Osoba straumatyzowana w momencie kryzysów życiowych znów się jakby cofa do miejsca skrzywdzenia. Odzywają się w niej stare mechanizmy radzenia sobie z rzeczywistością, które często nie są zdrowe. Ja i Magda pracowałyśmy nad „Domem w butelce” prawie 6 lat, bo okazało się, że mimo odbytych własnych terapii, narzędzi, które posiadamy, dzieje się z nami coś poza naszym rozumem, na poziomie ciała i emocji, że towarzysząc naszym bohaterom w ich historiach, nieuchronnie wracamy do własnych historii. Tak więc nie wiem, czy całkowite pożegnanie się z tym wstydem jest w ogóle możliwe. Nie wiem, jak się go pozbyć tak permanentnie. Bo wstyd wcale nie musi odnosić się do tego, że wstydzisz się za rodziców czy swój dom. Ja i część naszych bohaterów nie mamy problemu, żeby opowiadać o doświadczeniach z dzieciństwa. Ale ten wstyd jest w nas wrośnięty. Jest wstydem za to, kim się jest, tak w ogóle… Często towarzyszy nam niskie poczucie własnej wartości i żaden sukces nie jest w stanie tego wstydu przykryć.
Ta drabina sukcesów, znaczących osiągnięć, wydaje się nie mieć końca.
AJ: Bo żaden sukces, nawet największy, niczego nie rozwiązuje. Tylko zrozumienie tego, co się wydarzyło. Często słyszałam od mojego drugiego rodzica, który też pił, choć inaczej niż mama, że skończę tak jak ona. I kto wie, może tak by było, może bym poszła jej drogą. Ale wybrałam odpowiedzialność za to, co mnie w życiu spotkało i za to, jak sobie radzę z przeszłością w dorosłym życiu. Nie wiem, gdzie bym dziś była bez terapii indywidualnej, bez terapii grupowej i bez farta, jakiego mam w życiu do ludzi, których spotykam na swojej drodze.
Agnieszka Jucewicz – dziennikarka, redaktorka, autorka książek.
Magdalena Kicińska – polska dziennikarka, pisarka i poetka.
Zobacz także
„Kobietom uzależnionym od alkoholu jest gorzej niż mężczyznom. Dlatego mocniej maskują swoje nałogi” – mówi terapeuta uzależnień Michał Świerczek
Marek Sekielski: Alkoholizm to choroba egocentryków, którym się wydaje, że są pępkiem całego świata
Katarzyna Nosowska o swoim współuzależnieniu: wiesz, że to jest dla was mordujące, ale z drugiej strony, nie chcesz, żeby on cię rzucił, a on chce się bawić
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Głośny wyrok w sprawie nielegalnej reklamy alkoholu. Wśród skazanych znany dziennikarz i były poseł
ONZ bije na alarm: Liczba aktów przemocy wobec kobiet wzrosła o 50 proc.
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
Będą kary za patostreaming? „Nie potrzebujemy tego, aby patocelebryci stawali się idolami naszych dzieci”
się ten artykuł?