„Sporo moich klientów poliamorycznych pochodzi z bardzo restrykcyjnych religijnie rodzin, czasem religijnych mniejszości, które mają wyjątkowo sztywne normy seksualne” – mówi Katarzyna Grunt-Mejer

– Myślę, że dzięki konfrontacji z poliamorycznymi osobami pary monogamiczne mogą mieć większą elastyczność i otwartość na innych ludzi, ale też na indywidualne potrzeby. (…) Lepiej szyć związki na miarę, niż męczyć się w normach, które nam nie odpowiadają – o poliamorii mówi psycholożka i seksuolożka Katarzyna Grunt-Mejer.
Marta Szarejko: Dlaczego poliamoria budzi w Polsce tak dużą niechęć? Według badań magazynu „Polityka” nawet zdrada ma lepsze notowania – co trzecia osoba uważa ją za akceptowalną. Nie mówiąc o grupowym seksie.
Katarzyna Grunt-Mejer: Myślę, że to nieporozumienie wynikające z tego, że poliamoria często jest źle rozumiana – jeśli ktoś nie zna właściwej definicji, ma wyobrażenie niezobowiązujących relacji seksualnych, często na jedną noc. Nie jest to coś, pod czym podpisałyby się osoby żyjące w poliamorycznych związkach, ponieważ głównym założeniem poliamorii jest zdolność do kochania więcej niż jednej osoby w tym samym czasie. Za tym najczęściej idzie też chęć angażowania się w trwalsze relacje.
Nie chodzi tylko o seks.
Zdecydowanie nie. Są przecież poliamoryczne i jednocześnie aseksualne osoby, a także takie, które żyją w monogamicznym seksualnie związku, ale mają inne relacje oparte na miłości, zupełnie platoniczne. Takich układów może być mnóstwo. Wyniki moich badań robionych na młodych dorosłych, zarówno w Polsce, jak w Wielkiej Brytanii, były takie, że osoby w związkach poliamorycznych były oceniane prawie tak wysoko, jak te w związkach monogamicznych.
Co o tym decydowało?
Najprawdopodobniej świadomość aspektu zaangażowania emocjonalnego i zgody wszystkich zainteresowanych. Większą stygmatyzacją obarczono związki swingujące i otwarte seksualnie, a zdecydowanie najgorszą opinię miały osoby, które zdradzały partnerów. Jednak w tych badaniach nie pytałyśmy o opinię na temat osób, które żyją w relacjach poliamorycznych i same się tak etykietują, tylko prezentowałyśmy konkretne modele relacji, na przykładach zaangażowanych w nie osób. Może więc właśnie różnie rozumiane etykiety zwodzą nas na manowce?
Kto w Polsce praktykuje poliamorię?
Nie znam takich badań, ale mogę oprzeć się na doświadczeniu gabinetowym – oczywiście bez generalizowania. Od klientów monogamicznych tych poliamorycznych odróżnia to, że częściej wykonują wolne zawody. To głównie artyści związani z teatrem, kinem, malarstwem, którzy mają mniej ustrukturyzowany czas pracy, co może im ułatwiać wchodzenie w kilka relacji. Stosunkowo często wśród poliamorycznych klientów zdarzają się też naukowcy, informatycy i reprezentanci zawodów pomocowych, w tym terapeuci.
Kwestie finansowe mają tu znaczenie?
Nie sądzę. Chodzi raczej o niezależność myślenia, jakiś rodzaj buntu wobec zastanych zasad społeczno-kulturowych. I krytyczne myślenie. Na pewno ważne jest to, że zawody, który wymieniłam, wykonują ludzie, którzy bardziej akceptują mniej normatywne wybory.
Religia?
Sporo klientów poliamorycznych pochodzi z bardzo restrykcyjnych religijnie rodzin, czasem religijnych mniejszości, które mają wyjątkowo sztywne normy seksualne, wszystko jest w nich zero-jedynkowe: całkowity brak seksu przed ślubem, wierność po ślubie, poczucie winy związane z fantazjami erotycznymi. Takie zasady narzucone we wczesnej młodości potrafią w którymś momencie stworzyć potężne ciśnienie i radykalny opór.
I jednocześnie załamanie systemu wartości.
Zanegowanie tego, w co wierzyło się wcześniej. Nie widzę tak dużego natężenia buntu w związkach monogamicznych, które często wywodzą się przecież z miękkiej odmiany katolicyzmu, gdzie przymyka się oko na fantazje wykraczające poza dogmaty religijne. Trzecia grupa to klienci neuroróżnorodni, często w spektrum autyzmu, którzy wybierają poliamorię, ponieważ to jest system, który pozwala im elastyczniej funkcjonować w normach relacyjnych, nie zawsze dla nich jasnych. Część osób w spektrum ma trudności w odnalezieniu się w zalgorytmizowanym systemie uwodzenia.
Każdy związek powinien przechodzić konkretne etapy – bardzo jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Niestety.
Anglosasi mają na to specjalne wyrażenie: „Relationship escalator”, w wolnym tłumaczeniu: winda relacyjna, czyli szereg etapów, które powinna zaliczyć każda „normalna” para na drodze do szczęścia. Prawie dla wszystkich w naszej kulturze jest jasne, że zaczynamy od subtelnego flirtu – komunikaty wprost, przynajmniej na początku znajomości, raczej nie przyniosą pożądanych efektów.
Potem mamy taniec godowy.
Randkowanie, oświadczyny, mieszkanie razem, ślub, wspólny kredyt i dzieci. Krótko mówiąc: coraz silniejszy system zobowiązań rozłożony w czasie w miarę podobnie dla różnych ludzi w tej samej kulturze. Nie odhaczysz któregoś etapu – zaczynasz być negatywie oceniany lub popychany przez bliskich do wciśnięcia kolejnego guziczka w windzie.
Osoby w spektrum niekoniecznie to rozumieją?
Nie odnajdują się w schematycznym flircie, często różne rzeczy mówią wprost, nie rozumieją, dlaczego nie mówi się tego, co się myśli. Za niesztampowym myśleniem idzie też większa łatwość w negowaniu tradycyjnych norm relacyjnych.
Ostatnia grupa klientów to pary, które są razem długo, mają udany związek, ale jedno z nich zakochuje się w kimś trzecim. I nie chce zostawiać partnera.
Klasyka.
Mamy małżeństwo z dwudziestoletnim stażem, szanuję mojego małżonka, lubię nasze życie, ale ktoś inny bardzo mnie zauroczył. I teraz: mam ogromny ból, kiedy myślę, że z którejkolwiek z tych opcji miałabym rezygnować – z fajnego życia z osobą, którą kocham, żeby iść za przygodą, która nie wiadomo dokąd mnie zaprowadzi, albo z przygody, która jest powiewem życia, świeżości, inspiracji. A przecież nic tak nie motywuje do zmiany, jak zakochanie.
”Od klientów monogamicznych tych poliamorycznych odróżnia to, że częściej wykonują wolne zawody. To głównie artyści związani z teatrem, kinem, malarstwem, (...) ale też naukowcy, informatycy i reprezentanci zawodów pomocowych, w tym terapeuci. Chodzi o niezależność ich myślenia, jakiś rodzaj buntu wobec zastanych zasad społeczno-kulturowych”
Jeśli jednak na coś innego umawiałam się z moim partnerem, to on niekoniecznie łaskawie spojrzy na mój dylemat.
Czasem zaczynają się między partnerami w takim momencie rozmowy, negocjacje, badanie terenu. Sprawdzanie, w jakim stopniu druga strona jest na to otwarta. Bywa, że chce spróbować, czuje, że ma warunki i możliwości, żeby też wejść w inne relacje, nie boi się tego. I związek w dobry sposób się otwiera. A czasem nie.
Wyobrażam sobie, że poliamoria może być też wynikiem napięć i frustracji, jakiegoś rozczarowania związkiem.
I długotrwałego niezadowolenia ze stałego partnera, oczywiście. Wtedy faktycznie robi się dramat, bo nowa osoba, dodatkowo w zamroczeniu zakochaniem, wydaje się znacznie bardziej atrakcyjna, więc spada motywacja do pracy nad starszym stażem związkiem. I to może być pierwszy krok ku odejściu.
Co z otoczeniem takich par? Przypomina mi się serial „Wanderlust” o terapeutce, która proponuje otworzenie związku swojemu mężowi, którego zresztą bardzo kocha. Im jest w tym świetnie, ale ich koledzy z pracy, znajomi w ogóle nie chcą o tym słyszeć. Dlaczego ludzie tak źle znoszą inne modele związków niż tradycyjne?
Myślę, że z lęku przed utratą kontroli i lęku przed konfrontacją z własnym życiem, modelem relacji, który wybrali – niekoniecznie świadomie. Słyszę o reakcjach rodzin i znajomych moich poliamorycznych klientów i przyjaciół. I w tych opowieściach wyraźnie widać dwie rzeczy: pierwsza to lęk przed tym, że kiedy poliamoryczne osoby pojawiają się w towarzystwie, zaszczepiają ideę seksualnej otwartości. Pokażą, że tak można żyć. A jeśli jestem monogamiczną kobietą hetero i boję się, że mój mąż będzie oglądał się za innymi, to przyjaciółka, która mi opowiada o tym, jak jest jej świetnie w dwóch związkach i klubie swingerskim z mężem, delikatnie mówiąc, nie będzie mi na rękę.
Jeszcze mój mąż jej posłucha i wpadnie na pomysł otwierania związku!
Gdybym była taką przestraszoną, monogamiczną osobą, wolałabym, żeby tej przyjaciółce powinęła się noga i na przykład rozeszła się z mężem, bo wtedy pokazałaby światu, że to nie ma szansy działać. A druga sprawa, która może przerażać w poliamorii, to świadomość, że włożyłam w stworzenie swojego związku wiele wysiłku i z inną osobą już nie chcę tego robić. Zdarza mi się słyszeć taki żal w gabinecie, że udało mi się już zbudować relację, mieć dzieci, wspólne hobby, fajne wakacje, i nagle mój partner mówi, że chciałby poeksplorować. A ja przecież tyle w to włożyłam energii i czasu!
Nie mam siły szukać kogoś innego.
Problemem może być też gorsza ocena siebie niż partnera. Czuję się niekompetentna społecznie, odzwyczaiłam się od randek i nie potrafię flirtować. W przypadku niektórych osób dochodzi lęk i myśl, że lata świetności już za nimi, więc nie znajdą atrakcyjnego partnera, nie są interesujące dla osób, które je interesują. Dominuje w nich smutek, często nieuzasadniony, że w przeciwieństwie do ich partnerów nie poradzą sobie na rynku matrymonialnym. Ale zdarzają się też negatywne reakcje w obrębie samych par: mąż mówi, że chce otworzyć związek, a żona patrzy na niego z pogardą.
Dlaczego?
Wydaje jej się, że mąż przechodzi kryzys, coś mu się w życiu nie udało, że to jest jakiś temat zastępczy. Żona myśli: „Coś ci nie wyszło w karierze, więc musisz sobie teraz odbić, podrywając dziewczyny”. I to jest strasznie przykre, ponieważ nie dość, że jest to kompletne zamknięcie, brak próby zrozumienia potrzeb i marzeń partnera, to jeszcze pogarda, brak szacunku, lekceważenie. A to szalenie niszczące dla każdej relacji, takie związki najtrudniej się terapeutyzuje.
”Bardzo wierzę w monogamię! Tak samo jak wierzę w niemonogamię. Jesteśmy bardzo różni, więc nie ma sensu wciskanie się w jedną foremkę (...) nie trzeba męczyć się w modelu, który nam nie odpowiada”
Jak na poliamorię reagują terapeuci?
Badałam postawy polskich psychoterapeutów i okazało się, że ogólnie jest w porządku, większość wykazała się otwartością i akceptacją. Natomiast ok. 30 proc. psychoterapeutów częściej upatrywało źródła jakiegoś psychologicznego problemu w tym, że związek jest poliamoryczny – nawet jeśli ten problem z modelem relacji niewiele miał wspólnego.
Czyli na przykład przychodzi para, która ma problem finansowy, albo jedna osoba bardzo chce się przeprowadzić, a druga nie, a przy okazji są otwarci seksualnie. I terapeuta skupia się głównie na tej otwartości, nie badając już innych sfer. Myślę, że tutaj mamy pracę do wykonania: nie patrzeć wyłącznie na kształt związku, tylko na to, jaka jest dynamika w parze, bliskość, więź. Mam wrażenie, że terapeuci swobodnie odnajdują się w związkach, w których doszło do zdrady, ale w tych konsensualnie otwartych mniej.
W tych po zdradzie mówią zwykle: nie zaczniemy terapii, dopóki zdradzająca strona nie zakończy romansu.
Ważniejsze pytanie brzmi: jakie są w tych parach relacje emocjonalne? Gdzie jest bliskość? Kto z kim faktycznie chce być? Czasem wyjście z relacji – jednej i drugiej, żeby przyjrzeć się sobie i zastanowić, co robić dalej, ma sens, ale dramatem jest, jeśli terapeuta z takim samym założeniem jak parę monogamiczną zaczyna terapeutyzować parę poliamoryczną. Czas, żebyśmy zyskali nowe narzędzia i zaczęli je dopasowywać do ludzi, a nie podręcznikowych schematów.
A może poliamoria uderza po prostu w mit romantycznej miłości, który wciąż tak wielbimy?
Powiem cynicznie: nie sądzę, żeby para z trzydziestoletnim stażem wierzyła w to, że po tak długim czasie może mieć jeszcze romantyczną miłość. O co innego tu chodzi: o żal za straconą szansą. O to, że jeśli inni tak robią, to jest to możliwe. A ja nie spróbowałam, tkwiłam w tradycyjnym modelu, choć właściwie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy naprawdę tego chcę.
Może chodzi o potrzebę bycia wyjątkowym i świadomość, że mam do partnera dostęp zawsze, kiedy tego potrzebuję?
Jeśli mam silną potrzebę wyjątkowości i pewności, że kiedy poproszę partnera o uwagę, to właśnie ja w pierwszej kolejności ją dostanę, to znaczy, że powinnam żyć w monogamicznym związku. A także wybrać partnera, który ma podobne potrzeby. Wtedy mamy większą szansę na to, że będziemy zadowoleni. Ja bardzo wierzę w monogamię! Tak samo, jak wierzę w niemonogamię. Jesteśmy bardzo różni, więc nie ma sensu wciskanie się w jedną foremkę.
Co osoby monogamiczne mogą wziąć dla siebie z poliamorii?
Refleksję, jak można poprawić swój związek. I świadomość, że nie trzeba męczyć się w modelu, który nam nie odpowiada. Krytyczne spojrzenie, które być może pozwoli nam na myśl, że w sumie cieszymy się z tego, co mamy. Albo wręcz przeciwnie: pozwoli nam zastanowić się nad konkretnymi założeniami, na przykład: dlaczego myślę, że muszę iść na przyjęcie z partnerem, który mnie towarzysko spina, a nie z przyjacielem, z którym czułabym się tam bardziej swobodnie? Albo: czy w seksie mogę zaspokajać się sama, jeśli mój partner nie podziela jakiejś mojej fantazji? A może moglibyśmy mieszkać osobno? Myślę, że dzięki takim obserwacjom i konfrontacji z poliamorycznymi osobami, pary monogamiczne mogą mieć większą elastyczność i otwartość na innych ludzi, ale też na indywidualne potrzeby. Niekoniecznie na symbiozę, splątanie i niewygodę obojga partnerów, w sztywnych założeniach, że dom, że łóżko, że wakacje i dzieci. Lepiej szyć związki na miarę, niż męczyć się w normach, które nam nie odpowiadają.
Katarzyna Grunt-Mejer: psycholożka, seksuolożka. Bada postawy wobec relacji niemononormatywnych. Jest członkinią komitetu naukowego największej światowej konferencji poświęconej związkom nienormatywnym „Conference on the Future of Monogamy and Non-monogamy”
Zobacz także

„Naszą misją od początku było wyjście z wulgarnej i przemocowej narracji wokół gadżetów erotycznych” – mówią założycielki queerowego butiku erotycznego

Joanna Keszka: „Dojrzałość polega na tym, że jesteśmy bardziej otwarci – na siebie i na drugą osobę. Także w seksie”

„Niektórzy mówią, że jak nie ma fizyczności, to nie ma zdrady. Natomiast definicja zdrady jest prosta i krótka”. O tym, co zdrada daje i co odbiera mówią psychoterapeuci dr Bogdan Stelmach i Wioletta Stelmach
Polecamy

„Pacjent wie, gdy go boli. Kropka”. O szacunku i empatii w komunikacji w gabinecie lekarskim rozmawiamy z Janem Gruszką, psychoonkologiem

„Chciałem, żebyśmy mieli wspólne nazwisko. Skoro moja przyszła żona je zmieniała, to ja też”. Jakie nazwisko po ślubie? Odpowiedź nie jest oczywista

„Jutro rano wyjeżdżamy, jedyną spakowaną osobą jestem ja”. Czy powinnyśmy pakować naszych partnerów na wyjazdy – oto jest pytanie

Katarzyna Kucewicz: „W biografii osoby dotkniętej hybristofilią często występuje trauma, która sprawia, że chce wchodzić w związki z przestępcami”
się ten artykuł?