Przejdź do treści

„Nadopiekuńczość ma paskudny skutek”. Rodzice chcą dobrze, nie wiedzą, jak wielki błąd popełniają

na zdjęciu: smutna dziewczyna w objęciach matki. Tekst o trosce jako formie przemocy - Hello Zdrowie
„Nadopiekuńczość ma paskudny skutek". Rodzice chcą dobrze, nie wiedzą, jak wielki błąd popełniają /fot. Adobe Stock
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Nadopiekuńczość ma taki paskudny skutek, który dzisiaj obserwujemy jako specjaliści na szeroką skalę, że prowadzi do zaburzeń lękowych u dzieci i młodzieży. I to nie jest wyłącznie kwestia tego, że obecnie dzieci są lepiej diagnozowane – mówi Aleksandra Andruszczak-Zin. O trosce z psychoterapeutką i superwizorką rozmawia z Katarzyna Trębacka.

 

Katarzyna Trębacka: Matka prosi dorosłą córkę: „Daj mi znać, jak dojedziesz do domu”. Inna matka mówi: „Musisz mi dać znać, jak dojedziesz, bo inaczej nie będę przez ciebie spała całą noc”. Czy te dwa zdania, które zdają się być podyktowane troską, wyrażają ją w takim samym stopniu? 

Aleksandra Andruszczak-Zin: Wszystko zależy od kontekstu i poza oczywistą sprawą, jak dokładne brzmienie zdań, ogromne znaczenie mają ton głosu, sposób patrzenia na rozmówcę, gestykulacja i inne elementy związane z mową ciała. Czasami może się wydawać, że sam komunikat jest neutralny, ale w konkretnej sytuacji między dwiema osobami nie jest i tylko one to wiedzą. Troska jako pojęcie jest zjawiskiem pozytywnym i pożądanym. Nie tylko między ludźmi. Wyrażamy ją przecież także wobec zwierząt czy środowiska. Jednak jak wszystko, także i ona ma dwa bieguny: jeden, który przynosi coś prawidłowego oraz drugi, który jest źródłem czegoś trudnego.

Aleksandra Andruszczak-Zin - Hello Zdrowie

Aleksandra Andruszczak-Zin /fot. archiwum prywatne

Skupmy się na tym drugim aspekcie. Co sprawia, że troska może być źródłem trudności w relacji?

Jako osoba, która od blisko 20 lat pracuje z ludźmi, którzy mierzą się z różnymi problemami natury psychicznej, przeżywają traumy i tragedie, wyróżniłabym trzy obszary w relacjach, które mogą być źródłem cierpienia. Najwięcej trudności wiąże się z nieprawidłową komunikacją, której jesteśmy uczeni. Często nie umiemy powiedzieć wprost, o co nam chodzi. Jeśli weźmiemy komunikat „zadzwoń do mnie, jak dojedziesz do domu, bo jesteś dla mnie ważna”, to on zupełnie inaczej brzmi niż „zadzwoń do mnie, jak dojedziesz do domu, bo nie będę z nerwów spała pół nocy”. Postawienie akcentu na to, dlaczego potrzebuję jakiejś informacji, czyli na relacyjność, a nie swoje lęki, powoduje, że druga strona najprawdopodobniej zrozumie intencje i odpowie na prośbę oraz – co ważne – da znać, jak dojedzie do domu. Oczywiście wiele zależy od klimatu danej relacji. Bo oba te zdania mogą służyć czemuś, co leży na drugim biegunie od troski, czyli kontroli.

Potrzeba kontroli skrywana pod płaszczykiem troski… Co jest jej przyczyną?

Kontrola stanowi element drugiego, bardzo dużego obszaru, jakim są nieprawidłowości relacyjne. Moim zdaniem najwięcej komunikatów, gdzie pod troską kryją się inne potrzeby, jest w relacjach, w których albo odwrócone są role w rodzinie, czyli gdy dziecko ma zaspokajać jakieś potrzeby rodzica, przede wszystkim emocjonalne, ale często też inne, np. finansowe czy bytowe, albo gdy są to relacje rodzic – dorosłe dziecko, w których rodzic nie zauważa, że jego 40-letnia córka lub syn dawno przestali być dziećmi i jadą do swojego domu, a nie wychodzą pierwszy raz z kolegami na miasto w wieku lat 12. I nie widzą, że komunikaty wobec tych dorosłych dzieci są kompletnie nieadekwatne.

Nadopiekuńczość jest obecna od dziesiątków lat nie tylko w literaturze psychologicznej, ale także pięknej. Jej źródłem jest chęć utrzymania rodziny w całości, chęć zwiększenia przeżywalności dzieci. Mamy tu do czynienia z podstawowymi, bo biologicznymi kwestiami

Czy z perspektywy twojego gabinetu takie doświadczenia są udziałem wielu osób?

Tak, w pracy spotykam się z ogromem sytuacji, gdy ludzie nie widzą, w jakich są kontekstach, ile lat mają ich dzieci i nie rozumieją, że ich rola rodzicielska już dawno temu zmieniła swoje znaczenie. To także zjawisko częste w związkach; ludzie nie rozumieją, że rola partnerska nie polega na kontrolowaniu, gdzie ta druga osoba jest i co aktualnie robi. Ale jeśli już przyjmuje taką formę, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że dojdzie do eskalacji. Tym samym mamy tu do czynienia z trzecią grupą osób, gdzie obok nieprawidłowości komunikacyjnych i relacyjnych, pojawiają się bardzo nieprawidłowe wzorce zachowań. Aż do zachowań przemocowych.

W jaki sposób manifestuje się takie zachowanie?

Jeśli mamy do czynienia z osobami z trzeciej grupy, to nawet jeśli na początku relacji można mieć wrażenie, że zmagają się one z problemami komunikacyjnymi lub relacyjnymi, to w końcu ich zachowania eskalują, stając się przemocowymi. Dodatkowo nie utrzymują się na stałym poziomie intensywności, a jeśli druga strona zechce powiedzieć stop, to zazwyczaj bardzo szybko intensyfikują się. W tej grupie znajdzie się sporo osób z zaburzeniami osobowości, tylko prawdziwymi, które klinicysta potrafi zdiagnozować, a nie takimi, które dzisiaj wyskakują z każdej rolki na Instagramie, najczęściej w postaci najbardziej wyświechtanego słowa, jakim jest narcyzm. Takie osoby albo mogą stosować metody kontroli w białych rękawiczkach, czyli np. udając troskę, albo jawnie używać przemocy. Bo jeśli ktoś mówi: „Zadzwoń do mnie jak dojedziesz, bo inaczej popamiętasz, jak się kończy ignorowanie mnie”, to nie mamy wątpliwości, że nie o troskę tutaj chodzi.

Moja babcia, która przeżyła wojnę, powstanie warszawskie, obóz jeniecki, wszędzie widziała czyhające na nas zagrożenie… Wymuszała więc, żeby informować ją niemal o wszystkim, co się robi. Mimo że stosowała różne metody, z przemocowymi włącznie, trudno nie widzieć w tym mimo wszystko troski.

Nieprawidłowości w rozwoju osobowości człowieka i tym samym jego relacji, biorą się najczęściej z lęku, który przyjmuje różne formy. Twoja babcia przeżyła coś bardzo trudnego w życiu, przetrwała, ale żeby tak się stało, musiała stosować inne sposoby niż te, których używała przed potwornym doświadczeniem wojny. Jej poziom lęku prawdopodobnie był bardzo wysoki, przede wszystkim o bliskich. Te jej pytania były jednocześnie adekwatne, bo po granicznych doświadczeniach poziom lęku jest ogromny i nieadekwatne równocześnie, ponieważ wojna dawno temu się skończyła.

A co jeszcze oprócz lęku stoi za komunikatami „Musisz do mnie zadzwonić, jak wrócisz, bo nie będę spała całą noc”?

Taki rodzaj komunikacji uprawiają też osoby, które nie postrzegają drugiego człowieka jako odrębnej jednostki i traktują ją, często nieświadomie, jak kogoś, kto ma zaspokajać ich podstawowe emocjonalne potrzeby. A te są najpewniej związane z ich historią. Taki rodzic czy partner może nie zdawać sobie sprawy, że ta druga osoba ma jakąkolwiek odrębność. Nie rozumie, dlaczego, gdy ta siedzi w pracy lub w szkole, nie odpisuje na smsy. Przeżywają ten brak odpowiedzi jako bardzo duże zagrożenie. I tu znowu wracamy do lęku, który jest całkowicie nieadekwatny. W efekcie partner czy nastoletnie lub dorosłe dziecko nie będą nigdy w stanie ukoić tego poczucia zagrożenia, niezależnie od tego, ile sms-ów wyślą. Życie blisko takiej osoby jest bardzo trudne, ponieważ jej prawdziwe oczekiwania sprowadzają się do tego, by być non stop na wyciągnięcie ręki. Ten komunikat „zadzwoń, jak dojedziesz do domu, bo inaczej nie będę spała całą noc z nerwów” tak naprawdę brzmi: „Najlepiej nie idź nigdzie, bo to mnie uspokaja, bo jestem zalękniony”.

Justyna Arciszewska

Podobne zjawisko obserwujemy u tzw. rodziców helikopterów, którzy tak bardzo troszczą się o swoje dzieci, że nie pozwalają im na samodzielną eksplorację świata w najmniejszym zakresie.

Tak, to jest temat bardzo mi bliski. Nadopiekuńczość jest obecna od dziesiątków lat nie tylko w literaturze psychologicznej, ale także pięknej. Jej źródłem jest chęć utrzymania rodziny w całości, chęć zwiększenia przeżywalności dzieci. Mamy tu do czynienia z podstawowymi, bo biologicznymi kwestiami. I to jakoś możemy zrozumieć. Jednak nadopiekuńczość ma taki paskudny skutek, który dzisiaj obserwujemy jako specjaliści na szeroką skalę, że prowadzi do zaburzeń lękowych u dzieci i młodzieży. I to nie jest wyłącznie kwestia tego, że obecnie dzieci są lepiej diagnozowane.

A pozornie mogłoby się wydawać, że dzieci bardzo dobrze zaopiekowane będą czuły się w świecie pewnie…

Otóż nie. Gdy bardzo boimy się o drugiego człowieka, to zazwyczaj nie pozwalamy mu się oddalić. Jeśli zatem dziecko za sprawą zalęknionych rodziców buduje w sobie wizję świata, że ten jest niebezpieczny i lepiej się od rodziców nie oddalać, to nie będzie zbyt otwarte na nowe doświadczenia. Na dodatek nie buduje w sobie wewnętrznego poczucia kompetencji, że sobie radzi, również z trudnymi sprawami, że potrafi samo sobą się zaopiekować. Co gorsza, obecnie prawie każde trudne doświadczenie nazywa się traumą, co jest potwornym nadużyciem. Bo trauma to stan zagrożenia zdrowia i życia, przekraczający możliwości radzenia sobie z tym doświadczeniem przez większość osób. To nie jest sprawa indywidualnych zasobów. A jeśli w naszym języku wszystko jest traumą, to dziecko dostaje obraz świata jako strasznego i zagrażającego. Jak ma zatem ten świat eksplorować i wyjść do niego? Nie zrobi tego, bo się boi.

Zastanawiam się, skąd się bierze w rodzicach ten lęk. Czy to nie jest tak, że z pokolenia na pokolenie przekazujemy go sobie w testamencie? Że pod różnymi postaciami, przeobrażony, bo przecież już nie wojenny, przechodzi z matki na córkę i z ojca na syna?

Tak, choć oczywiście jest to bardzo złożone zjawisko. My, jako naród, nie mogliśmy przetworzyć doświadczenia wojennej traumy. Przyszły nowe czasy, nowy ustrój, budowanie socjalistycznej ojczyzny. Nie było możliwości przeżywania śmierci najbliższych, poszukiwania zaginionych krewnych, opłakania całkowitej utraty dotychczasowego życia i wywrócenia do góry nogami porządku świata. Trzeba było się wziąć w garść. Te niezwykle trudne przeżycia zostały zepchnięte gdzieś na bardzo daleki plan. A z drugiej strony ludzie cieszyli się, że przeżyli. Tak, mamy do czynienia z dziedziczeniem wielopokoleniowym na zasadach modelowania radzenia sobie z lękiem, z zagrożeniem. Lęk, który nie jest wypowiadany, obrabiany, przyjmuje bardzo różne formy, m.in. nadopiekuńczości. Ale myślę, że dzisiejsza nadopiekuńczość ma też jeszcze inny aspekt. Chodzi o to, że odczuwamy przymus, by było perfekcyjnie; czyli moje dziecko musi dostać idealny świat. Perfekcyjną i idealną usługę. I z tym wiąże się drugi aspekt modelowany społecznie. Chodzi o bycie ciągle niezadowolonym i oczekującym, że będzie idealnie. A to jest przepis na wykształcenie dzieci, które są roszczeniowe, a jednocześnie nie wiedzą, czego chcą. Nie czują satysfakcji, bo ciągle jest za mało. To, co dostały, jest złe. Musi być coś innego.

Masz na myśli szkołę?

Tak, między innymi. Niezadowolenie rodziców dotyczy tego, że dzieci nie dostają idealnej usługi edukacyjnej. I żeby była jasność: uważam, że obecnie system edukacji jest bardzo trudnej sytuacji, ale chodzi mi o to, że dzieci codziennie słyszą setki komunikatów o tym, jak okropny jest świat. W ten sposób z jednej strony nie uczymy ich, jak sobie radzić z trudnymi sytuacjami, a z drugiej wpajamy im, że ma być idealnie, perfekcyjnie, bo inaczej jest nijak. W efekcie dzieciom jest bardzo trudno odnaleźć się w życiu. Nic zatem dziwnego, że młoda osoba w relacjach z innymi komunikuje głównie to, jak sama się czuje (zadzwoń do mnie, bo będę się denerwować), a nie troszczy się o relację czy drugą osobę (zadzwoń do mnie, jak dojedziesz, bo jesteś dla mnie ważny/ważna). Mam poczucie, że takiego myślenia wyłącznie o sobie jest obecnie bardzo dużo.

Troska jako pojęcie jest zjawiskiem pozytywnym i pożądanym. Nie tylko między ludźmi. Wyrażamy ją przecież także wobec zwierząt czy środowiska. Jednak jak wszystko, także i ona ma dwa bieguny: jeden, który przynosi coś prawidłowego oraz drugi, który jest źródłem czegoś trudnego

Ale przecież, gdzie się nie sięgnie wzrokiem, gros tekstów prasowych czy profili w mediach społecznościowych przekonuje nas, że trzeba dbać przede wszystkim o siebie, że miłość własna jest kluczowa, że siebie trzeba zawsze stawiać na pierwszym miejscu.

Tak, psychologia stała się bardzo ważnym elementem popkultury, podobnie jak psychoterapia. I to, jak wszystko, ma dwie strony. Z różnych kierunków płyną komunikaty, że to ty masz dbać o swoje granice, wyrażać swoje potrzeby, budować swoją ścieżkę życiową. Na to kładzie się ogromnie duży nacisk. Z jednej strony to dobrze, bo to wszystko jest ważne. Natomiast taka prawdziwa psychologia i prawdziwa psychoterapia na tym się nie kończą.

Prawdziwa, czyli jaka?

Prawdziwa, czyli taka, dzięki której można realnie poprawić jakość życia nie tylko swojego, ale też bliskich. Jednak od kilkunastu lat obserwuję, że wiele osób kończy terapię na tej pierwszej części, w której skupiały się tylko na sobie. A to oznacza, że nauczyły się, co czują, jak mogą wyrażać swoje potrzeby, jakie są ich osobiste granice. Ale druga część, nie mniej istotna to ta, że naprzeciwko mnie stoi drugi człowiek, który też coś sobą wyraża, też ma swoje granice i potrzeby. I co się stanie, jak się spotkamy. Ta prawdziwa psychoterapia i psychologia uczą, że zrezygnowanie z czegoś na rzecz drugiej osoby nie jest uległością, że nie musi automatycznie oznaczać niezdrowej współzależności, a wręcz przeciwnie, jest sposobem na budowanie głębokiej więzi. Takie rozumienie nie jest mile widziane w pop psychologii. Zrezygnowanie z czegoś własnego albo naruszenie osobistej granicy jest postrzegane jako porażka, błąd.

Bliskie relacje z drugim człowiekiem są nam niezbędne do życia. Zatem nie tylko mam nauczyć się mówić o sobie, ale umieć też słuchać o drugim. To są dwa niezbędne elementy, żeby budować relacje, żeby wiedzieć nie tylko co ja sama chcę wyrazić, ale też o co chodzi drugiej osobie.

Czy widzenie drugiej osoby zmienia coś w sytuacji tej córki i jej matki, która prosi o telefon, bo nie będzie spała całą noc?

To zależy, bo córka, która widzi matkę ze wszystkimi jej uczuciami, problemami i ograniczeniami, może postąpić w różny sposób. Może się buntować, że matka nie umie jej powiedzieć: „jesteś dla mnie ważna i dlatego się o ciebie martwię, oglądam telewizję i na skutek tego jestem przebodźcowana negatywnymi informacjami, zaraz mam wizje, że coś ci się stanie”. I z rozmysłem zignorować prośbę matki, którą uznaje za nadopiekuńczą czy przewrażliwioną. Ale może też po prostu wysłać matce tego smsa. Uznać, że ta nie umie inaczej, że to dla niej za trudne, bo nikt jej nie pokazał, że można komunikować się wprost i otwarcie mówić o swoich uczuciach. To jest sytuacja, w której może poświęcić coś własnego na rzecz drugiej osoby bez poczucia, że to ją jakoś nadweręża.

Żelki

A co się dzieje, gdy pod spodem takich komunikatów nie leży troska, tylko potrzeba kontroli, poczucia władzy?

W takiej sytuacji osoba, wobec której wysuwane są komunikaty, może mieć poczucie, że jest głupia, że sobie nie radzi z życiem, nie umie, albo że ciągle musi spełniać jakieś wyimaginowane oczekiwania drugiej strony. A ten, kto oczekuje spełnienia jego oczekiwań, stosuje różnego rodzaju manipulacje, żeby to osiągnąć.

Jak sobie radzić z takimi oczekiwaniami?

Radzenie sobie z pewną formą biernej agresywności, czyli zajmowanie czyjejś przestrzeni, jest bardzo trudne do udźwignięcia. Zazwyczaj z moimi pacjentami oceniamy, czy jest sens przed taką osobą ujawnić swoje uczucia, bo jest szansa na zmianę w komunikacji, czy to kolejny raz sprawi, że ktoś usłyszy „nie wiem, o czym mówisz”, „ja się tylko martwię”, „jesteś niewdzięczny/a”. W takich sytuacjach nie ma sensu wchodzić w polemikę. Myślę sobie, że niestety jedyną drogą poradzenia sobie w tej drugiej sytuacji jest rodzaj odseparowania się. A to jest często bardzo, bardzo trudne. Tak samo jak trudne jest zaprzestanie odczuwania winy, bo ono bardzo często manipulowanym osobom towarzyszy.

Z jakiego powodu?

Że ktoś im bliski z ich powodu coś odczuwa, coś, co jest dla niego trudne. Nawet jak to coś jest całkowicie nieracjonalne, wyolbrzymione. Niestety w takich sytuacjach, które są po prostu trudne, nie ma efektywnego rozwiązania.

Mimo że dotyczą najbliższych sobie osób?

Tak, to są np. dramatyczne relacje między matką a dorosłą córką, która dostaje mnóstwo komunikatów nie wprost, że jest beznadziejną matką dla swoich dzieci i babcia znacznie lepiej opiekuje się wnukami. Matka podważa nie tylko kompetencje swojej córki, ale też jej decyzje, sposób wychowania dzieci, system wartości. A wszystko w imię troski o wnuki. To są naprawdę bardzo, bardzo trudne sytuacje i nie da się ich zazwyczaj po prostu jakimś jednym ruchem rozwiązać. Zazwyczaj jedynym wyjściem z tej sytuacji jest rodzaj pełnego usamodzielnienia przez tę dorosłą córkę, bo często w takich relacjach obserwujemy wzajemności czy zależności, które podtrzymują ten schemat. Jeśli babcia zajmuje się wnukami, to czuje się uprawniona do decydowania o nich.

Zastanawiam się, jak sprawdzić, czy samemu nie stosuje się takich przemocowych komunikatów wobec innych. Bo mam wrażenie, że często chętnie nazywamy zachowania innych osób toksycznymi, a nie przychodzi nam do głowy, że sami się tak zachowujemy…

Myślę, że jeśli ktoś ma w ogóle refleksję, że można sobie zadać takie pytanie, to już jest duża profilaktyka. Warto zajrzeć w głąb siebie i pomyśleć, czy mi się nie zdarza czasami czegoś takiego powiedzieć po to, żeby ktoś zaspokoił moje potrzeby. Przede wszystkim warto też o to zapytać bliskich, zainicjować rozmowę z drugą osobą, nawet z małymi dziećmi. Zapytać: a jak się czujesz w takiej sytuacji, gdy cię proszę o informację. I być otwartym na to, co usłyszymy. I jeśli jest coś, co np. rani drugą osobę, to warto nad tym popracować. Ale ważne jest też, żeby dać sobie czas. Bo nie zawsze nam się to będzie udawać, wszyscy popełniamy błędy. Na pocieszenie powiem, że z mojego 20-letniego doświadczenia terapeutycznego wynika, że ludzie stosunkowo rzadko popełniają niewybaczalne błędy, których nie da się odwrócić.

Zwłaszcza jeśli w tle jest rzeczywista troska, nawet podszyta lękiem…

Warto pamiętać, że troska z ewolucyjnego punktu widzenia ma sprawić, że przeżyjemy. Jest to zatem niezwykle pożądana cecha. Wszystko jednak zależy, czy jest ona adekwatna do sytuacji.

 


Aleksandra Andruszczak-Zin, certyfikowana psychoterapeutka i superwizorka humanistyczno-doświadczeniowa, absolwentka studiów psychologicznych na UMCS ukończonych z wyróżnieniem. Wykłada etykę zawodu psychoterapeuty. Doświadczenie kliniczne zdobywała m.in. w publicznej ochronie zdrowia psychicznego, organizacjach pozarządowych wspierających osoby w potężnych życiowych kryzysach, sądownictwie, więziennictwie i oświacie. Pracowała również w Ministerstwie Zdrowia. Od kilku lat prowadzi swoją prywatną praktykę w Warszawie. Propagatorka pracy psychoterapeutycznej opartej o etykę i naukowe dowody.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?