Przejdź do treści

„W obecnej sytuacji nie jesteśmy w stanie uciec od tego, od czego do tej pory uciekaliśmy. I nagle może się okazać, że jest super! Mamy naprawdę dobrych i mądrych ludzi blisko siebie” – mówi Marysia Organ, dziennikarka i blogerka

Tekst o bliskości i relacjach międzyludzkich w pandemii. Na zdjęciu: Kobieta stojąca na plaży - HelloZdrowie
Marysia Organ., Zdj: Mateusz Skałka
Podoba Ci
się ten artykuł?

Co to jest bliskość? Jak ją pielęgnować i jak wygląda temat bliskości w czasach pandemii? Jaką naukę możemy wynieść z obecnych czasów, które raczej nie sprzyjają bliskości? Przeczytaj wywiad z mieszkającą na Islandii Marysią Organ, dziennikarką i blogerką, która – jak sama pisze – specjalizuje się w bliskości. – Sytuacja, jaką mamy obecnie zmienia jedną rzecz – teraz nie jesteśmy w stanie uciec od tego, od czego do tej pory uciekaliśmy. Nie mamy jak odwrócić wzroku. Nagle może się okazać, że jest super! Mamy naprawdę dobrych i mądrych ludzi blisko siebie – mówi Marysia.

Katarzyna Zawolik: Czym dla ciebie jest bliskość?

Marysia Organ: Bliskość, mówiąc górnolotnie, to bycie w prawdzie ze sobą. Poznanie prawdy o sobie i akceptowanie jej. A to bywa bardzo trudne. Bycie blisko ze sobą rozumiem jako zgodę na to, co mówi nam ciało. A konkretnie co podpowiada nam mózg emocjami, które tworzy. Bliskość to zgoda, żeby te emocje się pojawiały, niezależnie od tego czy są przyjemne, jak radość czy mniej przyjemne, jak smutek. Pozwalanie sobie na przeżywanie ich wszystkich, ale też umiejętność interpretowania swoich doświadczeń. Refleksja nad tym, dlaczego takie a nie inne emocje się pojawiły, skąd się wzięły w takim natężeniu i czy na pewno to reakcja na bieżące wydarzenia. Kiedy ktoś jest blisko siebie, zna siebie, bo nie ucieka przed prawdą o sobie, będzie też potrafił ocenić czy reakcja na konkretną sytuację jest adekwatna.

Bycie blisko z innymi działa dokładnie na tej samej zasadzie. I bywa trudniejsze. W bliskich, w ludziach, których mamy wokół siebie na co dzień można się przeglądać jak w lusterku. Wszystkie rzeczy, które lubimy i których nie lubimy w sobie można w nich zobaczyć. Tylko nie zawsze mamy świadomość, że tak naprawdę chodzi o nasze życie wewnętrzne. O to, co my mamy w środku, nie o wady innych. Zanim zaczniemy się obwiniać nawzajem i wytykać sobie błędy, warto się zastanowić czy to, co nas wkurza, smuci albo rozczarowuje w cudzym zachowaniu, to faktycznie to zachowanie czy nasza interpretacja. A jeśli jednak cudze zachowanie, to czy odpowiednio komunikujemy swoje granice albo potrzeby.

Jesteśmy magicznym gatunkiem, który może na głos wymieniać się myślami za pomocą mowy. Niestety rzadko korzystamy z tego przywileju. Zamiast tego snujemy w myślach różne historie i interpretacje. Tymczasem kiedy wypowiedzieć je na głos, wymienić myślami, okazuje się często, że nieporozumienie, kłótnia czy rozczarowanie wynika z braku odpowiedniej komunikacji. Brakuje nam rozmowy. Dla mnie takim niedoścignionym ideałem bliskości w relacji, jest zgoda na siebie – na to, jaka ja jestem i zgoda na to, jaki jest ktoś inny. Cieszenie się tym stanem i możliwością wymiany myśli, emocji, uczuć i doświadczeń.

Bliskie relacje to bycie z kimś na takich zasadach, jakie nam wzajemnie odpowiadają i lubienie tego stanu, czerpanie z niego satysfakcji. Natomiast konkretną definicję bliskości każdy musi sobie stworzyć sam. Co więcej, każdy z nas jest tej bliskości od maleńkości uczony zupełnie inaczej. Są kody rodzinne, kulturowe, społeczne i wszystkie inne warstwy, którymi jesteśmy pokryci. Trzeba się przez nie przegrzebać, dotrzeć do środka własnego rdzenia i się zastanowić – czym dla mnie jest bliskość, czym nie jest i jak chcę, żeby ona wyglądała. A później próbować wprowadzać zmiany. Zaczynając nie od innych, ale od siebie.

Czy sytuacja, którą mamy obecnie, zmusiła cię do zredefiniowania bliskości? Czy coś w ostatnim czasie zmieniło się w tym, jak obecnie pojmujesz bliskość?

Pojmowanie bliskości się nie zmieniło. Na pewno przyglądam się uważniej doświadczaniu tej bliskości. Zarówno samej ze sobą, jak i z moimi najbliższymi. Tematem zaczęłam się zajmować cztery, pięć lat temu. Już wtedy obserwowałam u siebie i w swoim otoczeniu, ale też społecznie, że mamy z bliskością poważny problem. Uciekamy od niej, jak się da, gdzie pieprz rośnie. A teraz, w tym wyjątkowym czasie zamknięcia, te problemy po prostu zaczęły wypływać na wierzch. One się nie wzięły nagle i znikąd. One zawsze były, tylko mieliśmy, gdzie od nich uciec. Teraz nie ma gdzie uciekać.

Katarzyna Tutko: pandemia koronawirusa a trauma

W takim razie co wydaje się najtrudniejsze w tym czasie?

Dla mnie samej najtrudniejsze jest to, że mieszkam w innym kraju, na jakimś moim pięknym końcu świata. A osoby dla mnie bardzo ważne, z którymi relacja dla mnie jest szalenie istotna mieszkają w Polsce. Ich zdrowie jest zagrożone, a ja czuję się bezradna. Moja najlepsza przyjaciółka jest lekarzem i pracuje w szpitalu. Drugą taką osobą, o którą się martwię, która też jest narażona, jest mój tato. O nich drżę najbardziej. O pozostałych członków rodziny, najbliższych, jestem spokojniejsza, bo wiem, że są bezpieczni – mają pracę zdalną, nie muszą wychodzić, nie mają kontaktu z ludźmi, są zadbani i zaopiekowani.

Paradoksalnie obydwie te relacje bardzo się wzmocniły. Kiedyś, zarówno z przyjaciółką, jak i z tatą rozmawiałam mniej. Byliśmy w kontakcie częstym, ale mniej regularnym. Teraz rozmawiamy niemal codziennie i jeszcze bardziej do mnie dotarło, jak ważne są dla mnie.

Sytuacja, jaką mamy obecnie zmienia jedną rzecz – teraz nie jesteśmy w stanie uciec od tego, od czego do tej pory uciekaliśmy. Nie mamy jak odwrócić wzroku. Nagle może się okazać, że jest super! Mamy naprawdę dobrych i mądrych ludzi blisko siebie

Pojawiła się w związku z tym osobista refleksja, że może spędzamy ze sobą za mało czasu, że widujemy się za rzadko. Staram się o to dbać, ale wiadomo, że inaczej się dba z taką świadomością, że zawsze mogę do Polski pojechać, że możemy się zobaczyć i spędzić razem czas – wakacje, urlop, weekend, cokolwiek. A przede wszystkim z myślą, że ich zdrowie i życie nie jest narażone. Teraz z wielką mocą do mnie dotarło po raz kolejny, że życie jest kruche i może być różnie.

Czyli rozmowa jest takim podstawowym sposobem na dbanie o bliskość.

Myślę, że nie tylko w obecnych okolicznościach, ale w każdych rozmowa jest jednym z kluczowych sposobów budowania bliskości. A często spychana jest na koniec w naszej relacyjnej hierarchii. Fajnie jest być obok siebie, uprawiać jakiś sport, oglądać razem seriale, grać w gry, ale często okazuje się, że to już wszystko. Nie ma nic więcej poza taką obecnością. Dla mnie to pozór bliskości. Fizyczna obecność jest bardzo ważna, ale to bliskość upośledzona i niepełna, jeśli siedzimy na kanapie obok siebie, a myślami każdy jest gdzieś indziej. Jedno gapi się w telefon, a drugie nie może się do niego dobić. Jeśli brakuje czasu na rozmowę, wymianę myśli i poglądów, marzeń to z czasem może się okazać, że mieszkamy pod jednym dachem z obcą osobą. I wcale nie chodzi o to, żeby, będąc razem cały czas tylko siedzieć i rozmawiać. Rozmawiać i nie robić nic innego. Rozmowa, jak wszystkie inne czynności jest czasochłonna, dla niektórych też bardzo kosztowna energetycznie i emocjonalnie. Dlatego trudniej przychodzi nam spędzanie czasu na rozmowie niż innych aktywnościach. Chodzi raczej o to, by była stałym elementem relacji, żeby ten czas na nią nie był pomijany, żeby się znalazł, żeby się tego nie bać. Jako gatunek człowiek mamy ten przywilej, z którego coraz rzadziej korzystamy: że możemy dzielić się i wymieniać naszymi myślami za pomocą narządu mowy. I to jest niesamowicie trudne, ale nic tak, jak rozmowa nie cementuje, nie buduje relacji. Rozmowa to najtrwalszy fundament.

A czy są jakieś elementy rozmowy, na które teraz zwracasz szczególną uwagę? Może więcej słuchasz? A może więcej opowiadasz co u ciebie?

Ja bywam gadułą, ale wydaje mi się, że potrafię słuchać i jestem dobrym słuchaczem. Tak przynajmniej twierdzą moi przyjaciele. Ćwiczę się w aktywnym słuchaniu. Bo „słuchanie” i „słuchanie uważne i aktywne” to są dwie różne rzeczy. Można być i po prostu wpuszczać coś jednym uchem, a wypuszczać drugim. Można słuchać, ale myślami odpływać do swoich spraw. Można też słuchać po to, żeby odpowiedzieć. Jeszcze kilka lat temu byłam takim nieznośnym przypadkiem. Zawsze miałam dobrą radę, wiedziałam i chciałam pomóc. Koniecznie! Nawet jak nikt mnie o tę radę i pomoc nie prosił.

Teraz staram się skupiać na tym, żeby po prostu wysłuchać. Żeby pozwolić komuś na podarowanie mi swojej historii. I staram się nie dawać rad. Bo z własnego doświadczenia wiem, jak bardzo to czasami drażni. Zwykle nie opowiada się historii po to, żeby usłyszeć radę. Jeśli tak, to zazwyczaj ktoś o nią pyta. Myślę, że najczęściej człowiek opowiada, żeby się po prostu podzielić – czy swoją radością, czy smutkiem, złością. Żeby móc to wypowiedzieć i niekoniecznie potrzebuje podpowiedzi, co z tym dalej zrobić. On chce zostać wysłuchany, więc ja staram się teraz być takim towarzyszem. I wysłuchać.

No właśnie. Zauważyłam, że ostatnio rzeczywiście częściej zadajesz takie pytania swoim odbiorcom, jakby chcąc dowiedzieć się, co u nich słychać, jak się czują. Czy zauważyłaś, że u tych odbiorców zwiększyła się potrzeba bliskości? Że oni rzeczywiście chcą opowiedzieć co u nich, jak się czują w tej sytuacji? Może się częściej z tobą kontaktują?

Tak, tych osób przybyło w ostatnim czasie. Napisałam, że jestem gotowa, żeby wysłuchać czyjejś historii, więc czuję się też zobowiązana, żeby ten człowiek z drugiej strony faktycznie poczuł, że ktoś tę historię przyjął, przeczytał. Dziś mniej, ale na początku wybuchu paniki i lęków, wszystkich takich ostrych stanów emocjonalnych związanych z pandemią, kiedy ludzie nie byli jeszcze przyzwyczajeni do tego, że są zamknięci w domach – bo teraz wydaje mi się, że już trochę oswoili się z nową sytuacją – dostawałam dużo wiadomości od bardzo różnych osób. Ja jestem jedna, więc staram się odpisywać, kiedy tylko czas, praca i moce przerobowe pozwalają.

Tekst o bliskości i relacjach międzyludzkich w pandemii. Na zdjęciu: Kobieta głaszcząca kucyka - HelloZdrowie

Marysia Organ. Zdj: Mateusz Skałka

Czasem są to wiadomości od znajomych, często od nieznajomych. Od osób, które mnie śledzą od bardzo dawna i nagle postanowiły się ujawnić, bo po kilku latach czytania moich tekstów w sieci poczuły potrzebę, żeby napisać i podzielić się swoją historią albo po prostu podziękować. Piszą, że wcześniej nie mieli śmiałości albo odwagi, żeby się odezwać, ale moje słowa jakoś im pomagają na co dzień i teraz chcą się podziękować. I to jest przemiły zwrot środków za energię, którą w ten Internet wysyłam. Pojawiają się też bardzo trudne historie, o których nie chciałabym mówić w szczegółach, bo nie jestem do tego uprawniona.

Ludzie mierzą się z bardzo różnymi problemami – są sami i czują się samotni albo są w domu z rodzinami i zaskoczyła ich własna samotność mimo obecności pozornie bliskich ludzi wokół. Często ta ciągła obecność jest dla nich trudna do zniesienia. Stracili pracę albo czują się skrajnie klaustrofobicznie albo utknęli w domach w bardzo przemocowych okolicznościach. To są rzeczywiście bardzo różne historie. I zaczyna wypływać na wierzch to, co jest nieodłącznie związane z tematem bliskości. Zaczynamy dostrzegać i zauważać jej brak. Na światło dzienne zaczyna wypływać inna pandemia, która trwa od lat. Nie traktowana poważnie, często wyśmiewana i lekceważona, choć odnotowywana w statystykach. Najpowszechniejsza choroba cywilizacyjna XXI wieku – samotność.

Rodzina przy stole świątecznym

I czujesz jak rośnie odpowiedzialność – z każdą kolejną wiadomością, którą odsyłasz?

Tak, czuję tę odpowiedzialność, co sprawia, że odpowiadanie na wiadomości nie zawsze jest dla mnie łatwe. Mam taką zasadę: przede wszystkim nie szkodzić. Stosuję ją także przy pisaniu tekstów dziennikarskich, blogowych i tych na Instagram. Nie chciałabym mieć poczucia, że moje słowa kogoś uszkodziły i ktoś za pomocą moich słów czy jakichś wniosków, do których doszedł po ich przeczytaniu jakoś uszkodził siebie lub swoje życie. Często żartuję, że publikuję tak rzadko, bo wcześniej muszę pomyśleć, a to długo trwa!

Więc pewnie dlatego nie lubisz, kiedy nazywa się ciebie specjalistką w dziedzinie bliskości?

Nie czuję się specjalistką. Jestem dziennikarzem, który interesuje się konkretną dziedziną. Wybrałam ten zawód chyba dlatego, że w ogóle jestem ciekawska. Jestem ciekawa życia, ciekawa ludzi i świata, więc nie jest szczególnie trudno mnie czymś zainteresować. Szybko łapię wkrętkę. Taką zajawkę złapałam kilka lat temu na temat bliskości i tak już zostało. Grzebię w temacie głębiej i głębiej, więc czytam bardzo dużo psychologii, literatury naukowej  i pięknej, ale moje core, mój rdzeń, to ciekawość. Wciąż jestem przede wszystkim dziennikarką i autorką bloga. Można więc powiedzieć, że specjalizuję się w temacie bliskości, tyle, że te słowa bywają nadinterpretowane. Na mojej stronie celowo napisałam, że nie udzielam specjalistycznych porad ani konsultacji. Nie jestem psychologiem, psychoterapeutą, nie mam takich kompetencji. Ja mogę przyjąć czyjąś historię, podpowiedzieć jakąś literaturę, dać kontakt do specjalisty, ale to wszystko.

Ale zdarza się, że ludzie proszą cię o rady – mimo że często informujesz, że nie masz takich kompetencji?

Tak, zdarza się. Mam wrażenie, że jesteśmy uwikłani w galop. Konsumujemy dużo i szybko. Do takich rozwiązań jesteśmy, w zasadzie w każdej dziedzinie życie, przyzwyczajeni. W związku z tym piszą do mnie ludzie, którzy chcą dostać takie szybkie rozwiązanie. I mnie to nieco niepokoi, że oni nie znając mnie – być może pierwszy raz przeczytali coś mojego w sieci – chcą zaufać moim radom. Słowom zupełnie obcej osoby, której nie znają i o której nic nie wiedzą.

Myślę też, że to jest wygodne. Przyzwyczailiśmy się do wygody, nikt za bardzo nie pali się do brania odpowiedzialności za swoje życie i swoje decyzje. Decyzje bywają trudne i jeśli podejmiemy je samodzielnie, do nikogo nie możemy mieć pretensji. Lepiej więc, żeby ktoś zrobił to za nas, bo wtedy ewentualne niepowodzenie też będzie można zrzucić na niego. Autor w sieci to czasem taki zastępczy rodzic albo przyjaciel. I oczywiście nie mam nic przeciwko proszeniu o pomoc i o radę, przeciwnie! Jednak co innego poradzić się i zapytać kogoś, komu ufasz, kto jest twoim przyjacielem albo ekspertem, a co innego pytać kogoś w Internecie – kogoś kogo nie znasz i kto może być każdym. On Ci pokazuje tylko wycinki swojego życia i nie masz pojęcia, jak wygląda jego codzienność i czy mówi prawdę. Nawet jeśli się wydaje, że wiesz. Więc tutaj też zalecam i uczulam na to, że trzeba być bardzo ostrożnym, gdzie się idzie po radę, od kogo się te rady bierze. Bliska, dobra relacja ze sobą to także dbanie o to, kogo się ma za doradców. Dbanie, by tych doradców wybierać sobie świadomie i odpowiedzialnie.

Czy spotykasz się z dużą dozą krytyki? Czy ludzie do ciebie piszą, może nie obrażając, ale mając jakieś wyrzuty, że piszesz o czymś, ale się nie znasz? Że się mylisz?

Bardzo rzadko. Zdarzyło się kilka listów po tekście, który opublikowałam na swoim blogu (“Co to jest bliskość”). I wtedy faktycznie dostałam jeden bardzo długi, przejmujący list, bo ktoś moje słowa bardzo personalnie zinterpretował. Ja na takie wiadomości zawsze odpowiadam i staram się tłumaczyć, że każdy z nas interpretuje przez swoje doświadczenia. Tak jest z czytaniem każdego tekstu kultury, czy to będzie książka, film, powieść, artykuł czy tekst na instagramie, czy też rozmowa z kimś. Ja zdaję sobie sprawę, jak duża odpowiedzialność ciąży na mnie jako na twórcy internetowym. Natomiast to nie jest tak, że ponoszę 100% odpowiedzialności za odbiór tekstu. Ja starałam się napisać najlepiej jak umiałam. Po stworzeniu tekstu on już nie należy do mnie – on należy do czytelnika. I z osobą, która napisała do mnie ten list doszłyśmy do wniosku, że faktycznie może ta reakcja była zbyt emocjonalna.

 

Ostatnio rozmawiałam z moją babcią, która powiedziała, że teraz to jest gorzej niż na wojnie. Dlatego, że ten wróg jest niewidzialny, a to, co podczas wojny dawało ludziom oparcie i pozwalało przetrwać - wzajemna obecność i wsparcie – zostało nam zabrane

Oczywiście zdarzają się komentarze, że łatwo mi mówić na jakiś temat, bo moje życie jest cukierkowe i nie mam żadnych problemów. Ale to mnie nie dotyka, dlatego że wiem, że moje życie to nie paczka cukierków, jak niektórym się zdaje. Dlatego cały czas powtarzam, że życie nie wygląda tylko tak, jak się je widzi w internecie na kosteczkach Instagrama. I ja świadomie staram się pisać o trudnych rzeczach, które mnie spotykają. Bo mam bardzo dużo szczęścia w życiu, ale zdarzają się też bardzo trudne momenty. I zarówno jedna, jaśniejsza strona jest prawdziwa, jak i ta druga – ciemniejsza. Czasem ktoś się obraża, że nie chcę dać konkretnej rady. Ale to są pojedyncze rzeczy. Dużo więcej hejtu i słownych pomyj wylewało się na mnie, kiedy pracowałam jako dziennikarka dla dużych redakcji.

Pamiętasz jakiś szczególnie nieprzyjemny moment?

Ostatnio pisałam o prawie do wolności i sumienia kobiet. I to był faktycznie bardzo trudny temat. Króciutki, ale szalenie trudny tekścik. Ja pisałam o prawie do życia i prawie do wolności i sumienia każdego człowieka, w tym przypadku każdej kobiety. Jeśli uznajemy, że kobieta to człowiek. I wiele kobiet, które mnie śledziły od lat zinterpretowały tekst inaczej, jako zachęcanie do aborcji. W związku z tym pojawiło się trochę nieprzyjemności. Pojawiły się agresywne komentarze, których nigdy wcześniej nie było. Pojawiły się zarzuty o mizoginię i jednostronność. Z częścią tych komentarzy trudno mi się po czasie nie zgodzić. Tekst był króciutki i nieco literacki, kilka wątków, które każdy może interpretować jak zechce. Pisałam o kobietach z perspektywy kobiet, więc mężczyźni poczuli się pominięci. Przyjmuję te zarzuty. Rozumiem, że moja opinia była dla wielu osób trudna do przyjęcia. Akceptuję, że ktoś, kto śledził mnie wiele lat nagle zdecydował się przestać kontynuować tę przygodę, bo uznał, że bardzo różnimy się pod względem wartości. Ja myślę, że nie tak bardzo, ale to pewnie kwestia interpretacji. Całą tę sytuację traktuję też jako lekcję, by o trudnych społecznie tematach nie pisać krótko. Żeby dopowiadać więcej. Bo jeśli zostawić człowiekowi dużo przestrzeni na niedopowiedzenia, upcha tam co tylko zechce. Najczęściej siebie i wszystko, co w sobie nosi.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawienia

Teraz mamy czas, w którym zalewani jesteśmy fake newsami i newsami bazującymi przede wszystkim na lęku. Czy uważasz, że to mocno oddziałuje na nas i to, jak uprawiamy bliskość?

Bardzo. Jestem człowiekiem, który pracował w mediach i tworzy treści do internetu, ale to nie zmienia faktu, że wciąż jestem człowiekiem i moje emocje nadal pracują na podstawie tych samych ludzkich mechanizmów. Atakujemy swoją głowę i wystawiamy ją na ostrzał materiałów, które mają ten strach generować i mają przestraszyć. A materiały będą coraz mocniejsze, bo zalew informacji powoduje, że obojętniejemy. Dlatego nagłówki, leady muszą coraz bardziej przywalić, żeby przebić się przez tę naszą obojętność. I tak nakręca się spirala. I im więcej takich informacji się przeczyta, tym więcej potrzeba czasu, by odzyskać swój wewnętrzny spokój.

Temat wirusa śledziłam od listopada, grudnia, bo był bezpośrednio związany z moją pracą. Kiedy pandemia wybuchła w Europie, czytałam coraz więcej informacji i coraz gorzej  się czułam. I oświeciło mnie. W końcu powiedziałam sobie – halo, to że jesteś dziennikarzem, to że jesteś twórcą internetowym nie znaczy, że przestałaś być człowiekiem, a twój organizm zaczął funkcjonować inaczej. I przeszłam na dietę informacyjną. Bardzo dobrze mi to zrobiło. Informacje sprawdzam raz albo dwa razy dziennie i bardzo krótko. Staram się śledzić kanały, które podają rzetelne informacje – informacje, nie opinie.

Druga kwestia jest taka, że ja dietę informacyjną stosuję regularnie. Bardzo przykładam wagę do tego, kogo śledzę, dlaczego i czy jest mi to potrzebne. Czy to coś realnie zmienia w moim życiu lub życiu moich bliskich, że ja będę ładować się informacjami i na bieżąco skrolować? Na mnie to nie działa dobrze. Każdy ma swoją wrażliwość, ale jeśli w tej swojej skali przekroczyć górny próg, na nikogo to nie działa dobrze. Pojawia się niepokój, rozedrganie, gonitwa myśli, jakieś wewnętrzne emocjonalne kołatanie, problemy ze snem. Dlatego myślę, że dieta informacyjna jest świetnym rozwiązaniem, bo wszyscy wiemy, że obecna sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień. Oczywiście dobrze jest śledzić regulacje, jakie wprowadza państwo. Dobrze nie odcinać się zupełnie od rzeczywistości, bo wtedy pobudka w nowym świecie może być bardzo bolesna. Natomiast serwowanie sobie medialnej papki w dużych ilościach jest bardzo trujące. Przynosi niepokój albo strach i nie prowadzi do niczego dobrego.

To w kwestii bliskości z samym sobą. A co z bliskością z innymi? Jak zaczytywanie się w takich newsach oddziałuje na bliskość międzyludzką?

To podstawowa prawda o człowieku – jesteś tym, czym się karmisz i innym dajesz to, czym się karmisz. Jeśli cały czas żywisz się strachem, to później będziesz go przenosił na innych.

W ostatnim czasie rozmawiałam z wieloma osobami – osobami, które są skrajnie spanikowane i załamane. Rozmawiałam też z osobami, które zachowują spokój. I faktycznie bardzo dużo zależy od tego, czym się karmimy. Myślę, że polskie społeczeństwo jest w dużej mierze zarządzane za pomocą lęku. Człowiekiem, który się boi można łatwo manipulować, bo on sam nie zarządza sobą za pomocą głowy, racjonalnie, tylko działa pod wpływem uczuć, a często gwałtownych emocji.

Czy na wyspie doświadczasz tego strachu?

Sama nie doświadczam, ale dostrzegam. Mieszkam w domu nieopodal jednej z islandzkich wiosek. Mam tu bardzo duży komfort. W tym momencie noszenie maseczek nie jest obowiązkowe. A nasza percepcja działa tak, że kiedy mamy zasłonięte, usta i nos, to widzimy tylko oczy. Pytanie, co dostrzegamy w tych oczach? Bo my w cudzych oczach możemy zobaczyć również to, czego najwięcej jest w nas. Kiedy widzę w kimś złość, agresję, niepokój, warto zastanowić się czy to nie jestem ja, czy to nie są moje strachy.

Docierają do mnie informacje z różnych krajów o rozpowszechniającej się przemocy. I ta przemoc bierze się właśnie ze strachu. Bo myślę, że fundamentem każdej przemocy – czy fizycznej, czy psychicznej – jest właśnie strach.

Przemocowe zachowania się pojawiają i niestety eskalują. To nie jest tak, że one pojawiły się nagle. To są lęki, które nosimy w sobie, które dodatkowo podkręcają media i które w tej sytuacji wypływają na wierzch. Mam poczucie, że dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzeba nam wszystkim jak najwięcej zrozumienia. Nie chodzi o to, by usprawiedliwiać brak odpowiedzialności jednych, czy szlochać nad strachem drugich, tylko żeby jednych i drugich próbować zrozumieć. Każdy z nas znalazł się w trudnej, zupełnie nowej sytuacji i każdy z nas oswaja ją tak, jak potrafi.

Raport o stanie psychicznym Polaków w czasie epidemii

Przemoc domowa. Kobiety zamknięte z oprawcami w czterech ścianach. Nie uważasz, że media mówią o tym za mało?

Myślę, że teraz przede wszystkim jest się bardzo trudno przebić z komunikatem medialnym, który nie dotyczy nowych obostrzeń związanych z wirusem albo wyborów. Ostatnio dostałam prośbę z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich i Centrum Praw Kobiet, żeby udostępnić informację na temat infolinii, na którą kobiety doświadczające przemocy mogą zadzwonić. Są aplikacje, które mogą pobrać na telefon i za ich pomocą zgłosić przemoc w rodzinie. Jest fanpage na Facebooku – Rumianki i bratki – który funkcjonuje na zasadzie atrapy sklepu z naturalnymi kosmetykami. Wysyłając tam wiadomość z prośbą o zamówienie kosmetyku, kobieta daje sygnał, że dzieje się coś niedobrego i osoba będąca po drugiej stronie wie, że powinna zadzwonić na policję.

Mało się mówi o przemocy domowej w mediach podczas pandemii, bo mało mówi się w ogóle. To jest bardzo trudne i przykre, ale prawdziwe odzwierciedlenie faktu, że problem przemocy domowej na co dzień w debacie publicznej jest mocno pomijany. Jeśli fundacje zajmujące się prawami kobiet, prawami mężczyzn, prawami dzieci, ofiarami przemocy nie dostają finansowej pomocy od rządu, trudno się spodziewać, żeby tej pomocy było więcej i żeby była bardziej dostępna.

Większość ruchów, jakie ja obserwuję, to inicjatywy społeczne, ruchy oddolne i czysto wolontaryjne. W związku z tym, że państwo od lat zaniedbuje NGOsy, dofinansowania nie dostają takie inicjatywy jak Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, to dla mnie znak, że problem jest pomijany i zepchnięty na margines. Dokładnie tak, jak przed pandemią. Tyle, że przemoc i agresja teraz eskalują.

Dieta informacyjna jest świetnym rozwiązaniem, bo wszyscy wiemy, że obecna sytuacja nie zmieni się z dnia na dzień. Oczywiście dobrze jest śledzić regulacje, jakie wprowadza państwo. Dobrze nie odcinać się zupełnie od rzeczywistości, bo wtedy pobudka w nowym świecie może być bardzo bolesna. Natomiast serwowanie sobie medialnej papki w dużych ilościach jest bardzo trujące

Marysia Organ

To przerażająca sprawa i konsekwencja wieloletnich działań. To nie jest coś, co zdarzyło się nagle. Osoby doświadczające przemocy wcześniej też jej doświadczały. Tyle, że wcześniej szansa na ucieczkę była większa. Teraz nie mają gdzie i jak uciekać. Dzieciaki nie mogą schronić się w szkole, na podwórku. Ofiary zostały uwięzione ze swoim katem.

Śledzę badania i statystyki dotyczące dzieci i nastolatków. Nie trzeba doświadczać przemocy innej niż nasza znana i powszechna izolacja emocjonalna, która w konsekwencji prowadzi do tego, że  nastolatki chorują na samotność. Samotność, która często kończy się depresją i/lub śmiercią. Jeśli chodzi o odsetek samobójstw wśród nastolatków, jesteśmy w czołówce, na drugim miejscu w Europie!

Czy kobiety, które doświadczają przemocy domowej, kontaktują się z tobą?

Odzywają się te, które doświadczają lub doświadczały przemocy psychicznej. Jest też wiele kobiet, które po jakimś tekście lub udostępnieniu informacji piszą do mnie “dziękuję” i w ten sposób sygnalizują, że problem u nich istnieje. Myślę, że kobiety w Polsce wciąż bardzo się wstydzą mówić, że doświadczają przemocy – czy to fizycznej, czy psychicznej. A umówmy się, że po przemocy psychicznej siniaków nie widać i jest bardzo trudna do zlokalizowania, odkrycia i udowodnienia.

Pisze też do mnie sporo osób, które są samotne i które są w depresji. I mówiąc samotne, nie mam tylko na myśli tego, że mieszkają same i z tego powodu czują się samotne. Bo można być samotnym też w związku, w rodzinie. Można odczuwać brak bliskości i tym samym brak sensu życia, mieszkając pod jednym dachem z rodziną. I można to dobrze maskować, nie dając innym do zrozumienia, że dzieje się coś złego.

Odzywają się też osoby, które są w trakcie terapii, które sięgnęły po pomoc farmakologiczną. Takie rzeczy się po prostu dzieją – działy się przed pandemią, dzieją się teraz i będą się dziać później. Natomiast pandemia może skutkować doświadczeniem czegoś, co u człowieka jest najtrudniejsze do zniesienia – izolacji emocjonalnej, głębokiej skrajnej samotności. Uważam, że nie ma gorszego uczucia. I każdy, kto doświadczył głębokiej samotności chociaż raz w życiu – czy to z powodu śmierci kogoś bliskiego, czy rozstania, porzucenia, odrzucenia – wie, że nie ma nic gorszego. Dlatego że w takim stanie bardzo trudno jest się w ogóle odezwać i sięgnąć po jakąkolwiek pomoc. A z czym my mamy teraz do czynienia? Właśnie z izolacją.

Z drugiej strony jest duży potencjał ku temu, by zobaczyć, jak bliskość jest ważna, że wszyscy jesteśmy połączeni ze sobą cienkimi nitkami zależności – czy to społecznie, czy rodzinnie.

W takim razie kolejny problem – związki. Ludzie “uwięzieni” ze swoimi partnerami. Zwiększa się liczba rozwodów. Mamy dla siebie tak dużo czasu, jak nigdy wcześniej i wbrew temu, co można by pomyśleć, nie kończy się to dla nas dobrze. Dlaczego?

Bardzo podoba mi się to, co powiedział Bogdan de Barbaro w “Tygodniku Powszechnym” – korona sprawdza. Każdy przechodzi teraz jakąś próbę – sam ze sobą i w swoich relacjach. Co z tego wyniesie? Może wynieść wiedzę o sobie, swoich bliskich i relacjach, jakie z nimi tworzy.

Sytuacja, jaką mamy obecnie zmienia jedną rzecz – teraz nie jesteśmy w stanie uciec od tego, od czego do tej pory uciekaliśmy. Nie mamy jak odwrócić wzroku. Nagle może się okazać, że jest super! Mamy naprawdę dobrych i mądrych ludzi blisko siebie. Może być też odwrotnie – możemy uświadomić sobie, że my w ogóle nie znamy swojego partnera, że nie umiemy przebywać razem, że nie mamy o czym rozmawiać i nie mamy w ogóle ochoty rozmawiać. I tak, jak mówiłam wcześniej, bardzo łatwo jest zrzucić odpowiedzialność na drugą osobę, ale jeśli podejdziemy do partnera z ciekawością – bo możemy dowiedzieć się o nim czegoś nowego, coś odkryć – to może być fajna przygoda.

Nasza codzienność przed pandemią przypominała raczej ostre techno niż bluesowego przytulańca. Wydaje mi się, że nawet w świetnych związkach nie wiemy o sobie wszystkiego. Nie chodzi o to, że musimy wiedzieć, ale na rozmowę i ciekawość mogło brakować siły albo czasu. Jak się tańczy do ostrego techno, człowiek łapie zadyszkę i marzy tylko o tym, żeby złapać oddech i odpocząć.Nie ma siły na rozmowę. Dla tych, którzy te zasoby czasu i siły podczas pandemii zregenerowali, to może być czas żeby zatańczyć tego przytulańca.

Dla wielu z pewnością to czas testowania swoich granic – cierpliwości, wytrzymałości, otwartości. To najlepszy moment na określenie, ile przestrzeni potrzebujemy – ile czasu spędzać razem, a ile osobno, ile rozmowy nas męczy, a ile buduje. Ale o tym wszystkim trzeba porozmawiać.

Marysia Organ

Dla wielu z pewnością to czas testowania swoich granic – cierpliwości, wytrzymałości, otwartości. To najlepszy moment na określenie, ile przestrzeni potrzebujemy – ile czasu spędzać razem, a ile osobno, ile rozmowy nas męczy, a ile buduje. Ale o tym wszystkim trzeba porozmawiać. A rozmowy tak głębokie są bardzo męczące. Więc jeśli czasami poniosą emocje to fajnie, jeśli ma się drugi pokój, do którego można wyjść, schować się, przeczekać 30 minut czy godzinę aż te emocje opadną i wrócić, powiedzieć “okej, porozmawiajmy o tym jeszcze raz na spokojnie”.

A co z naszymi babciami i dziadkami? Teraz stali się bardzo uzależnieni od pomocy młodych. Obudzili się w wyizolowanym świecie, w którym jedynym ratunkiem okazuje się Internet i telefon, bo to one umożliwiają kontakt z innymi. Kiedyś to oni uczyli nas, jak żyć i co robić, a teraz role się odwróciły – dzieci i wnukowie uczą dziadków, co powinno się robić, a czego nie.

Obecna sytuacja jest trudna dla każdego, bez wyjątku. Ja ostatnio rozmawiałam z moją babcią, która powiedziała, że teraz to jest gorzej niż na wojnie. Dlatego, że ten wróg jest niewidzialny, a to, co podczas wojny dawało ludziom oparcie i pozwalało przetrwać – wzajemna obecność i wsparcie – zostało nam zabrane.

Moja babcia nie potrafi korzystać z internetu, świetnie radzi sobie z telefonem, ale sieci nie chciała się uczyć. Nie potrzebowała. Szczęśliwie nie mieszka sama, więc kiedy chcemy się zobaczyć, może liczyć na to, że ktoś jej włączy Skype. Osoby starsze bardzo często są cyfrowo wykluczone. Ale to też nie jest nowy problem. Te osoby są przyzwyczajone, że ich spotkania i ich bliskość nie realizuje i nigdy nie realizowała się cyfrowo. Dla osób, które mieszkają samotnie jedyna forma bliskości to bardzo często jest pogawędka z panią sklepową albo z panem w warzywniaku. I to im zostało zabrane. Wydaje mi się, że starsze osoby znalazły się w bardzo trudnej sytuacji i też potrzebują zrozumienia.To nie jest tak, że one wychodzą, żeby komuś zrobić na złość i roznieść wirusa. Czytam wiele takich komentarzy – że emeryci są głupi, bo przecież znajdują się w grupie największego ryzyka, a wychodzą z domów. No ale tutaj ujawnia się nasza ewolucyjna, wręcz zwierzęca potrzeba bliskości, której realizacja przynosi poczucie bezpieczeństwa.

O tym pisała też Susan Pinker w “Efekcie wioski”. I to jest świetny przykład, bo według jej badań najszczęśliwsze osoby to te, które mają kontakt ze sobą twarzą w twarz i rozbudowaną siatkę relacji społecznych. To nie musi być rodzina, ale znajomości, które są regularnie podtrzymywane i o które się dba. I co ciekawe, jedno z najszczęśliwszych społeczeństwo to społeczeństwo włoskie.

Teraz Włochy są w tragicznej sytuacji, bo ta bliskość, która jest kluczowa dla ludzkiego szczęścia, poczucia bezpieczeństwa, dla ludzkiego spełnienia, stała się zagrożeniem i przyczyną śmierci. My Polacy jesteśmy bardziej niż Włosi przyzwyczajeni do izolacji emocjonalnej. Nasze relacje społeczne nie są tak silne, mamy coraz mniej mieszkających razem wielopokoleniowych rodzin. Nie chcę powiedzieć, że Włosi nie mają problemu z samotnością, bo samotność to jest problem międzynarodowy, ten ich przykład jest jednak bardzo jaskrawy.

Wszyscy w swoich domach doświadczamy samotności, a miejscem do którego uciekają przed nią młodsze pokolenia jest Internet. Bo on może pełnić funkcję wypełniacza tak jak zakupy, jak alkohol, papierosy. Ten biedny obwiniany o wszystko co złe Internet, dziś stał się wybawieniem dla podtrzymywania relacji rodzinnych i społecznych.

Ale starsze osoby często nie mają do tego dostępu. My żyjemy w swoich bańkach informacyjnych i nie zdajemy sobie sprawy, że na przykład nasza sąsiadka nie ma dostępu do sieci, nie ma komputera, nie ma komórki. Z różnych względów. Czasem dlatego, że nie ma pieniędzy i jej nie stać, czasem dlatego, że nie miał jej kto nauczyć, czasem dlatego, że nie chciała i nie potrzebowała wcześniej. Bywa też tak, że starsze osoby są bardzo zamknięte. Nie mają w sobie otwartości, żeby uczyć się i przyjmować porady od młodszych. Wielu z nich było wychowywanych w przekonaniu, że to starszy ma zawsze rację. Należy bezwzględnie szanować jego zdanie i nie mieć własnego, albo chociaż się nie sprzeciwiać. Dzieci i ryby głosu nie mają. Takim osobom z trudem przychodzi przyjmowanie rad od dzieci i wnuków, choćby wynikały z największej troski.

To już na sam koniec – masz jakieś sposoby na bycie blisko ze sobą w tym trudnym czasie?

Jednym z moich absolutnie ulubionych sposobów jest taniec. Kiedy czuję, że narasta we mnie jakiś niepokój albo złość albo smutek, to ja to wszystko lubię sobie wytańczyć. Wytańczyć albo wychodzić, bo drugi sposób to bardzo długi spacer.

Dwa kolejne to pisanie i czytanie. Często się śmieję, że ja nie wiem co myślę na jakiś temat, dopóki sobie nie napiszę. A jak już sobie zrobię taką notatkę, to się dużo o sobie dowiaduję. Kiedy wracam po dłuższym czasie do takiej notatki to bywam bardzo zdziwiona, że ja coś takiego wiedziałam! Czytanie też służy mi do tego, żeby lepiej poznać siebie i cały gatunek homo sapiens. Moje ego, jak to u człowieka jest ogromne, więc czytam, żeby dowiedzieć się więcej o sobie. Czytać i się zastanowiać co może znaczyć dla mnie to, co przeczytałam. Co może znaczyć dla innych ludzi. Bo przy okazji dowiaduję się też o innych, wiele kwestii dotyczących ciała, emocji, uczuć jest przecież uniwersalne. Bardzo cennym sposobem na bliskość ze sobą jest dla mnie psychoterapia. Tyle, że w tym przypadku narzędziem do poszukiwania tej bliskości jest drugi człowiek.

Marysia Organ – z charakteru dziennikarka, z wykształcenia kulturoznawczyni i literatka. W  W Polsce pisała m.in. dla OFF Camery, Legalnej Kultury, Onetu i Weekend Gazeta.pl. Dziś mieszka na Islandii i pisze o bliskości w czasach internetu. Kiedy nie pisze, pracuje w hotelu. Po pracy zajmują ją książki i tańce. Z żywiołów najbardziej lubi wiatr i śmiech albo patrzenie i słuchanie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?