Przejdź do treści

„Miałam potrzebę reinterpretacji tej patriarchalnej skamieliny, jaką były kalendarze z 'gołymi babami’”. O kalendarzu Dobre Ciało mówi Kamila Raczyńska-Chomyn

Tekst o kalendarzu prezentującym ciała poza kanonem piękna. Na zdjęciu: Dwie kobiety siedzące na podłodze - HelloZdrowie
„Miałam potrzebę reinterpretacji tej patriarchalnej skamieliny, jaką były kalendarze z 'gołymi babami'”. O kalendarzu Dobre Ciało mówi Kamila Raczyńska-Chomyn / fot. Ola Mecwaldowska
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Ile twoich koleżanek świeżo po porodzie podniosło koszulkę i pokazało ci, jak wygląda ich brzuch? Gdyby nie media społecznościowe, ty czy inne osoby, nie miałyby okazji zobaczyć pociążowych brzuchów. Nie mamy szans oglądać zwyczajnych ciał, bo Polki nie rozbierają się w basenowych przebieralniach, nie zdejmują kostiumów w saunie – mówi Kamila Raczyńska-Chomyn.

 

Nina Harbuz: Mam wspomnienie z dzieciństwa, być może wspólne dla osób, których pierwsze lata życia przypadały na lata 80. Pamiętam wszechobecne kalendarze z nagimi lub roznegliżowanymi kobietami. Wisiały na drzwiach toalet, na zapleczach sklepów, u mechaników samochodowych. Twój kalendarz również pokazuje nagie kobiece ciała, ale próżno w nim szukać erotyki rodem z tamtych lat. Chciałaś odczarować wizerunek kobiecego ciała pokazywanego w kalendarzach?

Kamila Raczyńska-Chomyn: Też jestem dzieckiem lat 80. i doskonale pamiętam te kalendarze wiszące w różnych, dziwnych przestrzeniach. U szewca w zakładzie albo w kantorku pana od WF-u. Dziś wydaje się to nie do pomyślenia, żeby epatować takimi zdjęciami, zwłaszcza w szkole, ale wówczas tak się zdarzało. Na pomysł stworzenia kalendarza wpadłam z potrzeby reinterpretacji tej patriarchalnej skamieliny, jaką były kalendarze z „gołymi babami” i zrobienia tego na nowo, po swojemu. Zależało mi, żeby pokazać w kalendarzu ciała, których na co dzień nie oglądamy w reklamach, w mediach społecznościowych, bo wymykają się wąskiemu kanonowi piękna. Czyli takie z bliznami po operacjach, z fałdkami, cellulitem, ciała starszych kobiet, których skóra pozbawiona jest jędrności.

fot. Ola Mecwaldowska

Czyli odczarować definicję piękna i idealnego ciała niczym Celeste Barber.

Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu odsądzałam media społecznościowe od czci i wiary, uważając, że robią wyłącznie wiele złego, kreując fałszywy, jednostronny obraz tego, jak wyglądają nasze ciała. Dziś myślę o tym nieco inaczej. Paradoksalnie, media społecznościowe zrobiły jednocześnie bardzo dużo dobrego, a więc – jak to w życiu – nigdy nie jest tak, że rzeczywistość jest czarno-biała. Sięgnijmy po przykład – powiedz mi, ile twoich koleżanek świeżo po porodzie podniosło koszulkę i pokazało ci, jak wygląda ich brzuch?

Jedna.

Gdyby nie media społecznościowe, ty czy inne osoby, nie miałyby okazji zobaczyć pociążowych brzuchów. Nie mamy szans oglądać zwyczajnych ciał, bo Polki nie rozbierają się w basenowych przebieralniach, nie zdejmują kostiumów w saunie. Nie jesteśmy krajem skandynawskim, czy choćby Czechami, gdzie idąc na basen, zobaczysz różne pupy, kobiety szczupłe i zaokrąglone, z fałdkami na brzuchu, z cellulitem, młode i starsze, których skóra nie jest już jędrna, mające piersi o różnych kształtach i rozmiarach, albo kobiety po mastektomii. Gdy się takich różnych ciał naoglądasz w przestrzeni publicznej, to zaczynasz nabierać dystansu do własnego ciała, bo wiesz, że ono może wyglądać bardzo różnie. A gdy kulturowo ciał za bardzo się nie odsłania, jak u nas, wtedy zostają nam uważnie wyselekcjonowane profile w social mediach.

Nigdy nie będę w stanie rozgościć się w swoim ciele w pełni, jeśli ciągle będę uważała, że jest materiałem do pracy i zmiany. W którymś momencie muszę sobie powiedzieć, że na ten moment jest zwyczajnie, normalnie, bez fajerwerków i tak jest dobrze

Pod warunkiem, że wiemy, jakich kont szukać, kogo obserwować. Wpisałam kiedyś w wyszukiwarkę na Instagramie hasło #beautifulwoman i w odpowiedzi dostałam wyidealizowane twarze i ciała, zamiast tej różnorodności, o której mówisz. Dla nastolatków, które nieustannie się porównują z innymi, to szczególnie frustrujące i szkodliwe.

Dlatego tak dobrą robotę robią konta instagramowe Fundacji Sexed.pl czy Grupy Ponton, dla której przeznaczona jest część dochodu ze sprzedaży kalendarza. Oni non stop mówią młodzieży, że prawdziwe ciała tak nie wyglądają i zachęcają do śledzenia kont, które ich nie dołują. Jakkolwiek to, dla niektórych osób, zaskakująco zabrzmi, ale jest masa kont protrądzikowych. Gdy byłam nastolatką, dużo bym dała, żeby móc śledzić takie profile, bo wtedy może nie miałabym poczucia, że jestem jedyną dziewczyną, która ma pryszcze, co oczywiście było dla mnie końcem świata i sprawiało, że niepochlebnie o sobie myślałam. Brakowało mi źródeł, które dałyby mi szansę pooglądać inne skóry w zbliżeniu, bez make-upu. Wówczas nie byłam w stanie ich zobaczyć, bo wszystkie moje koleżanki z trądzikiem malowały się tak samo mocno, jak ja i każda udawała, że jest lepiej niż w rzeczywistości.

Ostatnio ucieszyło mnie, gdy zobaczyłam reklamy pewnej marki bielizny, prezentowanej przez modelki noszące różne rozmiary – od S do L, a nie jedynie XS.

I to jest świetne, jestem wielką fanką takich rozwiązań. W pewnym momencie marki poszły w kierunku pokazywania jak największej różnorodności – bielactwa, osób z zespołem Downa. To było i wciąż jest potrzebne, ale zauważ, że to też nie jest zwyczajność i przekrój naszego społeczeństwa. My w ogóle nie widujemy normalności. Nie stykamy się ze zwyczajnością, nudą, czymś niewyjątkowym. Na to nie ma przestrzeni.

Dla mnie zwyczajna osoba to taka, która jak cię minie na ulicy, to nie zapamiętasz, jak wyglądała, bo niczym się nie wyróżnia i na przykład nosi rozmiar 38, a nie 48. Dlatego my zaprosiłyśmy do pozowania do kalendarza osoby zupełnie zwyczajne jak ja, ty, czy wasze czytelniczki. Takie, które możesz spotkać codziennie na ulicy. Chciałyśmy pokazać średnią, jednocześnie pokazując, jak ta średnia może być różnorodna.

Tekst o kalendarzu prezentującym ciała poza kanonem piękna. Na zdjęciu: Kobieta z długimi włosami i naszyjnikiem - HelloZdrowie

fot. Ola Mecwaldowska

Trudno było znaleźć chętne osoby do zapozowania w kalendarzu?

Zupełnie nie. Zaczęłam od zaproszenia mojej mamy i siostry, które bez mrugnięcia okiem angażują się w różne moje przedsięwzięcia i wspierają mnie w moich pomysłach. Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że wymyśliłam projekt, w którym ja i inne kobiety będziemy pozować nago lub półnago. Zapytałam, czy chciałaby dołączyć i zapozować ze mną. Powiedziała, że to wspaniały pomysł i oczywiście się zgodziła. Podobnie było z moją siostrą, która była wtedy 4 miesiące po porodzie. Moje zdjęcie z mamą jest na stronie tytułowej kalendarza, a miesiące oddałam osobom, które zapozowały.

Piękne jest to twoje zdjęcie z mamą. Leżysz na kolanach mamy i widać na nim ciepło i czułość.

Moja mama wybrała je z kilku nadesłanych po pierwszej selekcji dokonanej przeze mnie i Olę Mecwaldowską – fotografkę. Stwierdziła, że najlepiej opisuje dynamikę między nami. Każda z pozujących osób sama wybrała finalne zdjęcie, które zostało opublikowane. Zdecydowałyśmy się z fotografką zostawić im dużo przestrzeni na podejmowanie decyzji. Warunki pracy modelek na sesjach przypominają czasem to, co się dzieje na porodówkach — ciągle ktoś wchodzi albo wychodzi bez pukania, nie szanuje się kobiecej nagości ani intymności. U nas nikt nie kręcił się po studiu.

Modelki same wybierały sobie muzykę, sposób, w jaki zapozują i czy będą nago, czy jednak pozostaną w ubraniu. Nie było z naszej strony żadnego oczekiwania, że ktoś się na siłę rozbierze. Jest jedna osoba, która nie pokazuje nagości. Ma jedynie rozpięte kimono i widać jej skórę między piersiami. Dziewczyny mogły też przyjść z jakimś atrybutem, ważnym dla siebie przedmiotem. Jedna z nich przyszła z biżuterią i pozowała w różnych kolczykach, które budziły w niej emocje. Same się czesały, malowały rzęsy własnym tuszem. Miały być sobą, dokładnie takie, jakie są. Nie robiłyśmy też żadnego retuszu. Zdjęcia zajmowały kilkanaście minut do godziny, a po nich siadałyśmy do rozmów, które trafiły do wydanego razem z kalendarzem notesu.

Nie jesteśmy krajem skandynawskim, czy choćby Czechami, gdzie idąc na basen, zobaczysz różne pupy, kobiety szczupłe i zaokrąglone, z fałdkami na brzuchu, z cellulitem, młode i starsze, których skóra nie jest już jędrna, mające piersi o różnych kształtach i rozmiarach, albo kobiety po mastektomii. Gdy się takich różnych ciał naoglądasz w przestrzeni publicznej, to zaczynasz nabierać dystansu do własnego ciała, bo wiesz, że ono może wyglądać bardzo różnie. A gdy kulturowo ciał za bardzo się nie odsłania, jak u nas, wtedy zostają nam uważnie wyselekcjonowane profile w social mediach

W wywiadach, jak mantra powtarza się, że jeśli w ogóle dochodzi do akceptacji swojego ciała, to ta droga jest szalenie długa, pełna agresji wobec tego ciała i bardzo rzadko się zdarza. Zaledwie dwie osoby mówią, że wiedzą, że czują się piękne i lubią swoje ciało.

W każdej opowieści pojawiała się też historia zaburzeń odżywiania. Nie wiem, jakie są statystyki, ale na tej małej próbie widać, że odsetek jest bardzo wysoki. Droga do akceptacji własnego ciała i lubienia go takim, jakie jest, jest często trudna, wyboista, pełna zwątpień i porównywania się do innych. Nie wszystkie osoby biorące udział w sesji mogą powiedzieć, że są na końcu tej drogi. Ja sama nie mogę tego jeszcze powiedzieć, nie czuję się na dobre rozgoszczona w swoim ciele. To cały czas jest dla mnie proces. I tylko jedna osoba z kalendarza mówi otwarcie, że jest swoim ideałem piękna i urody i że uważa siebie za najatrakcyjniejszą z kobiet, jakie zna. I to było dla mnie niesamowite, że można tak o sobie powiedzieć. Od swoich klientek, które masuję, nieczęsto słyszę wyznania, że świetnie czują się w swoim ciele, uwielbiają je, oglądają się nago, dotykają, wąchają i uważają, że są super osobą w swoim mniemaniu. Dla tych, które są w stanie tak powiedzieć mam ogrom podziwu za tytaniczną pracę, jaką włożyły w zaakceptowanie siebie, ale i dla odwagi, że nie wstydzą się wypowiedzieć tego na głos. Ja bym się pewnie trzy razy zastanowiła, bo bałabym się, że zostanę uznana za próżną. Widzisz, wciąż mam w sobie taką wewnętrzną krytyczkę.

Łatwo przychodzi kobietom krytykowanie swojego ciała.

Zdecydowanie. Ale nigdy nie będę w stanie rozgościć się w swoim ciele w pełni, jeśli ciągle będę uważała, że jest materiałem do pracy i zmiany. W którymś momencie muszę sobie powiedzieć, że na ten moment jest zwyczajnie, normalnie, bez fajerwerków i tak jest dobrze.

 

Zdjęcia Oli Mecwaldowskiej zostaną zaprezentowane w ramach wystawy Take Up Space, której tematem będzie wizerunek ciała kobiety.

Kamila Raczyńska-Chomyndoula, edukatorka seksualna. Z wykształcenia jest pedagożką resocjalizacyjną. Na studiach rozpoczęła wolontariat w Grupie Edukatorów Seksualnych Ponton. Ukończyła także Szkołę Warsztatu i Treningu Psychologicznego INTRA, a następnie podyplomowe Wychowanie Seksualne na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowała jako pedagożka i nauczycielka wychowania do życia w rodzinie w szkołach gimnazjalnych oraz ponadgimnazjalnych, prowadziła szkolenia i warsztaty dla dzieci, młodzieży, kadry pedagogicznej oraz rodziców w całej Polsce, a także ćwiczenia z przedmiotów pedagogika i dydaktyka na studiach podyplomowych UW. Prowadzi fanpage Dobre Ciało oraz Pani Miesiączka (ten drugi wraz z dziennikarką Barbarą Pietruszczak).

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?