Katarzyna Zdanowicz: „Nauczyłam się mówić 'nie’. To jedna z najtrudniejszych i najważniejszych rzeczy, jakie zrobiłam dla siebie”

Katarzyna Zdanowicz miała 7 lat, gdy jej mama zachorowała na nowotwór węzłów chłonnych. – Pamiętam, że bardzo się starałam być „dzielna”, nie przysparzać problemów, a potem, już jako dorosła kobieta, musiałam sobie dać prawo do przeżycia tego wszystkiego z opóźnieniem – mówi dziennikarka i prezenterka, obecnie związana z Telewizją Polsat oraz Interią, gdzie prowadzi podcast „Zdanowicz pomiędzy wersami”.
Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Skąd u ciebie taka czułość i uważność na tematy związane ze zdrowiem – zarówno fizycznym, jak i psychicznym?
Katarzyna Zdanowicz: Myślę, że to się zaczęło od potrzeby zrozumienia tego, co działo się w mojej rodzinie. Gdy byłam w pierwszej klasie szkoły podstawowej, na złośliwego raka węzłów chłonnych zachorowała moja mama. Miała wtedy zaledwie 32 lata i była jedną z pierwszych tak młodych pacjentek na oddziale onkologicznym. Jej leczenie było sinusoidą, rak wyciszał się i wracał, a ja – mała dziewczynka – nie mogłam sobie z tym poradzić. Zdarzało się, że zamykałam się w szkolnej toalecie ze zdjęciem mamy i zastanawiałam się, czy ona nie umrze. Po kilku latach na nowotwór krtani zachorował mój tata. Jego droga do diagnozy była długa i kręta – mimo oczywistych objawów, jak nawracające zapalenia gardła i chrypka. Obserwowanie, jak tata niknie w oczach, jak choroba go wyniszcza, było jednym z trudniejszych doświadczeń w moim życiu.
I zapewne wpłynęło na to, że dziś zawodowo podejmujesz taką, a nie inną tematykę.
Kiedy bliska osoba choruje, cały dom zaczyna funkcjonować inaczej. Jako dziecko nie miałam słów, żeby to nazwać, ale czułam, że coś się zmienia – napięcie, niepokój, ostrożność w mówieniu o trudnych sprawach. Z perspektywy czasu widzę, że moje zainteresowanie tematami zdrowia – zarówno fizycznego, jak i psychicznego – było próbą uporządkowania tego chaosu. Z biegiem lat zrozumiałam, że zdrowie to nie tylko brak choroby. To również relacja z samą sobą, umiejętność słuchania swojego ciała i emocji. I dziś, kiedy pracuję z ludźmi, którzy przeszli przez kryzysy zdrowotne, widzę, jak ważne jest, byśmy o tych sprawach mówili głośno, bez wstydu i tabu.
Jako dorosła kobieta musiałaś przepracować traumy z dzieciństwa, aby móc pójść dalej?
Dorastałam w czasie, kiedy nie mówiło się o emocjach, nie było psychologa w szkole, nie było języka na to, co się działo. Czułam strach, ale też niepewność – bo dorośli wokół mnie nie mówili wprost, co się dzieje. A dzieci, gdy nie wiedzą, tworzą własne scenariusze – często bardziej przerażające niż rzeczywistość. Jako dziewczynka starałam się być bardzo dzielna, nie przysparzać problemów. A potem, już jako dorosła kobieta, musiałam sobie dać prawo do przeżycia chorób rodziców z opóźnieniem. To doświadczenie nauczyło mnie ogromnej empatii wobec dzieci, które przeżywają trudne rzeczy w milczeniu – i nie potrafią tego nazwać.
Czy te doświadczenia sprawiły, że jesteś przeczulona na wszelkie objawy chorobowe, sygnały płynące z twojego ciała, czy podchodzisz do tematu racjonalnie?
To ciekawe, bo w moim przypadku jedno nie wyklucza drugiego. Z jednej strony – jestem bardzo uważna, jeśli chodzi o zdrowie. Nie bagatelizuję sygnałów, przypominam innym o badaniach, potrafię wyczuć, kiedy coś jest „nie tak”. Ale z drugiej – coraz bardziej widzę, że tę uważność znacznie częściej kieruję na innych niż na siebie. Mam tendencję do odkładania siebie na później. Zwalam to na przepracowanie, brak czasu, zabieganie… Ale prawda jest taka, że gdzieś po drodze zapomniałam, że ja też jestem ważna. Że nie muszę być ostatnia na własnej liście. Długo miałam w sobie taki cichy, trudny do uchwycenia lęk zdrowotny – nie w formie paniki, raczej takiego tła, które powoduje, że myślisz o najgorszym, zanim zrobisz badania. Z czasem zrozumiałam, że działanie daje spokój. Że profilaktyka to nie jest powód do stresu, tylko narzędzie do odzyskiwania kontroli. I że troska o siebie nie jest egoizmem. To, co się we mnie teraz rodzi, to dojrzewanie do innego rodzaju odpowiedzialności – takiej, która obejmuje nie tylko innych, ale też mnie samą. Bo jeśli ja się rozsypię, to nie pomogę już nikomu. I mam prawo zadbać o siebie – nie jako ostatnia, ale jako pierwsza.

Katarzyna Zdanowicz / Fot. archiwum prywatne
Jakie tematy zdrowotne są twoim zdaniem niedoreprezentowane w mediach?
Zdecydowanie zdrowie psychiczne młodych ludzi. Mamy dziś epidemię depresji, lęków, samookaleczeń, uzależnień od technologii – i to nie jest już „problem przyszłości”. To się dzieje tu i teraz. Ale media wciąż skupiają się na skandalach, dramatach, szybkich newsach. A zdrowie psychiczne to temat, który wymaga czasu, uważności, pogłębienia. Brakuje też rozmów o zdrowiu kobiet – o tym, jak wygląda życie z endometriozą, jak przeżyć menopauzę, jak żyć z niepłodnością. To wszystko są realne doświadczenia tysięcy kobiet, które czują się niewidzialne.
W Polsat Café prowadziłaś program „Walka o życie”, w którym pokazywałaś historie osób boleśnie doświadczonych przez los. Która z tych historii została z tobą na dłużej?
Wszystkie zostawiły we mnie jakiś ślad. Trudno byłoby wskazać jedną, która poruszyła mnie najmocniej, bo każda z nich miała w sobie coś niepowtarzalnego. Ale są takie, które wracają do mnie częściej. Zostają w pamięci, w sercu. Jedną z nich jest historia Renaty – kobiety niesamowicie silnej i zdeterminowanej. Przeszła bardzo poważną operację ręki, żeby dalej móc pracować. I nie chodziło tylko o kwestie zawodowe – to była walka o niezależność, o własne „ja”. Renata to ktoś, kto nigdy nie miał w życiu łatwo. Jako dziecko była w najlepszej kadrze pływackiej – zapowiadała się na wielką zawodniczkę. Ale wtedy wydarzyło się coś, do czego nigdy nie powinno dojść – została skrzywdzona przez trenera. Molestowanie zabrało jej nie tylko dzieciństwo, ale też myślę, że marzenia. Wyjechała z Polski, zaczęła życie od nowa. I choć los zadawał jej cios za ciosem, ona się nie poddała. Nie szła za krzywdą, tylko za siłą, którą w sobie odnalazła.
”Gdzieś po drodze zapomniałam, że ja też jestem ważna. Że nie muszę być ostatnia na własnej liście”
W programie rozmawiałaś też z dziećmi, które musiały – dosłownie – walczyć o życie. To moim zdaniem najtrudniejsza grupa rozmówców.
Tak, masz rację, choć dzieci bywają bardzo dojrzałe. Tak jak inna bohaterka mojego programu, Gabrysia– dziewczynka, która miała zaledwie 10 lat, a była już po kilku poważnych operacjach. Jej ciało nosiło blizny – nie tylko fizyczne, ale też emocjonalne. Pamiętam, jak mówiła, że najbardziej boli ją to, że „rany się goją, ale blizny zostają”. Te słowa są we mnie do dziś. Gabrysia jest niesamowicie dojrzała jak na swój wiek, ma w sobie mądrość, której nie powinno się mieć tak wcześnie – ale może właśnie dlatego jej obecność była tak poruszająca. Patrzyłam na nią i myślałam: „To dziecko już wie, czym jest życie”.
W ostatnich latach podejmujesz temat zdrowia psychicznego. Co jest twoją misją w tej dziedzinie?
Chcę odczarowywać ten temat. Pokazywać, że zdrowie psychiczne to nie fanaberia, nie słabość. To coś, o co trzeba dbać, jak o serce czy płuca. Chcę też mówić o tym, że każdy z nas ma prawo czuć się źle, szukać pomocy, mówić głośno: „Nie daję rady”. Marzy mi się świat, w którym nie trzeba się wstydzić, że chodzimy na terapię, w którym dzieci uczą się w szkole, jak rozmawiać o emocjach, w którym człowiek z depresją nie słyszy: „Weź się w garść”, tylko: „Jestem przy tobie”.
Jaki jest odzew po emisji programów?
Największy odzew pojawia się wtedy, kiedy opowiadamy o czymś bardzo ludzkim – o lękach, wypaleniu, samotności. Kiedy przestajemy udawać, że wszystko jest w porządku. Dla wielu ludzi to są pierwsze momenty, kiedy słyszą, że ktoś inny też tak ma. Że to, co przeżywają, ma nazwę. Wtedy dostaję wiadomości w stylu: „Dziękuję, bo nie wiedziałam, że to, co czuję, to nie moja wina”. I to są najważniejsze słowa – bo pokazują, że warto było opowiedzieć tę historię.
Jak dbasz o własne zdrowie psychiczne, funkcjonując w wymagającym środowisku medialnym? Jako osoba publiczna jesteś wciąż wystawiona na ocenianie.
Długo się tego uczyłam. Kiedyś żyłam w przekonaniu, że muszę być cały czas dostępna, perfekcyjna, przygotowana. To prowadziło mnie na skraj wypalenia. Teraz wiem, że moja siła nie bierze się z ciągłego działania, tylko z umiejętności zatrzymania się. Dbam o sen, mam swoje rytuały wyciszające. I nauczyłam się mówić „nie”. To jedna z najtrudniejszych i najważniejszych rzeczy, jakie zrobiłam dla siebie.
Dziennikarstwo informacyjne jest bardzo wymagające. Nie porzuciłaś newsów, ale rozszerzyłaś działalność o tematy związane ze zdrowiem. To też jakaś forma odreagowania napięcia?
News to stres szybkości, adrenalina, presja czasu. I przez moment daje to poczucie sprawczości, intensywności, znaczenia. Nie zrezygnowałam z tego, ale poszerzyłam swoją drogę zawodową. Nadal mówię o sprawach ważnych, nadal dotykam tematów społecznych – tylko robię to z innego miejsca. Miejsca, gdzie jest przestrzeń na człowieka, na jego historię, na oddech. Nie muszę wycinać emocji z opowieści. Mogę je zauważyć, nazwać, zatrzymać się przy nich. To mnie buduje. I mnie, i ludzi, z którymi rozmawiam.
”Kiedyś żyłam w przekonaniu, że muszę być cały czas dostępna, perfekcyjna, przygotowana. To prowadziło mnie na skraj wypalenia”
Zaangażowałaś się w działalność Fundacji „Safe Screen, Save Mind”, która zajmuje się m.in. edukacją cyfrową dzieci i młodzieży. Co twoim zdaniem, jako mamy 14-letniego syna, jest kluczowe w tej kwestii?
Najpierw – zrozumienie. Nie demonizujmy ekranów, tylko uczmy dzieci, jak z nich korzystać. Pokazujmy, że online to nie musi być miejsce ucieczki, ale może być też przestrzenią rozwoju – jeśli mądrze z niej korzystamy. Uczmy, że scrollowanie w nocy zaburza sen, że komentarze potrafią ranić, że lajki nie definiują naszej wartości. Ale przede wszystkim – bądźmy obecni. Nic nie zastąpi prawdziwej relacji z dorosłym, który słucha, nie ocenia i jest blisko.
Kluczową rolę mają tu dorośli – rodzice, nauczyciele, opiekunowie. I wiem, że oni mają dziś bardzo trudno. Muszą nie tylko nauczyć się rozmawiać z nastolatkami – co nigdy nie było łatwe – ale też próbować zrozumieć świat, do którego często nie mają wstępu. Zawsze była przepaść pokoleniowa, ale dziś ta przepaść się podwoiła – bo oprócz „normalnego” świata, jest jeszcze świat wirtualny, który bywa dla rodzica całkowicie nieczytelny.
To, co obserwuję w Fundacji „Safe Screen, Save Mind”, to ogromna potrzeba wsparcia właśnie rodziców. Oni czują się bezradni, zagubieni, często zawstydzeni swoją niewiedzą. W związku z tym mówimy im: nie musicie być ekspertami od aplikacji – wystarczy, że będziecie obecni. Że będziecie słuchać bez oceniania, że spróbujecie wejść w ten świat z ciekawością, nie z lękiem.
Zobacz także

Natalia Kukulska: „Kiedy jestem przeciążona, staję się nerwowa. Jak ryba po prostu psuję się od głowy”

Jagoda choruje na alzheimera o wczesnym początku. „Zostało mi 10, może 11 wakacji, a kolejnych nie będę już świadoma”

Ewa Woydyłło: „Nie rozpamiętuj złej przeszłości. To najgłupsza rzecz, jaką sobie można robić”
Polecamy

„Gdy jest mi smutno, gdy jest mi źle, rozmawiam z chatemGPT”. Dr Beata Rajba o swoim eksperymencie: „Wyniki zjeżyły mi włos na głowie”

Reguła wzajemności. Co robić, żeby częściej dobro wracało, niż żeby było wet za wet? Tłumaczą autorzy poradnika „Mózg na autopilocie”

Niewidzialna praca kobiet. Jak niszczy ich sprawczość i zdrowie. „Głośno mówią o obniżonym nastroju, wypaleniu czy stresie”

„To, jak mówimy o innych, pokazuje, ile mamy w sobie niepokoju, złości, lęków. Często przez plotkowanie próbujemy rozładować emocje i poczuć się lepiej” – mówi psycholożka Bianca-Beata Kotoro
się ten artykuł?