Helena Norowicz: W tej chwili mogę powiedzieć, że jestem osobą szczęśliwą. Mam świadomość mego zaawansowanego wieku, ale nie czuję tych lat na grzbiecie
– Mam świadomość swoich zmarszczek i wiem, że po prostu wpisane są w istnienie człowieka. Zmarszczki są czymś, co istnieje w przyrodzie i doszłam do wniosku, że po co mam się nimi zamartwiać. A tak by się stało, gdybym ich nie lubiła – mówi Helena Norowicz, 85-letnia aktorka i modelka.
Nina Harbuz: Jadąc na nasze spotkanie i wiedząc, że mamy rozmawiać o urodzie i pięknie starszych kobiet, uświadomiłam sobie, że czuję zakłopotanie i niezręczność…
Helena Norowicz: Bo ten temat, dla wielu kobiet, nie jest wygodny.
A dla pani? Pani swobodnie o nim rozmawia?
Zacznijmy od tego, że jeszcze do połowy XX wieku, starość zaczynała się w okolicach 50-tego, 60-tego roku życia. 60-latka była już staruszką, a 30-latka dojrzałą kobietą. Teraz, w XXI wieku, wydaje mi się, że starość zaczyna się po siedemdziesiątce. Kobiety 50-letnie i 60-letnie są sprawne, piękne, energiczne i aktywne zawodowo. W moim zawodzie, aktorki, wiek narzuca pewne ograniczenia, ale ja zawsze wyglądałam nieadekwatnie do swojego wieku. Kiedy miałam 14 lat, dawano mi 18, gdy skończyłam 30, nadal sprawiałam wrażenie starszej niż byłam, a jak weszłam w piątą dekadę życia, to wreszcie zaniżano moje lata, przypuszczając, że jestem trzydziestolatką.
Wiele kobiet po 50-tce mówi, że zaczynają się wtedy czuć przezroczyste, niewidzialne.
Ze mną tak nie było. Odkąd pamiętam, doświadczałam wręcz nadmiaru zawieszonych na mnie spojrzeń. Nawet teraz się za mną oglądają. Nie wiem, czy to ze zdziwienia, z podziwu, czy z oszołomienia. W zasadzie, przez prawie całe moje życie, nie zmieniała mi się sylwetka. Oczywiście, kiedyś byłam szczuplejsza w talii ze trzy, no, może sześć centymetrów, ale wagę od wielu lat utrzymuję na stałym poziomie. Ważę między 53, a 56 kg przy wzroście metr siedemdziesiąt. Teraz jestem niższa o kilka centymetrów, bo kręgi obsiadają i człowiek się kurczy. Wydaje mi się, że teraz mam metr sześćdziesiąt pięć. A wracając do tego oglądania się na ulicy, to wydaje mi się, że dopiero, gdy ktoś mi się przyjrzy i zobaczy zmarszczki, to może lepiej ocenić mój wiek.
”Postanowiłam nie godzić się na starość taką, z którą mamy powszechnie do czynienia, czyli związaną z niewydolnością, niezadowoleniem, z pustką, która często dopada starszych ludzi. W tej chwili mogę powiedzieć, że jestem osobą szczęśliwą, ponieważ mam świadomość mego wieku, zaawansowanego wieku, ale nie czuję tych lat na grzbiecie”
A lubi pani swoje zmarszczki?
Nie wiem, czy jest jakaś kobieta, która lubi swoje zmarszczki…
Astrid Lindgren przypuszczalnie mogła je lubić, bo podobno jej zmarszczki powstały z samych uśmiechniętych min.
Ja nawet nie wiem, jakie są moje zmarszczki. Mam ich świadomość i wiem, że po prostu wpisane są w istnienie człowieka. Zmarszczki są czymś, co istnieje w przyrodzie i doszłam do wniosku, że po co mam się nimi zamartwiać. A tak by się stało, gdybym ich nie lubiła. Mogłabym oczywiście skorzystać z medycyny estetycznej, ale jakoś psychicznie mi to nie leży. Nie chcę budować siebie w sposób taki, nazwijmy to, wspomagający. Poza tym, ja postanowiłam nie godzić się na starość taką, z którą mamy powszechnie do czynienia, czyli związaną z niewydolnością, niezadowoleniem, z pustką, która często dopada starszych ludzi. W tej chwili mogę powiedzieć, że jestem osobą szczęśliwą, ponieważ mam świadomość mego wieku, zaawansowanego wieku, ale nie czuję tych lat na grzbiecie.
To na ile lat się pani czuje?
Czuję się bez wieku. To znaczy w granicach osoby dojrzałej, ale bez określonego wieku. W listopadzie skończyłam 85 lat i jestem świadoma wyjątkowej sytuacji, w jakiej się znajduję. Zakładam, że kobieta 80-letnia w Polsce, na ogół, nie rozpoczyna działalności w modelingu. A mnie się to przytrafiło i w dalszym ciągu dostaję propozycje udziału w sesjach. To sprawia, że nie czuję na sobie tego bagażu lat, aczkolwiek zauważam zmiany w wyglądzie. Te zmarszczki, o których mówiłyśmy, mój głos przestał być dźwięczny, czasem wręcz robi się chropowaty, skrzeczący.
Pamięta pani odkrycie swojego pierwszego siwego włosa?
Nie, ale to tylko dlatego, że wcześnie zaczęłam używać koloryzującego szamponu. Mój naturalny kolor włosów miał odcień kasztanowo-rudawy i lubiłam go delikatnie wzmocnić. Aż któregoś razu dostałam propozycję zagrania w filmie „Ederly”. Miałam się wcielić w postać dojrzałej kobiety o siwych włosach. Na potrzeby roli zdecydowano się odbarwić mój naturalny pigment, co zniszczyło włosy doszczętnie. Zbierałam całe garście, które wypadały i wtedy postanowiłam, że koniec z farbowaniem. Włosy będą takie, jakie są i koniec. Przynajmniej mam z nimi spokój. I w sumie podobnie było z decyzją o tym, żeby nie wspomagać się chirurgią plastyczną. Przecież w wieku 70 lat nie zagram ani 18-latki, ani 30-latki. Góra, 50-latkę, ale żeby dla roli 50-latki coś sobie poprawiać, to stwierdziłam, że mi się nie opłaca robić żadnych zabiegów.
Zawsze tak pani akceptowała siebie, swój wygląd?
Nigdy nie miałam problemów z ciałem. Wiedziałam, że mam w sobie pewną wyrazistość, choć nie zawsze uważałam ją za korzystną. Być może ona nie przeszkadza, kiedy jest się już gwiazdą i przyjmują cię z wszystkimi charakterystycznymi cechami, ale generalnie reżyserzy wolą aktorów, których można sobie „zapisać”. Ja taka nie byłam. Zawsze rzucałam się w oczy. Być może też dlatego, że w czasach mojej młodości, która była przaśna i bez fantazji, zawsze umiałam skombinować sobie ubrania w taki sposób, że każdy był zdziwiony i pytał, skąd to mam, skoro w sklepach nie można nic dostać. Miałam słabość do mody retro, do lat dwudziestych, tych pięknych materiałów: jedwabi, welurów, koronek i chodziłam na ciuchowe polowania, po czym przynosiłam to, co upolowałam do krawca w teatrze, a on ze ścinków i łat szył mi rzeczy, które potem wzbudzały zainteresowanie.
”Nie mogę kategorycznie powiedzieć, żeby kobiety unikały skalpela, ale nie zauważyłam nigdy, żeby operacja plastyczna zbudowała kogoś i uczyniła ją czy jego niesłychanie atrakcyjną osobą”
Przyznam, że dziś też wygląda pani świetnie.
Dziękuję. Ta skórzana kurtka ma chyba ze 20 lat, a spodnie 30. Gdyby policzyć lata wszystkich części garderoby, które mam dziś na sobie, złożyłoby się to na mój wiek
To przy okazji wpisuje się pani w proekologiczny trend. Zamiast kupować nowe ubrania, nosi pani to, co jest już w obiegu, w second handach.
Akurat te ubrania pochodzą z mojej własnej szafy, ale à propos promowania trendów, wzięłam udział w sesji zdjęciowej pod tytułem: „Less is more”, czyli mniej znaczy więcej. To była sesja bez makijażu. Ja musiałam się w przeszłości mocno malować, bo w teatrze, w światłach, bez charakteryzacji człowiek po prostu ginie. Dla mnie to był przymus zawodowy. Teraz nie widzę powodu, żebym koniecznie się malowała i uważam, że nie warto nakładać na siebie duże ilości kosmetyków i makijażu od samego rana. Staram się w miarę o siebie dbać, ale nie chodzę do kosmetyczek, bo to by mnie biło dosyć mocno po kieszeni. Kremy i maseczki wybieram ze średniej półki i staram się, żeby twarz była zawsze oczyszczona. Szczególnie, że przez długie lata, w teatrach, nie było dobrych kosmetyków, tylko takie, które skutecznie zatykały pory i sprawiały, że twarz nie oddychała. I uważam, że pielęgnowanie twarzy, ciała i włosów jest zasadne w każdym wieku.
Pani codziennie się gimnastykuje.
Tak i wtedy najlepiej się czuję. Tak lekko. A gdy nie ćwiczę dwa dni, to mam uczucie, jakby coś się działo z tym moim ciałem, jakby kurczyło się. A z wiekiem jest to coraz bardziej wyraźne. 2 lata temu złamałam nogę i to mnie całkowicie wykluczyło z ćwiczeń na jakiś czas, ale już znowu robię szpagat. Teraz muszę uważać na głowę i nie mogę jej spuszczać, bo jakiś czas temu miałam operację ze względu na wylew. W szpitalu tylko prosiłam, żeby mi nie golili całej głowy i zostawili włosy, bo akurat grałam w spektaklu w Teatrze Syreny i źle bym bez włosów wyglądała. Na szczęście, jest już po wszystkim. Ćwiczę regularnie, bo jestem przyzwyczajona do tego, że jak wstaję, to lekko, a jak siadam, to nie czuję, że opadam jak kamień. Kiedy przeszłam na emeryturę, to pierwszą rzeczą, jaką sobie powiedziałam, to że chcę być sprawna i nie chcę być rozlazła. Myślę, że udało mi się przeżyć życie zgodnie z moim ciałem.
”Gdy nie ćwiczę dwa dni, to mam uczucie, jakby coś się działo z tym moim ciałem, jakby kurczyło się. A z wiekiem jest to coraz bardziej wyraźne. 2 lata temu złamałam nogę i to mnie całkowicie wykluczyło z ćwiczeń na jakiś czas, ale już znowu robię szpagat”
To na koniec, co by pani powiedziała kobietom 30-, 40-letnim, które rozpoczynają podróż z procesem starzenia? Jaka byłaby pani czuła rada dla nich?
Nie mogę kategorycznie powiedzieć, żeby unikały skalpela, ale nie zauważyłam nigdy, żeby operacja plastyczna zbudowała kogoś i uczyniła ją czy jego niesłychanie atrakcyjną osobą. Wydaje mi się, że połowa naszego piękna, to jest nasze wnętrze. Nasz uśmiech, nasza życzliwość, nasze łaskawe spojrzenie. Nie ma ludzi brzydkich. Są tylko ludzie mili i nieprzychylni, sympatyczni i gburowaci, pełni humoru i złośliwi. Lepiej pielęgnować w sobie dobre cechy i życzliwość do ludzi niż wstrzykiwać coś w zmarszczki.
Polecamy
59-latka wpisała się do Księgi Rekordów Guinnessa. Zrobiła 1575 pompek w godzinę
Ashley Graham o swoim debiucie na pokazie Victoria’s Secret: „Wahałam się, bo ich wizja piękna wydawała się wąska”
Aniołki Victoria’s Secret po 6 latach wróciły na wybieg. „Powiew świeżego powietrza” i „celebracja różnych typów kobiecego ciała”
Literacki Nobel w rękach kobiety. Otrzymała go Han Kang, autorka z Korei Południowej
się ten artykuł?