Przejdź do treści

„Wybielacze, ftalany, ołów, rozpuszczalniki, środki owadobójcze. To wszystko wchłaniamy przez skórę”. Co siedzi w „sztucznych” ubraniach i jak na nas działa?

Jak trują nas ubrania? / fot. adobe stock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Są dziesiątki powodów, dla których warto ograniczyć w swojej szafie poliestrowe sukienki i akrylowe swetry. Zdaje się jednak, że do wielu współczesnych konsumentów nie przemawiają argumenty o niewolniczej pracy, zanieczyszczeniu środowiska, rosnącej górze śmieci i wszędobylskim mikroplastiku. A zdrowie? Czy noszenie syntetycznych tkanin wpływa na nasze ciało? Zapytałam o to Aleksandrę Jaskułowską, autorkę strony i profilu Eko Manufaktury.

 

Alicja Cembrowska: Na początku listopada Islandzki Czerwony Krzyż zrezygnował w swoich sklepach charytatywnych ze sprzedaży ubrań z Shein. W oświadczeniu czytamy: „Jeżeli istnieje uzasadnione podejrzenie, że produkty mogą być szkodliwe dla klientów, nie chcemy, żeby pochodziły z naszych sklepów”. O jakiej szkodliwości możemy tutaj mówić?

Aleksandra Jaskułowska: Faktem jest, że włókna syntetyczne są szkodliwe i dotyczy to nie tylko ubrań z tego sklepu, a wszystkich, które możemy znaleźć w sieciówkach i luksusowych butikach znanych marek.

Materiały syntetyczne zrobione są z włókien plastikowych, wykonanych głównie z pochodnych ropy naftowej. Syntetyki stanowią obecnie większość wszystkich materiałów, które są dostępne w sklepach. Ponad 70 procent odzieży to właśnie poliester, poliamid, akryl, elastan czy nylon, który jest również rodzajem poliamidu. Włókna syntetyczne stały się bardzo popularne, szczególnie w szybkiej modzie, bo są tanie, można je szybko wyprodukować i mają pożądane przez klientów właściwości: szybko schną, nie gniotą się i nie przemakają. Dlatego często używane są w produkcji odzieży sportowej.

Włókna syntetyczne są również idealne do barwienia i drukowania na nich wzorów. Dlatego marki tak chętnie inwestują w takie tkaniny. Jest jednak ta druga strona. Szkodliwa i niebezpieczna, na którą zwrócił uwagę Czerwony Krzyż. Syntetyczne materiały zawierają składniki, które są groźne dla zdrowia. Używane w produkcji barwniki są bardzo silne, często toksyczne. To chemikalia, które wchłaniane są przez pory skóry. Do tego dochodzą wybielacze, ftalany, ołów, rozpuszczalniki, zmiękczacze, czy środki owadobójcze, których używa się na czas transportu. To wszystko wchłaniamy przez skórę, ale też drogi oddechowe. Takie mieszanki oddziałują na nasz organizm, między innymi na układ hormonalny.

Niektórzy mówią, że wystarczy wyprać ubrania, żeby się pozbyć tych substancji.

Koniecznie należy prać wszystkie zakupione ubrania, to akurat nie podlega dyskusji. Jednak każde pranie to wypłukanie kolejnej dawki mikroplastiku i substancji, które wcale magicznie nie znikają. Nie da się ich przefiltrować, więc pływają dalej w rzekach i oceanach, wchłaniane są do gleby. Niestety te drobinki są wszędzie. W rybach, owocach morza, warzywach, owocach.

Tu i teraz nie mamy jednak objawów „choroby mikroplastikowej”. Jakie mogą nam grozić konsekwencje odroczone?

To prawda, ani na plastik, ani na mieszanki chemicznych substancji najczęściej nie mamy natychmiastowej reakcji. Wiele osób źle reaguje na noszenie syntetycznych ubrań, u niektórych pojawia się wysypka czy inna reakcja alergiczna. Problem polega na tym, że na ogół nie widzimy od razu negatywnego efektu, więc ignorujemy ostrzeżenia.

W ciągu miesięcy, lat czy dekad może się okazać, że przyczyną problemów, chorób czy schorzeń, z którymi się zmagamy, jest noszenie ubrań syntetycznych. Chorobą cywilizacyjną jest bezpłodność i oczywiście nie mówię, że to jest bezpośrednio związane z rzeczami, które nosimy, ale pośrednio udowodnione jest, że barwniki chemiczne czy bisfenol wpływają na układ hormonalny.

Aleksandra Jaskułowska / fot. archiwum prywatne

Pocenie się – do pewnego momentu to uznawano za najgorszy efekt syntetycznych ciuchów. Niewiele mówiło się o tym, że wpływ plastikowych ubrań może być znacznie bardziej dewastujący.

Włókna syntetyczne wyglądają jak włókna naturalne, ale nie mają tych samych właściwości. Syntetyki nie mają żadnych właściwości termoregulacyjnych, więc będziemy się w nich pocić albo będzie nam zimno. Oczywiście każde ciało jest inne i są osoby, które w poliestrze się nie pocą. To jest trochę tak jak z fast foodami. Jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do takiego jedzenia, to najpewniej nie będziemy się po nim źle czuć. Jeśli jednak jesteśmy na zdrowej diecie i nagle zjemy wielkiego, tłustego hamburgera, to nasze ciało zareaguje od razu. Tak też zwykle dzieje się w przypadku materiałów syntetycznych. Ciało się buntuje.

Słyszałam jeszcze jeden argument: że poliester poliestrowi nierówny – czym innym jest poliester z włoskiego domu mody, a czym innym z chińskiego bazaru. To prawda?

Oczywiście tkaniny syntetyczne też są bardzo różne, ale ja bym tutaj nie sugerowała się ceną. Niestety najlepsze domy mody często wykorzystują tanie włókna syntetyczne czy tkaniny sztuczne, takie jak wiskoza. Większość z nas wie już, że cena nie zawsze świadczy o jakości produktu. Odzież syntetyczna jest bardzo dobra w przypadku kurtek zimowych czy narciarskich, bo tam potrzebujemy rzeczywiście materiału, który będzie nieprzemakalny i trwały. Myślę więc, że warto zainwestować w produkt marki, która specjalizuje się w odzieży górskiej i narciarskiej.

To daje nam gwarancję, że ta rzecz wytrzyma długo i będzie służyć przez lata. W takich kurtkach często stosuje się puch Primaloft®, czyli opatentowany puch syntetyczny, który ma właściwości termoizolacyjne. Ale nie porównujmy takiej puchowej kurtki z kurtką, którą znajdziemy w sieciówce. Pod hasłem „kurtka puchowa” najczęściej kryje się najtańsze wypełnienie poliestrowe.

Kurtka to jedno, ale mam wrażenie, że zimą sklepy masowo reklamują akrylowe swetry. Są piękne, kolorowe, ładnie wyglądają na zdjęciach. Dlaczego lepiej z takiego swetra zrezygnować?

Trzeba spojrzeć z dystansem na takiego rodzaju komunikaty, ponieważ to, że producent chce nam sprzedać ładne rzeczy po niskiej cenie, nie znaczy, że będą funkcjonalne i dobre dla naszego ciała. Akryl to kolejna mieszanka włókien syntetycznych, które traktowane są różnego rodzaju barwnikami i chemikaliami. Akrylowa przędza nie grzeje i bardzo szybko się kulkuje. Po kilku noszeniach i praniach sweter nie będzie już taki piękny.

Warto też dodać, że z daleka akryl wygląda jak wełna, ale nie ma właściwości wełny, która nie tyle nas grzeje, ile pomaga utrzymać temperaturę. Akryl sprawia, że na zmianę będzie nam zimno i gorąco, będziemy się pocić. Obecnie jest też zmorą naszych czasów, bo niemal wszystkie swetry w sieciówkach są akrylowe, z ewentualną domieszką wełny. Ceny takich kolorowych, modnych swetrów nie są najniższe. Inwestujemy 100-200 zł w taki produkt i możemy mieć pewność, że po kilku założeniach zacznie się mechacić, niszczyć i tracić kształt.

Marki często piszą w nagłówku, że to wełniany sweter. Czytając skład, dowiemy się, że wełny jest tam może 10-15 procent. Taka domieszka ma jakiekolwiek znaczenie?

Nie, taka domieszka nie wpływa na to, że będzie nam o 10 procent cieplej. To zagranie reklamowe, bazujące na nieświadomości i zabieganiu klienta. Często przecież nie klikamy w zakładkę „dodatkowe informacje”, z której dowiadujemy się, że „wełniany sweter” ma w składzie 2 procent wełny.

Ile rozkłada się taki akrylowy sweter?

Tak naprawdę nie wiemy, ile rozkładają się włókna syntetyczne, bo te pierwsze, które powstały, jeszcze się nie rozłożyły. Niektóre hipotezy wskazują, że może to trwać nawet do 500 lat. Podobnie jest z innymi plastikami. Kolejny problem jest taki, że nawet jeśli się rozłożą, to mikroplastik, te wszystkie cząsteczki, które znajdowały się w środku, zostaną w naturze, w wodzie i glebie na zawsze. One nie znikną.

Czyli mamy tony śmieci, z którymi nawet nie wiadomo, co zrobić, a które regularnie szkodzą naszym ciałom?

Tak i niestety jest ich coraz więcej. Obecnie produkuje się ponad 100 miliardów sztuk odzieży rocznie, więc to są bardzo duże ilości syntetycznych materiałów, z którymi nie ma co później zrobić. Tylko 1 procent odzieży ulega recyklingowi. Niestety bardzo trudno jest przetworzyć na przykład poliestrową koszulkę, bo po pierwsze nie ma takiej infrastruktury, a po drugie to są włókna bardzo niskiej jakości, więc nawet po przetworzeniu ta rzecz będzie bardzo nietrwała.

O wiele łatwiej recyklingowi podlegają włókna naturalne. Jednak tutaj też warto podkreślić, że dawniej były one lepszej jakości, więc dłużej można było je nosić i łatwiej naprawiać. Dlatego lepiej kupować starsze ubrania z naturalnych włókien, zamiast nowe w sieciówkach.

Na toksyczne substancje, chlor, barwniki, rozpuszczalniki, które są zakazane w Unii Europejskiej, najpierw narażone są osoby, które produkują takie ubrania, a później my – i to nie tylko klienci, bo przecież każdy korzysta z wody i je warzywa, a tam przedostaje się mikroplastik i chemikalia z syntetycznych materiałów

Mam wrażenie, że tą „dobrą jakość” coraz trudniej znaleźć. Nawet lumpeksy zalane są poliestrem i ubraniami, które wyglądają, jakby miały się rozpaść. Wychodzące nitki, pękające szwy, kulki, zmechacenia…

To jest celowe działanie producentów, którzy zmieniają kolekcje co 2 tygodnie. Shein codziennie wprowadza 1000 nowych modeli ubrań, więc założeniem produkcji nie ma być to, żeby ubranie służyło nam przez lata czy miesiące. Mamy obecnie modę jednorazową, ubrania mają starczyć na chwilę, wytrzymać zrobienie zdjęć na media społecznościowe. To są też projekty, które mają nam się szybko znudzić, żebyśmy kupowali kolejne, a biznes się kręcił.

Kiedyś tworzono mniej odzieży, ale z lepszych gatunkowo materiałów: z wełny, bawełny, jedwabiu, lnu. Takie rzeczy można było znaleźć w sklepach, a teraz widzimy, że nawet w lumpeksach są one trudno dostępne. Rynek tekstylny się zmienia, bo zaczęto produkować niemal wyłącznie z włókien syntetycznych.

A jak to jest z certyfikatami bezpieczeństwa? Rynek azjatycki rządzi się innymi prawami i często okazuje się, że np. plastikowe zabawki, które przypłynęły do Europy z Chin, nie spełniają norm i są szkodliwe dla dzieci. Ubrania są jakoś sprawdzane?

Rynek tekstylny w Unii Europejskiej jest regulowany przez ECHA, czyli Europejską Agencję Chemikaliów, która zabrania używania najbardziej niebezpiecznych i toksycznych substancji w odzieży, ale dotyczy to tylko produkcji wewnątrz Unii Europejskiej. Agencja nie jest w stanie weryfikować ubrań pochodzących z innych części świata. Teraz większość produkcji przeniosła się do Bangladeszu, do Pakistanu, część jest w Indiach. Obecnie nie ma tam żadnych regulacji.

Na toksyczne substancje, chlor, barwniki, rozpuszczalniki, które są zakazane w Unii Europejskiej, najpierw narażone są osoby, które produkują takie ubrania, a później my – i to nie tylko klienci, bo przecież każdy korzysta z wody i je warzywa, a tam przedostaje się mikroplastik i chemikalia z syntetycznych materiałów.

Dużo się mówi o tym, że zamawiając torbę takich ciuchów, w pakiecie wspieramy wyzysk i pracę niewolniczą. Ten argument do wielu osób nie przemawia. Może bardziej przemówi ten, że nosząc takie rzeczy, szkodzimy głównie sobie?

Klienci azjatyckich gigantów mają dużo argumentów: nie każdego stać na wełniany sweter, nie każdy też lubi wełnę, Shein ma dużą ofertę ubrań w większych rozmiarach, czym poniekąd zapełnia lukę, bo jeszcze do niedawna osoby plus size w sieciówkach nie mogły znaleźć nic dla siebie.

To wszystko są słuszne argumenty, bo zmagamy się z problemem systemowym, który właściwie nie dotyczy tylko rynku tekstylnego. Nie chodzi o to, żeby teraz każdy wydawał miliony na ubrania, czy w ogóle przestał kupować. Mamy jednak niepodważalne dowody, że syntetyczne ubrania źle wpływają na nasze zdrowie, na planetę, na środowisko i wspomagają niewolnictwo. Koszty produkcji cały czas się obniżają, a jednocześnie marki zarabiają coraz więcej. Jest to rynek, w którym nie szanuje się praw człowieka, głównie praw kobiet. W fabrykach tekstylnych pracują też dzieci. Ci ludzie narażeni są na niebezpieczne substancje, nie mają urlopów, zarabiają grosze.

Każdy wewnątrz własnego sumienia powinien decydować, co chce kupować. Z drugiej strony wiele osób po prostu nie wie, z czym to się wiąże, więc im sumienie nie mówi, że to jest złe, bo po prostu nie mają takiej wiedzy. Producenci dbają o to, żeby pewne informacje nie wyciekały do przestrzeni publicznej. Według raportów i dochodzeń prowadzonych przez niezależne instytucje, koszt produkcji każdej rzeczy spada z roku na rok. Kiedyś u podwykonawców Shein było to 40 centów za jedną rzecz, teraz już jest to 20 centów. A zyski rosną. W zeszłym roku wyniósł on aż 15,7 miliarda dolarów. Gdy mamy już tę wiedzę, na nowo zapytajmy swoje sumienie, czy chcemy brać w tym udział.

Obecnie produkuje się ponad 100 miliardów sztuk odzieży rocznie, więc to są bardzo duże ilości syntetycznych materiałów, z którymi nie ma co później zrobić. Tylko 1 procent odzieży ulega recyklingowi

Powiedziała pani o materiałach syntetycznych, ale są też materiały sztuczne, o których jeszcze nie mówi się tak często. A jednak okazuje się, że wybór popularnej i lubianej wiskozy, cupro czy modalu też zasługuje na uwagę…

Materiały sztuczne są wykonane głównie z celulozy drzewnej, z bambusa, sosny, buku. Drewno jest mechanicznie i chemicznie rozrabiane na miazgę, z której powstają włókna. Baza tych włókien jest organiczna, więc materiały lepiej oddychają i są bardziej przyjazne skórze niż materiały syntetyczne. Za rzadko jednak wspomina się, że ich produkcja wiąże się ze stosowaniem toksycznych chemikaliów i zużyciem ogromnej ilości wody. Wiele marek reklamuje wiskozę jako jedwab nowej generacji, co kojarzy się z luksusem, z materiałem delikatnym i przyjaznym skórze.

Jeżeli chcemy kupić ubranie wiskozowe, to warto szukać ubrań z drugiej ręki lub certyfikowanej wiskozy, czyli takiej, która jest wykonana bez użycia chemikaliów i z mniejszą szkodą dla środowiska. Produkcja tencelu, modalu czy cupro jest mniej inwazyjna dla środowiska niż np. wiskozy bambusowej.

Czyli to już nie jest etap „czytajcie metki”. Współczesny świat wymaga od nas o wiele więcej, potrzeba naprawdę dosyć rozległej wiedzy, żeby połączyć te wszystkie kropki.

Zmiany dotyczą również upraw. Teraz uprawia się coraz więcej bawełny, co wpływa na jej jakość. Dlatego zgadzam się, że już nie chodzi tylko o czytanie metek, ale przede wszystkim o zwracanie uwagi na to, kto jest producentem odzieży, czy marka jest transparentna pod względem całego łańcucha produkcji, czy łatwo możemy dowiedzieć się, gdzie produkty są wytwarzane i przez kogo, jak dana firma radzi sobie z zanieczyszczeniami itd.

Jeżeli te argumenty do nas nie przemawiają, to warto zadać sobie pytanie, czy rzecz korzystnie wpływa na nasze zdrowie – fizyczne i psychiczne. Czy producent nas szanuje? Czy szanuje nasze pieniądze? Czy może co chwilę coś nam wciska, zachęca do kupowania, nieustannie kusi nowymi kolekcjami? Ten aspekt też wydaje mi się bardzo istotny.

Myślę, że wielu klientów jest bardzo rozbitych. Z jednej strony szkodliwe syntetyki, z drugiej ogromny ślad wodny bawełny, z trzeciej chemikalia i kwestie środowiskowe, z czwartej wygoda, bo przecież wełna może być mało komfortowa w noszeniu. Jeszcze dochodzi argument wegański – niektórzy nie chcą korzystać z wełny czy jedwabiu ze względu na dobro zwierząt.

Mówi się, że najlepsze i najbardziej ekologiczne ubrania to te, które już mamy w szafie. Wcale nie te certyfikowane i najdroższe. Jeżeli mamy koszulkę z poliestru czy zestaw do ćwiczeń z materiałów syntetycznych, ale lubimy te rzeczy i są dla nas wygodne, to nie ma sensu na siłę ich wyrzucać. Wykorzystujmy to, co już mamy.

W ekologicznym podejściu do mody nie chodzi tylko o to, jak kupować, ale przede wszystkim, czy kupować i jak dbać o rzeczy, które już mamy. Jeżeli mamy wełniane swetry, to odpowiednio je pielęgnujmy, naprawiajmy buty u szewca, cerujmy drobne dziurki, które nie przeszkadzają w założeniu koszulki. Myślę, że nauka dbania o to, co mamy też pozytywnie wpływa na nasze zdrowie. Pęd za ciągle zmieniającymi się trendami jest przecież strasznie wymęczający i stresujący.

 

Aleksandra Jaskułowska – autorka strony Ekomanufaktury, na której zbiera informacje o lokalnych firmach i producentach, copywriterka, która od lat specjalizuje się w treściach ekologicznych, autorka ebooka „Jak wydawać mniej i mieć więcej?”

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: