Antoni Syrek-Dąbrowski: „Ta niepłodność przywaliła we mnie nagle. Jakbym jechał sobie samochodem i nagle ktoś wjeżdża mi w bok”
– Nie było tak, że z puli tematów postanowiłem sobie wyciągnąć niepłodność na zasadzie: „O tego nie było, to biorę to”. Życie mi to wrzuciło trochę pod nogi. Dziś wiem, że tym materiałem poruszyłem czułe struny u wielu osób – mówi komik stand-uper i improwizator Antoni Syrek-Dąbrowski, z którym rozmawiamy na temat oswajania trudności i wyzwań zdrowotnych przez pryzmat humoru, a także o męskim sposobie widzenia problemu niepłodności.
Marta Dragan: Seks, psy, teściowe, umieranie, związki. To najczęstsze tematy poruszane w stand-upach. Ty śmiejesz się jeszcze z chorób, dzieci, ciąży, porodu, szkoły rodzenia. Czy zdrowie jest dobrym tematem do żartów?
Antoni Syrek-Dąbrowski: Najlepszym. To, co dzieje się za drzwiami gabinetu lekarskiego, co tam słyszymy, jak jesteśmy traktowani przez lekarzy – to są przecież złote historie. Generalnie wszelkie trudności są super tematem do żartów. Cokolwiek nam doskwiera, cokolwiek nam nie idzie albo z czymkolwiek mamy problem – dobrze się z tego pośmiać. Mój kolega, Czarek Jurkiewicz (komik – przyp. red.) jest hipochondrykiem, więc wyobraź sobie, co tam się u niego dzieje. Plus chciałem zaznaczyć, że też śmieję się z psa swojego. Kocham Tikę i musi na siebie zarobić.
Byłeś pierwszym komikiem, który na polskiej scenie stand-upu poruszył tak poważny temat jak choroba nowotworowa. Czy to przecieranie szlaków było trudne? Czy na 5 minut przed wyjściem do widzów z tym programem miałeś jakieś obawy?
I tak, i nie. Wiesz, wtedy w 2016 roku były dwa, trzy top nazwiska w stand-upie, a ja nie miałem jakiejś mocno ugruntowanej pozycji. Widzowie, którzy przyszli na mój występ, nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać, nie znali charakteru moich programów. Zakładali, że skoro stand-up to będzie śmiesznie, a tu nagle gościu wychodzi i gada o raku, o tym że może umrzeć. Po pierwszych występach jeszcze nie wiedziałem, jak to się skończy. Miałem takie poczucie, że niekoniecznie serwuję widzom to, na co być może czekali, ale okazało się, że oni byli bardziej głodni tego, z czym do nich przychodziłem niż tego, czego zakładałem, że mogą oczekiwać.
Jak przychodzisz z czymś mega osobistym, to jest duża szansa, że to w jakimś sensie będzie łączyło. I tak było. Miałem taką sytuację, że w kolejce w piekarni zagadała do mnie dziewczyna, której siostra w zeszłym roku zmarła na glejaka mózgu. Powiedziała, że „Sierpień” bardzo jej pomógł. Więc ten program uderzał w jakieś czułe punkty, a jednocześnie dodawał siły i umacniał.
”Nie można chorym na raka odbierać tej naturalnej potrzeby zdystansowania się do tego, co ich spotyka. Oni mają prawo z tego żartować, jak ze wszystkich innych sytuacji życiowych”
Wynika to też z komentarzy, które pojawiały się pod tym materiałem. „Publiczność momentami brała wszystko na serio, co mówił” – brzmiał jeden z nich. Ile jest zatem Antoniego w Antonim?
Szczerze? Jakieś 90 proc. prawdy jest w tym, co mówię na scenie. Musiałem wykonać sporo pracy, żeby ta osobista historia nie była opowiedziana tylko przez pryzmat cierpienia, które oczywiście pojawiało się w okresie walki z chorobą, ale ono nie mogło wylewać się ze sceny. Wręcz paradoksalnie musiałem obniżyć u widzów empatię, by mogli się przy tym bawić. Bo jeżeli ludzie ci współczują, to się nie śmieją, a tego nie chce żaden komik. Dużo czasu poświęciłem na to, żeby oczyścić ten materiał ze współczucia i dać widzom takie przyzwolenie na śmiech: „To ok, że to was bawi. Wszystko jest z wami w porządku. Spoko, możecie się śmiać”.
Ile ciebie to prywatnie kosztowało?
Właśnie nie było tak, że poniosłem tego jakiś koszt, wręcz przeciwnie odczuwałem silną potrzebę mówienia i właściwie, jakkolwiek to zabrzmi, ten koszt przerzuciłem na widzów. Pierwsze występy z tym materiałem to był bardziej TED Talk o potencjalnym raku, więc widziałem zdezorientowanie w oczach publiczności: „Jezus Maria, co tu się dzieje? Czy ten gościu właśnie przyszedł powiedzieć, że zaraz umrze?”. Po pierwsze potrzebowałem to z siebie wyrzucić, a po drugie byłem wnerwiony, że społecznie zabiera nam się prawo do śmiania się z tej ekstremalnie trudnej sytuacji. To absurd.
Jeśli mówisz, że masz raka, wszyscy siedzą i się patrzą tymi współczującymi oczkami, dając ci do zrozumienia: „O Boże, biedaczku, jaki ty jesteś dziu-dziu-dziu-dziu…”. A prawda jest taka, że ty sam masz ochotę się z tego śmiać, z tego jakie straszne brednie dzieją się w tych szpitalach. Ci, którzy byli tam gdzie ja, przytakiwali, absolutnie rozumiejąc, o czym mówię.
Nie można chorym na raka odbierać tej naturalnej potrzeby zdystansowania się do tego, co ich spotyka. Oni mają prawo z tego żartować, jak ze wszystkich innych sytuacji życiowych.
Ale rak to tylko jeden z wielu tematów związanych ze zdrowiem, dla którego znalazłeś przestrzeń w swojej działalności twórczej. Kolejnym jest niepłodność. To temat, o którym jeśli ktoś mówi, to zwykle tym kimś jest kobieta. I nagle, bach, Antoni Syrek-Dąbrowski – męski głos w dyskusji o doświadczeniu walki o płodność. Miałeś świadomość tej niszy? Pytam o motywacje. Dlaczego zdecydowałeś się poruszyć ten temat w swoim materiale „Życie”?
To wyszło totalnie przypadkiem. Staraliśmy się z żoną o dziecko i pomyślałem sobie, że fajnie byłoby o tym napisać. Startowałem wtedy akurat z nowym materiałem, więc założyłem sobie, że ten łuk narracyjny zbuduję wokół całego procesu przyjścia dziecka na świat, czyli od momentu starań, po ciążę, przygotowania do porodu, wreszcie poród. I jak zacząłem to konstruować, to nagle przywaliła we mnie ta niepłodność. Wiesz, jakbym sobie jechał samochodem i nagle ktoś mi w bok wjedzie. Nie było tak, że z puli tematów postanowiłem sobie wyciągnąć niepłodność na zasadzie: „O tego nie było, to biorę to”. Życie mi to wrzuciło trochę pod nogi.
Jak bardzo dotkliwa była dla ciebie wiadomość o problemach z płodnością?
Starania o dziecko trwały prawie rok i w pewnym momencie doszliśmy nawet do takiego punku, że usiedliśmy oboje z żoną i stwierdziliśmy, że chyba nici z tego. Był smutek w domu, ale też takie: „No dobra, to będziemy jeździć, zwiedzać świat, zrobimy coś innego ze sobą”.
U nas było trochę niestereotypowo, bo to bardziej ja chciałem mieć dziecko niż moja żona. I właśnie dlatego to mnie bardziej dotknęło.
Moja żona w ogóle wspaniale zachowała się w obliczu tej mojej niepłodności. Powiedziała: „Dobra, luz, to nie jest najważniejsze”. I to była duża rzecz dla mnie. Po występach podchodzili różni panowie, którzy mówili mi, że takie historie, kiedy ona chce dziecko, a on nie może tego dowieźć, czasami kończyły się dla nich rozstaniami. Wiem, że tym materiałem o niepłodności poruszyłem czułe struny u wielu osób. Ostatnio dostałem wiadomość od widza, który napisał mi, że udało im się zajść w ciąże po wielu miesiącach starań. Dołączył mi zdjęcie USG swojego przyszłego dziecka i dodał, że fajnie, że poruszyłem taki temat, bo to ważne.
”U nas było trochę niestereotypowo, bo to bardziej ja chciałem mieć dziecko, niż moja żona. I dlatego, to mnie bardziej dotknęło”
Po kilku miesiącach okazało się, że twoja żona również zaszła w ciążę, ale na jej prośbę na scenie nadal mówiłeś, że mierzycie się z problemem niepłodności. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że był czas, że „kłamałeś za pieniądze” – wyjaśniając, że chodziło o „niezapeszanie” ciąży.
Ta chęć zachowania dyskrecji była grubszym tematem. Nie chodziło tylko o poszanowanie decyzji żony, co było oczywiste. W tym czasie w tle toczyły się rozmowy w przestrzeni publicznej o rejestrze ciąż, o ustawie antyaborcyjnej, że wiesz, masz rodzić i umierać na porodówce. I kiedy moja żona powiedziała „nie mów jeszcze o tej ciąży, bo chcę albo urodzić w spokoju, albo nie musieć mierzyć się z konsekwencjami ewentualnego poronienia publicznie”, to to nie była tylko taka czcza prośba. My byliśmy szczerze przerażeni tym, co się działo, stąd to „kłamanie za pieniądze”.
Dziś wiemy, że ta historia ma happy end – jesteś tatą. Jak smakuje ojcostwo po zmierzeniu się z doświadczeniem walki o płodność?
Smakuje absolutnie wspaniale. Jesteśmy szczęśliwi i… wykończeni. Nie wiedziałem, że będzie aż tak trudno, że ja pierdzielę. Nie myślałem, że staramy się o to, żeby ktoś nas zmiażdżył po prostu.
Przekonałam się o tym dwukrotnie, jest dokładnie tak, jak mówisz.
Właśnie zacząłem pisać żart, że ludzie, którzy mają dwójkę dzieci, są psychopatami. Bo nagle pojawia się ktoś, kto co półtorej godziny drze się w nocy, więc się nie wysypiasz. Bałem się, że moja żona pod natłokiem obowiązków, deficytu snu, przeciążenia, będzie miała depresję poporodową, więc przez pierwsze dwa tygodnie wstawałem do dziecka non stop. Później, kiedy widziała, że od braku snu dostaję jakiegoś szału, powiedziała: „Stop, ja już się zregenerowałam, teraz ty idź spać”. I jakoś złapaliśmy wspólny rytm.
”Nie myślałem, że staramy się o to, żeby ktoś nas zmiażdżył po prostu. Zacząłem nawet pisać żart, że ludzie, którzy mają dwójkę dzieci są psychopatami”
Uświadamiasz facetów, że czynny udział w porodzie to nie odgrywanie scenki cheerlederki dopingującej żonę w akcji, a np. pomoc w rozciąganiu waginy. Przełamujesz tabu, wiesz?
Sama wagina często pada w stand-upach, ale kiedy zacząłem mówić o jej rozciąganiu, to sporo ludzi miało taki odruch wycofania na zasadzie: „Dlaczego ty takie rzeczy mówisz?”. Dla mnie to było na maksa ważne, bo to jeden z elementów przygotowania do ekstremalnie ciężkiego wyzwania zdrowotnego, jakim jest poród. Miałem takie poczucie: „WTF, dlaczego pierwszy raz usłyszałem o tym w szkole rodzenia?”. I uważam, że jeśli facet może się do czegoś przydać w czasie ciąży, to właśnie do tego, żeby chodzić do szkoły rodzenia, aktywnie brać udział w przygotowaniach, uczyć się tych wszystkich ćwiczeń, a w trakcie porodu być z partnerką, by miała obok siebie zaufaną osobę.
W ogóle przez cały okres ciąży miałem wrażenie, że nie fair zostały te role rozłożone. Ja miałem spacer przez park w porównaniu do tego, przez co przechodziła moja żona. Chodziłem sobie na basen, wyprowadzałem psa, występowałem, podczas gdy ona cierpiała na bóle kręgosłupa, cukrzycę ciążową, musiała stosować specjalną dietę, nie mogła jeść prawie niczego, mdłości, wymioty, bóle w żebrach. Masakra. Przyjmowałem zasadę: „Zamykam mordę, stoję w kącie i na wszystko mówię ‘dobrze’”.
„Jaka piękna katastrofa” to zapiski twoich przeżyć z ostatniego roku. Jak bardzo zmieniła się twoja perspektywa odkąd zostałeś ojcem? Doszło do jakichś przewartościowań?
Stałem się bardziej odpowiedzialny za to, co mówię na scenie. Nie chcę w żaden sposób zranić ani dziecka, ani mojej żony. Nie chcę być jednym z tych komików, którzy opowiadają jakieś straszne rzeczy o swoim dziecku i konfrontować się potem z pytaniem z jego strony: „Czemu w ogóle takie bzdury o mnie gadałeś?”. Skupiam się, żeby te żarty uderzały we mnie, że to ja jestem debilem w tej całej konstelacji, a nie że moje dziecko coś robi źle, czegoś nie potrafi, z czymś sobie nie radzi. Włączył mi się taki tryb ochronny, że chcę jak najlepiej dla tego małego człowieka i kombinuję, żeby przygotować go na tę rzeczywistość, a jednocześnie nie zranić. Nie wiem, w jakich proporcjach to rozłożyć.
Nie wiem też, kiedy będę miał odwagę powiedzieć tej małej istocie o świecie, który w obecnym stanie rzeczy, umówmy się, jest gównem. Jest mi głupio, że będę musiał powiedzieć o partiach politycznych, o globalnej katastrofie klimatycznej, o tym, co dzieje się za naszą granicą. Jest to przerażająca perspektywa.
”Włączył mi się taki tryb ochronny, że chcę jak najlepiej dla tego małego człowieka i kombinuję, żeby przygotować go na tę rzeczywistość, a jednocześnie nie zranić. Nie wiem, w jakich proporcjach to rozłożyć”
O czym jest nowy materiał? Czy tam również pojawia się kontekst zdrowotny?
Opowiadam o kilku wizytach u lekarza i badaniach. Pojawia się temat USG bioderek, które trzeba wykonać w pierwszych miesiącach życia dziecka. Jest motyw mojego wieku, że mam 41 lat i badanie prostaty to mus. Mówię o tym, jak się mierzę z tym, że moje dziecko się rozwija, a ja nie nadążam.
Od płodności, przez ciążę, po poród, wreszcie narodziny i wychowanie dziecka. Czy prawdą będzie, jak powiem, że traktujesz swoich widzów holistycznie? W takim sensie, że nie zostawiasz ich w połowie ścieżki, tylko kontynuujesz opowieść o sobie, jednocześnie sygnalizując, z jakimi zaskoczeniami ten kolejny etap może się wiązać.
Przypomniał mi się taki komentarz, padł chyba pod materiałem „Życie”, że przeprowadziłem ludzi przez ostatnie kilka lat swojego życia, co jest prawdą. Bo 90 procent moich żartów jest zakorzeniona w życiu. Mam żarty, że mieszkam na czwartym piętrze bez windy, że mam ogrzewanie od dachu… Czerpię z życia, ciągle zabierając w nową podróż.
Taki trochę chłopak z sąsiedztwa, mówiący na głos o problemach, z którymi każdy z nas w mniejszym bądź większym stopniu się kiedyś zmagał.
I tak, i nie. Zawsze myślałem, że trzeba brać tematy, które dotyczą wszystkich, ale okazało się, że właśnie trzeba mówić o tym, co dotyczy bezpośrednio mnie. Jeśli ktoś z tym rezonuje, to witam w moim świecie.
Masz jeszcze takie momenty, że coś cię zaskakuje podczas spotkań z widzami?
Jak ludzie mają mnie na serio za debila. Rzucam celowo jakiś ewidentnie głupi błąd, a ktoś mnie z publiczności koryguje, myśląc, że ja tego nie ogarniam.
Jaką rolę w kontekście twoich prywatnych wyzwań zdrowotnych odgrywają humor, dowcip i ironia?
Pomagają radzić sobie z trudnymi emocjami. To mój mechanizm obronny i w tym dobrym, i złym znaczeniu. Na terapii nauczyłem się, żeby nie zasłaniać ciężkich emocji czy trudnych chwil humorem, co zdarzało mi się robić.
Humor potrafi rozładować napięcie, wygasić konflikty, poprawić relacje. To też sposób łączenia się z ludźmi, takiego, wiesz, spędzenia dobrego czasu razem, co jest podobno jedną z najważniejszych jakości życia.
Zobacz także
Anna Hernik, laureatka Grand Press Photo: „Chcę być nieustraszoną wojowniczką walczącą o życie męża. Jeśli zamkną przede mną drzwi, to wejdę oknem”
Paweł Burczyk: „Zdarza się, że ojcowie mówią: to nie moje dziecko, bo u mnie w rodzinie debili nie było”
Monika Pastuszko, autorka książki „Matka Polka sika w krzakach”: „Kiedy zaczęłam wychodzić na spacery z dzieckiem, szybko się zorientowałam, że brakuje toalet”
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Michelle Yeoh o niemożności posiadania dzieci. „To jest największy smutek w moim życiu”
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
Książę William o chorobie księżnej Kate: „To najtrudniejszy rok mojego życia”
Umierający ojciec szuka domu dla swojego ośmioletniego syna. „Wierzę w dobro ludzi”
się ten artykuł?