6 powodów, dla których warto obejrzeć dokument „Miss Americana” o Taylor Swift
„Chcę nosić róż i mówić o swoich poglądach politycznych. Nie uważam, żeby te rzeczy się wykluczały”. Taylor Swift w dokumencie „Miss Americana” pokazuje swoją drogę do politycznego aktywizmu, feminizmu i świadomego stawiania granic.
Kiedy w 2020 roku swoją premierę miała „Miss Americana”, nie czekałam tak, jak na produkcje o Beyonce czy Whitney Houston. O tym, że jest, dowiedziałam się, gdy pewnego dnia wyskoczył mi na głównym ekranie po odpaleniu Netflixa. „Obejrzę, czemu nie”, pomyślałam. Przez następne 1,5 godziny śmiałam się, płakałam, rzucałam mięsem. Bo „Miss Americana” ma tę samą właściwość, co większość piosenek Taylor Swift – jest diabelnie uniwersalna i bardzo łatwo się z nią utożsamiać. Muzyka jest w tej produkcji tłem. A sama Swift jawi się jako genialna tekściarka i artystka, która niemal bezboleśnie „wyrzuca” z siebie kolejne hity, a o braku weny chyba nigdy nie słyszała. Ale to niejedyny powód, dla którego warto zobaczyć ten film.
- Żeby zobaczyć, jak tworzone są gwiazdy
- Żeby przypomnieć sobie, że Kanye West jest „dupkiem”
- Żeby zobaczyć, że standardy piękna są nieosiągalne. Nawet dla Taylor Swift
- Żeby zobaczyć, że wtórna wiktymizacja ofiar przestępstw seksualnych to nie wymysł
- Żeby przekonać się, że Taylor Swift nie jest zakamuflowaną republikanką
- Żeby uwierzyć, że na feminizm nigdy nie jest za późno
Żeby zobaczyć, jak tworzone są gwiazdy
Jest taka scena na początku filmu „Miss Americana”, w której Taylor Swift mówi o szczęściu. A raczej o tym, że była nauczona bycia szczęśliwą w jeden sposób – przez bycie lubianą i chwaloną grzeczną dziewczynką, którą inni klepią po plecach, mówiąc: „dobra robota”. Przez następne 85 minut Taylor Swift i reżyserka filmu, Lana Wilson, pokazują mozolne, trudne, momentami bardzo bolesne przeprogramowanie Swift z tej grzecznej, milczącej dziewczynki w samostanowiącą kobietę, która potrafi wiele zaryzykować, żeby być „po właściwej stronie historii”. I choć momentami ton filmu przypomina trochę żywoty świętych, ta pozycja to genialne wprowadzenie do feminizmu zabarwionego popem.
Kariera Taylor Swift jest spektakularna. Dziewczyna podpisała pierwszy kontrakt z wytwórnią płytową, gdy miała 14 lat! Wschodzącą gwiazdkę country wzięli pod swoje skrzydła najlepsi producenci, managerowie, doradcy. Mężczyźni, biali, najczęściej w wieku ojca Taylor albo i starsi. Formowali dziewczynkę z Nashville na idealną gwiazdę: wyglądającą jak dziewczyna z sąsiedztwa, z gitarą i w kowbojkach, z niewinnym uśmiechem, piosenkami o miłości (które Taylor w większości pisała sama, to ogromny plus!) i absolutnym brakiem opinii. Taylor śpiewała, udzielała wywiadów, zbywała pytania o feminizm czy poglądy polityczne i za to milczenie była nagradzana brawami. Przez lata machina stworzona w Nashville działała świetnie. Potem zaczęły się zgrzyty.
Żeby przypomnieć sobie, że Kanye West jest „dupkiem”
Jeff Kravitz / Contributor / Getty Images
Od razu zaznaczam, że „dupek” to cytat z prezydenta Baracka Obamy i odnosi się do sytuacji z 2009 roku. 19-letnia Taylor Swift odbierała VMA za teledysk do kawałka „You belong with me”. Gdy dziewczyna wygłaszała przemowę, na scenę wkroczył Kanye West i zabrał jej mikrofon. Zdezorientowana Swift stała z boku, ze statuetką w dłoni, podczas gdy West bełkotał: „Yo Taylor, cieszę się z twojego sukcesu i pozwolę ci skończyć, ale Beyonce zrobiła jeden z najlepszych teledysków w historii. Jeden z najlepszych teledysków w historii!”. Tłum na sali zaczyna buczeć, a ja w domowym zaciszu kieruję pod adresem Westa słowa, których prezydent USA powiedzieć publicznie nie mógł.
Czy dziś, po erze MeToo i SpeakUp, jakikolwiek mężczyzna zdecydowałby się na taki ruch? Czy gdyby wtedy na scenie stała Cher albo Madonna, West byłby równie odważny?
Kanye West pozbawił 19-letnią Taylor uwagi i aplauzu, na który zasługiwała. Swoim kilkusekundowym wystąpieniem wyrządził szkody, które Swift naprawiała przez lata. Dla gwiazdy country, która odniosła pierwszy sukces w muzyce mainestreamowej, ten moment, ta akceptacja ze strony środowiska, była ultraważna. Bo Taylor była nauczona, że tylko pochwały się liczą, że jest dobra tylko wtedy, gdy inni mówią, że jest dobra. A sala buczała. 10 lat później Swift przyznaje, że była przekonana, że to ona jest wygwizdywana, nie Kanye West.
To nie koniec historii konfliktu West-Swift. W 2016 roku raper napisał kawałek „Famous”, w którym śpiewa o Taylor. Nazywa ją suką i twierdzi, że jest sławna dzięki niemu. Z fragmentu piosenki zrobiła się afera, w której, z jakiegoś powodu, to Taylor obsadzono w roli czarnego charakteru. Na Twitterze pojawił się hasztag #taylorswiftisoverparty. Był najpopularniejszy na świecie. Przygnieciona lawiną hejtu, Swift na prawie dwa lata zniknęła z życia publicznego.
Żeby zobaczyć, że standardy piękna są nieosiągalne. Nawet dla Taylor Swift
Po feralnej nocy w Radio City Music Hall, Taylor zaczęła jeszcze bardziej pragnąć akceptacji. Analizowała każde swoje zdjęcie, każdy negatywny komentarz na temat swojego brzucha czy nóg. Gdy tylko zobaczyła niekorzystne zdjęcie zrobione przez paparazzi, odstawiała jedzenie, obsesyjnie ćwiczyła. Po koncertach była wyczerpana i przekonana, że tak właśnie powinno być. Gdy ktoś z troską pytał o jej zdrowie, mówiła, że przecież je normalnie, tylko ćwiczy. Prawda jest taka, że nie jadła. Nosiła rozmiar 32, miała zaburzenia odżywiania, do których przyznała się dopiero w dokumencie.
Dziś artystka podkreśla, że standardy piękna są nieosiągalne. „Jak jesteś wystarczająco chuda, to nie masz tyłka. Za to gdy ważysz tyle, żeby go mieć, twój brzuch nie jest dość płaski. To jest totalnie niewykonalne!”. Swift przestała oglądać swoje zdjęcia. Zaczęła nosi rozmiar 38. I czasem musi się powstrzymywać przed krytykowaniem swojego wyglądu. To umniejszanie siebie, skupienie na wyimaginowanych fałdkach to kolejna rzecz, której uczy się kobiety w showbiznesie.
Żeby zobaczyć, że wtórna wiktymizacja ofiar przestępstw seksualnych to nie wymysł
Gdy w 2016 roku Taylor zamilkła, gazety nadal sporo o niej mówiły. Tym razem w kontekście spięcia z innym mężczyzną – prezenterem radiowym Davidem Muellerem.
W 2013 roku, podczas spotkania przed koncertem David Mueller pozował na ściance ze swoją ówczesną dziewczyną i Taylor Swift. Tuż przed zrobieniem zdjęcia, wsadził rękę pod spódnicę artystki i złapał ją za pupę. Gdy o zdarzeniu dowiedzieli się szefowie Muellera, mężczyzna stracił pracę. Postanowił więc pozwać Swift i zażądał 2 milionów dolarów odszkodowania za szkody moralne, spowodowane, jego zdaniem, fałszywymi oskarżeniami o molestowanie. Swift odpowiedziała kontrpozwem.
W 2017 roku strony spotkały się w sądzie w Kolorado. Taylor, która miała dowody w postaci zdjęcia i zeznań siedmiorga świadków, i tak musiała długo tłumaczyć, dlaczego pozwoliła na zrobienie zdjęcia, dlaczego nie zareagowała natychmiast, dlaczego nie krzyczała. Prawnicy Muellera i on sam podawali w wątpliwość jej zeznania. Ostatecznie Swift wygrała. Radiowiec musiał wypłacić jej odszkodowanie. Gwiazda domagała się symbolicznego dolara.
Do kamery mówi, że zwycięstwo nie dało jej żadnej radości. „Bo sam proces odziera cię z człowieczeństwa. Miałam siedmiu świadków i zdjęcie. Co w przypadku gwałtu, gdy jest słowo przeciwko słowu” – zastanawia się. Rok później o procesie mówiła podczas koncertu na Florydzie. „Mnie uwierzono, ale myślę o tych, którym nie uwierzono, albo którzy milczeli, bo bali się, że im nie uwierzą. Nie wiem, jak potoczyłoby się moje życie, gdyby ludzie mi nie uwierzyli, gdy mówiłam, że coś mi się przytrafiło”. Kamera pokazuje młode kobiety ocierające łzy.
Ten moment można nazwać „przebudzeniem” Taylor Swift.
Żeby przekonać się, że Taylor Swift nie jest zakamuflowaną republikanką
Chyba najmocniejsza scena w „Miss Americana” pojawia się w sześćdziesiątej minucie filmu. Taylor Swift siedzi w garderobie przed koncertem. Na kanapie obok jest jej mama. Naprzeciwko siedzi ojciec i mężczyźni, zapewne z wytwórni płytowej.
„Przez 12 lat nie mieszaliśmy się w politykę i religię” – mówi męski głos z offu. „Ale tu chodzi o mój dom” – odpowiada Swift, która przez następne kilka minut tłumaczy swojemu zespołowi doradców, managerów (białych mężczyzn po pięćdziesiątce), dlaczego ma zamiar złamać wszystkie zasady showbiznesu.
Taylor chce opowiedzieć się po stronie demokratycznych kandydatów do Kongresu w wyborach w 2018 roku. Tym samym nie dość, że deklaruje swoje poglądy polityczne (wielu republikanów było przekonanych, że gwiazda country będzie ich popleczniczką), to jeszcze opowiada się przeciwko kandydatce republikanów z Tennessee. Nazywa Marshę Blackburn „Trumpem w peruce”.
„Ale po co miałabyś to robić? Czy Bob Hope to robił? Czy Bing Crosby to robił? Mick Jagger?” – pyta z niedowierzaniem ojciec Swift. Dyskusja toczy się dalej. Mężczyźni przekrzykują się, nie dają dojść Swift do głosu. Nie mogą uwierzyć, że tak dobrze „sformatowana” gwiazda chce zaprzepaścić karierę, opowiedzieć się po jednej ze stron sceny politycznej. Pojawiają się argumenty związane z bezpieczeństwem artystki, ewentualnymi atakami ze strony Trumpa.
Swift nie ustępuje. Marsha Blackburn, która kandyduje na urząd, to dla Swift ucieleśnienie zła. Głosuje przeciwko równej płacy dla kobiet, przeciw ustawie o przemocy wobec kobiet, jest za stygmatyzowaniem par homoseksualnych a przeciwko prawu do zawierania przez nich małżeństw. „Muszę to zrobić, a ty musisz mi to wybaczyć tato” – Swift kończy swój monolog, a ja mam ochotę przybić jej piątkę.
Artystka tłumaczy, że w 2016 roku, podczas wyborów prezydenckich nie zabrała głosu i nie może sobie tego wybaczyć. Swoją postawą pokazuje, że nigdy nie jest za późno na zmianę. Zwłaszcza gdy ma się tak ogromny wpływ na ludzi, jak Taylor Swift.
8 października 2018 roku Taylor robi polityczny coming out na Instagramie. Mówi, na kogo nie będzie głosować. Bo choć zawsze oddawała swój głos na kandydatki – kobiety, Marsha Blackburn, która twierdzi, że reprezentuje chrześcijańskie wartości z Tennesee, jest od nich daleka. W poście, którego publikację nerwowo śledzi Swift, jej rzeczniczka Tree Paine i mama, zachęca młodych ludzi do głosowania. Młodzi idą do urn. Ale Blackburn i tak wygrywa wybory. Dla Swift to szok.
RozwińŻeby uwierzyć, że na feminizm nigdy nie jest za późno
Najlepsze zostawiam na koniec. Bo „Miss Americana” to dla mnie opowieść o dojrzewaniu do niezależności, dojrzewaniu do feminizmu i tworzeniu własnej definicji tego, co oznacza bycie feministką. Gdy w 2012 roku jeden z reporterów zapytał Swift, czy jest feministką, wymigała się od odpowiedzi. W 2020 roku już tego nie zrobiła.
Doświadczenia z Westem, Davidem Muellerem i Scooterem Braunem (które w filmie zostały zupełnie pominięte), a także to, jak była traktowana przez swój team i media, wyznaczyły Taylor bardzo wyboistą ścieżkę do niezależności. Dziewczyna, która miała ciężko pracować i być miła dla ludzi, żyła dzięki aprobacie. Taylor Swift z końcówki filmu to feministka z krwi i kości, która nie tylko dostrzega systemową dyskryminację kobiet i skalę mizoginii, ale też stara się zmieniać rzeczywistość. „Chcę być fanką brokatu i walczyć z podwójnymi standardami w naszym społeczeństwie” – mówi. I pod tym podpisuję się obiema rękoma.
Zobacz także
Taylor Swift wspiera banki żywności w miastach, w których koncertuje. „Opłaciła nasze rachunki za cały rok”
„Niezamężna i bezdzietna Taylor Swift fatalnym wzorem dla dziewczyn”. Dziennikarz w ogniu krytyki: „Stos mizoginicznych bzdur”
Piosenka Taylor Swift może uratować komuś życie. „Gwarantuję wam, że to było celowe”
Polecamy
Elizabeth Gilbert: „Kobiety, które nie mają dzieci i męża, żyją dłużej niż mężatki z dziećmi. Mają więcej pieniędzy, są zdrowsze”
Taylor Swift ogłosiła, kogo popiera w wyborach prezydenckich. Swoje oświadczenie podpisała: „bezdzietna kociara”
Katarzyna Zillmann: „Odbiera się nam prawa, ale nie zmniejsza zakresu obowiązków, płacimy te same podatki, często nawet wyższe”
O niej mówią „Kamala”, o nim „Trump”. Dlaczego tak się dzieje? Wyjaśnia Martyna F. Zachorska
się ten artykuł?