Rabka-Zdrój – raj dla dzieci czy szkoła przetrwania? Cała prawda o Mieście Dzieci Świata
Jaka jest prawda o kurorcie, w którym leczono małych kuracjuszy? Na ile Rabka-Zdrój faktycznie stała się rajem dla dzieci, a na ile kolonią karną? Na ten temat rozmawiamy z Beatą Chomątowską, autorką książki „Miasto Dzieci Świata”, w której zabiera czytelników w fascynującą podróż po uzdrowisku.
Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Za górami, za lasami leży Rabka, gdzie leczą się i odpoczywają dzieci… Tak mogłaby zaczynać się bajka o Rabce-Zdroju, której poświęciła pani swoją książkę „Miasto Dzieci Świata”. Jednak to nie jest bajka, lecz momentami dramat, a nawet thriller…
Beata Chomątowska: Wokół Rabki narosło wiele mitów. Przez lata była postrzegana jako kurort przyjazny najmłodszym. Jednak to tylko część prawdy o tym miejscu.
Podczas zbierania materiałów do książki rozmawiała pani z osobami, które w dzieciństwie jeździły do sanatoriów w Rabce. Która z opowiedzianych przez nich historii najbardziej panią wstrząsnęła?
Z pewnością w Rabce wyleczono mnóstwo dzieci, wielu uratowano życie i wiele z nich wspomina kurację tam z wdzięcznością. Jednak okazało się też, że istnieje spora grupa osób, która pobyty w rabczańskich sanatoriach zapamiętała źle. Powtarzały się relacje opowiadające o przemocy wobec dzieci, która nie wynikała z wad systemu zorganizowanej opieki sanatoryjnej, nastawionego na masowość i wydajność, nie uwzględniającego specyfiki dziecięcego pacjenta, lecz z postaw konkretnych osób. Mam na myśli publiczne upokarzanie dzieci, straszenie ich, wyzywanie, czasem bicie, stosowanie kar polegających na zamykaniu w ciemnych izolatkach. Jest to tym bardziej przerażające, że dzieci pozostawiane w sanatoriach były praktycznie bezbronne, zdane na łaskę i niełaskę opiekunów, którzy nie zawsze zachowywali się w sposób godny tego miana.
W czym tkwił fenomen leczniczy Rabki?
W górskim klimacie, łagodnym i suchym, z dużym nasłonecznieniem, jednak przede wszystkim w źródłach jodo-bromo-solankowych. O istnieniu źródeł wiedziano już w średniowieczu, a co najmniej od XVI wieku miejscowa ludność wykorzystywała je w niezorganizowany sposób, przypisując im właściwości lecznicze. Skład chemiczny źródeł przebadano w połowie XIX wieku, dzięki staraniom Komisji Balneologicznej przy Towarzystwie Naukowym Krakowskim – okazało się, że występująca w tej wodzie zawartość leczniczego jodu i bromu ma jedne z najwyższych stężeń w Europie. Członkowie komisji namówili ówczesnego właściciela Rabki, Juliana Zubrzyckiego, do otwarcia Zakładu Kąpielowego i stworzenia uzdrowiska. Początkowo kąpiele solankowe oferowano kuracjuszom właściwie na każdy rodzaj dolegliwości, potem – za sprawą lekarzy, jak dr Izydor Kopernicki czy prof. Maciej Leon Jakubowski – ukierunkowano leczenie na osoby wykazujące „zołzy” czy „skrofuły”, czyli obrzęki powodowane gruźlicą, która będzie odtąd głównym schorzeniem leczonym w Rabce.
Jakie inne dziecięce choroby leczono w rabczańskich sanatoriach?
Wskazania lecznicze zmieniały się w czasie. Przed wojną były to m.in. krzywica, skaza wysiękowa, skaza limfatyczna i niedokrewność. Ale też schorzenia błon śluzowych, nosa, gardła, tchawicy, oskrzeli, gruczołów obwodowych i wewnętrznych, stawów, kości, błon surowiczych, a także następstwa ostrych stanów zapalnych: płuc, opłucnej, otrzewnej, stawów, układu nerwowego.
Co stanowiło główne lekarstwo?
Inhalacje i kąpiele oraz picie solanki dostarczanej do zakładów leczniczych specjalnymi rurociągami – miała leczyć nieżyty dróg oddechowych, niedokrwistość, astmę, krzywicę. Stosowano też okłady błotne czy inhalacje. Do poprawy zdrowia dzieci przyczyniały się zorganizowane ćwiczenia na wolnym powietrzu, higieniczny tryb życia i określona dieta. Składała się on a z pięciu posiłków wydawanych o stałych porach i zawierającą m.in. mięso – tak było m.in. pierwszych koloniach leczniczych dla dzieci chrześcijańskich i żydowskich. Naświetlanie lampami kwarcowymi miało pobudzić produkcję witaminy D i działać korzystnie na skórę. Dla dzieci z wadami postawy stosowano ćwiczenia na specjalnej aparaturze rozciągającej. Dzieci z gruźlicą kostną utrzymywano w specjalnych gorsetach gipsowych.
Jakie inne metody stosowano?
Do zabiegów leczniczych zaliczano również picie żętycy (serwatki z owczego mleka) i zimne kąpiele w rzece Słonce. W międzywojniu poddawano też dzieci elektroterapii i zawijaniu w muł źródlany. Po wojnie, zanim dostępne stały się leki przeciwko prątkom gruźlicy, podstawą leczenia były długoterminowe pobyty w sanatoriach – wypoczynek połączony z kąpielami solankowymi, zabiegami korekcyjnymi, inhalacjami. W przypadku niektórych powikłań, jak guzy układu oddechowego, jedyną metodą były zabiegi chirurgiczne, jak interwencje torakochirurgiczne – jedyny samodzielny oddział dla najmłodszych pacjentów specjalizujący się w tych operacjach funkcjonował właśnie w Rabce. Specjalnością Rabki w leczeniu samoistnego zwłóknienia płuc u dzieci, na oddziale prof. Rudnika w willi „Konary”, było leczenie sterydami według schematu opracowanego w rabczańskim Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc.
Co ciekawe, Rabka słynęła też z leczenia cukrzycy.
To prawda. To właśnie tutaj dr Alina Margolis-Edelman uruchomiła jeden z dwóch w Polsce ośrodków diabetologii dziecięcej, stosujących wówczas eksperymentalne, zapożyczone z Francji metody, oparte na samokontroli małych pacjentów. W sanatorium dla małych diabetyków, stosowano „pogodny reżim” oparty na wzorcach francuskich, który miał na celu wyrobienie w dzieciach hartu ducha i naukę samodzielności: uczyły się sprawdzać sobie poziom cukru we krwi, robić zastrzyki.
Co zdecydowało o tym, że Rabka stała się uzdrowiskiem dla chorych dzieci a nie np. dla dorosłych?
To w dużej mierze zasługa prof. Macieja Leona Jakubowskiego, wybitnego specjalisty chorób dziecięcych, który z końcem XIX wieku szukał skutecznych sposobów leczenia gruźlicy u dzieci i zauważył, że w warunkach szpitalnych mimo początkowej poprawy zdrowia, po pewnym czasie dochodzi do reemisji, podczas gdy kuracje uzdrowiskowe są bardziej skuteczne. Za szczególnie korzystne uznawał uzdrowiska bogate w wody jodowo-bromowe, z których zaczynała wówczas słynąć Rabka. Doprowadził więc do zorganizowania tam w 1887 roku pierwszej kolonii leczniczych dla dzieci skrofulicznych. Jakubowski współpracował z właścicielami uzdrowiska – wspomnianym już Julianem Zubrzyckim i jego następcą, Kazimierzem Kadenem, również lekarzem, świadomym walorów leczniczych Rabki, gdzie początkowo pracował jako lekarz zdrojowy. Reputacja rabczańskiej solanki skłoniła do podobnego kroku żydowskich filantropów, którzy umożliwili powołanie kolonii dla dzieci izraelickich – jej pierwsi kuracjusze zjawili się w Rabce w 1890 r. Od tego czasu stopniowo rosła fama Rabki jako uzdrowiska przyjaznego dzieciom.
Jednak na początku trudno było przekonać rodziców, aby do Rabki posyłali swoje dzieci. Co było główną przeszkodą?
Istotnie, frekwencja w pierwszych latach istnienia zdrojowiska kształtowała się jednak nie najlepiej – słabo skomunikowane, bez tradycji balneologicznej, sprecyzowanego profilu leczniczego, bazy noclegowej nie budziło w społeczeństwie entuzjazmu. Rozkwit Rabki-Zdroju rozpoczął się dopiero po 1895 roku, pod rządami rodziny Kadenów, która rozbudowała część zdrojową i poczyniła niezbędne inwestycje, przyciągające kuracjuszy.
Każdy, kto choć raz spróbował wody z uzdrowiska wie, że ma ona specyficzny smak. W jaki sposób ją podawano, aby dzieci były w stanie ją wypić?
Woda z Rabki zawierała sód, jod i brom, a także bor, mangan, wapń oraz aniony wodorowęglanowe i chlorkowe. Jej picie polecano przede wszystkim w chorobach przemiany materii, miażdżycy tętnic, skrofułach u dzieci i młodzieży oraz niektórych chorobach przewodu pokarmowego. Miała gorzkawy posmak, więc popijano ją rozcieńczoną, zaprawiając mlekiem, żętycą albo wodą szczawnicką, inną bogatą w składniki wodą mineralną, inaczej drażniłaby żołądek. Lekarze przestrzegali, że bez tych dodatków może wywołać zaburzenia w krążeniu krwi albo wywołać alergię. Już w XIX wieku można było ją kupić w formie butelkowanej w rabczańskiej aptece oraz poza uzdrowiskiem, w wybranych sklepach w Krakowie, np. u Feintucha i Frischa na Stradomiu, we Lwowie, Tarnowie czy Nowym Sączu.
Wody mineralne z Rabki nadal mają właściwości zdrowotne?
Tak, można je też nadal kupić – do płukania gardła i kąpieli. Polecane są dla osób cierpiących na choroby skórne, przy problemach alergicznych, a także wspomagająco przy nerwobólach, reumatoidalnym zapaleniu stawów, pobudzeniu nerwowym, problemach ze snem. Jeśli chodzi o wody do picia, istnieje niskosodowa woda mineralna o nazwie Rabka-Zdrój, bogata w magnez, potas i wapń, ale nie pochodzi ona z Rabki, ale ze Szczawy, innej miejscowości w Gorcach. W rabczańskiej pijalni można też kupić lecznicze wody z Krynicy.
Zanim w okolicach Rabki pojawili się pierwsi lekarze, sytuacja dzieci była dramatyczna. Do jakich informacji pani dotarła?
W Galicji Zachodniej, krainie w zaborze austriackim, której częścią była wówczas Rabka, sytuacja zdrowotna dzieci była bardzo trudna. Był to rejon o najniższym dochodzie w Europie i wysokiej śmiertelności wśród najmłodszych – ze względu na przeludnienie, brak podstawowej wiedzy medycznej, biedę i brak higieny, sprzyjający rozpowszechnianiu się chorób. Jeszcze w 1900 roku na 9 tys. mieszkańców Galicji przypadał zaledwie jeden lekarz. Większość domów nie posiadała kanalizacji, do mycia służył ceber z pomyjami. Tylko noworodki kąpano dwa razy dziennie, bo wierzono, że podczas kąpieli dziecko rośnie. Wiara w magię była powszechna, w razie potrzeby korzystano z usług znachorów.
Jakie metody stosowano?
Różne, wśród nich zaklęcia, gorące kąpiele, smarowanie spirytusem lub gorącą śmietaną. Były metody oparte na ziołolecznictwie, które miały skuteczność, ale też praktyki niczym z „Antka” Bolesława Prusa, gdzie małą, chorą Rozalkę kładzie się do pieca na kilka zdrowasiek. Na płacz kazano dawać dziecku do ssania wyschniętą makówkę, pleśniawki leczono przez pocieranie czerwonym suknem lub wstążką. Na gruźlicę aplikowano garść wszy albo próbowano przenieść chorobę na coś lub kogoś innego, np. kąpiąc zdradzające pierwsze oznaki choroby dziecko w jednej misce z kotem.
„Mrą jak muchy” – ten cytat z pani książki bardzo mocno utkwił mi w pamięci…
Jeszcze w XIX wieku połowa rabczańskich dzieci nie dożywała dziesiątego roku życia. Ze względu na katastrofalny stan higieny epidemie, choćby cholery czy szkarlatyny, zbierały często największe żniwo właśnie wśród najmłodszych. Sytuacja stopniowo zaczęła poprawiać się w międzywojniu, gdy ze względu na uzdrowiskowy charakter miejsca w Rabce łatwiej było o lekarza, ale nadal pomiędzy metodami stosowanymi przez miejscową ludność a tymi, które praktykowano w nowocześnie jak na owe czasy wyposażonych zakładach leczniczych, gdzie przebywały głównie dzieci przyjezdne, ziała przepaść. Zdzisław Olszewski, lekarz praktykujący w uzdrowisku, wspomina zdarzenie z okresu drugiej wojny światowej, gdy w Rabce panowała epidemia czerwonki. Jeden z górali poprosił, aby doktor zaszedł do jego domu i zbadał najmłodszego, ukochanego synka. Po dotarciu na miejsce Olszewskiego zaprowadzono do spiżarni, gdzie na dzieży do zarabiania chlebowego ciasta, pod białym prześcieradłem leżało dziecko. Odsłoniwszy je, zdumiał się świeżością jego wyglądu, ale po badaniu stwierdził, że chłopiec nie żyje od pięciu dni. Okazało się, że ojciec trzymał go w ukryciu, czekając, aż się obudzi „z letargu”.
Wstrząsające. W późniejszym czasie, kiedy w Rabce zorganizowano Zespół Sanatoriów dla Dzieci, dzieci nadal często umierały?
Śmierć ciężko chorych dzieci zdarzała się również w sanatoriach, ale były to pojedyncze przypadki – nowoczesne metody, jak bronchoskopia, pozwalały walczyć o ich życie. Dr Jerzy Żebrak, który pracował w Instytucie Gruźlicy i Chorób Płuc, zapamiętał miejscowych pacjentów – małych górali – którym ten zabieg pozwalał usunąć z dróg oddechowych kłosy lub koniki polne, pozostałości po śnie na siennikach lub pracy przy żniwach.
Kiedy sytuacja w sanatoriach zaczęła się poprawiać?
Początki Zespołu Sanatoriów dla Dzieci w Rabce to rzeczywiście istna litania braków. Tworząc po 1945 roku przyszłe uzdrowisko dziecięce, komitet organizacyjny skupił się na pozyskaniu sześciuset łóżek dla dzieci chorych na gruźlicę, których wymagała szwajcarska organizacja Don Suisse, żeby wyposażyć taki sanatoryjny kombinat w nowoczesny sprzęt. Działano na chybcika, w myśl zasady „jakoś to będzie”. Dopiero po otwarciu Zespołu po alarmującym raporcie pedagożki Stanisławy Rączko zreflektowano się, że małym pacjentom trzeba zapewnić odpowiednią opiekę, otworzyć szkoły sanatoryjne.
Tym właśnie Rabka-Zdrój miała się wyróżniać, łącząc sanatoria ze szkołą.
Tak, jednak zachęcić wykwalifikowaną kadrę do przeprowadzki do Rabki było trudno – miejscowość leżała na uboczu, oferowane pensje nie były zbyt wysokie, w przeciwieństwie do cen wynajęcia lokum w miejscowości nastawionej na sezonową turystykę. Kandydatów do pracy odstraszała też działalność antykomunistycznej partyzantki, bardzo aktywnej w okolicy. W rezultacie zatrudniano każdego, kto się zgłosił, nie weryfikując umiejętności pedagogicznych. Stopniowo zaczęło się to poprawiać od połowy lat 50. XX wieku. W Rabce zaczęła działać szkoła kształcąca przedszkolanki, po otwarciu sanatorium Pstrowskiego – pokazowej inwestycji – zaczęła napływać tam nowa kadra, między innymi ze Śląska.
Często dzieci myślały, że jadą na kolonie, a okazywało się, że czekała ich szkoła przetrwania. Jak wyglądał typowy turnus?
Z perspektywy dzieci, zwłaszcza chorych, było to szokujące zerwanie z dotychczasowym światem: rozstanie z rodzicami, często na długie miesiące. Było jak w wojsku – od razu po wejściu trzeba było oddać osobiste rzeczy. Standardem były codzienne badania i kontrole lekarskie, często nieprzyjemne zabiegi lecznicze, często zbiorowe, wspólne kąpiele. Przebywanie na zbiorowych salach z innymi, nieznanymi dziećmi, pod opieką nie zawsze empatycznych osób. Dzień zaplanowany co do godziny, jak w wojsku. Dzień zabawy zwykle w sanatoryjnym ogrodzie, okazjonalnie wyjścia na spacer albo w góry, w zależności od stanu zdrowia dzieci.
Kiedy postanowiono skupić się na leczeniu gruźlicy?
Po 1945 roku Rabka stała się głównym ośrodkiem leczenia epidemii gruźlicy dziecięcej, choć takie sprofilowanie uzdrowiska było przedmiotem dyskusji w środowisku lekarskim. Np. prof. Tadeusz Giza stawiał pod znakiem zapytania leczenie gruźlicy w Rabce ze względu na wysokie stężenie jodu w tutejszych źródłach, które mogło też mieć wpływ na zawartość jodu w powietrzu. Tym bardziej, że ukierunkowanie na gruźlicę hamowało lub wykluczało w Rabce leczenie innych schorzeń, choćby chorób płucnych i alergii, dla których przydatne byłoby wykorzystanie źródeł solankowych. W latach 60. XX w. epidemię gruźlicy opanowano i Rabka przeorientowała się na leczenie innych chorób.
Co zostało z dawnej leczniczej Rabki?
Niewiele. Z pewnością trudno już mówić o uzdrowisku dziecięcym czy Mieście Dzieci Świata – paradoksalnie ten tytuł Rabka dostała dopiero w 1996 roku, gdy historia działającego tam od powojnia „dziecięcego raju” wkroczyła w schyłkową fazę. Przedsiębiorstwo uzdrowiskowe działa nadal, wyremontowało część obiektów, które oferują pobyty i zabiegi. Korzystają z nich głównie dorośli, seniorzy, rodzice z dziećmi. Większość dawnych sanatoriów zamknięto, stoją puste, czekając na rozstrzygnięcie spraw własnościowych – bo są to budynki zabrane po wojnie prywatnym właścicielom przez państwo. Jest w Rabce zakład przyrodoleczniczy, pijalnia wód. Nie działa natomiast basen, wiem, że są inicjatywy zmierzające do jego wskrzeszenia. Na wizerunku uzdrowiska ciąży też zanieczyszczenie powietrza – wskaźniki dla Rabki i całego regionu są fatalne.
Beata Chomątowska – pisarka, dziennikarka. Autorka książek: Stacja Muranów, Pałac. Biografia intymna, Lachert i Szanajca. Architekci awangardy, Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie, Andreowia, Betonia. Dom dla każdego oraz Miasto Dzieci Świata.
Zobacz także
Jak Zakopane stało się polskim Davos i centrum leczenia gruźlicy, oferując kuracje żentycą, olejami i powietrzem
Jak „ojciec Sopotu” walczył z przesądem, że kąpiele w morzu zagrażają życiu, i stworzył pierwsze uzdrowisko nad Bałtykiem
Jak „Bełkotka” zaprowadziła Iwonicz-Zdrój do pierwszej ligi europejskich uzdrowisk i tytułu „księcia wód jodowych”
Polecamy
„Mam wspomnienie strasznego pragnienia”. Pokolenie 30- i 40-latków o tym, czego brakowało im w szkole
Beata Radziszewska-Skorupa: „Ludzie pływają tzw. żabką dyrektorską i dziwią się, że kręgosłup wciąż ich boli”
Dryfowała na dmuchanym materacu w kierunku Szwecji. Była już 400 m od brzegu
Dlaczego kichamy? Poznaj mniej i bardziej znane przyczyny kichania
się ten artykuł?