„Kluczem do dobrego pomagania jest dobra komunikacja, pytanie: czego potrzebujesz?”. Psycholożka kliniczna i społeczna o niezdrowym pomaganiu i szkodliwym wyręczaniu
– Jeśli człowiek poszukuje i otrzymuje to, czego szukał, wszystko jest ok. Ale jeśli nie poszukuje, a dostaje coś, co jest nieadekwatne do jego potrzeb, zaczynają się problemy – mówi Marta Boczkowska, specjalistka psychologii klinicznej z Uniwersytetu SWPS, która wyjaśnia, dlaczego nie każda niesiona pomoc jest dobra i szlachetna.
Aleksandra Tchórzewska: W internecie, na grupach i forach pojawia się czasem zagadnienie „toksycznego pomagania”. Pani jednak z takim określeniem się nie zgadza. Jak więc nazwać pomoc, która krzywdzi?
Marta Boczkowska: W mojej opinii jako psycholożki klinicznej i społecznej, słowo „toksyczne” jest nadużywane w przestrzeni publicznej. Jest to określenie wiążące się z wieloma stereotypami, etykietyzujące, mocno uderzające w drugiego człowieka, odbierając mu prawo do pomyłek czy trudności związanych ze zdrowiem psychicznym. Wolę mówić więc o nieadekwatnym pomaganiu.
Jakie są więc różnice między zdrowym pomaganiem a niezdrowym?
Wsparcie społeczne można podzielić na trzy rodzaje: otrzymywane, poszukiwane i spostrzegane. Powiedzmy, że uznam, że pani potrzebuje lepszego ubrania, ponieważ to, które pani ma na sobie, nie podoba mi się. I dam pani 1000 zł na nowe. W moim przekonaniu obdarowuję panią czymś wspaniałomyślnym, a pani otrzymuje wsparcie. I to jest ten pierwszy rodzaj: otrzymywane wsparcie. Jak pani się z tym czuje?
Upokorzona!
Właśnie, bo to wsparcie jest nieadekwatne, upokarzające. To JA sobie założyłam, że pani potrzebuje tych ubrań. I często, u podstawy tego nieadekwatnego pomagania, leży złe założenie. Zdecydowanie zdrowsza relacja wystąpiłaby, gdyby np. pani wiedziała, w ramach wsparcia spostrzeganego, że w razie pilnej potrzeby znajdą się osoby, które podzielą się ubraniem bez otoczki patosu. Żeby pomaganie działało, musi zachodzić dobra relacja między otrzymywaniem a poszukiwaniem. Jeśli człowiek poszukuje i otrzymuje to, czego szukał, wszystko jest ok. Ale jeśli nie poszukuje, a dostaje coś, co jest nieadekwatne do jego potrzeb, zaczynają się problemy.
”Komunikowanie stanowcze, łagodne i wprost jest bardzo ważne. Można wyrazić swoje uczucia mówiąc: „Czuję się zażenowana, że dajesz mi te ubrania. Ja ich nie potrzebuję. To nie mój rozmiar. Nie przynoś mi ich, proszę”.”
A propos ubrań: pewna kobieta, przywożąca regularnie za małe ubrania mojej koleżance, obraziła się na nią, gdy ta powiedziała wreszcie, że ich nie chce. Obdarowująca stwierdziła, że koleżanka nie docenia tego, co ona dla niej robi. Potem na Facebooku napisała, że nie warto pomagać… Czy ta sytuacja też zalicza się do tej kategorii nieadekwatnego pomagania, czy to inny przypadek?
Jak najbardziej się zalicza. Tego typu pomaganiem można wręcz kogoś urazić, okazać brak szacunku. To, że my zakładamy, że ktoś czegoś potrzebuje, to nie znaczy, że tak jest. Nie trzeba być psychologiem, żeby wyczuć granice dobrego taktu.
I tutaj dotykamy najważniejszej sprawy. Profesor Mariola Łaguna z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego podsumowując swój projekt „Działania prospołeczne i zasoby osobiste”, stwierdziła: „Pomaganie innym jest jak prozac”. Ale dla kogo? Nie dla tych, którzy otrzymują, ale dla tych, którzy dają. Poprawia nastrój, samoocenę. I oczywiście nie ma nic w tym złego, jeśli relacja między tym, kto daje, a kto potrzebuje jest równa, zbalansowana. I działa na zasadzie wymiany zasobów. A nie na zasadzie: chcę pomagać, tylko po to by poprawić sobie nastrój, a twoje potrzeby się tu nie liczą.
Nie chcę dociekać intencji wspomnianej osoby, ale domyślam się, że pomagając, czuła się lepiej: że obdarowuje. W relacjach komunikacyjnych ustawia się jako dawca, wyżej. To nie jest zdrowa, partnerska postawa. Ta sytuacja akurat wydaje się klarowna. Ale jest wiele innych trudnych moralnie decyzji. Kiedy jestem gotowy pomagać? Kiedy to jest pomoc innym, a kiedy pomoc sobie?
Nie ma nic złego w tym, że poprawiamy sobie nastrój udzielając pomocy. Ta ludzka cecha, dzięki której możemy dobrze funkcjonować w społeczeństwie, nie jest związana z wyrachowaniem. Wszystko jednak musi mieć zdrowe granice. By pomagać trzeba mieć zasoby. Jeśli mam niedostatki i pomaganiem kompensuję np. własny lęk. Nie załatwiłam swoich trudności, a już biegnę do innych, żeby pomagać, to przez ucieczkę mogę się wypalać. Ale przecież z pustego i Salomon nie naleje. Będzie mi w takiej sytuacji trudno kogoś obdarować czymś dobrym.
Czy w obu przypadkach – zarówno pomagania zdrowego, jak i niezdrowego – przyświecają nam ostatecznie dobre intencje?
Mam fundamentalne przekonanie, że ludzie są z natury dobrzy i wartościowi, wiec zakładam, że raczej tak. Poza tym nie zawsze mamy wgląd we własne intencje, często nie jesteśmy świadomi kompensacji. Niestety dobre chęci jak w przysłowiu brukują piekło. Nie chodzi też o to by analizować wszystkie swoje pobudki. To przechylenie szali w drugą, niezdrową stronę. To domena dzisiejszego świata, że wszystko jest przeanalizowane, przepsychologizowane. Nie jestem zwolenniczką psychologizacji rzeczywistości. Niektóre sprawy są całkiem proste. Jak to, że przed udzieleniem pomocy warto zapytać odbiorcę: czego potrzebujesz?
Znam mamę, która swojemu 60-letniemu synowi pierze, prasuje i co miesiąc daje kieszonkowe. Kiedy spytałam, czemu to robi, odpowiedziała, że prawdziwa matka zawsze powinna wspierać swoje dziecko.
Przypomina mi się taka grafika z internetu, przedstawiająca dwie rozmawiające ze sobą matki. Jedna pyta drugą: „Świetne to twoje dziecko. Co robisz, że jest takie samodzielne?”. Druga odpowiada: „Pozwalam mu”. Niepozwalanie na samodzielność, wyręczanie drugiego człowieka w jakiejkolwiek relacji ma znamiona przemocowe. To jest ograniczenie jego wolności. Wyręczam go, we wszystkim decyduję za niego.
Sytuacja, o której pani mówi, pokazuje dwie dorosłe osoby. A matka cały czas traktuje syna, jakby był dzieckiem, ogranicza jego samodzielność. A z drugiej strony daje mu komunikat – zakładam, że nieświadomie – „niezbyt wierzę, że sobie sam poradzisz”. Prawdopodobnie podcina mu skrzydła. Choć nie wiemy, może się na taki układ umówili.
Mimo wszystko daleko mi do oceniania takiej postawy. Zakładam, że reprezentuje pokolenie powojenne, ma konkretne przekonania na temat macierzyństwa, o których warto porozmawiać, by lepiej zrozumieć jej intencje i zachowanie. Raczej nie sprzyjają one zdrowiu, adaptacji w procesie życia, dorosłości.
Jaką szkodę czynimy, wyręczając kogoś w wielu czynnościach?
Ograniczamy jego wolność i godność. To najważniejsze, fundamentalne wartości ludzkie. Wyręczając kogoś, nie pozwalamy mu się rozwijać, decydować o sobie, stanowić.
Jak można zachęcać do samodzielności, zamiast wyręczać?
Nie wyręczać tylko towarzyszyć. Chwalić za wysiłek, wspierać w działaniu. Jestem mamą i sama wiem, jakie to trudne w szybkim, cywilizowanym świecie. Pęd, pośpiech do pracy: trzeba szybko nakarmić, ubrać dziecko. To wymaga od wielu mam pilnowania się na każdym kroku, żeby nie łapać łyżki i nie karmić, nie łapać kurtki, tylko pozwolić dziecku samemu ją założyć. To wymaga pewnego wglądu w siebie. Czasami robimy to automatycznie, sama się na tym łapię.
”To, że my zakładamy, że ktoś czegoś potrzebuje, to nie znaczy, że tak jest. Nie trzeba być psychologiem, żeby wyczuć granice dobrego taktu”
A jakie jeszcze czynniki lub mechanizmy stoją za tym, że ktoś zaczyna wspierać w sposób niewłaściwy?
Jestem badaczką narracji społecznych i widzę, że wszystko jest teraz, jak już wspomniałam, przepsychologizowane w myśl nie psychologii akademickiej tylko pop psychologii, przeterapeutyzowane, traumatyczne. Wszystko trzeba klinicznie nazwać: toksyczny, narcystyczny, wysokowrażliwy. Są to bardzo popularne łaty psychologiczne, nie zawsze znajdujące uzasadnienie w nauce.
Celowo w rozmowie unikam słownictwa klinicznego, zarezerwowanego do dokumentacji medycznej. Jasne, że można by było poszukać patomechanizmów, które leżą u podłoża takiego zachowania, zaburzeń osobowości i innych trudności. Dopóki nie znamy sytuacji jednostkowo, nie ma co nadawać łat i rozpoznań, ponieważ one bardzo dobrze się powszechnie przyjmują, co nam wcale nie służy lepszym relacjom społecznym.
W takim razie co musi się stać, żebyśmy zrozumieli, że nasza pomoc przynosi więcej szkody niż pożytku?
Dobrze by było, żebyśmy byli wobec siebie bardziej szczerzy. Wrócę do przykładu koleżanki, która dostaje zbyt małe ubrania. Warto, aby obdarowywującej asertywnie powiedziała: „Słuchaj, nie potrzebuję tych ubrań”. I zapytała ją: „Co powoduje, że mi je przynosisz, mimo że mówiłam ci, że ich nie potrzebuję?”. Potrzebna jest przestrzeń do takiej rozmowy. Nie ma gwarancji, czy druga osoba to zrozumie. Ale to też dla nas informacja, czy na pewno ta relacja jest dla nas dobra, czy warto ją utrzymywać. A może to dla nas sygnał, że się rozluźnia?
Komunikowanie stanowcze, łagodne i wprost jest bardzo ważne. Można wyrazić swoje uczucia mówiąc: „Czuję się zażenowana, że dajesz mi te ubrania. Ja ich nie potrzebuję. To nie mój rozmiar. Nie przynoś mi ich, proszę”.
Może nawet tak powiedziała, bo skoro ta pani się obraziła i napisała o tym na Facebooku…
Tym bardziej to pokazuje, jaka to jest relacja. W psychologii mówimy o tym, że mamy wpływ tylko na siebie, nie na innych. Jeśli sami się zmieniamy, to i nasze otoczenie się zmienia, bo musi się dostosować. To jak naczynia połączone. Ten komunikat mógł doprowadzić do polepszenia relacji, a doprowadził do rozluźnienia.
Co zrobić więc, żeby pomagać właściwe, dobrze?
Dobre pomaganie to takie, które idzie za poszukiwanym wsparciem społecznym. Potrzeba musi być zgłoszona, nawet niewerbalnie, lub uwidoczniona, poprzedzona chociażby pytaniem.
Moja znajoma naukowczyni, która zajmuje się psychologią międzykulturową, przytacza historię dziecka, które zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie trafiło do Polski. Przez kilka dni nie jadło. Obiło się o wszystkich lekarzy i specjalistów, włącznie z psychiatrą i psychologiem. I wtedy okazało się, że dziecko po prostu serwowanych potraw nigdy nie je, nie lubi ich. Nikt tego dziecka nie zapytał, co ono lubi jeść! Od razu założono, że nie je z powodu traumy i musi udać się do psychologa.
Kluczem do dobrego pomagania jest dobra komunikacja, pytanie: czego potrzebujesz? Gdyby kobieta przywożąca za małe ubrania zadała to właśnie pytanie, nie byłoby tej całej afery, łącznie z wpisem na Facebooku.
W jakich relacjach najczęściej występuje zjawisko niezdrowego pomagania?
Tu nie ma zasady. Możemy być np. asertywni w pracy i nieasertywni w domu. Osoby, które wchodzą ze sobą w relację, będą je komponować w różny sposób, czasami właśnie w sposób nieadekwatny. I to jest podstawą niezdrowego pomagania. Traktowanie siebie wyżej, a kogoś niżej, z pozycji siły, kogoś lepszego. Ale bywa też odwrotnie: mogę uważać, że to ja nie jestem OK, ty jesteś super, więc muszę ci coś dawać, żeby na ciebie zasłużyć, żeby z tobą być. Na przykład cię wyręczać. Taka niepartnerska relacja, zakładanie, że jestem na innej pozycji niż druga osoba.
Brak dojrzałości lub niska samoocena czasami jest predyktorem nieadekwatnego pomagania. Trudno budować zdrowe relacje, jeśli się nie ustawia w roli partnera.
Jakie konsekwencje przynosi niezdrowe pomaganie osobom dającym?
Stoją w miejscu, nie rozwijają się i niszczą relacje. Nie zawsze komunikat, że robimy źle, do nas dociera. Tak jak w przypadku wspomnianej kobiety. Skończyło się manifestem na Facebooku, hasłem „Nie warto pomagać”. Trudne informacje zwrotne czasami kiełkują po latach. Ta osoba może z biegiem czasu objąć refleksją swoje zachowanie, dojrzeć i przeprosić za nietakt.
Czy są takie sytuacje, w których niezdrowe pomaganie może być uzasadnione?
Są sytuacje, kiedy podejmuje się kroki prawne, żeby pomóc komuś na siłę, np. przy okazji leczenia uzależnień. To bardzo trudny dla mnie wyjątek etyczny, kiedy komisja decyduje o czyimś przymusowym leczeniu. W trosce o jego życie i zdrowie, pozbawia się wolności wyboru. To jest pomaganie na siłę, ale nie jest ono niezdrowe! Jest zdrowe, rozsądkowe i jesteśmy zobligowani ustawą o ochronie życia i zdrowia, żeby tak postępować, żeby drugiemu człowiekowi pomóc dalej żyć i rozwijać się.
Ale w innych sytuacjach, nie widzę usprawiedliwienia, oprócz tego, że jesteśmy ludźmi i mamy prawo do popełnienia błędów.
Marta Boczkowska – specjalistka psychologii klinicznej chorób somatycznych (006/2022.2/139) naukowczyni i dydaktyczka Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Współpracownica i badaczka jakościowa wsparcia społecznego w grancie NCN Instytutu Psychologii PAN. Psycholożka kliniczna w szpitalu WWCOiT im. M. Kopernika w Łodzi. Absolwentka psychologii na Uniwersytecie Łódzkim. Certyfikowana interwentka kryzysowa, mediatorka.
Zobacz także
„Pomaganie nie wymaga od nas 100 proc. zaangażowania i nawet drobne, ale regularnie wsparcie może robić wielką różnicę” – o mądrej dobroczynności mówi Anna Kamińska, psycholożka społeczna
„Potrzeba cierpliwości i czasu, bo pomaganie 'na siłę’ to przecież forma przemocy” – mówi asystentka zdrowienia Anna Olearczuk
„Chciałbym, żebyśmy nauczyli się udzielać sobie wsparcia. Byśmy byli nastawieni na słuchanie, a nie tylko słyszenie” – mówi Daniel Dziewit, autor książki o osobach dotkniętych samobójstwem
Polecamy
Michalina: „Czasem fantazjowałam o tym, że rozumiem matematykę. Ale częściej rano wymiotowałam ze strachu”. Czym jest HMA?
Jakub Ćwiek, pisarz z Głuchołaz, przeznaczy pieniądze ze sprzedaży swojej książki na powodzian. „To był odruch”
Dzieci próbowały przeprawić się przez wezbraną rzekę. Utknęły na drzewie. Strażacy apelują: ”Nie ryzykujcie!”
„To, co mnie w 1997 roku zdumiało, to nieprawdopodobna wręcz solidarność ludzi. Wrocław pokazał całej Polsce, że fali powodziowej można się przeciwstawić”
się ten artykuł?