Przejdź do treści

Pracowała w szpitalu w koszmarnych warunkach. Wszystko opisała na blogu. Dziś jest najsłynniejszą pielęgniarką w Polsce

grafika: Siostra Bożenna
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Od kiedy założyłam Bożennę, lepiej znosiłam swoją pracę. Może dlatego, że chodziłam do niej w podwójnej roli – pielęgniarki i obserwatorki. Z każdego dyżuru wyciągałam jakąś „wisienkę”, którą później sarkastycznie opisywałam na blogu. Bardzo szybko zaczęłam dostawać wiadomości o treści: „U mnie też tak jest!”, „Ja też słyszę to w pracy!”. To było krzepiące. Okazało się, że nie tylko ja pracuję w tak koszmarnych warunkach i nie tylko ja borykam się z wypaleniem zawodowym – mówi autorka bloga Siostra Bożenna, która pragnie pozostać anonimowa.

 

Marianna Fijewska: Siostra Bożenna to fenomenalny blog, który w satyryczny sposób oswaja ludzi z pracą pielęgniarek. Jest edukacyjny i zabawny jednocześnie. Zastanawiam się, jak narodziła się Siostra Bożenna.

Siostra Bożenna: Miałam poważny kryzys zawodowy. Pracowałam na internie (oddział internistyczny – przyp. red.), gdzie byłam świadkiem wielu patologii, dopadło mnie wypalenie zawodowe. Moja przyjaciółka, która profesjonalnie zajmuje się social mediami, widząc, w jakim jestem stanie, powiedziała: „Rzuć to w cholerę! Ja ci załatwię pracę w internecie!”. Ale że nie miałam żadnego doświadczenia, zaproponowała, żebym założyła bloga podróżniczego albo kulinarnego i przekonała się, czy ta branża może być dla mnie. I tu pojawił się kolejny problem, bo gotować nie umiem, a dodatku żaden ze mnie obieżyświat. Usiadałam więc pewnego razu z tą znajomą, a ona mówi: „Ale znasz się na pielęgniarstwie!”, a ja odpowiadam, że na ten temat tym bardziej nic mądrego nie mam do powiedzenia. Na szczęście przyjaciółka nie odpuszczała. Powiedziała, żebym na żarty, w satyryczny sposób, spróbowała opisać te najgorsze rzeczy, które słyszę w pracy od wypalonych pielęgniarek. Na przykład, że najlepszy pacjent to ten nieprzytomny, bo chociaż siedzi cicho i nie robi kłopotów. Tak narodziła się ironiczna Siostra Bożenna.

Siostra Bożenna – choć ironiczna – zdołała chyba uleczyć pani wypalenie zawodowe?

Owszem. Od kiedy założyłam Bożennę, lepiej znosiłam swoją pracę. Może dlatego, że chodziłam do niej w podwójnej roli – pielęgniarki i obserwatorki. Z każdego dyżuru wyciągałam jakąś „wisienkę”, którą później sarkastycznie opisywałam na blogu. Bardzo szybko zaczęłam dostawać wiadomości o treści: „U mnie też tak jest!”, „Ja też słyszę to w pracy!”. To było krzepiące. Okazało się, że nie tylko ja pracuję w tak koszmarnych warunkach i nie tylko ja borykam się z wypaleniem zawodowym.

Koszmarnych warunkach – co to znaczy?

Moją oddziałową była kobieta, za którą ciągnęły się już dwie sprawy sądowe. Oczywiście obie dotyczyły mobbingu. Ale dyrektor szpitala był jej dobrym kolegą, który wyciszał każdą aferę. Ta kobieta uwzięła się na mnie – kazała mi pracować na sali, na której leżało dziewięciu pacjentów w stanie ciężkim. Samej! Zabroniła też pozostałym dziewczynom, żeby mi pomagały w karmieniu i podawaniu leków.

Ale jak to? W jaki sposób mogła tego zabronić?

Po prostu na zebraniach zespołu wskazywała na mnie, mówiąc: „Na sali jesteś i masz być sama – dziewczyny mają inne zadania i niech do ciebie nie przychodzą”.

Byłam przerażona, bardzo niepewna, nie znałam swoich praw, nie umiałam o siebie zawalczyć. Wszystkie bałyśmy się oddziałowej, bo jak tylko coś szło nie po jej myśli, robiła nam na złość – ustawiała grafik najgorzej jak się dało. Gdy prosiłaś o dany dzień wolny, było niemal pewne, że wpisze cię wtedy na dyżur. Do tego dyżury nocne i święta… Pewnego dnia, gdy chciałam zaplanować wakacje, oddziałowa powiedziała, że nie należą mi się już dni urlopowe. „Ale jak to? Przecież nie wykorzystałam jeszcze urlopu”, zapytałam zdziwiona, a ona, że mi się nie należy i koniec. Wtedy poszłam do kadr z pytaniem, czy mam jeszcze dni wolne do wykorzystania. Oczywiście, że miałam!

I co? Oddziałowa przyznała się do błędu?

Bynajmniej! Na najbliższym spotkaniu zespołu wykrzyczała: „Od dziś nie ma żadnego chodzenia do kadr! Nie pozwalam! Bo mam później przez to same problemy”. „Ojej”, pomyślałam. „Ale nabroiłam…”. Dziś trzasnęłabym drzwiami i wyszła, a później zrobiła aferę w kadrach i u dyrektora szpitala. Ale człowiek był młodszy, niepewny. Prowadzenie Siostry Bożenny dodało mi pewności siebie, pokazało, że mogę realizować się na różnych obszarach, nauczyło trochę dystansu i tak po pół roku zdecydowałam, że odejdę.

Zanim porozmawiamy o pani nowej pracy, chciałam zapytać, jak ocenia pani reakcje internautów na wyznanie dotyczące mobbingu? Bo przecież niedawno częściowo opisała pani te trudne przeżycia na Siostrze Bożennie.

Opisałam i niemal od razu skrzynka odbiorcza Bożenny rozgrzała się do czerwoności! Coś strasznego… Masowo pisały do mnie pielęgniarki, opisując niemal identyczne doświadczenia – wredna pielęgniarka oddziałowa terroryzuje zespół, upokarza, mąci w grafiku… Wiele kobiet zapłaciło za tę napiętą sytuację w pracy wizytami u psychiatry i lekami uspokajającymi. Byłam naprawdę zdumiona skalą tego zjawiska.

A ja nie jestem zdumiona. Trzy lata temu napisałam książkę „Tajemnice pielęgniarek. Prawda i uprzedzenia”. Pisząc reportaż, rozmawiałam z 58 pielęgniarkami. Ani jedna z nich – ani jedna! – nie była wolna od doświadczeń związanych z jakąś formą mobbingu w pracy.

Jak pani myśli, dlaczego tak jest?

Mój kryzys zawodowy spotęgowała pretensja do samej siebie, że podchodzę olewczo do pacjentów. Wtedy poważnie zachorowała moja mama. Trafiła do szpitala pod opiekę innych pielęgniarek, a ja pomyślałam: „Żeby tylko one zajmowały się nią lepiej, niż ja zajmuję się niektórymi pacjentami”. To mnie uderzyło

Ja mam swoją teorię, że im bardziej stresujący zawód, tym łatwiej o nadużycia. Człowiek musi dawać upust emocjom, a skoro nie ma pomocy psychologicznej, wyżywa się na współpracownikach. Dlatego w służbach mundurowych sytuacja wcale nie wygląda lepiej.

Może ma pani rację. Aktualnie pracuję w Przychodni POZ (Podstawowej Opieki Zdrowotnej – przyp. red.). Nikt nam nie umiera, nie ma sytuacji granicznych i atmosfera jest wspaniała. Szanujemy się, dbamy o pacjenta, a pacjent to czuje i odwdzięcza się miłym słowem.

Czyli dzięki Bożennie „przeprosiła się” pani z pielęgniarstwem?

Nie chcę zabrzmieć patetycznie, ale rola pielęgniarki w opiece nad pacjentem jest naprawdę bardzo duża. Możemy robić znacznie więcej, niż zmieniać przysłowiowe pampersy. Możemy szczepić, wypisywać recepty na określone lekarstwa i udzielać teleporad. Trzeba tylko chcieć się kształcić i znać swoje prawa. Mam nadzieję, że niedługo zerwiemy z mitem służalczej pielęgniarki, która parzy lekarzowi kawę. Młodzi ludzie wybierający pielęgniarstwo chcą być specjalistami w swojej dziecinie i to daje nadzieję na zmianę postrzegania tego zawodu i na zmianę w samym zawodzie.

A co z kwestią mobbingu? Tu też widzi pani nadzieję na zmianę?

Uważam, że mobbing pojawia się zwykle wtedy, gdy człowiek nie zna swoich praw. Niestety wiele pielęgniarek zupełnie nie wie, czy przełożeni mogą traktować je tak, jak traktują. Nie znają Kodeksu pracy. Niby na studiach pielęgniarskich jest prawo, ale nikt nie przykłada do tego większej wagi, tymczasem powinien być to jeden z kluczowych przedmiotów. Czy wie pani, że na konto Siostry Bożenny nieustannie przychodzą wiadomości w rodzaju: „Cześć, mam takie i takie wykształcenie – czy mogę zakładać wkłucie szyjne?”. A co się działo, gdy wprowadzono nową kwotę minimalnego wynagrodzenia! Dziewczyny pisały: „Mam specjalizację/mam licencjat i magistra/ ile powinnam zarabiać?”. Zamiast sprawdzić na stronie Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych, gdzie wszystko było stosownie rozpisane, pytały o zdanie fikcyjną postać na Facebooku. Dlatego uważam, że tak ważne jest szerzenie świadomości dotyczącej praw i obowiązków pielęgniarek.

Masowo pisały do mnie pielęgniarki, opisując niemal identyczne doświadczenia – wredna pielęgniarka oddziałowa terroryzuje zespół, upokarza, mąci w grafiku... Wiele kobiet zapłaciło za tę napiętą sytuację w pracy wizytami u psychiatry i lekami uspokajającymi

Być może właśnie czytają nas pielęgniarki, które – podobnie jak wcześniej pani — przeżywają kryzys zawodowy, są wypalone i przygnębione. Czy jest coś, co chciałaby im pani powiedzieć?

Moja jedyna rada brzmi: zajmuj się pacjentem jak własnym ojcem, matką, babcią, dziadkiem… a nie jak „Kowalskim”. Mój kryzys zawodowy spotęgowała pretensja do samej siebie, że podchodzę olewczo do pacjentów. Było nas na oddziale zdecydowanie za mało, więc czasem nie wyrabiałyśmy się, żeby dać pacjentowi lek czy zmierzyć ciśnienie. Czasem też zapominałyśmy zamówić danego antybiotyku na czas, więc pomijałyśmy dawkę… i wtedy poważnie zachorowała moja mama. Trafiła do szpitala pod opiekę innych pielęgniarek, a ja pomyślałam: „Żeby tylko one zajmowały się nią lepiej, niż ja zajmuję się niektórymi pacjentami”. To mnie uderzyło. Natychmiast zmieniłam podejście do swojej pracy. Oczywiście moje wcześniejsze podejście nie wynikało ze złej woli, tylko z koszmarnych warunków pracy. Dlatego tak ważna jest świadomość swoich praw i niezgadzanie się na takie warunki! Pamiętajmy, że każda pielęgniarka, walcząc o siebie, walczy też o inne pielęgniarki i o lepszą opiekę dla pacjentów.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?