Oleg Nowak, „Lekarz na kółkach”: Nie myślę o sobie jako o osobie niepełnosprawnej. Po prostu pracuję. Ciało nie może mnie ograniczać
– Wypadek to niekoniecznie jest koniec świata. Każdy człowiek ma jakieś problemy i niektóre są niewidoczne – mój po prostu widać na pierwszy rzut oka – przekonuje Oleg Nowak, radiolog z Warszawy, pierwszy i obecnie jedyny absolwent kierunku lekarskiego WUM poruszający się na wózku.
Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Czy kiedykolwiek w swoim życiu spotkał pan innego lekarza poruszającego się na wózku?
Taka sytuacja zdarzyła się raz. Było to kilka lat temu, na Śląsku. Na kursie z podstaw ultrasonografii spotkałem panią doktor, która – tak jak ja – jeździła na wózku. Różnica między nami była taka, że ona uległa wypadkowi w czasie studiów, a nie przed ich rozpoczęciem, jak to było w moim przypadku.
Był pan zaskoczony?
Tak, choć w europejskim kraju taki widok nie powinien dziwić. Nigdy wcześniej jednak nie doświadczyłem podobnego spotkania. W Polsce osoby z niepełnosprawnościami rzadko wykonują zawód lekarza. Prawdopodobnie jestem jedyną osobą w tym kraju, która rozpoczęła studia medyczne, jeżdżąc na wózku. Natomiast w sieci można znaleźć informacje o specjalistach zza granicy, którzy robią niesamowite rzeczy, mimo swoich niepełnosprawności. Doskonałym przykładem jest doktor Ted Rummel, chirurg z Missouri, który nadal operuje, mimo tego że jest sparaliżowany od pasa w dół. Po sali operacyjnej porusza się na specjalnie zaprojektowanym pionizatorze.
Pan również miał być chirurgiem, podobnie jak pański tata i brak. Zmiana planów, wymuszona pana stanem, była dużym rozczarowaniem?
Zastanawiałem się, która specjalizacja będzie najbardziej odpowiednia w mojej sytuacji, najmniej obciążająca fizycznie, a jednocześnie ciekawa i rozwijająca. Wahałem się między radiologią a patomorfologią, ostatecznie wybór padł na tę pierwszą. Praca radiologa odbywa się głównie przy komputerze, a jednocześnie pozwala mi spełniać się w roli lekarza. Pasjonuje mnie badanie układu mięśniowo-szkieletowego oraz naczyń żylnych. Coraz więcej osób ma problemy z żylakami i z zakrzepicą. Radiologia jest pasjonująca. Nie wyobrażałem sobie, że będę robił dopplery, a m.in. tym się zajmuję. Oczywiście wymagało to pewnych przystosowań środowiska, w którym funkcjonuję.
”W Polsce osoby z niepełnosprawnościami rzadko wykonują zawód lekarza. (....) Natomiast w sieci można znaleźć informacje o specjalistach zza granicy, którzy robią niesamowite rzeczy, mimo swoich niepełnosprawności. Doskonałym przykładem jest doktor Ted Rummel, chirurg z Missouri, który nadal operuje, mimo tego że jest sparaliżowany od pasa w dół”
Jakich konkretnie?
Ostatnio w Doppler Instytut – Warszawskim Instytucie Naczyniowym zamontowano podest, dzięki któremu mogę wykonywać dopplerowskie badanie układu żylnego. Kiedy badałem pacjentów w standardowy sposób, musiałem przyjmować pozycje obciążające mój kręgosłup. Profesor Łukasz Paluch wyszedł z inicjatywą, aby w moim gabinecie zamontować specjalny podest, na który pacjent będzie mógł wejść, a ja będę mógł swobodnie wykonać badanie. Wystarczyło zastosować proste rozwiązanie architektoniczne, oczywiście bezpieczne i dla mnie, jak i dla pacjentów. Tym sposobem, dzięki dobrej woli profesora i współpracy z inżynierami, powstało urządzenie, za sprawą którego mogę pracować jeszcze efektywniej.
Jakie inne ułatwienia mogłyby panu pomóc w codziennej pracy?
Z mojego punktu widzenia bardzo ważna jest powierzchnia gabinetu, abym mógł się swobodnie poruszać. Kiedy zaczynałem pracę w Szpitalu Klinicznym im. prof. Adama Grucy w Otwocku, wspólnie z władzami placówki wybraliśmy dogodne dla mnie miejsce, w którym przyjmuję pacjentów. Najczęściej nie trzeba podejmować specjalnych działań ani wnosić dużego nakładu pracy, aby wprowadzić ułatwienia. Wystarczy wszystko dokładnie przemyśleć. Najważniejsza jest logistyka i dobry plan. Muszę przeanalizować każdy szczegół, jak lokalizacja toalety albo odległość wejścia do szpitala od miejsca parkingowego. Ważne jest dla mnie też, aby miejsce na moje rzeczy było na niższych półkach. Na szczęście personel podchodzi do potrzeb z życzliwością.
Co sprawia panu największą trudność w pracy?
Na pewno trudniej mi się robi USG, ponieważ to badanie wymaga wysiłku nawet od zdrowych lekarzy. Trzeba uciskać pacjenta, czasem pomóc mu się obrócić. Ja mam swoją ustaloną pozycję i nie mogę jej zmienić. Problemem bywa zaplecze socjalne, zwłaszcza w starszych szpitalach, gdzie infrastruktura utrudnia codzienne poruszanie się na wózku.
Z dostępnością do wind wciąż jest problem?
W każdym szpitalu one są, ale na przykład w szpitalu ortopedycznym w Otwocku tylko jedną windą mogę dojechać do miejsca, w którym pracuję. Często winda jest zajęta przez innych pacjentów i muszę długo czekać, aż zwolni się miejsce. W bardziej nowoczesnych placówkach, jak w Szpitalu Pediatrycznym na Banacha, wind jest dziewięć i każda z nich dojeżdża do innego skrzydła placówki.
Może pan opowiedzieć, jak doszło do tego, że dziś porusza się pan na wózku?
Tuż przed moimi osiemnastymi urodzinami uległem wypadkowi w górach, na snowboardzie. Razem z rodziną i przyjaciółmi pojechaliśmy do Austrii. Pewnego dnia doszło do nieszczęścia, choć nie pamiętam dokładnie, co się wydarzyło. Z opowieści uczestników tego zdarzenia wynika, że spadłem z uskoku, z wysokości metra. Jechałem z normalną prędkością, nigdy nie szarżowałem. Miejsce nie było oznaczone jako niebezpieczne. Obudziłem się w szpitalu, bez czucia w nogach.
Kiedy usłyszał pan diagnozę?
Tak naprawdę nigdy jej nie usłyszałem. Nikt mi nie powiedział wprost, że nie będę chodził. Na początku walczyłem o pełny powrót do zdrowia, ale rehabilitacja nie przynosiła zamierzonych efektów. Wizję poruszania się na wózku przyswajałem z czasem.
Mimo wypadku postanowił pan nie zmieniać planów i pójść na medycynę. Kto pana w tej decyzji szczególnie utwierdzał?
Studia medyczne to tradycja w mojej rodzinie. Jako nastolatek myślałem o weterynarii, ale już w liceum zdecydowałem się na kierunek lekarski. Po wypadku wielką rolę odegrali moi rodzice i brat. Zachęcali, abym nie rezygnował ze swoich planów. Mówili: nie masz nic do stracenia, najwyżej się nie uda. To, że pochodzę z rodziny lekarskiej, ułatwiło mi dostęp do specjalistów, którzy utwierdzali mnie w przekonaniu, że wózek nie będzie mi przeszkadzał w wykonywaniu zawodu.
Nie obawiał się pan trudności, które będzie musiał pan pokonać?
Obawy miałem przez całe studia na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Przerażała mnie infrastruktura nieprzyjazna osobom niepełnosprawnym. Martwiłem się, jak zareagują koledzy z grupy i inni studenci. Bałem się podejścia wykładowców i innych lekarzy. Nieco martwiła mnie również przeprowadzka z rodzinnej Częstochowy do Warszawy. Ale przeniosłem się i rozpocząłem nowe życie.
O ile nie było problemu z dotarciem na uczelnię, ponieważ sam prowadzę samochód, to wyzwanie stanowiło dostanie się na wykłady. Mimo pomocy ze strony uczelni, nie skończyłbym studiów, gdyby nie moi przyjaciele. Większość zajęć odbywa się w salkach, do których nie prowadzi żadna winda. Budynki są wysokie, ze stromymi schodami. Moi przyjaciele pomagali mi w pokonywaniu schodów – zazwyczaj dwóch, a czasem nawet czterech kolegów wnosiło mój wózek na piętra.
To koledzy z grupy wcielili się w rolę asystentów, którzy pomagali panu na uczelni?
Po pierwszym roku studiów zadzwoniła do mnie pani profesor Barbara Górnicka z informacją, że wygospodarowała w budżecie kwotę na wsparcie dla moich asystentów. Stwierdziliśmy zgodnie, że i tak moi koledzy z grupy pełnią taką rolę. Od drugiego roku otrzymywali za to niewielkie wynagrodzenie, choć wiem, że i bez tego byliby dla mnie wsparciem. Pani profesor od początku mocno walczyła o to, żebym na uczelni czuł się komfortowo. A że była kierowniczką zakładu patomorfologii, zachęcała mnie do wybrania tej specjalności. Choć byłem już zdecydowany na radiologię, słowa pani profesor zadziałały na mnie motywująco. Dostałem przysłowiowego „kopniaka”. Dziś także otrzymuję ciekawe propozycje współpracy. Ostatnio od znanego kardiologa, profesora Filipiaka. Takie sytuacje to dla mnie zaszczyt.
”Chcę pokazać innym osobom z niepełnosprawnościami, że dzięki uporowi i determinacji można w życiu przełamać bariery i osiągnąć swój cel. Jeszcze na studiach, które były ciężkie, wielokrotnie słyszałem od moich przyjaciół, że jestem dla nich motywacją do dalszych działań, bo zdają sobie sprawę z tego, że mnie jest o wiele trudniej”
Mimo wypadku nie zrezygnował pan również z uprawiania sportu.
Mój przyjaciel ze studiów – Ksawery – zachęcił mnie do trenowania crossfitu. Kiedy okazało się, że dobrze mi idzie, zorganizowaliśmy pierwsze w Europie zawody dla osób niepełnosprawnych. Jednak z czasem stwierdziłem, że crossfit już spełnił swoją rolę i nie powinienem narażać się na kontuzję, dlatego jest go w moim życiu coraz mniej, za to zacząłem pływać. Woda mocno mnie odpręża, świetnie działa na mój organizm i co najważniejsze ciężko tam o jakąś kontuzję.
Od kilku tygodni prowadzi pan profil na Instagramie „Lekarz na kółkach”. Z jaką intencją powstał?
Praca, crossfit, pływanie – to wszystko robię to dla siebie. Natomiast profil instagramowy założyłem z myślą, że mam pewien dług do spłacenia. Chcę pokazać innym osobom z niepełnosprawnościami, że dzięki uporowi i determinacji, można w życiu przełamać bariery i osiągnąć swój cel. Jeszcze na studiach, które były ciężkie, wielokrotnie słyszałem od moich przyjaciół, że jestem dla nich motywacją do dalszych działań, bo zdają sobie sprawę z tego, że mnie jest o wiele trudniej. I taka jest misja tego profilu – żeby pokazać, że się da, choć nie jest to najłatwiejsze. Chciałbym również przekazać, że wypadek to niekoniecznie jest koniec świata. Każdy człowiek ma jakieś problemy i niektóre są niewidoczne – mój po prostu widać na pierwszy rzut oka.
Czuje pan czasem zdziwienie lub zakłopotanie pacjentów, którzy zwyczajnie nie wiedzą, jak się zachować na widok lekarza na wózku (jak sam pan powiedział – w Polsce wciąż rzadko spotykany)?
Nigdy nie miałem żadnej rozmowy z pacjentem na temat tego, że jestem niepełnosprawny. Jeśli już pojawiają się reakcje, to są one zawsze pozytywne. Ostatnio bardzo zmotywowałem swoich pacjentów, którzy mają syna po wypadku. Mój przykład ich bardzo zaskoczył i dał nadzieję. Natomiast jeszcze na studiach, kiedy jechałem na zajęcia kliniczne, pracownik obsługi technicznej skomentował obecność lekarza na wózku. Zapewne nie miał na myśli nic złego, był wyraźnie zaskoczony. Odpowiedziałem, że pracuję głową, a nie nogami.
Doświadczenia po wypadku sprawiają, że jako lekarz lepiej rozumie pan pacjentów?
Mam trochę inne spojrzenie, więcej wrażliwości dla pacjentów. Wiem, że jeśli ktoś spędza w szpitalu czwarty tydzień, może mieć wszystkiego dość. Staram się myśleć o zdrowiu nie tylko pod kątem fizycznym, ale też psychicznym. Do pacjentów podchodzić jak do człowieka, nie jak do kolejnego przypadku. Chcę być dobrym lekarzem. Nie myślę o sobie jako o osobie niepełnosprawnej. Po prostu pracuję. Ciało nie może mnie ograniczać. Myślę o stażu zagranicznym, aby nabyć doświadczenie i zobaczyć na własne oczy, jak pracują lekarze za granicą. Oczywiście taki wyjazd w mojej sytuacji będzie wymagał więcej siły i czasu, ale jest możliwy.
Co jeszcze sprawia panu frajdę w życiu, poza pracą i sportem?
Gry planszowe, ostatnio odkryłem dwie bardzo ciekawe: „Na skrzydłach” oraz „Cywilizacja: poprzez wieki”. Wkręciłem się również w temat kawy. Kupiłem ekspres i młynek, mierzę proporcję i czas, aby wyszło jak najlepiej.
Planszówki i kawa – w obu przypadkach niezbędne jest towarzystwo. Nie lubi pan życia solo?
Te wszystkie zajęcia to preteksty, aby się spotkać. Jestem człowiekiem bardzo towarzyskim. Jest takie przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. U mnie tę prawdę życie zweryfikowało na plus. Dużo rzeczy mi się nie udało, ale akurat jeśli chodzi o ludzi, to nie mam na co narzekać.
Ostatnio w serialu „Na dobre i na złe” pojawiła się lekarka na wózku. Widział pan?
To taki standard zagraniczny. Nie wiem, czy ktokolwiek z produkcji serialu widział lekarza na wózku, ale uważam, że to świetny pomysł. Takie działania mają sens, pokazują, że wszystko jest możliwe. Tak jak i mój profil „Lekarz na kółkach”.
Zobacz także
„Chciałam mieć dziecko, póki jeszcze jestem w pełni samodzielną osobą” – mówi 33-latka. Stwardnienie rozsiane nie jest przeciwwskazaniem do zajścia w ciążę
„Dla niepełnosprawnych seks jest dokładnie tak samo ważny jak dla pełnosprawnych” – mówi Monika Rozmysłowicz, trener psycho-fizjo-seksualny
„Nie mamy dodatkowych osób do pomocy, a sama nie będę pani wkładać na fotel”. Co słyszy kobieta z niepełnosprawnością u ginekologa?
Polecamy
Polki do specjalistów czekają coraz dłużej. „Prawo pacjenta to nie prawo do bycia w kolejce” – grzmią eksperci
Koniec z nadużyciami w służbie zdrowia? Naczelna Izba Lekarska twierdzi, że znalazła rozwiązanie
„Spróbujmy w ratowniku zobaczyć człowieka” – mówi Justyna Dżbik-Kluge, współautorka książki „Ratownik. Nie jestem bogiem”
„Chirurgów zabraknie” – alarmuje dr Paweł Czekalski, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi
się ten artykuł?