Przejdź do treści

„Gdy mamy społeczeństwo o tak wyraźnie zaznaczających się nierównościach, naturalne jest to, że ludzie zaczynają się wkurzać” – twierdzi dr Mikołaj Ratajczak

kobieta w maseczce w czasie pandemii
"Gdy mamy społeczeństwo o tak wyraźnie zaznaczających się nierównościach, naturalne jest to, że ludzie zaczynają się wkurzać" - twierdzi dr Mikołaj Ratajczak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Miejsce na spór wciąż jest i powinniśmy się kłócić między sobą. Ale solidarność oznacza, że jestem świadomy tego, że  innym jest teraz coraz trudnej, dlatego robię wszystko, żeby się nie obnosić z tym, że mi jest łatwo. A jeśli mogę, to powinienem jeszcze dążyć do zniesienia tego przywileju – uważa dr Mikołaj Ratajczak z Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk.

 

Ela Kowalska: Od ponad roku funkcjonujemy w nowej rzeczywistości. Czego przez ten czas dowiedzieliśmy się o sobie? 

Dr Mikołaj Ratajczak, Instytut Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk: Ten pandemiczny kryzys pokazał, że zostaliśmy sami w różnych aspektach naszego życia. Nie dość, że wszyscy mniej lub bardziej cierpimy na brak kontaktów międzyludzkich, życie zawodowe wielu z nas przeniosło się do domów, to dodatkowo zawiodły nas instytucje, które powinny nas chronić. Widzimy kryzys publicznych i państwowych instytucji oraz słabość instytucji społecznych, związków zawodowych, różnych innych form organizacji pracowników i pracownic. Przykładem może być służba zdrowia, która funkcjonuje tylko dzięki olbrzymiemu wysiłkowi słabo opłacanych lekarzy i lekarek, pielęgniarzy i pielęgniarek oraz ratowników i ratowniczek.

Pandemia pokazała, że wszelkie myślenie, iż “sami damy radę”, jest mrzonką. Po transformacji wiele razy mogliśmy się przekonać, że instytucje państwowe bardzo łatwo potrafią zostawić ludzi z ich problemami, a czasami wręcz przeszkadzać w rozwiązywaniu tych problemów. Sami jednak nie damy rady. Potrzebujemy dobrze działających i sprawnie zorganizowanych instytucji, które będą nas chronić i pomagać w różnych aspektach naszego życia.

Czy w tym pandemicznym kryzysie nie powinniśmy się bardziej solidaryzować? Odłożyć na bok spory polityczne polityczne, protesty, konflikty i skupić się na tym, co istotne, czyli dążeniu do zakończenia pandemii?

Solidarność nie musi oznaczać braku podziałów. Oczywiście jeśli chodzi o politykę – to politycy zawsze dzielili i będą dzielić, ale nie do końca uważam, żeby to było z konieczności złe. Politycy i polityczki podejmują decyzje, które uważają za słuszne. Natomiast jeśli te decyzje nie wpisują się w narrację innych partii bądź naruszają fundamentalne prawa, to zadaniem polityków i polityczek, którzy się z tym nie zgadzają, jest wprowadzanie podziału i konfliktu.

Najbardziej charakterystycznym przykładem może być kwestia aborcji. W tym trudnym czasie tak istotne kwestie społeczne, dotyczące podstawowych praw człowieka, nie powinny być ruszane. Skoro jednak zostały, to wprowadzony został polityczny podział, więc pojawienie się protestów było jak najbardziej na miejscu. Konflikty polityczne nie muszą oznaczać braku solidarności. Solidarność może przejawiać się tym, że będziemy protestować i walczyć o swoje, robić to w sposób bezkompromisowy, jednocześnie minimalizując w trakcie takich konfliktów i walk zagrożenie dla innych osób.

Możemy bardzo dużo oczekiwać od elit kulturowych, które mają władzę i wpływ, polegające na tym, że ci ludzie są rozpoznawalni. Mamy prawo wymagać, aby zachowywali i wypowiadali się w sposób, który wpłynie na budowanie solidarności

Ostatnie miesiące obnażyły również mocne podziały w naszym społeczeństwie pod kątem ekonomicznym. Ci, których na to stać, funkcjonują w tej pandemicznej rzeczywistości relatywnie normalnie. Mamy prawo oceniać i krytykować ich za to, że w tych trudnych czasach jest im łatwiej? 

W pandemii widzimy powiększanie się różnego rodzaju nierówności, wynikających m.in. z dostępu do pracy, edukacji czy służby zdrowia. To właśnie jeden z efektów kryzysu instytucji, które powinny amortyzować i zmniejszać poziom tych nierówności. Obecnie nie do końca wiemy, jak wygląda nasz kraj i nasze społeczeństwo. Trudno sobie też wyobrazić, jak sytuacja będzie prezentować się po zakończeniu pandemii. Nie jest pewne, czy będziemy wtedy mogli z powrotem wrócić do dobrych miejsc pracy, korzystać z pomocy sprawnie działających instytucji. Być może wpadniemy w taki kryzys gospodarczy, że nierówności będą się pogłębiać.

Wracając jednak do pani pytania – w momencie, kiedy mamy społeczeństwo o tak wyraźnie zaznaczających się nierównościach, naturalne jest to, że ludzie zaczynają się wkurzać. Powiedziałbym nawet, że to racjonalny odruch, ponieważ wymaga się od nich olbrzymich poświeceń w dobie pandemii. Te poświęcenia, które są w bardzo wielu aspektach sensowne, służą innym ludziom, dobru wspólnemu. Ale ci którzy, w dobie pandemii mają się naprawdę dobrze, są w dużym stopniu zwolnieni z tych ograniczeń i poświęceń. Mogą bez problemu np. wyjechać na wakacje tak daleko, żeby nie mieć kontaktu z nikim, i bardzo swobodnie dysponować swoim czasem. Albo mają priorytetowy dostęp do szczepionek. Te osoby często nie rozumieją swojego uprzywilejowania i nie rozumieją, że teraz są potrzebne gesty radykalnej solidarności. Takie gesty nie muszą jednak oznaczać myślenia w ten sam sposób i zgadzania się ze wszystkimi. Miejsce na spór wciąż jest i powinniśmy się kłócić między sobą. Ale solidarność oznacza, że jestem świadomy tego, że  innym jest teraz coraz trudnej, dlatego robię wszystko, żeby się nie obnosić z tym, że mi jest łatwo. A jeśli mogę, to powinienem jeszcze dążyć do zniesienia tego przywileju.

A czy mamy prawo wymagać od elit, tych osób bardziej uprzywilejowanych, aby były wzorem dla reszty społeczeństwa? 

Wszystko zależy od tego, o jakich elitach mówimy i jak je definiujemy. Często mamy wyobrażenie elity jako kogoś, kto jest bardzo mądry, wykształcony i wie lepiej. To nie jest dobre określenie elit. W prostym rozumieniu socjologicznym elity to są te jednostki w społeczeństwie, które zgromadziły bardzo dużo władzy, wpływu lub pieniędzy. Dlatego możemy, zwłaszcza w kryzysie, domagać się od elit korzystania z tej władzy i wpływu na rzecz innych. Przykładowo – w dobie pandemii możemy żądać od elit kościelnych innego zorganizowania obrządku religijnego. Od polityków powinniśmy wymagać nie budowania sztucznej jedności narodowej, ale sprawnego i zgodnego z prawem zarządzania kryzysem. Z kolei od elit intelektualnych możemy domagać się tego, aby wypowiadając się o pandemii, korzystały z aktualnej i sprawdzonej wiedzy naukowej, a nie mówiły, co im po prostu do głowy przyjdzie.

Możemy też bardzo dużo oczekiwać od elit kulturowych, które mają władzę i wpływ, polegające na tym, że ci ludzie są rozpoznawalni. Mamy prawo wymagać, aby zachowywali i wypowiadali się w sposób, który wpłynie na budowanie tej solidarności. Ich postawa nie musi być politycznym poparciem działalności rządu, bo rozumiem, że nie wszyscy zgadzają się z obecną władzą. Wystarczy, że wyślą w świat następujący komunikat: wirus jest niebezpieczny, trzeba odłożyć przyjemności, dbać o siebie i innych.

Nawet jeśli będziemy przestrzegać tych wszystkich zasad – to i tak wyjedziemy z tej pandemii w jakiś sposób zdruzgotani.

Zgadzam się z tym. Na początku szło nam całkiem dobrze, prawdopodobnie dlatego, że mamy w Polsce bardzo niskie zaufanie do instytucji. W momencie pojawienia się pierwszych informacji o mało znanym wirusie zamykaliśmy się więc w domach, w kręgu najbliższych. To był odruch. Dlatego izolacja poszła u nas bardzo szybko. Natomiast ta postawa na dłuższą metę, kiedy kryzys się już przedłużył i będzie się przedłużał, jest niebezpieczna dla nas samych.

Jako filozof chciałbym czytelniczkom i czytelnikom przekazać, żeby byli bardzo ostrożni w myśleniu „ja jestem jednostką, a tam jest społeczeństwo”. Stajemy się społeczeństwem rozdartym, z różnego rodzaju problemami zdrowotnymi i psychologicznymi. Należy jednak pamiętać, że te kwestie nie są niezależne od stanu instytucji państwowych i społecznych. To, czym jest społeczeństwo, tzw.” mentalność rodowa”, jest w dużym stopniu efektem tego, jak działają instytucje, na ile są dla nas zrozumiałe i czy funkcjonują w sposób życzliwy wobec nas. Pandemia pokazała, że wiele instytucji publicznych funkcjonuje nieprawidłowo i jest źle zarządzana od wielu lat. Jednocześnie uwypukliła, że instytucje funkcjonują źle, ponieważ ludzie tam zatrudnieni pracują na złych warunkach.

Okazało się również, że mamy fatalnie zorganizowany rynek pracy i prawo pracy w Polsce. Ludzie nie wiedzą, jak będzie wyglądała ochrona ich miejsca pracy, czy za chwilę nie zostaną zwolnieni. Wielu z nas boi się o swoje zatrudnienie. Gdybyśmy mieli dobre i silne związki zawodowe, ten lęk byłby trochę mniejszy. To jest przykład tego jak my, jako jednostki, współtworzymy społeczeństwo i jego instytucje.

Musimy starać się nie poddawać lękowi, próbować wychodzić do innych ludzi, nie bać się ich lęku, tylko po prostu szukać możliwości zawiązywania kolejnych relacji społecznych.  To one pozwolą nam lepiej przeciwstawić się różnym formom wyzysku czy dyskryminacji

Kiedyś się mówiło, że należy działać lokalnie, a myśleć globalnie. Uważam jednak, że powinniśmy raczej działać lokalnie, ale w wymiarze systemowym. Organizowanie się we wszelkiego rodzaju oddolne organizacje społeczne, które bronią naszych życiowych interesów, to jest ta rzecz, która jest na wyciągniecie ręki dla każdego i każdej z nas, a która ma naprawdę olbrzymie przełożenie systemowe.

Myśli pan, że będziemy mieć na to siłę? Po tych pandemicznych miesiącach jesteśmy zmęczeni i sfrustrowani tym, co dzieje się wokół nas. 

Z jednej strony nasuwa się odpowiedź, że może być z tym ciężko. Bo ten lęk o nasz byt, o jutro, po prostu nas sparaliżuje. Jako filozof polityki mogę powiedzieć, że każdy afekt ma znaczenie polityczne, bo polityka rozgrywa w przede wszystkim w sferze emocji. A lęk i strach nigdy nie są dobrym afektem politycznym. Niezależnie od tego jakie mamy poglądy, o co chcemy walczyć, jeśli będziemy się słuchać lęku, to zawsze będziemy się zgadzać na to, żeby ktoś nad nami dominował, w sposób, jakiego nie chcemy. Musimy starać się nie poddawać lękowi, próbować wychodzić do innych ludzi, nie bać się ich lęku, tylko po prostu szukać możliwości zawiązywania kolejnych relacji społecznych.  To one pozwolą nam lepiej przeciwstawić się różnym formom wyzysku czy dyskryminacji.

Z drugiej strony – masowy ruch kobiecy w Polsce nastraja mnie bardzo optymistycznie. Jak wybuchły protesty kobiece, byłem w pracy za granicą, obserwowałem je z perspektywy widza. To było niewiarygodne. Nikt by się tego nie spodziewał, że będą tak silne protesty po takim zmęczeniu pandemią. W tym przypadku wygrały inne afekty, takie jak gniew. A gniew nie jest lękiem, jest żądaniem godności. Wygrała solidarność, wygrało siostrzeństwo, wygrało też poczucie, że zabrano nam praktycznie wszystko, więc nie mamy nic do stracenia. To również doskonały przykład, który pokazuje, jak takie emocje budują ruch. On jest wewnętrznie podzielony, jest silnie upolityczniony i to jest bardzo dobre. Bo takie emocje nie budują solidarności pozornej, że wszyscy jesteśmy tacy sami, ale potrafią niemniej popchnąć do walki o wspólne interesy. Mam nadzieję, że będą one zwyciężać również w innych sferach naszego życia. Bo jeśli będziemy myśleć o sobie tylko i wyłącznie w kategoriach jednostek, to z tej pandemii wyjdziemy przegrani.

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: