Moda na „depression hair”. Psychiatra: Depresja nie jest stylizacją, a realnym cierpieniem

– Instrukcje, jakich użyć kosmetyków i sprzętów, by “w pięciu krokach wystylizować depression hair”, są absurdalne – ale może właśnie dla nas, dorosłych. Młodzi ludzi inaczej reagują na zjawiska, które pojawiają się w Internecie. Bardziej je chłoną, mniej krytycznie do nich podchodzą – mówi prof. Agata Szulc. Z psychiatrką rozmawiamy o szokującym trendzie na „depresyjne włosy”.
Alicja Cembrowska: Włosy to ważny element wyglądu – w wielu kulturach związane są nie tylko z atrakcyjnością fizyczną, ale też z rytuałami przejścia czy zmianą statusu społecznego. Co się dzieje z włosami u chorych na depresję?
Prof. dr hab. n. med. Agata Szulc: To ciekawe pytanie, przyznam, że nikt nigdy mi go nie zadał. Nie potrafię wskazać konkretnych badań naukowych dotyczących związku włosów z depresją – ta relacja wydaje się trochę nietypowa, ale chyba rozumiem, do czego zmierzamy. Z jednej strony czasami pacjenci, głównie pacjentki, rzeczywiście skarżą się na problemy z włosami. Stres i depresja wpływają na wypadanie włosów czy ich łamliwość, ale nie uznałabym włosów za kluczową kwestię w depresji.
Depresja jest chorobą skomplikowaną i wieloaspektową, więc oczywiście nie chcę sugerować, że jest to problem kluczowy, ale włosy w przypadku chorób i zaburzeń psychicznych bywają “znakiem”. Kłopot z utrzymaniem higieny, niechęć do opuszczania łóżka czy mieszkania, obezwładniający brak energii – dla niektórych chorych umycie zębów czy włosów to prawdziwe wyzwanie.
To prawda. Rzeczywiście osoby z depresją często mówią, że nie mają siły i energii, by wykonać czynności z zakresu higieny. Nieraz wejście pod prysznic, uczesanie włosów, umycie twarzy jest dla nich niewyobrażalną trudnością.
Gotowość do realizowania takich zdawałoby się, bardzo podstawowych obowiązków, często jest wskaźnikiem pogorszenia lub właśnie poprawy nastroju, gdy już rozpoczęło się leczenie. Może dlatego pytanie o włosy mnie zaskoczyło, bo ja to widzę w ten sposób, że przychodzi do mnie pacjentka i zajmujemy się zupełnie innymi sprawami niż umyte włosy. Jednak tak jak pani wspomniała, depresja to skomplikowana choroba, przebiega różnie, a objawy miewają podłoże w różnych czynnikach. Czyli na przykład możemy mieć nieumyte czy łamliwe włosy z powodów higienicznych, ale również od przewlekłego stresu, niedoborów, gorszego odżywiania się czy głodówek, ale też od niektórych leków.
”Zdrowie psychiczne – nasze, ale i bliskich nam osób – wymaga uważności i czujności. A co zagarnia uwagę współczesnego człowieka? Przede wszystkim telefony, życie wirtualne, media społecznościowe.”
W trakcie leczenia nadchodzi jednak taki moment, że osoba, która pojawia się w gabinecie, wygląda inaczej. A wizyta u fryzjera, pomysł, żeby zmienić uczesanie czy kolor to znak – o czym również wspominają pacjentki – że zaczyna być lepiej. Wygląd i w ogóle ciało są zatem jakimiś wskaźnikami.
Do relacji estetyki i choroby psychicznej zmierzam. Podczas tegorocznego Fashion Week w Mediolanie modelki prezentujące ubrania Prady zwracały uwagę specyficznym stylem uczesania – miały włosy w nieładzie, trochę napuszone, czasem sklejone lub wręcz przyklejone do głowy. Trend szybko zyskał nazwę “depression hair” i stał się viralem w mediach społecznościowych. Trafiłam na nagłówek artykułu, że to “idealna fryzura na leniwy weekend”. To już banalizacja choroby psychicznej?
Zdecydowanie tak. Nie podoba mi się ta nazwa. I nawet trudno to skomentować. Tym bardziej że pewnie, żeby uzyskać taki efekt, jaki pani opisała, trzeba się napracować. To wymaga stylizacji.

Prada – Milan Fashion Week – Womenswear Fall/Winter 2025/2026 /fot. Estrop, Getty Images
Jak najbardziej. Znalazłam listę produktów potrzebnych do wykonania takiej fryzury, ponieważ jak się okazuje, “nie wystarczy wstać z łóżka i wyjść z domu”. “Depression hair” są bowiem tylko pozornie nieidealne lub niechlujne.
Nie rozumiem, dlaczego nie możemy takiej stylizacji nazywać na przykład “lazy hair” – przecież też pasuje. I ostatecznie sprowadza się do tego, że każdy miewa taki dzień, że mycie czy układanie włosów jest ostatnią rzeczą, którą chcemy robić, więc tego nie robimy.
Bad hair day. Można użyć czapki.
Tak, określenie „depression hair” jest po prostu niewłaściwe. Natomiast nie wydaje mi się, żeby ten termin przebił się do mainstreamu – mimo że czytam różne portale, jakoś na to się nie natknęłam.
A korzysta pani z TikToka?
Nie, faktycznie, chyba jestem za stara na tę platformę.
Zgodzę się, że w polskich mediach temat raczej nie odbił się wielkim echem. Jednak na TikToku, platformie bardzo młodych użytkowników, hasztag “depression hair” osiągnął w pewnym momencie absurdalnie wysokie zasięgi. Plus jest taki, że powodem tej popularności była również, a może nawet przede wszystkim, krytyka i oburzenie.
Tylko właśnie TikTok to zafałszowana rzeczywistość, a nie życiowe odzwierciedlenie. Trendy we współczesnym świecie zmieniają się w takim tempie, że zastanawiam się nad ich znaczeniem i wartością. Coś jest dzisiaj, a jutro mija.
To prawda, jednak czy dynamiczna zmienność na pewno wyklucza się z wpływem takich treści na indywidualne wybory, poglądy czy nawet samopoczucie? Zastanawiam się nad dwukierunkowym wpływem trendu na “depresyjne włosy”. Z jednej strony ktoś może poczuć, że jego problem, bądź co bądź jednak poważny, jest banalizowany. Z drugiej strony – czy dziwna, ekscentryczna, przez wielu uznawana za mało estetyczną fryzura, nie dokłada cegiełki do stygmatyzacji chorych?
Mówimy tutaj o pomieszaniu kontekstów, o zestawieniu rzeczywistości, które nijak mają się do siebie. Na wybiegu mamy szczupłą modelkę w luksusowym, drogim ubraniu. Prada to marka związana z uprzywilejowaniem. To kontekst daleki od rzeczywistości wielu ludzi. Dlatego z tej perspektywy to plus, bo najpewniej stygmatyzacja i ewentualny szkodliwy zasięg takich działań i decyzji estetycznych dużego domu mody będą ograniczone.
A ja trafiłam na absurdalny argument w jednej z dyskusji internetowej, że taka fryzura to właśnie nie stygmatyzacja, a reprezentacja!
To już według mnie totalna bzdura, która pokazuje, że jak chcemy coś zracjonalizować, to naprawdę potrafimy wyszukać najdziwniejsze argumenty. Tylko wróćmy na ziemię. Mówimy o chorobie, która zabija. Która nie jest stylizacją, a realnym cierpieniem.
Popieram akcje i kampanie, które pokazują rzeczywiste twarze depresji. Myślę, że to dobrze, że znane osoby przyznają się do choroby, opowiadają o swoim doświadczeniu. To dawanie nadziei. Zgrabna modelka, która zrobi sobie bałagan na głowie, w taki sposób, by pasował jej do stylizacji, a następnie nazwie to “depression hair”, nie jest żadną reprezentacją chorych. Również dlatego, że osoba chorująca na depresję raczej nie będzie na bieżąco z Tik Tokiem. A jak nawet go odpali i trafi na taki materiał, to najpewniej uzna, że ktoś sobie robi z niej żarty i jeszcze bardziej się wycofa.
”W trakcie leczenia nadchodzi taki moment, że osoba, która pojawia się w gabinecie, wygląda inaczej. A wizyta u fryzjera, pomysł, żeby zmienić uczesanie czy kolor to znak – o czym również wspominają pacjentki – że zaczyna być lepiej. Wygląd i w ogóle ciało są zatem jakimiś wskaźnikami.”
Nie pomyśli, że to “moda na naturalność”?
Jaka to naturalność, skoro trzeba nad tym pracować ze dwie godziny, żeby uzyskać taki efekt? Wolałabym również, żebyśmy nie uznawali, że depresja to nasza “normalność”, jakaś aspiracja – nawet nie wiem, jak to powiedzieć, ale już nawet to pokazuje, jak niezręczne jest to połączenie kontekstów.
Widzi pani ryzyko, że młodzi ludzie będą naśladować estetykę depresji bez zrozumienia rzeczywistego ciężaru tej choroby?
To dość oczywiste ryzyko. Instrukcje, jakich użyć kosmetyków i sprzętów, by “w pięciu krokach wystylizować depression hair”, są absurdalne – ale może właśnie dla nas, dorosłych. Młodzi ludzi inaczej reagują na zjawiska, które pojawiają się w Internecie. Bardziej je chłoną, mniej krytycznie do nich podchodzą.
W tym miejscu zastanawiam się nad rolą mediów społecznościowych w edukacji pacjentów. Bardzo ciężko przebić się z wiedzą naukową przez kontrowersje, trendy i to, co się komuś wydaje. Jeśli profesor siądzie i mądrze opowie o depresji, nikt tego raczej nie obejrzy. Albo obejrzy garstka. Chodzi mi o to, że raczej nie będzie to “viral”. Próby urozmaicenia przekazu, dostosowywania treści do oczekiwań odbiorców tik toków i reelsów, natomiast na ogół kończą się szarlatańskimi uogólnieniami i spłycaniem tematu.
RozwińNie mówię oczywiście, że każdy, kto zajmuje się kwestiami zdrowia psychicznego w internecie, robi to źle. Istotny jest jednak mechanizm mediów społecznościowych – treści skandalizujące, kontrowersyjne i wywołujące silne emocje są tam wyróżniane i nam podsuwane. Bo chodzi o to, żeby namieszać i zdenerwować. I dlatego też żywotność trendów jest tak krótka.
To prawda, trendy są chwilowe. Ale depresja nie.
I dlatego w tym przypadku taki “trend” jest jeszcze bardziej szkodliwy. Osoba z depresją czuje się fatalnie, najpewniej nie zajmuje się wyglądem swoich włosów. Ale przecież jest tak, że gdy ktoś zwróci nam na coś uwagę, to zaczynamy dostrzegać problem. Te brzydkie, tłuste, zaniedbane włosy mogą tylko dobić, chociaż wcześniej chory ich nawet nie zauważał.
Tak też działa współczesny marketing. Przecież wielu producentów “wymyśla” problemy, przekonuje konsumentów, że ich to dotyczy, a następnie sprzedaje rozwiązanie. Zdrowie psychiczne się nie uchroniło, również podlega bezwzględnym mechanizmom kapitalizmu.
To prawda, ale cierpienie – również to psychiczne – od zawsze było tematem w jakiś sposób inspirującym. W malarstwie, w literaturze i we współczesnych formach twórczości internetowej kondycja psychiczna przewija się nieustannie. I przecież nie ma w tym nic złego. Ludzie tak mają, że chcą się dzielić swoimi doświadczeniami, dowiadywać się, czy inni też tak mają.
Jest jednak granica. Obecnie mówienie o swoich przeżyciach w mediach społecznościowych, przerażająco często ewoluuje w pozorną “profesjonalizację”, działania sprzedażowe, poradnictwo. Pociesza mnie to, że pacjenci, którzy do mnie trafiają, raczej nie skupiają się na trendach, instagramach i facebookach. Trendy są do zarabiania, a teraz już nie ma granic tego zarabiania. Kursy, suplementy, wymyślone aktywności, które mają nam pomóc.
Czy psychiatra jest w stanie odróżnić prawdziwe objawy depresji od modowego naśladownictwa?
Raczej tak, bo łączy się to z cierpieniem. Cierpienie naprawdę trudno udawać. Myślę, że większość z nas potrafi ocenić, czy ktoś “kreuje” jakiś stan i chce nam w ten sposób coś sprzedać, do czegoś nas przekonać, czy naprawdę przeżywa coś trudnego. Wydaje mi się również, że psychiatra to nadal osoba, do której przychodzi się, gdy jest naprawdę źle. Oczywiście nie uważam, że tak powinno być, ale faktycznie widzę to dość wyraźnie – do gabinetu najczęściej trafiają pacjenci, którzy nie radzą sobie z cierpieniem, są wykończeni, potrzebują pomocy.
Tutaj może bym znalazła mały plusik mediów społecznościowych, chociażby w kontekście ADHD. Wiele osób zdecydowało się pójść po diagnozę, bo odnaleźli swoje objawy w filmikach w sieci.
Możliwe, ale działa to też w drugą stronę. Ludzie widzą rolki na Instagramie i czują, że “wszystko jest o nich”, bo przecież każdy z nas utożsami się z pewnymi zachowaniami ze spektrum, bo właśnie – jest to spektrum. Podejrzewam, że znaczna grupa nie idzie do specjalisty, by zweryfikować swoje domysły, po prostu uznają, że mają ADHD – i to działa również przy innych zaburzeniach i chorobach.
RozwińTrudno mi zatem uznawać social media za źródło zwiększania świadomości. Najpewniej wpływa też na to moja perspektywa zawodowa. Pracuję z ludźmi chorymi. Osoba z depresją nie nagrywa tiktoków, nie opowiada na stories, jaką ma depresję. Nie będzie stylizować swoich włosów, by były “bardziej depresyjne”. Nie wyobrażam sobie, by osoba z depresją świadomie wystawiała się na dodatkowe bodźce negatywne, na przykład hejt i przykre komentarze.
Jednocześnie osoby chore funkcjonują w świecie. Docierają do nich przekazy. Dlatego uważam, że kampanie społeczne, w których na przykład znane aktorki i aktorzy mówią o swojej drodze do zdrowia, mogą podnosić na duchu, być sygnałem, że jest nadzieja.
Pewnie niektórzy ocenią, że jestem radykalna, ale moim zdaniem szukanie na Tik Toku czy Instagramie porad zdrowotnych nie jest dobrym kierunkiem. Wiem, że jest to przepaść pokoleniowa, tym bardziej że pracuję ze starszymi pacjentami. Młodzież jest bardziej zanurzona w trendach internetowych i z większą otwartością przyjmuje nowe media jako miejsca do zdobywania wiedzy. Według mnie uczciwa edukacja o zdrowiu psychicznym i media społecznościowe się wykluczają.
Zdrowie psychiczne – nasze, ale i bliskich nam osób – wymaga uważności i czujności. A co zagarnia uwagę współczesnego człowieka? Przede wszystkim telefony, życie wirtualne, media społecznościowe.
Zobacz także

Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”

Depresja podnosi temperaturę ciała. Ekspertka: Ta choroba nie siedzi w naszej głowie, panoszy się wszędzie

Nie ma jeszcze 30 lat, a przeszła już 18 operacji neurochirurgicznych. Poznajcie Julię Folaron, „specjalistkę w sztuce tracenia”
Polecamy

Badacze: poniedziałki są wyzwalaczami biologicznego stresu. Ale da się je „zhakować”

Endokrynolożka: W Polsce jest przekonanie, że leki trują. Miałam pacjentkę, która je odstawiła. Wróciła do mnie, kiedy wypadły jej brwi

Błędna diagnoza kosztowała Zofię opiekę nad dzieckiem. Do dziś musi zmagać się z jej konsekwencjami

Powrót krawcowej. „Przedłużając życie odzieży, uczymy się szacunku do tego, co nosimy i nie dokładamy do stert ubrań, które zalewają świat”
się ten artykuł?