Przejdź do treści

Magdalena opiekuje się chorym na alzheimera mężem. „Myślałam, że jest uzależniony, ale pieniędzy z konta nie ubywało”

Magdalena i Mateusz Gąsiorowscy /fot. archiwum prywatne
Magdalena i Mateusz Gąsiorowscy /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Choroba Mateusza to choroba całej rodziny. Z tym po prostu trzeba nauczyć się żyć. Im bardziej się człowiek będzie buntował, tym gorzej będzie – mówi Magdalena Gąsiorowska. Opowiada o życiu i opiece nad mężem, u którego niedługo po trzydziestych urodzinach zdiagnozowano chorobę Alzheimera.

 

Anna Korytowska: Jak się pani dzisiaj czuje? Widziałam w mediach społecznościowych, że ma pani problemy zdrowotne.

Magdalena Gąsiorowska: Mój organizm siada. Jestem w trakcie diagnostyki. Nie mam dobrych wyników, kortyzol jest na bardzo wysokim poziomie. To hormon stresu.

Stresu w ostatnich latach ma pani bardzo dużo.

Od ponad sześciu lat znamy diagnozę, ale problemy zaczęły się już wiele lat wcześniej.

Jak zaczynała się choroba pani męża?

Przez długi czas wydawało mi się, że to zwyczajne problemy małżeńskie. Byliśmy po ślubie siedem lat, dosyć często zdarzały nam się kłótnie. Mateusz potrafił w ciągu sekundy zmienić nastrój – albo być bardzo szczęśliwy, albo agresywny. Postanowiliśmy skorzystać z pomocy psychologa i poszliśmy na terapię małżeńską. Pani psycholog powiedziała, że pierwszy raz spotkała się z takim przypadkiem. Kiedy rozmawiała z nami osobno, mówiliśmy zupełnie coś innego. Wtedy poczułam, że coś jest nie tak. Nie poznawałam człowieka, z którym byłam tyle lat. Mieliśmy wtedy małego pieska, kiedy szczekał, Mateusz chciał wyrzucać go przez okno. Gdybym wiedziała, że to choroba, nie wchodziłabym z nim w dyskusję, bo to napędzało spiralę agresji.

Kłótnie zdarzały się często?

Bardzo. Mateusz był agresywny, kilkukrotnie miałam nóż przy gardle. Nasza kilkuletnia wówczas córka uciekała piętro wyżej. Te momenty agresji trwały kilka minut. Po nich zaczynał płakać i mówić, że nie wie, co się z nim dzieje. Przepraszał i znowu był wrażliwym, dobrym człowiekiem. Te zachowania były bardzo niepokojące. Teściowa namówiła mnie, żebym założyła mężowi niebieską kartę.

Miłość pomaga. Mam wrażenie, że z każdym dniem kocham Mateusza coraz bardziej. Nigdy nie sądziłam, że kogoś tak bardzo pokocham

Co sprawiło, że zaczęliście dociekać, szukać diagnozy?

Teściowa nie poznawała swojego syna, ja nie poznawałam męża. Myślałam, że jest uzależniony, ale pieniędzy z konta nie ubywało. Z drugiej strony zachowywał się bardzo nieracjonalnie. W końcu, po kolejnej awanturze, mama Mateusza poszła z nim do psychiatry, który poradził, żeby sprawdzić stan zdrowia u neurologa. Mateusz nie mógł się tam rozebrać. Lekarz powiedział, że to narkotyki, ale skierował męża na oddział. W styczniu 2019 roku spędził w szpitalu trzy tygodnie. Usłyszeliśmy, że ma zespół otępienny. Nie mogłam w to uwierzyć. Podejrzewałam wszystko, tylko nie to. Przecież on nie miał jeszcze trzydziestu lat, a lekarka powiedziała, że ma mózg osiemdziesięciolatka.

Jak się pani czuła po usłyszeniu wstępnej diagnozy?

Musiałam szukać dalej. Czytałam o zespole otępiennym i o tym, że może wskazywać na różne choroby. Trafiłam na świetnego psychiatrę, specjalizującego się w temacie. Poradził, żebyśmy poszli do ośrodka badawczo-naukowego na Dolnym Śląsku. Dostaliśmy skierowanie i pojechaliśmy tam w kwietniu 2019 roku. Okazało się, że Mateusz był tam pierwszym tak młodym pacjentem. Po tygodniu dostałam informację, że mąż dostał się na oddział. Spędził tam ponad dwa miesiące. Lekarze opowiedzieli nam o specjalnym badaniu płynu rdzeniowo-mózgowego, które jest przeprowadzane w Niemczech. Komercyjnie, ale oczywiście się zgodziliśmy. We wrześniu usłyszeliśmy diagnozę – choroba Alzheimera lub inne choroby zwyrodnieniowe. Od tamtej pory Mateusz jest leczony pod kątem alzheimera.

Magdalena i Mateusz Gąsiorowscy /fot. archiwum prywatne

Magdalena i Mateusz Gąsiorowscy /fot. archiwum prywatne

Jak postępowała choroba?

Na początku łagodnie. Mateusz jeszcze dwa lata temu sam chodził na spacery. Bardzo dużo z nim ćwiczyłam, układaliśmy klocki, robiliśmy kolorowanki. Miał zajęcia z logopedą. Przez jakiś czas pracowałam, potem musiałam się zwolnić, żeby zająć się mężem, bo stan się pogarszał. W tamtym roku nagle potrzebowaliśmy wózka. Teraz jesteśmy na etapie, w którym lekarze nie są w stanie pomóc farmakologicznie. Mateusz jest osobą leżącą. W zeszłym roku przestał jeść, musieliśmy szybko załatwiać żywienie pozajelitowe, a to też trwa. Mało kto chciał pomóc, lekarze rozkładali ręce. Potem przestał oddawać mocz, nikt nie chciał go zacewnikować, byliśmy w kilku miejscach, w końcu się udało.

Minęło wiele czasu, zanim zrozumiałam, że jest, jak jest i stan Mateusza będzie się pogarszał. Bezsilność jest straszna

Skąd bierze pani siłę?

Nie wiem. Jestem osobą, która odnajduje się w trudnych sytuacjach. Zawsze tak było. Kiedy pracowałam i grunt palił mi się pod nogami, byłam bardziej zmotywowana i gotowa do działania. Miałam trudne dzieciństwo, to też na pewno ma wpływ. Ale siłę czerpię też z mojej rodziny. Mocno trzymamy się i wspieramy z teściami i 13-letnią córką. Jesteśmy drużyną, która gra do jednej bramki. Od trzech lat mieszkamy razem, dzielimy się opieką i trudami. Są momenty, kiedy sytuacja jest tak napięta, że emocje puszczają. Ale w takich sytuacjach zaparzamy kawę i rozmawiamy. Musimy wszystko na bieżąco omawiać. Ale też miłość pomaga. Mam wrażenie, że z każdym dniem kocham Mateusza coraz bardziej. Nigdy nie sądziłam, że kogoś tak bardzo pokocham.

Jak w tej sytuacji odnajduje się państwa córka?

Kiedy szukaliśmy diagnozy, miała siedem lat. Od początku niczego przed nią nie ukrywałam. Pierwsze dwa lata sporo płakałyśmy z teściową. Któregoś dnia przyszła do nas i powiedziała, żebyśmy przestały w końcu płakać. Bardzo szybko musiała dorosnąć. Jest pod opieką psychologa, ale jest bardzo silna i dojrzała. Widziała, jak jej tata się zmienia. Podawała tacie herbatę, obierała mu winogrona z pestek i skórki, bo wie, że bardzo je lubi. Myślę, że pamięta, jak dobrym ojcem był.

Przecież on nie miał jeszcze trzydziestu lat, a lekarka powiedziała, że ma mózg osiemdziesięciolatka

O swoim życiu i opiece nad mężem opowiada pani na TikToku. Pamięta pani moment, w którym zdecydowała się założyć konto?

Tak, na początku to była forma terapii. Nie wiedziałam, czy ktoś mnie będzie słuchał, czy nie. Chciałam się wygadać, nie sądziłam, że taki będzie odzew.

Filmy, które pani publikuje, mają nawet milion wyświetleń.

Wiele osób zaczęło się do mnie odzywać. Okazało się, że mają podobne problemy. Dzielimy się doświadczeniami, pomagamy sobie. Opowiadam o tym, co przeżyłam, o bólu, którego doświadczyłam i wszystkim, czego próbowałam. A proszę mi uwierzyć, wspólnie z teściami próbowaliśmy pomóc Mateuszowi na wszystkie sposoby. W pierwszym roku po diagnozie wydaliśmy sto tysięcy złotych.

Zastanawiam się, czy z tak trudną chorobą bliskiej osoby da się pogodzić?

Nie, nigdy się z tym nie pogodzę. Z tym po prostu trzeba nauczyć się żyć. Im bardziej się człowiek będzie buntował, tym gorzej będzie. Z perspektywy lat widzę, że choroba Mateusza to choroba całej rodziny.

Minęło wiele czasu, zanim zrozumiałam, że jest, jak jest i stan Mateusza będzie się pogarszał. Bezsilność jest straszna. Mateusz bardzo krzyczy. Tak, jakby ktoś odzierał go ze skóry. To jest tak przeszywający dźwięk, że nawet kiedy jestem na zakupach, mam go z tyłu głowy. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Mąż jest zadbany, wypielęgnowany, a krzyk jest tak brutalny, że przeszywa.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?