Przejdź do treści

Irena i Marian, 80-letni podróżnicy: „Świat jest tak piękny, że to niedopuszczalne, by siedzieć zamkniętym w swoim własnym miasteczku”

Irena i Marian Juszkiewiczowie
Irena i Marian Juszkiewiczowie w Chile, archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Mają 77 i 80 lat, a w swoim życiu zwiedzili ponad 85 krajów. Podróżowali motorowerem do Jugosławii, zwiedzili całą Europę, widzieli żółwie w Wenezueli, tańczyli na Kubie, byli w Kenii, Gambii, Laosie, Senegalu, Kambodży, Wietnamie, Dominikanie czy Japonii. Łatwiej wymienić kraje, w których ich jeszcze nie było. Irena i Marian Juszkiewiczowie inspirują i pokazują, że podróżowanie po osiemdziesiątce jest nie tylko możliwe, ale może być bardzo piękne, aktywne i doprawione odrobiną szaleństwa.

 

Ewa Wojciechowska: Przyznają państwo wprost: „naszym narkotykiem są podróże”. Skąd ta pasja do zwiedzania świata?

Irena Juszkiewicz: Ciekawość do poznawania świata jest w nas tak naprawdę od dzieciństwa. Mieszkałam na Podlasiu z rodzicami, mój tata był kolejarzem i bardzo często jeździł do Warszawy. Zabierał mnie wtedy ze sobą jako najstarszą córkę, na operetki, do opery, teatru czy cyrków międzynarodowych. Od siódmego roku życia także ze szkoły jeździłam na wszystkie wycieczki, obozy, biwaki i kolonie. Mąż podobnie. To była szkoła życia, bo wtedy były zupełnie inne warunki tych wyjazdów. Kiedy studiowałam na AWF-ie, tak samo wyjeżdżałam, czasem na narty, a po ukończeniu studiów jako nauczycielka brałam udział w organizowanych wycieczkach dla młodzieży. Kiedy poznałam Mariana, razem zaczęliśmy wyjeżdżać.

Marian Juszkiewicz: Zawsze była w nas taka ciekawość. Ciągnęło nas tam, gdzie nas jeszcze nie było. Interesowało, jak tam jest, co ciekawego warto zobaczyć. Zastanawialiśmy się i czuliśmy w środku, że musimy tam pojechać.

Irena: To chyba geny, bo nasze dzieci i wnuki też są ciekawe świata. Oni już są zarażeni nieuleczalnie. To jest taka epidemia rodzinna.

Marian: Wydaje mi się, że to normalne, bo przecież świat jest piękny. Trzeba go zobaczyć.

 

Irena i Marian Juszkiewiczowie

Irena i Marian Juszkiewiczowie w Peru/ mat. prywatne

Podróżują państwo wspólnie od 1969 r.?

Irena: W 1969 r. wzięliśmy ślub i zrobiliśmy sobie podróż poślubną autostopem. Na początku, kiedy nie można było wyjeżdżać poza granice naszego kraju, zwiedzaliśmy Polskę. To były krótsze wyjazdy. Spaliśmy w namiotach, oglądaliśmy kościoły, muzea. Potem zaczęliśmy sięgać dalej, najpierw były to kraje demokracji ludowej. Rok po ślubie wybraliśmy się pociągiem do Bułgarii. Pojechaliśmy też motorowerem Romet do Jugosławii. I tak to się zaczęło.

Marian: W kolejnych latach przejechaliśmy samochodem całą Europę. Pakowaliśmy auto po brzegi i ruszaliśmy. W szczególności po pierwszym czy drugim wyjeździe, kiedy zobaczyliśmy, że gdzieś indziej świat jest równie piękny jak w Polsce, ta ciekawość nabrała rozpędu.

Jak państwo się poznali?

Marian: Poznaliśmy się w 1967 r. na potańcówce zorganizowanej dla młodych nauczycieli w jednej z białostockich kawiarni z muzyką i tańcami. Na spotkaniu poprosiłem Irenę do tańca, zatańczyliśmy raz, może drugi i rozstaliśmy się. Spotkaliśmy się następny raz dopiero rok później. Na kolejnym spotkaniu dla nauczycieli znowu poprosiłem ją o taniec i tym razem zaiskrzyło.

Irena: Pracowaliśmy oboje w Białymstoku, ale w różnych placówkach. Ja byłam nauczycielką w szkole, a mąż był wychowawcą w zakładzie poprawczym dla nieletnich. Od tego kolejnego spotkania widywaliśmy się prawie codziennie. Spacerowaliśmy, Marian czasem odwoził mnie do domu, a muszę zaznaczyć, że to było 20 km drogi pociągiem.

I tak państwo tańczą do dzisiaj. Widziałam, że spędziliście 55. rocznicę ślubu na imprezie z pianą. Pan Marian mówił w jednym z wywiadów, że nie lubi tańczyć, ale patrzę na filmy z Instagrama i trochę nie wierzę.

Marian: Może to było źle powiedziane, że nie lubię tańczyć. Nie lubię być na pierwszym planie, kiedy tylko ja tańczę. W tłumie jak najbardziej, lubię się bawić i mogę tańczyć.

Irena: Trzeba też zaznaczyć, że to jest wariactwo, nie taniec. To jest taniec według Mariana, takie wygłupianie się, zabawa. Lubimy się bawić, bo o to przecież w życiu chodzi. Naszą 50. rocznicę ślubu spędziliśmy w Japonii. I to w hotelu, w którym spaliśmy na tatami i w kimonach.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Co państwa skłoniło do założenia profilu w mediach społecznościowych? Pan Marian kiedyś przyznał, że na początku niezbyt chętnie chciał się pokazywać…

Irena: Mój mąż bronił się, jak mógł, nawet przed pokazywaniem się moim znajomym. Miałam swój profil na Facebooku i na Naszej Klasie, gdzie znalazłam koleżanki ze szkoły, studiów i z różnych krajów, z którymi nawiązałam kontakt po 30-35 latach niewidzenia się. Dodam, że ten profil był prywatny, więc nikt obcy nie miał do niego dostępu. Mimo to Marian nie chciał, by go tam umieszczać. Aż nagle otworzył się. Poddał się całkowicie i stwierdził: „róbcie co chcecie”.

Marian: O, zgadza się. Byłem całkowitym przeciwnikiem. Wcześniej co prawda żona miała profil na Facebooku, na którym publikowała zdjęcia z podróży, ale nie chciałem, by pokazywała mnie nawet z tyłu. Długo przekonywałem się do tego, jednak na wszystkich naszych wyjazdach czy w rozmowie z ludźmi, którzy słuchali o naszych wycieczkach, każdy był zdziwiony, że tyle krajów widzieliśmy. Wszyscy powtarzali nam, żebyśmy opublikowali te wspomnienia w jakiś sposób. Dla nas to jednak było coś obcego, bo my jeździliśmy dla siebie i chcieliśmy poznać świat jedynie dla własnej ciekawości. Nigdy nie interesowało nas, by puszczać to do publicznej informacji. W domu jednak namawiała nas także do tego nasza synowa Magda. I tak przez lata z każdej strony słyszeliśmy te namowy, aż uległem. W marcu tego roku uznałem, że nie mam nic stracenia. Przekazaliśmy Magdzie materiały i daliśmy jej wolną rękę.

Co chcą państwo przekazać innym dzięki swojemu profilowi?

Irena: Chcemy pokazać, że nie warto zamykać się w sobie i żyć w skorupie. Warto się otworzyć, bo w ten sposób zrobimy dobrze nie tylko dla siebie, lecz możemy być też inspiracją dla innych. Niezwykle cieszy nas, że nasze poczynania obserwują młodzi ludzie. Mam nadzieję, że dla nich to jest taki przykład, by korzystać z życia. By nie spędzali go z komórką w ręce, w izolacji i samotności.

Marian: Świat jest tak piękny i moim zdaniem to chyba niedopuszczalne, by siedzieć zamkniętym w swoim własnym miasteczku i ewentualnie raz w życiu wyjechać gdzieś na wczasy w Polsce. Trzeba zobaczyć, jak żyją inni ludzie, nie tylko w naszym kraju, ale i w Azji, w Ameryce, Afryce, wszędzie. Poznać ich kulturę, krajobrazy, zobaczyć zwierzęta na wolności, a nie tylko zniewolone w cyrku. My jesteśmy ciekawi świata i życia i to nas ciągnie do przodu. To nam daje energię. Jeżeli cieszę się z tego, co mam, co widzę i poznaję, to dla mnie to jest luksus.

Irena: Dla mnie też to właśnie jest luksusem, nie dobra materialne.

Irena i Marian Juszkiewiczowie

Irena i Marian Juszkiewiczowie, Wietnam, mat. prywatne

Jest w takim razie coś szczególnego, co państwo przywożą z każdej podróży?

Irena: Z każdej naszej podróży przywozimy kamyk na grób naszego syna. On uwielbiał podróże, naturę, kochał konie, prowadził swoją stadninę. W domu otaczał się roślinami, zwierzętami, ludźmi. W ten sposób staramy się go uhonorować i przywieźć mu jakąś część świata.

Marian: Ja jestem przeciwnikiem kupowania szybkich pamiątek, a szczególnie tych nieużytecznych. Jeżeli już coś chcemy kupić, to niech to będzie miało zastosowanie na co dzień. Nie widzę potrzeby kupowania na siłę i potem spychania tej rzeczy gdzieś za szafę czy na strych. Z materialnych rzeczy mogę wymienić kilka, które zakupiliśmy, jak przykładowo kimono w Japonii. Szukaliśmy go w różnych sklepach, bo chciałem, żeby była na nim wyhaftowana gejsza. Uparłem się i znalazłem. Z kolei w Indiach kupiliśmy sari. Nawet nauczyłem się ubierać w nie żonę, a to też jest sztuka. Takie rzeczy owszem, chętnie przywiozę ze sobą. Wolę wydać sto dolarów i mniej mnie to boli, niż miałbym wydać jednego na byle co, co nada się jedynie na śmietnik.

Czym różni się podróżowanie w okolicach osiemdziesiątki od wyjazdów np. dziesięć lat temu? Jeśli mieliby państwo dać radę osobom w państwa wieku, na co warto się przygotować?

Irena: Odbierać wszystko to, co jest. My nie nastawiamy się na coś konkretnego. Mamy plan, gdzie chcemy jechać, i trochę zapoznajemy się z tym, co możemy ciekawego zobaczyć na miejscu. I nawet jeśli coś jest nie tak, jak byśmy sobie życzyli, po prostu akceptujemy to. Przykładowo teraz podczas pobytu w Albanii jeden z hoteli był dość skromny. Mogło być lepiej, ale cieszymy się z tego, że byliśmy, wróciliśmy zdrowo, bezpiecznie i chcielibyśmy jeszcze.

Marian: Trzeba brać życie takie, jakie ono jest, i cieszyć się z tego, co mamy. Jeśli coś jest nie tak, to niech to będzie dla nas nauką, następny wyjazd będzie lepszy. Ostatecznie pozostaną nam i tak jedynie cudowne wspomnienia, a o niedogodnościach najpewniej szybko zapomnimy. Nigdy też nie startujemy z myślą, że może coś się stać. Zauważyliśmy na przykład, że nieraz na wycieczkach znacznie młodsi od nas ludzie byli daleko za nami z tyłu. Mieli zadyszkę, nie dawali rady, byli zmęczeni, spoceni. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jeżeli coś ma się stać, to może dwudziestolatkowi, czterdziestolatkowi czy osiemdziesięciolatkowi. Nie ma reguły, że jak pojedzie trzydziestolatek, to na pewno wróci zdrowy i zadowolony. Wychodzimy też z założenia, że jak coś ma nas boleć, to może w Polsce, ale może też na Mauritiusie.

Irena: Jesteśmy tacy wariaci, że wszystko nas interesuje. Chcemy jak najwięcej zobaczyć, jak najwięcej przeżyć i skorzystać. Na początku jak wyjeżdżaliśmy, brałam cały pakiet lekarstw na różne ewentualności. W tej chwili to są bardzo małe ilości: coś przeciwbólowego, coś na skaleczenie i na tym w zasadzie się kończy.

W jaki sposób państwo dbają o sprawność i ciało? Bo o duszę to wiem, że podróżami i dobrym humorem.

Irena: Cały czas się ruszamy, dużo spacerujemy. Mamy spory ogród, w którym ciągle coś robimy, sadzimy, plewimy. Mamy kury i psa, wcześniej mieliśmy pszczoły. Mamy też dom, który stale potrzebuje remontów, choć ostatnio są pod tym względem zaległości. Marian też jest takim człowiekiem, który ani chwili nie odpocznie. To tytan pracy, a ja przy nim też muszę robić, bo głupio by mi było siedzieć przed telewizorem, więc też zasuwam. Nieraz nie wyrabiamy na tych zakrętach.

Marian: To są właśnie takie nasze codzienne ćwiczenia. Na wyjazdach lubimy też pływać. Cały czas jesteśmy w ruchu.

Irena i Marian Juszkiewiczowie

Irena i Marian Juszkiewiczowie, Boliwia, mat. prywatne

Jak państwo myślą, dlaczego polscy seniorzy obawiają się podróżować?

Irena: Wydaje mi się, że chodzi o to pierwsze przełamanie lodów. Kiedy pojechaliśmy samochodem do Portugalii przez Francję i Hiszpanię, zabraliśmy ze sobą naszego kolegę. On już na terenie Francji bał się wysiąść z samochodu. Był tak oszołomiony tą różnorodnością i nawałem wrażeń, bo wszystko dla niego było nowością, że był w szoku. Chciał jak najszybciej wracać do domu, był zmęczony nadmiarem przeżyć. Z czasem na szczęście się przełamał, ale chwilę mu to zajęło. Inni znajomi z kolei nigdzie nie jeździli na wakacje i pewnego roku postanowili z rodziną zwiedzić Włochy. Od tego czasu jeżdżą regularnie. Trzeba po prostu przełamać opór i strach.

Marian: Pamiętam swój pierwszy wyjazd w roli kierowcy do Austrii. Tak samo jechałem ze strachem, bo nie wiedziałem, jak to będzie. W Polsce nie było wtedy takich dróg, a tam autostrady, bramki, tu trzeba jakąś kartkę wziąć, zapłacić, tu tankowanie benzyny automatyczne. Byłem zaskoczony. Ponownie przeżyłem taki szok, kiedy poleciałem pierwszy raz samolotem do Stanów Zjednoczonych. W Warszawie wtedy padał deszcz, pilot poderwał maszynę i nagle nad chmurami zaświeciło słońce. Byłem oszołomiony jak dziecko. Tego, co przeżyłem w pierwszy dzień na miejscu, wręcz nie potrafię opisać. W Polsce na sklepowych półkach w tym czasie stały tylko musztarda i ocet, a tam mnóstwo kas, wielometrowe stojaki z artykułami, kawa do wyboru, wiele rodzajów szynki. Zastanawiałem się w duchu, gdzie ja jestem. To właśnie chyba największy problem u starszych osób, jeśli chodzi o podróżowanie. Obawiają się tego, co i jak będzie w tym nowym miejscu i to ich paraliżuje. Inny język, ludzie, sklepy, obce wszystko. Jeśli jednak ktoś da się przekonać, pojedzie raz, ewentualnie z kimś, kto będzie mu wsparciem, na spokojnie, to przy drugim razie będzie mu lżej. I potem tak się zarazi, że będzie go trudno z tego wyleczyć.

W jaki sposób podchodzą państwo do takich ograniczeń, jak choćby brak znajomości języka?

Marian: A od czego są ręce, długopis, kartka?

Irena: Google, tłumacze różnego rodzaju. Czasem wystarczy miłe podejście, uśmiech, gest.

Marian: My nie znamy żadnego obcego języka. Wcześniej jeździliśmy po Europie samochodem z córką, która znała angielski, więc ją wykorzystywaliśmy do tego, by przeprowadzała rozmowy czy pytała o drogę. Odkąd zaczęła podróżować na własną rękę, jeździmy sami. Byliśmy we Francji, Niemczech, Hiszpanii czy Portugalii i żadnego z tych języków nie znamy, a jednak wszędzie dogadaliśmy się. Bo to taki jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz, więc jeżeli ja chcę z Hiszpanem porozmawiać, a on ze mną, to zawsze nam się uda. Uśmiechem, gestem, mimiką, ręką, nogą, jednym słowem po angielsku, drugim po rosyjsku czy niemiecku. Trzeba po prostu chcieć.

Irena i Marian Juszkiewiczowie

Irena i Marian Juszkiewiczowie, Armenia, mat. prywatne

Widziałam komentarz jednej z waszych obserwatorek o tym, że obawiała się starości, ale teraz wie, że ten czas może wyglądać wspaniale. Co przekazaliby państwo młodym ludziom, by przestali się bać i porzucili presję związaną z wiekiem?

Irena: Wiele osób pisze nam, zwłaszcza młodych, że jesteśmy dla nich inspiracją, co nas bardzo cieszy. Piszą, że zaczynają zastanawiać się, co warto robić w życiu, i zadają nam takie pytania. Tutaj mamy prostą odpowiedź: trzeba próbować, trzeba zacząć żyć, po prostu żyć. Nie wegetować, ale żyć.

Marian: Wiek to tylko liczba lat, które się przeżyło. Jeżeli w życiu ciągle jest się w drodze i da się iść tą drogą, to gdzie ta starość? Ileś lat już idę i skoro mogę, to idę dalej. Można być młodym i czuć się staro.

Ja zauważyłem swój wiek dopiero, jak zmarł mi syn. Wraz z załamaniem po jego śmierci myślałem, że on był taki młody, a ja mam już tyle lat, czyli jestem stary. I to właśnie pokazuje, że starość ma się w głowie. Podobnie jest z chorobami. Człowiek idzie do lekarza i myśli, że go boli, bo ma 80 lat, więc faktycznie jest stary. Warto zmienić podejście. Zmarł nam syn, jest nam z tym niezwykle trudno, ale takie jest życie. Dźwignęliśmy się po jego śmierci, by dalej żyć w pełni. Jeśli jest choroba, leczę się, odzyskuję zdrowie i idę dalej, nie patrzę na starość.

Czasami ktoś mnie pyta, ile mam lat. Odpowiadam wtedy z humorem, że mam w tej chwili 20 lat. Po chwili dodaję „do setki”. Starość to stan umysłu, a podróżowanie nie zna wieku. Podróżowanie to decyzja. I z tej drogi nie zamierzamy schodzić, dopóki życie nas samo nie zatrzyma.

Jakie mają państwo plany na dalsze podróże?

Irena: Niedawno wróciliśmy z Albanii, przed nami pobyt w sanatorium, a we wrześniu będę mieć robioną endoprotezę. Po mojej rehabilitacji planujemy kolejny wyjazd, być może na inny kontynent.

Marian: Od paru lat myślimy o parkach narodowych w Stanach Zjednoczonych na Zachodnim Wybrzeżu. Nie mogliśmy pojechać wcześniej, ponieważ byliśmy na Kubie i w związku z tym mieliśmy zablokowany wjazd do Stanów. Mamy nadzieję, że teraz nam się to uda. To właśnie to, co mówiłem wcześniej: chcemy iść do przodu, dopóki dajemy radę.

Często podróżujesz?

TAK
NIE
Zobacz wyniki ankiety

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?