Przejdź do treści

Zespół deficytu natury. O tym, jak nasze ciało i dusza chorują z powodu odcięcia od przyrody

kobieta na siedząca na pniu drzewa
Zespół deficytu natury. O tym, jak nasze ciało i dusza chorują z powodu odcięcia od przyrody Steven Ritzer/Unsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Człowiek stanowi jedność ze środowiskiem i jeśli się od niego odcinamy, to tak, jakbyśmy odcinali sobie jakąś część ciała – mówi dr Ryszard Kulik z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. Dlaczego więc robimy to sobie i naszym dzieciom? Rzadko kiedy się nad tym głowimy, ale eksperci już tak. I alarmują: cierpimy z powodu braku kontaktu z przyrodą.

Współczesne dzieci coraz więcej czasu spędzają przed ekranami oraz w zamkniętych pomieszczeniach. Potwierdzają to liczne badania. Z nami, dorosłymi rzecz ma się podobnie.

„W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci radykalnie zmienił się sposób rozumienia i doświadczania przyrody przez dzieci. Nastąpiło całkowite odwrócenie sytuacji. Dzieciaki są dziś świadome globalnych zagrożeń dla środowiska naturalnego, ale ich fizyczny kontakt i bliska relacja z przyrodą powoli odchodzą w zapomnienie” – pisze w książce „Ostatnie dziecko lasu” Richard Louv, dziennikarz i autor książek o związkach pomiędzy rodziną, przyrodą i społeczeństwem, który ukuł termin „zespół deficytu natury”.

Louv, założyciel organizacji Children and Nature Network wspierającej działania mające na celu „powrót do natury”, twierdzi, że dla młodszego pokolenia przyroda jest bliższa abstrakcji niż rzeczywistość. I przytacza wyniki badań Sandry Hofferth z Uniwersytetu Maryland, z których wynika, że w latach 1997–2003 o połowę zmalała liczba dzieci poświęcających czas na zajęcia takie jak wędrówki, spacery, wędkowanie, zabawy na plaży czy uprawianie ogródka. Hofferth odkryła ponadto, że przez ostatnie 25 lat czas wolny i poświęcany przez dzieci na swobodną zabawę zmalał o 9 godzin tygodniowo.

Dzieci nie mają się gdzie wyżyć

O zespół deficytu natury pytam doktora psychologii Ryszarda Kulika z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, który od 30 lat angażuje się w prowadzenie grup w ramach edukacji psychologicznej i ekologicznej. – Richard Louv, szczególnie jeśli chodzi o obserwację dzieci, zauważył coś w rodzaju syndromu ujawniającego się z powodu braku kontaktu z przyrodą. Ten syndrom charakteryzuje się nadpobudliwością, trudnością z utrzymaniem uwagi na dłuższy czas, różnymi deficytami poznawczymi oraz rozwojowymi – wyjaśnia dr Kulik. – Pojawiają się też objawy na poziomie somatycznym, np. krótkowzroczność, która wynika z tego, że gdy jesteśmy zamknięci w pomieszczeniach, fiksujemy wzrok na blisko położonych obiektach. Jednocześnie korzystamy z różnych urządzeń z ekranami, co sprawia, że nasz wzrok nie koncentruje się na obiektach dalej położonych i mięśnie oczu zaczynają gorzej pracować.

Dr Ryszard Kulik tłumaczy, że najbardziej widoczną konsekwencją braku kontaktu z naturą u dzieci jest wspomniana nadpobudliwość. – Energia, która występuje u nich w naturalny sposób, a której najmłodsi mają więcej niż dorośli, nie może się w pełni ujawnić w warunkach zamknięcia i dzieci tego nie wytrzymują. Stają się nadmiernie pobudzone, bo nie mają się gdzie wyżyć, wybiegać, wykrzyczeć. Ma to poważne konsekwencje o podłożu psychologicznym i somatycznym.

przegrzewanie organizmu

Cena, jaką płacimy za odwrócenie się od natury, to również zmniejszone użycie zmysłów, niedobór uwagi, częstsze występowanie chorób fizycznych i psychicznych. Odcięcie od świata przyrody może prowadzić m.in. do rozwoju nadciśnienia czy otyłości, która jest plagą naszych czasów. Jak zauważa dr Ryszard Kulik, w Polsce odsetek otyłych dzieci drastycznie rośnie i ma to związek również z tym, że współczesne dzieci za dużo czasu spędzają w czterech ścianach, natomiast za rzadko przebywają na świeżym powietrzu i po prostu mało się ruszają. Aktywność fizyczna na zewnątrz jest teraz w dużym stopniu nieobecna – podkreśla dr Kulik.

Dotyczy to również dorosłych, którzy na zespół deficytu natury cierpią w takim samym stopniu co dzieci. Choroby cywilizacyjne – otyłość, schorzenia układu krążenia, cukrzyca, nowotwory – nie wzięły się znikąd. Zdaniem dr. Ryszarda Kulika ich obecność w dużym stopniu związana jest z brakiem aktywności fizycznej. – Oczywiście można ćwiczyć na siłowni czy w klubie fitness, jest jednak różnica pomiędzy aktywnością realizowaną w kolejnym pomieszczeniu, na sztucznej nawierzchni, a aktywnością w plenerze. Kontakt z naturą, oddychanie świeżym powietrzem, doświadczanie przestrzeni fizycznej, zapachy, które czujemy, kontakt z naturalnymi obiektami: to, że mamy pod stopami piasek, ziemię czy to, że możemy dotknąć kory, liści czy położyć się na trawie – to są składniki naszego człowieczeństwa – wymienia doktor.

To nie wszystko. Prawdziwą epidemią współczesności stała się depresja oraz zaburzenia nastroju. Według dr. Ryszarda Kulika również te przypadłości mogą być związane z oddzieleniem się od natury.

Szaleństwo naszych czasów

Na pytanie, czy zachęcałby rodziny, by spędzały wolny czas w plenerze, dr Ryszard Kulik odpowiada, że oczywiście. Ale przy okazji zwraca uwagę na coś, co go bardzo niepokoi. Doktor tłumaczy, że istnieje mnóstwo badań, które pokazują dobroczynny wpływ natury na nasze zdrowie psychiczne i fizyczne. Jest też mnóstwo inicjatyw mających naukowe przesłanki, które zachęcają do wyjścia z domu i przebywania na zewnątrz.

– Cały ten nurt badań i inicjatyw propagujących tego typu zachowania jest dla mnie przykładem szaleństwa naszych czasów, w których musimy udowadniać w sposób naukowy, jakie jest to ważne, by być na zewnątrz i czuć pod stopami ziemię. Za chwilę będziemy się przekonywać, jakie to ważne, żeby oddychać powietrzem i pić wodę. Jestem pełen niepokoju, że osiągnęliśmy już taki poziom, w którym musimy do tego specjalnie zachęcać i pokazywać badania na dowód tego, jakie jest to ważne i zdrowe – mówi dr Ryszard Kulik.

Pytam również doktora, czy nie ma wrażenia, że współcześni rodzice zbyt higienicznie wychowują swoje dzieci. – Bezpieczeństwo i higiena są ważne, ale gdy zaczynamy przesadzać, to ma to niekorzystne konsekwencje. A przesadzamy zdecydowanie – twierdzi. – Dzieci coraz częściej siedzą w czterech ścianach, a to dlatego, że dorośli mają więcej lęków niż mieli nasi rodzice czy dziadkowie, którzy pozwalali nam biegać po podwórku, a czasem nawet uderzyć się czy skaleczyć. Dziś rodzice na swoje dzieci dmuchają i chuchają – i w tym sensie je krzywdzą, bo przekazują im komunikat, że świat jest pełen zagrożeń. I że lepiej siedzieć w domu, niż zaryzykować i żyć pełną piersią. A chodzi o to, żeby dbając o bezpieczeństwo, pozwolić sobie wypuścić się poza dom. Najważniejszy jest złoty środek – sumuje dr Ryszard Kulik.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.