„Nie sztuka, a serce liczy się w tej pracy. Nasze osobiste znaczenie, które nadajemy obrazowi”. O terapeutycznej mocy fotografii mówi Joanna Szeluga
Codziennie mamy w dłoni potężne narzędzie – telefon komórkowy. Często staje się ono źródłem stresu, zdenerwowania, niepokoju i natłoku informacji. Ale może też stać się czymś innym – zachętą i otwartą furtką do bycia tu i teraz, do uważności i zrozumienia siebie. Jak? Wystarczy włączyć aparat.
Czym może być robienie zdjęć, jak za pomocą tej codziennej i odruchowej czynności wspierać uważność i czym właściwie jest fotografia terapeutyczna, zapytałam psycholożkę Joannę Szelugę, która do swojej pracy z ludźmi włącza fotografię, a także zaprasza na „spacery poruszone”, podczas których grupa fotografuje i rozmawia o zdjęciach, a tak naprawdę o sobie.
Alicja Cembrowska: Na pani webinar „Fotografia jako praktyka uważności” i grupę „W głąb fotografii – fotografia terapeutyczna” trafiłam przypadkowo. Od razu się ujawnię – połączenie robienia zdjęć i uważności mnie zachwyciło, ale na początek chciałabym te kwestie rozdzielić. Czym jest uważność? Tak dużo się ostatnio o niej mówi, a jednocześnie jawi się ona jako bardzo nieuchwytna i trudna do wprowadzenia w życie.
Joanna Szeluga: Uważność to intencjonalne kierowanie uwagi na to, co dzieje się teraz, z otwartością wobec tego, co się wydarza w momencie, kiedy się wydarza. A przecież to właśnie tu i teraz wydarza się nasze życie. Nasz umysł cały czas zabiera nas do przodu albo do tyłu, ciągnie go do przeszłości albo przyszłości. Mało jest zainteresowany tą obecną chwilą. W związku z tym uważność zaprasza nas do tego, żebyśmy osadzali się w teraźniejszości, w sposób świadomy kierowali swoją uwagę na moment, który właśnie trwa i jest pełen potencjału. W praktyce trenujemy uważność poprzez wyzbycie się oceny – nie oceniamy, jakie coś jest, nie podejmujemy działania, żeby zmodyfikować rzeczywistość. Czyli jak jest mi smutno, to zauważam ten smutek i mówię mu „dzień dobry”.
Większość z nas raczej od razu chce się pozbyć tego smutku.
Często jest tak, że sami sobie mówimy, że czegoś nie powinniśmy czuć, że lepiej, gdybyśmy poczuli się inaczej. Uważność to otwartość na każde doświadczenie, które wydarza się w naszym życiu. Natomiast ważne jest pewne rozróżnienie. Są dwa nurty pracy w takim kontemplacyjnym sposobie radzenia sobie ze stresem i ze skutkami trudności w życiu. Jeden to uważność, czyli z angielskiego „mindfulness”. Drugi nurt to „compassion” – współczucie.
Czym one się różnią?
Różnice w tych podejściach zauważamy w ostatnim członie definicji. W obu chodzi o intencjonalne kierowanie uwagi na chwilę obecną, bez oceny. W „mindfulness” uczymy się być z tym, co jest. W „compassion” pojawia się natomiast potrzeba zaangażowania w to, aby zminimalizować trud i cierpienie.
Mam wrażenie, że jest bardzo cienka granica pomiędzy uważnością a zatracaniem się w trudnych emocjach, które akurat przeżywamy.
Pogrążanie się na przykład w smutku czy żalu jest doświadczeniem, które opiera się na pracy umysłu. Jest nam smutno, więc zastanawiamy się, jak to w ogóle jest możliwe, że nas to spotyka, oceniamy, że jest to bardzo niesprawiedliwe. To już jest pierwszy etap pogrążania się w tym stanie. Zaczynamy wchodzić w to głębiej. W końcu dochodzimy do momentu, kiedy to, że bardziej o tym myślimy, potęguje nasz smutek.
W uważności jestem w doświadczaniu tego, jak ja przeżywam smutek. Oczywiście jest to połączone z powodem, który sprawia, że jest mi teraz smutno. Paradoksalnie uważność pomaga oddzielić myśli, które powodują, że łatwo nam się zatracić i stracić kontakt z rzeczywistością. Dzięki uważności widzimy ten smutek. On tu jest. Czujemy ucisk w sercu, z oczu płyną nam łzy. Widzimy w tym doświadczeniu siebie. Oddychamy. I to może zmniejszać cierpienie. Chociażby dzięki temu, że nie stawiamy temu cierpieniu oporu. Ale też dzięki temu, że dajemy sobie uwagę, stoimy przy sobie, by w tych trudnych doświadczeniach nie zniknąć.
To wydaje się bardzo energochłonne. Żyjemy w świecie instant, nie ma czasu na smutki. Wszystko jest szybkie, a tutaj trzeba się zatrzymać i skupić na tym, że jest mi źle. Jak zatem skorzystać z uważności w dniach, które od rana do wieczora wypełnione są obowiązkami i zadaniami? To jest w ogóle do zrobienia?
Jeśli jesteśmy nieuważni, czyli nie jesteśmy w tej chwili, która trwa obecnie, to jesteśmy albo w przeszłości, albo w przyszłości. To też jest energochłonne. Wyobraźmy sobie taką scenę. Wracam z pracy, jestem bezpieczna w domu. Siadam na ulubionej kanapie, otacza mnie rodzina i moje ukochane psy. A mentalnie cały czas przeżywam sytuację w pracy. Zastanawiam się, co powiedziałam szefowi, analizuję to i wymyślam trzy lepsze wersje odpowiedzi na rozmowę, która już się odbyła. Szukam motywów, dlaczego coś mnie spotkało. Daję tej jednej sytuacji dwa razy więcej energii i dwa razy więcej czasu niż ona rzeczywiście trwała. Dlatego myślę, że uważność jest bardziej o wykorzystywaniu swojego życia i korzystaniu z niego wtedy, kiedy ono się wydarza. To jest bardziej witalne i odżywcze od siedzenia na kanapie i przeżywania czegoś, co już się stało i na to w tym momencie nie mam wpływu.
Zamiast odtwarzania tej sytuacji w głowie, mogę na tej kanapie zauważyć siebie, doświadczyć, jak się czuję, jak oddycham, odpuścić te wszystkie myśli, które potęgują trud i wrócić do siebie tu i teraz. Mogę uznać, że to, co mnie spotkało, było trudne. I mogę zapytać siebie, co mogę teraz zrobić, czego potrzebuję. Co będzie dla mnie kojące, co przyniesie ulgę? I mogę wybrać, co zrobię. W życiu nieuważnym jest dużo automatyzmów. Takie kanapowe rozmyślanie jest automatyzmem. W automatyzmie gubimy moment wyboru. Dzieje się coś i ja reaguję tak, jak umiem, a nie zawsze jest to tak, jak chcę, jak wybieram.
Przeszłości i przyszłości są znacznie większymi pochłaniaczami energii. Co tak naprawdę daje nam rozmyślanie o rozmowie sprzed pięciu dni? Oczywiście są sytuacje, że myślenie o przyszłości jest konieczne, bo na przykład mamy ważne spotkanie i chcemy się do niego przygotować. Ale to jest jednocześnie uważność na spotkanie i badanie swoich potrzeb. Określamy, co jest dla nas ważne, co chcemy, żeby wybrzmiało.
Uważność często występuje ze słowem „trening”. To mocna sugestia, że ten stan tu i teraz nie jest dla nas naturalny, musimy się tego uczyć. W podcaście na ten temat powiedziała pani, że „nasze mózgi nastawione są na tryb przetrwania, a nie zachwycania się”.
Mózg to organ, który zawiaduje całą naszą wewnętrzną gospodarką po to, żebyśmy przeżyli. Uczy się, co naszemu przeżyciu służy, ale chodzi głównie o biologiczne przetrwanie. Nie zajmuje się tym, żebyśmy byli szczęśliwi. Jego zadanie to utrzymać nas przy życiu. Człowiek od początku swojego istnienia musiał poradzić sobie z przeciwnikiem, zdobyć jedzenie, przypilnować ognia. Nasze układy nerwowe nauczyły się, że wchodząc w nowe otoczenie, zaczynając nowe rzeczy, a nawet idąc ulicą, w naturalny sposób zwracamy uwagę, czy coś nam zagraża. Od razu pojawiają się różne projekcje. Widzimy grupę obcych ludzi w ciemnej uliczce? Analizujemy potencjalne zagrożenie, mimowolnie pojawia się pytanie: czy może przejść na drugą stronę albo od razu się oddalić? Reagują też nasze ciała. Jest to wpisane w naszą naturę. Uważność natomiast rozwijamy dzięki treningowi. W definicji uważności mówimy, że jest to intencjonalne kierowanie uwagi. Czyli w świadomy sposób wybieram, gdzie jestem, czym się zajmuję. Dla mnie w słowie uważność mieści się zarówno słowo uwaga, jak i ważność. Czy jestem obecna w swoim życiu i w tym, co jest ważne. A gdzie dzieje się ważne? Gdzie mogę zrobić to, co ważne, gdzie mogę realnie działać? Tylko tutaj i teraz.
”Terapeutyczna moc fotografii polega na tym, że jest ona zapisem wewnętrznego świata, doświadczeń i wspomnień, środkiem wyrazu konkretnej osoby. W związku z tym to jest piękne. Nie trzeba znać metod kadrowania, głębi ostrości, ISO i technicznych sztuczek, by po prostu zatrzymać w kadrze to, co zwróciło naszą uwagę”
W treningu uważności mamy dwie formy praktykowania. Jedna to praktyka formalna. Polega na tym, że w ciągu dnia znajduję czas na zatrzymanie się i świadome doświadczenie praktyki, która jest dedykowana na dany tydzień. Trening uważności łącznie trwa osiem tygodni. W tym czasie przechodzę różne praktyki – oddechu, życzliwości, skanowania ciała. Każda z nich uczy jakiejś umiejętności powracania do „tu i teraz” i pokazuje różne jakości, które łączą się z uważnym życiem: akceptacja, życzliwość.
Druga forma to praktyki nieformalne. I tutaj wrócę do zabieganego życia, o którym pani wspomniała. Faktycznie, większość z nas żyje w pędzie, nasze kalendarze są wypchane na kilka tygodni do przodu i ciągle mamy poczucie braku czasu. Ale my to wszystko możemy robić uważnie. Rozmawiam teraz z panią, czuję, że oddycham, mam w głowie myśli, którymi chcę się podzielić. Słucham pani pytań, żeby jak najprecyzyjniej odpowiedzieć. Wspomniała pani, że słuchała podcastu, w którym się wypowiadałam. Jest tam taki moment, w którym jestem przy swoich myślach, a nie w pytaniu prowadzącej. Moja odpowiedź nie jest odpowiedzią na zadane pytanie, tylko wyrażeniem myśli, która pojawiła się w mojej głowie. Dzięki uważności rozmowa jest podążaniem za treścią, a nie wnoszeniem wątku, który się w moim umyśle wyświetlił i od razu musiałam go uzewnętrznić. Jon Kabat-Zinn, twórca 8-tygodniowego kursu uważności, mówił, że uważność jest o przywracaniu siebie do życia. W tamtym przypadku musiałam przywrócić siebie do rozmowy.
Jest jeszcze coś, co od momentu powstania kojarzone było z „przywracaniem do życia” – fotografia. Pani połączyła te dwie praktyki i prowadzi warsztaty z uważnej fotografii. Na czym to polega?
Uważne fotografowanie jest formą praktyki nieformalnej, czyli takiej, którą możemy stosować w swojej codzienności. To notowanie momentów, w których doświadczamy w sobie jakiegoś poruszenia, powstałego w odpowiedzi na świat. I to mogą być pozornie zwyczajne momenty. Na przykład spaceruję i zauważam kwiaty, które się splątują. Dzięki uważności mam szansę to dostrzec i przeżyć wewnętrzne poruszenie. Pojawiają się we mnie myśli, emocje, skojarzenia. Aparat czy telefon służą do tego, żeby to uchwycić i zatrzymać.
Wykorzystywanie fotografii do zanotowania momentów, gdy doświadczamy „tu i teraz” i zauważamy swój świat wewnętrzny to jedna z opcji. Drugą jest właśnie trening uważności – w wydaniu formalnym obejmuje 8 tygodni i 8 różnych praktyk. I tak na przykład podczas praktyki oddechu zachęcam, żeby te oddechy fotografować. Tak powstaje kolekcja, mapa uważnych doświadczeń. Pracuję również z fotografią terapeutyczną, więc później zapraszam do rozmów o znaczeniu uchwyconych chwil. Przyglądamy się, na co zwracają one moją uwagę, czy jestem w stanie wskazać, co mi przypominają, do czego zapraszają, albo co podpowiadają.
Dodam, że proces ten działa w dwie strony, czyli fotografowanie wspiera zauważanie, a uważność wspiera nasze fotografowanie. Powstaje wtedy potężna jakość. Gdy dopiero planowałam połączenie uważności i fotografii, przeczytałam dużo relacji zawodowych fotografów i większość z nich mówiła, że naciskali spust migawki, dopiero gdy poczuli, co chcą pokazać w kadrze. Zrozumiałam wtedy, że my, odbiorcy tych zdjęć, czujemy potem to zaangażowanie i dynamikę fotografa. To nas porusza. Chris Orwig, autor książki „Poezja obrazu”, pisał, że dobra sztuka jest niczym skalpel, rozcina nasze otępienie i przywraca nas do życia. Tak jak uważność.
Już samo patrzenie na zdjęcia ma jakąś moc terapeutyczną?
Myślę, że tak, patrzenie może mieć moc terapeutyczną, bo za tym patrzeniem na obraz zawsze coś idzie. Może to być przypomnienie czegoś ważnego, co koi, porusza, przynosi ulgę. Kolory mogą nas wyciszyć, uspokoić, kadr przenieść do innej przestrzeni. Mnie ostatnio poruszyła wystawa „Przesilenie” w Muzeum Narodowym w Warszawie. Po obejrzeniu tych niemal fotograficznych obrazów miałam w sobie dużo ciszy i skupienia. Pochyliłam się nad tym, jak ważne są w życiu proste momenty i że one zasługują na to, żeby je utrwalać. Takie zachwycanie się życiem, małymi prostymi rzeczami, jak parzenie herbaty, rozmowa przy stole, układanie kwiatów w wazonie, czyni nasze życie zachwycającym. Co nie znaczy, że wolnym od trudu i cierpienia. Mogę się zachwycać i przeżywać trudności. Może być łatwo i trudno. Uważność bardzo uwrażliwia na ten spójnik „i” zamiast „albo”. Pełne życie to życie przez „i”. Jestem pewna, że to, na co patrzymy, rodzi refleksje, pozwala się zatrzymać i utwierdza nas w naszych wartościach.
Wiele osób może powiedzieć, że tak jak nie namalowaliby pięknego obrazu, tak absolutnie nie potrafią robić zdjęć. To ich wyklucza z trenowania uważnego fotografowania?
Absolutnie nie. W uważnej fotografii nie chodzi o to, kto umie, a kto nie umie robić zdjęć. Przypomnę, że podstawą uważności jest wyłączenie oceny. Niesamowicie dużo cierpienia i trudu przynosi nam w życiu ocenianie. Często już sam lęk przed tą oceną sprawia, że z czegoś rezygnujemy. Nie bójmy się robić zdjęć, nie powtarzajmy, że nie umiemy. Spróbujmy. Terapeutyczna moc fotografii polega na tym, że jest ona zapisem wewnętrznego świata, doświadczeń i wspomnień, środkiem wyrazu konkretnej osoby. W związku z tym to jest piękne. Nie trzeba znać metod kadrowania, głębi ostrości, ISO i technicznych sztuczek, by po prostu zatrzymać w kadrze to, co zwróciło naszą uwagę. Zawsze, kiedy rozmawiamy o zdjęciach zrobionych podczas spacerów, głębia odkryć i poruszeń, świadomość tego, co ten obraz wyraża, jest bardzo uwrażliwiająca i wzruszająca. Często na tej fotografii znajdujemy zapis naszych lęków, trudów i jednocześnie możemy odkrywać drogę do ukojenia, wskazówkę wyjścia, wzmocnienie. Nie sztuka, a serce liczy się w tej pracy. Nasze osobiste znaczenie, które nadajemy obrazowi.
”Mogę się zachwycać i przeżywać trudności. Może być łatwo i trudno. Uważność bardzo uwrażliwia na ten spójnik „i” zamiast „albo”. Pełne życie to życie przez „i””
Czy w związku z tym każda osoba może pracować z fotografią?
Z fotografią może pracować każdy, kto lubi ten język wyrazu. Jeżeli osoba mówi, że lubi robić zdjęcia, mówi o zdjęciach jako czymś ważnym, to dla mnie znak, że ta forma pracy może jej w czymś pomóc. Inni lubią tańczyć, malować, pisać, mówić – ważne jest zatem, żeby dobrać metodę do człowieka, a nie każdemu człowiekowi narzucać metodę.
Możemy samodzielnie zacząć praktykować uważność poprzez fotografowanie, czy potrzebujemy do tego przewodnika?
Możemy samodzielnie, możemy dołączyć do zajęć grupowych lub poprosić kogoś o pomoc. Mam zasadę w swojej pracy, że najpierw sama przechodzę ze sobą to, co proponuję ludziom. Dlatego, zanim przedstawiłam ofertę spacerów fotograficznych, sama zaczęłam je praktykować i sprawdzać, jak można pracować ze swoimi zdjęciami. Potem zaprosiłam znajome osoby, a następnie przeniosłam to na grunt zawodowy. Dlatego wydaje mi się, że każdy może zrobić to sam, ale są też tacy, którzy potrzebują poprowadzenia. Jeżeli ktoś zdecyduje, że woli samodzielnie oswoić się z tą formą, to polecam wybrać się na spacer, zatrzymać się, rozejrzeć, odnaleźć w przestrzeni siebie, skupić się na swoim oddechu, na ciele, opisać w głowie, co się dzieje. Warto patrzeć tak, jakbyśmy widzieli to otoczenie po raz pierwszy, z otwartością, z ciekawością. Tylko pozornie to, co jest wokół nas, jest takie samo. Świat codziennie jest inny. Jon Kabat Zinn mówi o pielęgnowaniu w sobie postawy „to nie jest zwykłe”, która zaprasza nas do celebrowania każdego momentu naszego życia. To nie jest zwykłe, że teraz rozmawiamy. To jest wyjątkowy moment.
Łapmy momenty, w których coś nas porusza. Zarówno pozytywnie, jak i negatywnie, zwracajmy się do tego, co wydaje nam się przyjemne i nieprzyjemne. Róbmy temu zdjęcia. W tym momencie nawet nie musimy się szczególnie zastanawiać, dlaczego chcemy to uwiecznić. Robię zdjęcie, bo jestem w czuciu, coś mnie przyciąga…
Więc reaguję na impuls?
Tak, tu chodzi o moment, a nie o to, żeby tworzyć w głowie sceny, które chcemy sfotografować. To niech ta scena mówi: „Sfotografuj mnie”. Warto zajrzeć do tych zdjęć po powrocie do domu, dojrzeć, jakie tematy się pojawiły w tych kadrach. Może moją uwagę zwracały detale, podobne kolory czy formy. Co to dla mnie znaczy? Jaki tytuł mogę nadać temu zdjęciu? O czym jest to zdjęcie? Jaką historie opowiada? Dlaczego je zrobiłam? Na czym najbardziej skupiłam swój wzrok? Szukam takiego elementu, który mnie najbardziej przyciąga i przy nim moja uwaga się zatrzymuje. Możemy również zastanowić się, jakim jednym słowem opisalibyśmy to, co widzimy. Do czego mnie to zdjęcie zaprasza?
I to słowo nie musi określać elementu fizycznego, ale na przykład uczucie.
Tak, okazuje się, że bardzo często ludzie decydują się na słowo, które określa ich świat wewnętrzny. Samotność, żal, rozbicie, rezygnacja…
Współczesnym światem rządzą jednak nie pejzaże i widoki, a selfie. To one są znakiem czasów. Robienie sobie zdjęć może doprowadzić do tego, że skonfrontujemy się z czymś, co do tej pory było dla nas nieuchwytne? Możemy dowiedzieć się o sobie czegoś nowego?
Oczywiście. Selfie to znak naszych czasów. Chociaż pierwsze selfie powstało w 1839 roku. Możliwość skierowania na siebie obiektywu i zrobienie sobie zdjęcia wymagała wtedy stania nieruchomo przed wielkim aparatem przez 20 minut. Dodam, że rok 1839 to rok początku fotografii. Więc fotografujemy siebie, odkąd tylko jest fotografia. Ta potrzeba potwierdzania swojej obecności, bycia zauważonym jest bliska człowiekowi od zawsze. Jest jedną z podstawowych potrzeb psychologicznych.
I tak, oglądając zdjęcia, możemy dowiadywać się o sobie nowego, możemy też odkrywać nasze wewnętrzne mapy i sprawdzać, czy są one dla nas na dzisiaj aktualne. Możemy też wyrażać nasze myśli, emocje, doświadczenia za pomocą fotografii.
Kanadyjska psycholożka Judy Weiser, którą uznaje się za jedną z prekursorek fotografii terapeutycznej, skupiała się na tym, jak techniki fotograficzne mogą zostać użyte w procesie terapeutycznym. Badaczka wyodrębniła pięć technik. Jedną z nich jest autoportret, chociaż jednocześnie pisała, że tak naprawdę każde zdjęcie, które robimy, jest autoportretem. Oglądając swoje zdjęcia, możemy określić, co jest dla nas ważne, za czym tęsknimy, co cenimy w naszym życiu, co chcemy pamiętać. Bo po co robimy zdjęcia? Żeby utrwalić ważne momenty i doświadczenia. Zatrzymać na fotografii czas, żeby mieć go w przyszłości. Moi klienci często mówią, że dzięki zdjęciom odkrywają i dotykają czegoś ważnego w sobie. Czegoś, o czym zapomnieli, więc jest to bardzo ożywcze spotkanie ze sobą. Najpiękniejsze w fotografii terapeutycznej jest to, że możemy dzięki niej dostrzec swoją indywidualność i pogłębiać to doświadczenie.
Inna technika opisana przez Weiser to tak zwane fotoprojekcje, czyli do pracy używamy zdjęć, których osoba, z którą pracujemy, nie robiła i nie ma z nimi osobistej historii. Stają się one narzędziami do uruchomienia mechanizmu odbicia swojego wnętrza w tym, na co patrzymy. Kolejna technika to portret, czyli spotykamy się ze zdjęciem, które ktoś nam zrobił. To świetna metoda do pracy na temat tego, co to znaczy być zobaczonym, jak pokazuję siebie ludziom, co widzą inni, czego ja nie widzę, a jednak dostrzegłam to na portrecie. Jakimi oczami patrzyła na mnie osoba, która wykonała portret?
Kolejne narzędzie to fotografowanie, w które wpisuje się fotografia uważna. W tej technice możemy zadawać sobie różne tematy i za ich pomocą eksplorować swój świat wewnętrzny. Piąta technika to zdjęcia, które dokumentują naszą biografię, zdjęcia z albumów rodzinnych, które zatrzymują historię, ważne osoby i wydarzenia. Teraz coraz mniej osób ma takie albumy fotograficzne, niewielu wywołuje zdjęcia. Mocno zachęcam, żeby tworzyć takie prywatne kolekcje.
Jest jakaś różnica pomiędzy fotografią terapeutyczną a technikami fototerapeutycznymi?
Jest różnica w definicji, ale na ten temat nadal toczą się dyskusje. Weiser wskazała pięć technik, które terapeuta niezależnie od modalności terapii, w której pracuje, może wykorzystywać w pracy terapeutycznej. Czyli nie jest tak, że fotografia jest terapią tylko dla kogoś, kto pracuje w nurcie psychodynamicznym czy Gestalt, może być wspierającym terapię narzędziem. Psycholożka zastrzegała też, że techniki fototerapeutyczne są technikami dla osób, które mają przygotowanie do pracy z ludźmi. Natomiast fotografię terapeutyczną zdefiniowała jako fotografowanie, które ma walor terapeutyczny i autoterapeutyczny, czyli może być wykorzystywane w indywidualnej pracy. Uznała, że tutaj nie potrzeba profesjonalisty.
Mam jednak poczucie, że jesteśmy na dość wczesnym etapie w kwestii tego, jak korzystać z terapeutycznej mocy fotografowania i najważniejsze dyskusje są dopiero przed nami. Musimy ocenić przydatność tych praktyk. To nadal nowa dziedzina. W Polsce wciąż oficjalnie nienazwana.
”Róbmy zdjęcia, gdy jest nam dobrze – te fotografie mogą nas wesprzeć, gdy zrobi się ciężko, mogą nam pomóc przetrwać trudne momenty. Rick Hanson pięknie o tym napisał w książce „Szczęśliwy mózg” – nazwał to praktyką chłonięcia dobra”
Czyli może być tak, że coś widzimy i to fotografujemy, ale też możemy uznać, że chcemy pokazać na zdjęciu niepokój i wtedy szukamy wizualizacji tego niepokoju?
Tak, działa to w dwie strony. Na przykład najpierw badamy, co zauważamy. Dzięki temu znajdujemy klucz do tego, co jest dla nas ważne. Możemy ten proces również odwrócić i zastanowić się, czym jest dla nas spokój, bliskość, izolacja i zacząć eksplorować te znaczenia. Moja przygoda z fotografią w terapii tak się właśnie zaczęła. Moja siostra studiowała fotografię i na zaliczenie realizowała temat „moje miejsce”. Wspaniałe zadanie! Uznałam, że też zrobię swoje zdjęcia. Wtedy pierwszy raz poczułam, ile to jest roboty wewnętrznej i zrozumiałam, że fotografia to potężne narzędzie. Ja z tym tematem chodziłam, szukałam, definiowałam siebie. Dotarło do mnie, ile można pokazać jednym kadrem, gdy nieraz tak trudno znaleźć słowa, by opisać swój stan. Niektórzy mają duży problem, żeby wyrazić, co czują. A obraz też może mówić.
Jaką zmianę zauważyła pani w sobie, odkąd zaczęła pani praktykować uważność połączoną z fotografią?
Fotografia dała mi wiele lekcji. Pierwsza dotyczy wrażliwości. Na pewno stałam się wrażliwsza, ale to wrażliwość płynąca z siły i dająca tę siłę. Gdy przeżywam trudności, biorę aparat i idę na spacer, a później rozmawiam ze zdjęciami, które zrobiłam. Więc to kolejny aspekt: ciągle mam z kim rozmawiać. I to właściwie jest rozmowa ze sobą, ale poprzez zdjęcia. Fotografia dała mi też krąg ludzi, którzy są ze mną w tej przygodzie. To niezwykłe, bo wstaję rano, otwieram komunikator, a tam czeka na mnie zdjęcie wschodu słońca od koleżanki. Spacerując, odkryłam też wiele lekcji o życiu i o pracy z ludźmi. Na przykład jedną z takich ważnych lekcji dla mnie, jest to, że dotykanie cienia (trudnego, nieświadomego, nienazwanego) możliwe jest tylko wtedy, kiedy jest światło (świadomość zasobów, piękna i siły). Cień widać tylko wtedy, kiedy jest światło. Dlatego w swojej pracy zapraszam do szukania światła i jak je mamy to dopiero wtedy rozmawiamy o cieniu.
Czyli jest to też metoda budowania relacji – nie tylko ze sobą, ale i innymi.
Fotografia bardzo łączy się z budowaniem relacji, tworzeniem społeczności, dzieleniem się wrażliwością. Zdjęcia dają mi możliwość bycia z innymi w trudnościach. Doświadczyłam pracy z osobami, które chorują, cierpią, przebywają w szpitalach – one również wysyłały mi zdjęcia. Pozwoliło mi to być z nimi w ich rzeczywistości, dało okazję do towarzyszenia poza gabinetem, poza tą warstwą formalną. Dla nich natomiast to inna forma wsparcia. Możemy sfotografować swoje cierpienie, nie musimy go opisywać. To ma dużą moc. Doświadczam tego, jestem w takich relacjach, które polegają na wymianie zdjęć i widzę, jakie jest to poruszające. Przypomina o przynależności i wspólnocie. A przecież tak wiele osób na co dzień czuje samotność.
Możemy też fotografować swoje zachwyty i to nimi się dzielić z innymi.
Badania pokazują, że możemy nasz mózg nauczyć widzieć piękno. Dzięki uważności i szukaniu tego, co nas zachwyca, trenujemy mózg, żeby on jednak zwracał się ku dobru. Kiedy cierpimy, myślenie staje się tunelowe, jest ciemno i ciężko. Możemy sami zapalić sobie światełko – na przykład robiąc zdjęcie czegoś, co nas pociesza, co nam się podoba, co doceniamy. Najpierw może zachwycić nas pościel, potem widok za oknem, Słońce, które akurat wyjdzie zza chmur, zobaczymy nasz wspaniały kubek z herbatą. To nagle zaczyna pączkować. Rozglądamy się po przestrzeni, zaczynamy widzieć, co mamy, zmienia się nasze wnętrze, czujemy dobro skierowane do siebie. Powolutku poszerza się perspektywa tego ciemnego tunelu. Zachwyty są ożywcze, karmiące i zarażające. W pracy grupowej, kiedy zaczynamy się dzielić zachwytami, zaczyna ich być coraz więcej.
Róbmy zdjęcia, gdy jest nam dobrze – te fotografie mogą nas wesprzeć, gdy zrobi się ciężko, mogą nam pomóc przetrwać trudne momenty. Niedawno miałam czas, że byłam wyłączona z działania. Wróciłam wtedy do zdjęć, które powstały, gdy byłam aktywna. Pozwoliły mi połączyć się z dawną radością, z pięknem, które uchwyciłam, mimo że dziś nie mam do niego dostępu. Dzięki zdjęciom mogłam jednak się w tym zanurzyć, zaczerpnąć siły. Rick Hanson pięknie o tym napisał w książce „Szczęśliwy mózg” – nazwał to praktyką chłonięcia dobra.
Autor badał to neurobiologicznie, więc mamy naukowe potwierdzenie, że możemy nauczyć mózg widzieć piękno. I to tylko w czterech krokach! Pierwszy to zauważenie tego, co jest piękne. Drugi to zatrzymanie się przy tym na dłużej – zauważmy, jak długo skupiamy się na tym, co złe, jak rozpamiętujemy, analizujemy przykre rzeczy. Odwróćmy ten mechanizm. Zróbmy z naszego mózgu rzep na to, co dobre. Później wydłużmy bycie w tym miłym stanie, oswajajmy się z nim, chłońmy. Ostatni krok to łączenie się z pięknymi momentami, gdy jest nam trudno, gdy jesteśmy w tunelu. Wtedy właśnie warto mieć pod ręką aparat czy telefon z albumem naszych, prywatnych zdjęć, których głównym tematem jest zachwyt nad światem.
Grupę W głąb fotografii – fotografia terapeutyczna można znaleźć na Facebooku. Więcej o warsztatach, webinarach i fotografii terapeutycznej Joanny Szelugi można przeczytać tutaj
Zobacz także
„Kiedy usłyszałam diagnozę, pomyślałam sobie: Czyli że co? Ja za pół roku umrę? Mam 28 lat!”. Rozmawiamy z Patrycją Lisiecką, która stworzyła projekt fotograficzny Młode z Rakiem
„Na tych zdjęciach jest wszystko. Miłość rodziców do dziecka i między rodzicami. Autentyczna. Nie ta pozowana” – mówi Ania Wibig, która fotografuje narodziny
„Kiedy kobiety będą gotowe do uniesienia spódnicy, to znaczy, że przeszły kolejny poziom emancypacji. Nie mogę się tego doczekać” – mówi Iwona Demko, artystka-waginistka
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
3. Charytatywny Bieg z Twarzami Depresji – dla dzieci i młodzieży. Zacznijmy działać już teraz!
Jennifer Aniston padła ofiarą swattingu. Na czym polega ta forma przemocy?
To nie Briana Coxa powinniśmy się bać, tylko własnych biurek. Chcemy więcej takich reklam!
Jon Bon Jovi uratował kobietę będącą w kryzysie psychicznym. Przypadkiem uchwyciły to kamery. Poruszające nagranie obiegło sieć
się ten artykuł?