„Mojej siostry będę bronić”. To hasło zawdzięczamy dziewczynom z Chile, które pokazały światu, jak się robi rewolucję
Poruszający protest song szybko rozpłynął się po całym Chile i większości krajów Ameryki Południowej, a wkrótce zaczął podbijać też inne kontynenty. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy piosenka Las Tesis została odśpiewana w co najmniej sześćdziesięciu państwach na całym świecie. Także w Polsce, gdzie zyskała roboczy tytuł od jednej z melodyjnych fraz refrenu: „Mojej siostry będę bronić” – hasło to szybko się zadomowiło i powraca refrenem także podczas aktualnych protestów w naszym kraju.
Ponad tydzień temu w Chile odbył się plebiscyt dotyczący zmiany konstytucji, która miałaby zastąpić tę dotychczasową, pochodzącą jeszcze z czasów dyktatury. Mimo że na przestrzeni lat była ona wielokrotnie modyfikowana, to większość Chilijczyków postrzegało ją jako brzemię przeszłości, symboliczny ślad po rządach Pinocheta. Zagłosowali więc za zmianą: aż 78% z nich (wobec zaledwie 21%) opowiedziało się za rozpisaniem nowej ustawy zasadniczej. To historyczne referendum było efektem masowych protestów, jakie wstrząsnęły krajem w październiku zeszłego roku i trwały przez kilka kolejnych miesięcy. Rozpoczęły się od sprzeciwu wobec podwyżek cen metra, szybko nabierając antysystemowego charakteru. Przekształciły się w potężne demonstracje przeciw korupcji polityków, rażącym nierównościom i brakowi polityki społecznej, która pomagałaby je zakopywać.
Rewolucja jest kobietą
Pierwsze protesty zainicjowały dziewczyny: licealistki i studentki, przeskakujące przez bramki w metrze, wykrzykujące feministyczne hasła i buntujące się przeciw panującemu porządkowi. Po kilku dniach pociągnęły za sobą tłumy – najpierw tysiące, a potem miliony demonstrujących. Rewolta miała też antypatriarchalny charakter: wiele manifestacji organizowały kobiety domagające się równości nie tylko ogólnospołecznej, ale też tej związanej z płcią.
Jednym z popularnych hymnów protestu stał się zresztą feministyczny manifest skomponowany przez kolektyw Las Tesis, który po raz pierwszy odśpiewano pod koniec października w stolicy kraju. Większość śpiewających, podobnie jak jego autorki, miało na oczach czarne opaski. Na chwilę przed występem zapadła cisza, którą przecięła fala kobiecych głosów, łączących się w chór: El Patriarcado es un juez / que nos juzga por nacer / y nuestro castigo / es la violencia que ya ves / Es feminicidio / Impunidad para mi asesino. / Es la desaparición / Es la violación (Patriarchat jest jak sąd / Który nas skazuje od samych narodzin / A naszą karą / Jest przemoc, jaką widzicie / Jest nią kobietobójstwo / Bezkarność dla mojego mordercy / Jest nią zniknięcie / Jest nią gwałt).
Poruszający protest song szybko rozpłynął się po całym Chile i większości krajów Ameryki Południowej, a wkrótce zaczął podbijać też inne kontynenty. Okazał się na tyle uniwersalny, że wiele kobiet się z nim utożsamiało, traktując go jako osobistą pieśń sprzeciwu. Gest niezgody na fizyczną i symboliczną przemoc wpisaną w patriarchalny system, który jest dominujący wszędzie – bez względu na szerokość geograficzną czy różnice kulturowe. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy piosenka Las Tesis została odśpiewana w co najmniej sześćdziesięciu państwach na całym świecie. Także w Polsce, gdzie zyskała roboczy tytuł od jednej z melodyjnych fraz refrenu: „Mojej Siostry Będę Bronić” – hasło to szybko się zadomowiło i powraca refrenem także podczas aktualnych protestów w naszym kraju.
Manifest skomponowały cztery artystki z portowego Valparaíso: Paula Cometa, Lea Cáceres, Sibila Sotomayor i Dafne Valdés. Choć o ich kolektywie za sprawą tego perfomansu zrobiło się najgłośniej, to w tym południowoamerykańskim kraju od lat działa wiele feministycznych formacji podobnych do Las Tesis, zaangażowanych (i angażujących inne Chilijki) w walkę o prawa kobiet. Wiele z nich zaczęło działać w ciągu ostatniej dekady – w czasie, gdy przez Chile, podobnie jak przez wiele innych zakątków Ameryki Łacińskiej przepłynęła tzw. zielona fala (la marea verde), związana z silnym rozwojem ruchów feministycznych i masowymi protestami przeciwko prawu antyaborcyjnemu.
”Patriarchat jest jak sąd / Który nas skazuje od samych narodzin / A naszą karą / Jest przemoc, jaką widzicie / Jest nią kobietobójstwo / Bezkarność dla mojego mordercy / Jest nią zniknięcie / Jest nią gwałt”
Dziedzictwo dyktatury
Chilijki były w nich szczególnie wyćwiczone, bo jeszcze do 2017 roku przepisy dotyczące przerywania ciąży należały w ich kraju do najbardziej restrykcyjnych na świecie: aborcja była tu całkowicie zakazana bez względu na okoliczności i karana więzieniem. Te surowe regulacje, podobnie jak wiele innych praw wpływających na życie Chilijczyków, były dziedzictwem reżimu. Od połowy lat 70. całkowity zakaz usuwania ciąży forsował Jaime Guzmán – guru konserwatystów, szara eminencja dyktatury i założyciel skrajnie prawicowej partii, Niezależnej Unii Demokratycznej (UDI). W jednym z głośnych wystąpień przekonywał, że „kobieta musi urodzić – nawet, jeśli jej dziecko będzie nienormalne, niechciane, będzie produktem gwałtu lub jeśli poród spowoduje jej śmierć” (tłumaczenie dosłowne jego wypowiedzi, M.B.).
Pod wpływem nacisków Guzmána w reżimowej konstytucji obowiązującej od 1980 roku pojawił się zapis o „bezwzględnej ochronie życia poczętego”, a jednoznaczny zakaz przeprowadzania aborcji wprowadzono u schyłku dyktatury, w 1989 roku. Został on ostatecznie przepchnięty przez dwie postaci: admirała José Toribio Merino (jednego z organizatorów puczu wojskowego) oraz kardynała Jorge Artura Medinę – przyjaciela Pinocheta, który w latach 90. XX w. stał się jedną z najważniejszych osobistości Watykanu.
Późniejsze próby liberalizacji prawa, czynione głównie przez organizacje kobiece i lewicę, nie odnosiły skutku. Jedną z osób sprzeciwiających się zmianie był m.in. aktualny prezydent Sebastián Piñera, który był głową państwa też w latach 2010-2014 – i właśnie w okresie poprzedniej prezydentury zasłynął jako przeciwnik aborcji bez wyjątków.
Prawo udało się zmienić dopiero w sierpniu 2017 roku, w czasie kadencji jego następczyni, Michelle Bachelet, dziś pełniącej funkcję Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka. Od tego czasu aborcja jest w Chile legalna w trzech możliwych wypadkach: gwałtu, wad bądź nieodwracalnych uszkodzeń płodu oraz zagrożenia życia kobiety – czyli dokładnie takich samych, jakie jeszcze niedawno zakładał kompromis aborcyjny w Polsce. Według oficjalnych danych, najczęstszym powodem przeprowadzenia legalnej aborcji w wypadku Chilijek jest ryzyko śmierci matki. W zeszłym roku ok. 44% zabiegów wiązało się z tym motywem, odpowiednio ok. 41% aborcji przypadało na ciężkie wady płodu, a 16% – na sytuację, gdy do zapłodnienia doszło w wyniku gwałtu.
Zielona fala
Prawo udało się zliberalizować za sprawą inicjatywy byłej prezydent i otaczających ją polityków, ale ważnym czynnikiem społecznego nacisku były masowe protesty – liczne szczególnie w okresie poprzedzającym uchwalenie reformy. Kobiety protestujące przeciw skrajnie restrykcyjnemu prawu antyaborcyjnemu połączyły siły z tymi, które tłumnie zaczęły wychodzić na ulice z powodu przypadków molestowania seksualnego na uczelniach i tzw. feminicidios, kobietobójstw. Chilijski rząd, usiłujący przeciwdziałać tego rodzaju przemocy wobec kobiet, stworzył w 2015 roku Ministerstwo ds. Kobiet i Równouprawnienia, doprowadził do zmian w prawie uznających feminicidio za oddzielną formę zbrodni (karanej wyrokiem co najmniej 15 lat więzienia) i wprowadził nowe kategorie przestępstw na tle płci – do jednej z nich zaliczono m.in. właśnie molestowanie. Wiele Chilijek uznało jednak te działania za niewystarczające – tym bardziej, że przemoc wobec kobiet, m.in. ta dziejąca się w domowym zaciszu, nie przestawała być powszechna.
Pierwsze potężne protesty wybuchły w październiku 2016 roku jako reakcja na drastyczną próbę zabójstwa w patagońskim mieście Coyhaique, gdzie ofiarą była 32-letnia Nabila Rifo, brutalnie pobita przez partnera, Mauricia Ortegę, który pozbawił ją obojga oczu. Mężczyznę skazano na 26 lat więzienia, ale wkrótce wyrok ten skrócono do 18 lat, co wzbudziło powszechne oburzenie i sprowokowało masowe protesty. Nawiązywały one do potężnych demonstracji „Ni una menos” („Ani jednej mniej”), które przetoczyły się przez sąsiednią Argentynę, gdzie doszło do brutalnego gwałtu i morderstwa 16-letniej Lucii Perez.
Od 2016 roku chilijska opinia publiczna poznawała kolejne historie kobiet – m.in. molestowanych seksualnie studentek na kilku prestiżowych uczelniach i paru innych nagłaśnianych historii przemocy domowej. „Basta de abusos!” („Koniec z nadużyciami!”), „No más violencia machista!” („Nigdy więcej męskiej przemocy!”), „Mi cuerpo, mi decisión” („Moje ciało, moja decyzja”), „Juntas somos poderosas!” („Razem jesteśmy silne!”) – krzyczały demonstrujące dziewczyny, których marsze stawały się coraz liczniejsze i bardziej widoczne. Szczególnie masowe stały się manifestacje organizowane w maju 2018 roku – tzw. mayo feminista (feministycznym maju), gdy ulicami stolicy i innych miast przemaszerowało łącznie ok. 300 tys. osób.
”Dziwne i przykre jest dla mnie to, że odsłanianie biustów przez protestujące osoby nadal dla wielu jest bardziej oburzające niż to, jak wielka jest skala męskiej przemocy bądź społecznej niesprawiedliwości wynikającej z przywilejów płci”
Protesty oznaczały nie tylko masowe manifestacje, ale też uliczne happeningi, okupowanie uniwersytetów, tzw. funas, czyli ujawnianie imion i nazwisk sprawców przemocy. Uczestniczki demonstracji często malowały ciała, wychodziły na ulice w samej bieliźnie. Na nagich piersiach wypisywały hasła mówiące o molestowaniu, społecznej nierówności, seksualizacji kobiet. O braku praw do własnego ciała, ich uprzedmiotowieniu. Na wiele z tych aktów część konserwatywnego społeczeństwa reagowało oburzeniem. „Żyjemy w społeczeństwie, gdzie wciąż wielu ludzi bardziej szokuje świadomie użyta nagość niż wpisany w naszą kulturę czy język seksizm” – komentowała te reakcje „oburzonych” Alejandra Castillo, chilijska socjolożka i historyczka ruchów feministycznych. „Dziwne i przykre jest dla mnie to, że odsłanianie biustów przez protestujące osoby nadal dla wielu jest bardziej oburzające niż to, jak wielka jest skala męskiej przemocy bądź społecznej niesprawiedliwości wynikającej z przywilejów płci” – dodała.
Radykalizacji kobiecego sposobu protestowania zaczęło towarzyszyć wytyczanie ostrej granicy: na teren ich demonstracji rzadko zapraszani są mężczyźni, nawet ci najbardziej wspierający. „Alerta, alerta, alerta machista! Qué todo el territorio se vuelva feminista!” („Alarm, alarm! Alarm dla mężczyzn! Niech cały teren stanie się feministyczny!”) – to hasło powraca na każdej kobiecej manifie, a w tym roku, podczas „8M” (marszu na Dzień Kobiet) wybrzmiewało wyjątkowo często i mocno. Marcowa manifestacja była największą w dotychczasowej historii – szacuje się, że zebrała niemal dwa miliony uczestniczek w Santiago i łącznie ponad trzy miliony w całym kraju.
Wiele z nich miało na sobie zielone chustki – jeden z charakterystycznych znaków poparcia dla prawa dotyczącego aborcji, która mimo częściowej legalizacji nadal najczęściej odbywa się w podziemiu. Organizacje kobiece szacują, że nielegalnego zabiegu usunięcia ciąży dokonuje średnio 100 tys. kobiet rocznie i liczby te są tylko nieznacznie niższe od tych sprzed trzech lat. Zdecydowana ich większość jest przeprowadzana przez młode dziewczyny pomiędzy 15 i 18 rokiem życia.
Postscriptum
W ostatnich dniach, wkrótce po przegłosowaniu nowej konstytucji, w chilijskich mediach pojawiła się przełomowa wiadomość: nowa ustawa zasadnicza Chile będzie pierwszą na świecie, opracowaną w połowie przez kobiety (polityczki oraz reprezentantki wybrane w tym celu przez społeczeństwo), przy zachowaniu pełnego parytetu płci. Będzie to pierwszy taki przypadek w historii – i pod tym względem, przynajmniej założeniu, kraj ten ma wyprzedzić takie progresywne państwa jak choćby Finlandia czy Islandia. Duża część konstytucji ma być też poświęcona stricte prawom kobiet. Brane są pod uwagę m.in. reformy dotyczące sytuacji Chilijek należących do rdzennej ludności, karania przemocy domowej oraz dalszej liberalizacji prawa antyaborcyjnego.
Trudno powiedzieć, czy komuś to się śniło rok temu, kiedy dziewczyny zaczynały tu społeczną rewolucję. Ciężko też stwierdzić, czy ktoś mógł to przewidzieć 8 marca, gdy maszerowały tłumnie ulicami swoich miast i miasteczek, śpiewając piosenkę „Antipatriarca” Anity Tijoux, a położony w sercu stolicy Plac Italia wypełnił się napisem „Jesteśmy historyczne” („Somos históricas”). Jedno jednak jest pewne: przykład Chile jest dowodem na to, że takie pozornie nierealne kroki ku zmianom są możliwe. I że czasem warto wyjść na spacer oraz porządnie się wkurzyć.
Zobacz także
Aborcja w Polsce – czy jest zgodna z prawem? O czym mówi ustawa antyaborcyjna?
Dr n. med. Robert Łyszcz: „Co mogę zaproponować pacjentce, skoro taka aborcja będzie nielegalna? W zasadzie nic. Będziemy się uśmiechać do siebie przez 6 kolejnych miesięcy”
Ursula von der Leyen: „Prawa kobiet to atut i osiągnięcie. Cofanie się nie jest opcją”
Polecamy
Gigantyczny popyt na wazektomię po wyborach w USA. Amerykanie obawiają się o dostęp do aborcji
Red Lipstick Monster odwraca narrację: „Był w krótkich spodenkach, więc klepnęłam go w tyłek”
„Są dziewczynkami, nie żonami”. Będzie zakaz małżeństw dziewczynek w Kolumbii. To historyczny moment
Iranki, które nie chcą nosić hidżabu, trafią do specjalnego ośrodka. Ma im pomóc „naukowa i psychologiczna terapia”
się ten artykuł?