Czasem przeleci helikopter, a gdy strzelają na poligonie, okna się trzęsą. „Gdyby tu wojna wybuchła, to byśmy nie zauważyły” – mówi jedna z mieszkanek Braniewa
Braniewo to miasto garnizonowe, które od północy graniczy z obwodem kaliningradzkim. Liczy 16 907 tys. mieszkańców. To tutaj swego czasu Rosjanie przyjeżdżali na zakupy. – Jak Rosjanki oglądały majtki na targu, to aż im się oczy błyszczały. Kupowały je z taką finezją, jakby kosztowały trzy stówy. A przecież to najtańsza bielizna była – wspomina pani Danuta, która na targu w Braniewie handluje od 30 lat. Rosjanie latami korzystali z polskich usług i infrastruktury. Tu, w Braniewie, byli jak swoi. Jak mieszka się w miasteczku tak blisko wroga? Jacy są Rosjanie? Czy bliskość rosyjskiego agresora sprawia, że w nocy trudno zasnąć? Sprawdziłam.
Wysiadam rano w centrum Braniewa, pierwszej stolicy Warmii. Jest senny poniedziałek. Pusto i cicho. Siąpi deszcz. Zaczepiam mamę z dzieckiem w wózku. Mówię, że chcę rozmawiać z mieszkańcami o tym, jak się tu żyje po 24 lutego. – Wojny to może i nie będzie, ale pracę ludzie potracą przy tym węglu – macha ręką i znika.
Z cerkwi wychodzi tłum ludzi. To chyba Ukraińcy. Zastanawiam się, jak muszą się czuć, kiedy na ulicy tylu mundurowych, a z poligonów słychać strzały.
W Braniewie znajdują się duże firmy zajmujące się przeładunkiem węgla i gazu. Są też wielkopowierzchniowe sklepy. Rosjanie na każdym kroku napędzali tu gospodarkę.
Teraz przejście graniczne w Gronowie jest nieczynne, a w pobliskich Grzechotkach funkcjonuje tylko dla tych, którzy muszą je przekroczyć w celach służbowych. Zamknięcie granicy z obwodem kaliningradzkim w niedalekiej przyszłości będzie oznaczać katastrofę gospodarczą dla Braniewa. I bezrobocie.
Jak mieszka się tak blisko wroga? Chcę to wiedzieć.
Pierwsze kroki kieruję na targ.
„Ładowali busa ziemniakami pod sam dach”
Deszczowy poniedziałek, ruch na targowisku słaby. – Braniewo upada – słyszę na każdym kroku.
Rosjanin już pieniędzy w Braniewie nie zostawi. Mały ruch graniczny nie funkcjonuje od 2016 roku, został zawieszony, kiedy Polska organizowała Szczyt NATO oraz Światowe Dni Młodzieży. W 2020 roku w związku z pandemią koronawirusa ruch na granicy z obwodem kaliningradzkim został jeszcze bardziej ograniczony. Po agresji Rosji na Ukrainę władze podtrzymały decyzję. A teraz? Teraz już Rosjanina na ulicy rzadko się zobaczy. Nie ma komu kupować, bo w Braniewie bezrobocie i bieda.
– Kiedyś przyjeżdżali po parówki. Po ciuchy też zachodzili od czasu do czasu. A teraz to nikogo nie ma – kręci głową pani Danuta. – Rusek jaki był, taki był, ale był. Nie wrzucam wszystkich do jednego worka. Pamiętam, jak jeden z nich się cieszył, że powiedziałam spasiba. Spotykałam bardzo sympatyczne rodziny: oni po rosyjsku, ja po polsku. I zawsze się dogadaliśmy, z uśmiechem. Faceci byli różni, kobiety wysoko głowę nosiły. Trzydzieści lat temu jeździłam do Rosji, dobrze nas traktowali i w hotelach, i na ulicy. Wtedy nie odczuwałam żadnej wrogości.
Pan Darek na tym samym braniewskim targu sprzedaje ziemniaki. On sympatii u Rosjan nigdy nie widział. – To zawsze była dzicz i swołocz. Agresywni tacy – denerwuje się.
Liczy, że do granicy ledwie 15 kilometrów. Wiadomo, czego się po Ruskich spodziewać? Wspomina, że rano tylko co sklepy otworzyli, to oni się rzucali na produkty. Bałagan robili.
Pani Małgorzata jest rolniczką. Pamięta, jak Rosjanie ładowali busa ziemniakami po sam dach. – Z 20 lat temu oni tonami ziemniaki wywozili. A myśmy na tym korzystali – dodaje.
„Komentowali, że Ruska w sklepie stoi”
Tu w Braniewie Rosjanie byli jak swoi. – Co trzeci samochód był na rosyjskich tablicach – wspomina Monika Hyńko z OTOZ Animals w Braniewie. – Głównie Lidl był okupowany przez rosyjskich klientów. Teraz czasami też przemknie jakiś Rosjanin. Zdajemy sobie sprawę, że to nie są ci ludzie, którzy dokonują bestialskich mordów i gwałtów. Ale to nadal Rosjanie, więc bez sympatii patrzymy na tych ludzi. Mamy żal, że nie przeciwstawiają się temu, co się dzieje. Polacy ich tłumaczą, mówią, że Rosjanie ulegają propagandzie. Ale czy rzeczywiście? Mieszka tu młody człowiek, którego mama jest Ukrainką, a tata Rosjaninem. On uważa, że wojna w Ukrainie to wina Zachodu.
Jacy są Rosjanie? Pytamy Ilonę i Gosię, celniczki. Ilona nie lubi generalizowania. – Nie można przez pryzmat kilku osób rozpatrywać całego narodu – tłumaczy. – W pracy podczas odpraw nigdy nie mogłyśmy podejmować tematów politycznych ani manifestować swoich poglądów. To było zabronione.
Gosia: – Wydawało nam się, że Rosjanie z obwodu kaliningradzkiego są zupełnie inni niż ci z dalekiej Rosji. Bardziej europejscy. Kiedy zdarzyła się katastrofa smoleńska, to Rosjanie przekraczający granicę wszystkim mundurowym, również nam, celnikom, składali kondolencje.
Ilona dopowiada, że Rosjanie rozumieli, że dla Polaków, bez względu na to, co myśleli o zmarłym prezydencie, to tragedia narodowa.
Funkcjonariuszki mówią, że od dwóch lat nie mają z Rosjanami kontaktu. Wiadomo: była pandemia, obostrzenia. Nie wiedzą więc, co się z nimi dzieje. Pamiętają, że zawsze mieli słabo wyposażone sklepy, a ich ziemia nie nadawała się pod uprawę.
Kaliningrad jest odcięty od Rosji. Jak sobie teraz jego mieszkańcy radzą? Nie wiadomo. Ilona w Rosji była nie raz. – To kraj kontrastu – opisuje. – Po ulicach jeżdżą auta, które u nas dawno są na złomie. Ale widać także nowoczesne BMW. Widziałam instalację sanitarną położoną na zewnątrz budynku. Najprawdopodobniej łazienki były robione po prostu później. Bloki wyglądały jak 40 lat temu. A z drugiej strony piękna modernistyczna architektura.
A poglądy? – Byli tacy, którzy uważali, że powinniśmy być wdzięczni, że nas Związek Radziecki uratował przed Hitlerem – odpowiada Ilona.
Braniewianie lubili Rosjan? – Czasem komentowali, że Ruska w sklepie stoi – wspomina pani Małgorzata. – A Rosjanie to raczej grzeczni byli, przepuszczali, jak ktoś miał mniej w koszyku.
– Byli bezwzględni i są bezwzględni – pani Wiesława Brzymowska, emerytka, nie ma wątpliwości. Z mężem Wiktorem do Braniewa wróciła po wielu latach. Życie im upłynęło na Śląsku. Troje dzieci już ma swoje wnuki. Sama była księgową w służbie zdrowia, mąż w stali robił. Tu w Braniewie mają spokój i odpoczynek. Na Śląsku „też dobrze, ale gdzie tyle zieleni i jezior jak nie na Warmii?” Idą na ryby, może któraś złapie haczyk. Jak pani Wiesława słyszy słowo Rosjanie, to wstępuje w nią energia, choć lata już nie te:
– Mojej mamy siostra była pięć lat na robotach w Niemczech. Zmarła jak miała 50 lat. Jak ją zabrali z domu, miała 18 lat. Ale Ruskie to byli gorsi niż Niemcy! Ciocia opowiadała, że jak Rosjanie weszli do nas, to nie liczyli się z nikim. Czy to Polka, czy Ukrainka, czy Niemka: nie patrzyli. Na cmentarzu spali w grobach, na ciałach. Gwałty były i wszystko.
Ale pani Krystynie, emerytce, którą spotykam w sercu Braniewa, Rosjanka kiedyś przywiozła trudno dostępną maść na kolano. Skąd ją zdobyła? Nie wiadomo. – Niedawno do apteki przyszedł Rosjanin i nakupował lekarstw dla swojego dziecka. Tylko wyszedł z apteki i już komentarze były. Bo jak to, tam, w Ukrainie dzieci giną, wszystkiego brakuje, a on tak jak do siebie tu wchodzi? – relacjonuje starsza pani.
„Ukraińcy są naszymi braćmi, ale za dobrze mają”
Swietłana pracy już nie znajdzie, dawno przekroczyła sześćdziesiątkę. Jej wnuczek Maks zamknął się w sobie już w czasie pandemii. Najchętniej siedziałby całymi dniami w pokoju. Dobrze, że chociaż do polskiej szkoły się zapisał. To właśnie w Braniewie znaleźli bezpieczny kąt. Choć Ukraińcy raczej nie chcą na Warmię, boją się być tak blisko agresora. Uciekają częściej w głąb Polski.
W Braniewie schronienie znalazło 45 Ukraińców. – Wielka euforia związana z pomaganiem już minęła – usłyszeliśmy od pracownika ratusza, który chce pozostać anonimowy. – Ale to się dzieje w całej Polsce.
Pani Danuta to sama koce nosiła i inne dary do punktów zbiórek. – Ale są już pierwsze głosy przeciwko Ukraińcom. Że bez kolejki do lekarza się dostają. Ja im pomagam, chociaż synowa była inaczej w przychodni potraktowana niż Ukrainka. Gorzej – opowiada.
– Ukraińcom szacunku zbytnio nie daję za Wołyń – dodaje pan Darek. – Mam uraz do nich. Ale ludziom pomóc trzeba. Bo mogło to nas dotknąć. Ale przecież my gorzej jesteśmy traktowani w Polsce niż Ukraińcy.
Po chwili rozmowy pan Darek zaczyna się irytować: – Czemu oni mają mieć lepiej niż ja? Też mam dzieci. Sam chciałem do domu wziąć uchodźców, ale jak potem się ich pozbyć? – zastanawia się.
„Będzie ta wojna albo i nie będzie”
– Czołgi stoją blisko. Oni tylko czekają na to, żeby wejść – pan Darek jest pewny, że agresja Rosji na Polskę to kwestia czasu.
Zresztą na co dzień Braniewo trochę wygląda jak na wojnie. Transportery opancerzone jeżdżą po ulicach. Helikopter czasem przeleci. To dlatego, że nieopodal są poligony.
– Telewizji nie oglądamy, bo tylko przygnębienie od tego idzie. Ludzie się załamują. Mąż ciągle wspomina o tym niemowlęciu, co zginęło w Ukrainie. Sami mamy wnuczkę 4-miesięczną… – opowiada pani Danuta.
A przygotowanie do ewentualnej ewakuacji? Pan Darek dziwi się, kiedy pytam o podręczny bagaż, przygotowany na wypadek, gdyby trzeba było nagle uciekać. – Nie czuję zagrożenia – odpowiada. Jednak dodaje: – Ale Ukraińcy też nie czuli… I co się wyprawia w tej chwili?
Syn pani Krystyny ma spakowany plecak. A w nim insulinę, bieliznę, ręcznik, leki i środki czystości. Pani Krystyna jeszcze się nie spakowała. Ale opowiada, że nie czuje się bezpiecznie. – Co nam ta Unia da? Chociaż nie podejrzewam, żeby Putin odważył się na trzecią wojnę światową. Przynajmniej mam taką nadzieję.
– Jest wojna, była wojna i będzie wojna. Wojna przecież zawsze była – zauważa pan Wiktor Brzymowski. – W Korei, w Wietnamie, w Iraku. A co się w Afryce dzieje?
Trochę sprzecza się w tej kwestii z żoną, bo pani Wiesława poucza go, że na Polskę trzeba patrzeć. Tu u nas, póki co, spokój. A że na poligonach strzelają? – Tu w Braniewie wojsko zawsze było. Są poligony, to i strzelają – wzrusza ramionami.
Ich syn żołnierz już na szczęście na emeryturze. Jak był w Iraku na misjach, to nie mogli oka zmrużyć. Pan Wiktor urodził się na Wilnie w 1938 roku. Mają wnuki i prawnuki. – Już wszystko przeżyłem. Nie boję się. Bo ile nam jeszcze tego życia zostało? – zamyśla się.
Jednak 24 lutego, kiedy Rosjanie dokonali inwazji na Ukrainę na pełną skalę, w Braniewie wybuchła panika. Gosia pamięta jak wyszła z psem na spacer i przeraziła ją długa kolejka pod sklepami. – Nie sądziłam, że w naszym Braniewie ludzie mogą tak panikować – wspomina. – My jej nie uległyśmy, ale zrezygnowałyśmy z prywatnych wyjazdów, żeby nie marnować paliwa.
Pociesza ją to, że w Chruścielu (gm. Płosinia) jest jeden z najnowocześniejszych na świecie radarów dalekiego zasięgu. – Ale czym zestrzelimy rakietę? Jeśli chodzi o samoloty, to mamy przestarzały sprzęt. Ludzie sami chcą nauczyć się strzelać, posiadać broń. To pewnie daje im ułudę bezpieczeństwa – przypuszcza.
Na jednym z pobliskich poligonów rozbrajane są niewypały. – Strzelnica też jest niedaleko. Dwa lata temu ciągle coś wybuchało. Okna się trzęsły. To były ćwiczenia, ale czuliśmy się jak na wojnie – wspomina Gosia. – I tak sobie rozmawiałyśmy ostatnio z koleżankami, że gdyby wojna wybuchła, to byśmy nie zauważyły.
Pani Danuta mieszka przy jednostce wojskowej. – Wczoraj jechałam do sklepu i widziałam dużo wojskowych samochodów. Coraz częściej samochody pancerne się pokazują. Mój mąż jaki wyrywny: mówi, że jak coś się stanie, to on idzie walczyć. Syn także. Ludzie mówią, że Rusek, który przyjechał do nas do Lidla na zakupy, powiedział: „To wszystko niedługo będzie nasze”.
Teraz w Braniewie mówi się o czymś innym niż wojna? – O wszystkim się mówi. O życiu, o inflacji – odpowiada pośpiesznie pani Małgorzata.
„Ciekawe, czy te składy węgla w ogóle przetrwają…”
Na obrzeżu Braniewa położony jest terminal przeładunkowy. To jedyny punkt na granicy rosyjsko-polskiej graniczący z obwodem kaliningradzkim, w którym przebiegają znaczące węzły kolejowe i drogowe. Krajowa Administracja Skarbowa podała, że dziennie na terytorium UE przez Oddział Celny w Braniewie wjeżdżało 4-5 pociągów z węglem – około 185 wagonów. Rosyjski surowiec jest tańszy niż nasz, polski. A teraz węgla już nie będzie, bo polski rząd, nie czekając na decyzję Unii Europejskiej, zablokował import. Ale pan Darek temu rządowi nie wierzy. Mieszka koło torów i widzi, że węgla wożą więcej niż zwykle. – Po pięć składów, bo pięćdziesiąt wagonów teraz idzie – emocjonuje się. – Oni z węgla nie zrezygnują!
Pani Danuta ma inne zdanie. Wie najlepiej, bo jej mąż od lat przy węglu pracuje. To już ostatnie transporty. Jak trzeba będzie, mąż poszuka innej pracy.
Ilona prognozuje, że będzie problem z opałem. – Wszystkie gospodarstwa domowe są ogrzewane węglem, bo to najtańsze źródło ciepła. Okoliczne składy węgla dawały źródło zatrudnienia ogromnej rzeszy ludzi. Ciekawe, czy te składy w ogóle przetrwają. Czy ludzie znajdą inne zatrudnienie? Nie wiadomo, ile potrwa wojna, jak długo będą sankcje.
Ilona wierzy, że węgiel gdzieś się znajdzie. – Tylko ile on będzie kosztował? – niepokoi się.
Pani Małgorzata, rolniczka, kupiła zapas węgla już na zimę. Wszystko idzie w górę. – W tamtym roku tona nawozu kosztowała 1500 zł, a teraz 4 tys. Ziemniak podrożał 50 gr na kilogramie. Pogoda jest jaka jest. Wygląda na to, że będzie rok nieurodzajny. Na zamknięciu granicy miasto ucierpiało. A teraz? Teraz już w ogóle będzie źle…
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Plecak ewakuacyjny to wyraz paniki czy dobry pomysł? Co do niego spakować?
Okaleczone weteranki i weterani wojenni wzięli udział w Ukraińskim Tygodniu Mody. „Są niezłomni, a bez kończyn też mogą być stylowi”
Z ich rodziny po ataku na Lwów ocalał tylko mąż i ojciec. „Żona i trzy córki zostały zabite we własnym domu”
„Niesamowicie piękny człowiek”, „Moje serce jest w kawałkach”. Internauci poruszeni niezwykłymi zdjęciami weterana wojennego
się ten artykuł?