Przejdź do treści

Anna Kozłowska: Nie obchodziło mnie to całe gadanie, że „niepełnosprawnej nie wypada decydować się na macierzyństwo”

Anna Kozłowska/archiwum prywatne
Anna Kozłowska/archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Anna słyszała, że osoby z niepełnosprawnością „nie powinny się brać za macierzyństwo”. Mimo to została matką. Nie pozwoliła, by ktoś inny decydował o jej życiu i ciele. I chce by tak zostało, jeżeli kiedyś wybrałaby aborcję, zamiast kolejnego dziecka. – Nie jestem w stanie pojąć, co siedzi w głowach tych, którzy odbierają kobietom prawo wyboru – mówi.

Kiedy 32 lata temu mama Anny Kozłowskiej zaszła w ciążę, nie miała szansy skorzystać z badań prenatalnych. Diagnostyka w tym zakresie dopiero raczkowała. Dlatego słowa lekarza, które usłyszała po urodzeniu córki, tak bardzo ją zszokowały. Medyk zdiagnozował rozszczep kręgosłupa, przepuklinę oponowo-rdzeniową i wodogłowie. – Śmieję się, że dostała ode mnie niezły pakiet w prezencie – mówi dziś Anna.

I dodaje: – Żartuję, ale wiem, że mamie było wtedy bardzo ciężko. Gdyby nie wsparcie rodziny, to nie dałaby rady. A umówmy się, że i tak nie byłam najbardziej wymagającym niemowlakiem z niepełnosprawnością. Kiedy myślę o tych wszystkich osobach, które będą zmuszone, żeby urodzić dziecko, które zaraz umrze… Albo takie, które już zawsze będzie całkowicie od nich zależne. Nie jestem w stanie pojąć, co siedzi w głowach tych, którzy odbierają prawo wyboru.

Lekarka stwierdziła, że powinnam zrobić aborcję, bo ona sobie nie wyobraża, żebym miała donosić dziecko. Widać było, że nie ma doświadczenia z osobami z niepełnosprawnością. Nie wiedziała, jak mnie ułożyć, jak zbadać

Anna jest przeciwna obecnej rządowej polityce. Zgodnie z opublikowanym w dzienniku ustaw wyrokiem Trybunał Konstytucyjnego zabieg usunięcia ciąży stał się w Polsce praktycznie niewykonalny. Do tego rząd usunął leczenie niepłodności z celów budżetowych na najbliższe lata.

Swoją niezgodę na te decyzje Anna wyraża m.in. w postach na Facebooku. Po każdym takim wpisie, piszą do niej dalsi znajomi: „Przecież ciebie też by mogła matka usunąć, bo chora jesteś. Tego byś chciała?”. Odpowiada im, że tak – wolałaby, żeby jej mama miała szansę świadomie zadecydować o swoim ciele. – Fanatyczna religijność tak na nich działa. Do tego wypowiadają się na temat, o którym nie mają pojęcia. Staram się nimi nie przejmować – dodaje.

W Siedlcach, gdzie mieszka, pojawia się na wszystkich protestach. Ze smutkiem przyznaje, że o ile na początku chodziło na nie sporo mieszkańców, to obecnie pojawia się na nich kilkadziesiąt, a czasem i kilkanaście osób. – Na protestach byłam jedyną osobą na wózku. To rozczarowujące – mówi.

Basia Kędzior

Syn Anny będzie w tym roku obchodził jedenaste urodziny. Odkąd pamięta, marzyła, żeby zostać matką. W końcu, jeszcze na studiach, poznała swojego partnera, wzięli ślub i na teście ciążowym zobaczyła upragnione dwie kreski. Po czym zderzyła się ze ścianą ludzkiej niekompetencji i braku empatii. Chciano jej odebrać prawo do bycia matką.

Od razu poszłam do ginekolożki. Miałam nadzieję, że mnie poprowadzi, wskaże, co dalej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie będzie łatwa ciąża. Lekarka stwierdziła, że powinnam zrobić aborcję, bo ona sobie nie wyobraża, żebym miała donosić dziecko. Widać było, że nie ma doświadczenia z osobami z niepełnosprawnością. Nie wiedziała, jak mnie ułożyć, jak zbadać. Takich lekarzy było kilku na mojej drodze, aż trafiłam do Warszawy. Najpierw na Karową i, na szczęście dla mnie, tam również brakło kompetentnych medyków. Zostałam skierowana do Szpitala Bielańskiego pod skrzydła profesora Romualda Dębskiego. Nie bez powodu mówię „skrzydła”, bo doktor to był anioł, nie człowiek – opowiada Anna.

Nie obchodziło mnie, to całe gadanie, że „niepełnosprawnej nie wypada decydować się na macierzyństwo”. I dobrze, bo teraz mam ukochanego, bardzo mądrego syna

Dębski to znany ginekolog, który podejmował się prowadzenia tzw. trudnych ciąż i przyjmowania skomplikowanych porodów. To do niego zgłaszały się pacjentki, przy których inni lekarze bezradnie rozkładali ręce. To on zgadzał się robić aborcję, kiedy pozostali odmawiali. Profesor zmarł w grudniu 2018 roku.

Dzięki zaangażowaniu doktora poród przebiegł bez większych komplikacji. – Co prawda Adaś jest wcześniakiem, trzeba było zrobić cesarskie cięcie na miesiąc przed terminem, ale nie dlatego, że coś było, tylko ze względu na mnie. Tak było bezpieczniej – mówi kobieta.

Czy bała się, że ciąża będzie zagrożeniem dla jej życia? – Przyznam, że było mi to obojętne. Chciałam dziecko i nie interesowało mnie ryzyko. Wiem, że to brzmi okrutnie, ale nie myślałam o bliskich. Nie obchodziło mnie, to całe gadanie, że „niepełnosprawnej nie wypada decydować się na macierzyństwo”. I dobrze, bo teraz mam ukochanego, bardzo mądrego syna.

Jest pani bardzo pewna siebie, zdeterminowana. Skąd w pani tyle siły? – pytam.

Nikt się ze mną nigdy nie obchodził jak z jajkiem. Na szczęście, bo wiem, że tak się często traktuje niepełnosprawnych. Myślę, że właśnie to normalne podejście mnie ukształtowało. Od początku uczyłam się samodzielności. Rzadko przychodzi mi do głowy, że nie dam rady czegoś zrobić. Bo niby czemu?

Anna wpaja takie podejście swojemu synowi – uczy go, że zawsze się coś wymyśli. Czego by dla niego chciała, kiedy ten dorośnie? – Żeby miał stabilną pracę. I jeszcze, żeby byli obok niego kochający ludzie. Wydaje mi się, że nie trzeba nic więcej do dobrego życia – podsumowuje.

Na kolejne dziecko już by się nie zdecydowała. Ze względu na Adasia. Wie, że kolejna ciąża, mogłaby się skończyć jej śmiercią albo załamaniem zdrowotnym, z którego by się już nie podniosła. Możliwość wykonania aborcji, chroni przed taką ewentualnością. Dlatego Anna będzie dalej walczyć – o siebie i innych.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.