Przejdź do treści

Magdalena Wiatrowska: „Myśl ‘nie lubię swojego dziecka’ nie czyni z nikogo złego rodzica”

Magdalena Wiatrowska - Hello Zdrowie
Magdalena Wiatrowska /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Nie chodzi o to, żeby tych emocji nie mieć, tylko o to, żeby wziąć za nie odpowiedzialność, zauważyć je i nie przerzucać ich na dziecko” – mówi Magdalena Wiatrowska, założycielka Instytutu Świadomego Rodzicielstwa.

 

Magdalena Tereszczuk: W mitologii greckiej Kronos pożerał własne dzieci, bo bał się, że zostanie przez nie zdetronizowany. Czy we współczesnych relacjach, kiedy rodzice stają w obliczu trudnych emocji, takich jak nielubienie swojego dziecka, możemy mówić o podobnym mechanizmie podszytym lękiem?

Magdalena Wiatrowska: Zanim dojdziemy do tematu lęku rodzica, który jest na pewno ważnym tropem, warto zauważyć, że cały ten proces zaczyna się dużo wcześniej. Jeszcze zanim człowiek zobaczy własne dziecko, bardzo często tworzy w głowie fantazję o tym, jakim będzie rodzicem i jakie będzie jego dziecko. Tworzymy oczekiwania i idealizujemy przyszłość. Matki wyobrażają sobie np. córeczkę, którą będą ubierać, zaprowadzać na balet, robić jej warkocze. Ojcowie z kolei widzą synka grającego z nimi w piłkę. I to dziecko często nie jest nawet jeszcze na świecie albo dopiero się urodziło, a już zostaje obciążone projekcjami, oczekiwaniami, cudzym scenariuszem.

Te fantazje wynikają z tego, co rodzice sami kochają, czego pragną albo czego im brakowało. Wychowujemy dzieci zazwyczaj z dwóch perspektyw albo tak, jak sami chcielibyśmy być wychowywani, albo tak, jak sami byliśmy wychowywani. W obu przypadkach rodzic często nie widzi jeszcze realnego człowieka przed sobą. Widzi swoją wizję. I teraz pytanie: co się dzieje, kiedy dziecko nie spełnia tej fantazji? Co, gdy zaczyna być inne niż to wyobrażone? Czy właśnie wtedy pojawia się lęk, frustracja, odrzucenie? Czasem rodzic próbuje dać dziecku to, czego sam nie dostał w dzieciństwie, a czego bardzo pragnął. W pewnym sensie przeżywa swoje dzieciństwo na nowo, ale kosztem własnego dziecka. Nie widzi wtedy jego realnych potrzeb, tylko próbuje na siłę „wcisnąć” je w swoją wizję.

Taki schemat działania można dość często zaobserwować.

Zgoda. I tutaj zaczyna się problem, zwłaszcza gdy dziecko ma zupełnie inny temperament niż ten, który rodzic sobie wymarzył. Temperament jest czymś, z czym się rodzimy. Jedno dziecko może być żywe, energiczne, a inne spokojne, wrażliwe, artystyczne. Jeśli rodzic nie ma świadomości, że jego dziecko jest inne niż jego fantazja, może pojawić się brak akceptacji i zrozumienia. A za tym często idzie lęk. Na przykład, ojciec marzy o sprawnym fizycznie, wysportowanym synu, a rodzi mu się wrażliwy artysta. I oprócz osobistego rozczarowania dochodzą jeszcze presje kulturowe czy stereotypy, że „chłopak nie powinien być taki”, że coś jest „nie tak”.

W Polsce wciąż mamy mocne schematy dotyczące męskości, mało akceptacji dla inności, w tym dla osób LGBT. Reakcje bywają skrajne, od pełnego wsparcia po całkowite odrzucenie. Brakuje przestrzeni pośrodku. Kiedy trafiamy na rodzica o niskim poziomie świadomości, w podejściu, które nazywamy świadomym rodzicielstwem, to bardzo często pojawia się lęk przed innością. Rodzic boi się tego, co inne, co nie pasuje do jego wyobrażeń czy społecznych norm. Do tego dochodzi jeszcze presja społeczno-kulturowa. W naszym społeczeństwie nadal silnie funkcjonuje przekaz, że inność, na przykład inna orientacja seksualna, wrażliwość czy sposób bycia, jest czymś niepokojącym, niewłaściwym. I z tego lęku przed odmiennością potrafi narodzić się cała dramatyczna historia: od odrzucenia dziecka, przez próby „naprawiania”, aż po poważne konflikty i cierpienie po obu stronach.

Przypomniał mi się tutaj wywiad z pewnym znanym śpiewakiem operowym, kontratenorem, który wspominał, że na początku swojej kariery spotykał się czasami z bardzo dziwnymi reakcjami odbiorców. Gdy zaczynał śpiewać swoim wysokim głosem, zdarzało się, że słuchacze wychodzili z sali, bo trudno im było zrozumieć, że mężczyzna może tak śpiewać, w sposób, który części kojarzył się z głosem kobiety.

No właśnie. Ci słuchacze mieli pewne oczekiwania. W przypadku dziecka, często bywa tak, że rodzic o niskiej świadomości, kierowany lękiem przed innością, zaczyna projektować swoje obawy nawet na bardzo małe dziecko. Wystarczy, że chłopiec lubi malować, jest wrażliwy czy spokojny, a rodzic już dopisuje do tego własne lęki, uprzedzenia i scenariusze, co z niego wyrośnie. I wtedy rodzi się coś bardzo niebezpiecznego – historia pełna lęku, odrzucenia, nielubienia i niechęci, która w rzeczywistości często nie ma nic wspólnego z prawdziwym dzieckiem. To dramat budowany bardziej w głowie rodzica niż w realnym życiu.

Rodzic czuje niechęć, czuje frustrację, złość, lęk, niepokój, a oprócz tego wszystkiego czuje jeszcze poczucie winy, że w ogóle tak czuje. Bo przecież „nie powinien”. Bo w społeczno-kulturowych normach rodzic nie ma prawa do takich odczuć jak nielubienie własnego dziecka. Pierwszy więc krok to normalizowanie tego, co przeżywa

Czyli jeśli rodzic nie lubi swojego dziecka, to tak naprawdę o kim to jest?

W świadomym rodzicielstwie wychodzimy z założenia, że rodzicielstwo zaczyna się nie od dziecka, ale od rodzica, od jego świadomości i gotowości, by spojrzeć na siebie. Bo trudne emocje w rodzicielstwie są nieuniknione. Nie da się być rodzicem i ich nie doświadczać.  Prędzej czy później dziecko uruchomi w nas coś trudnego. Najważniejsze jest to, żeby zrozumieć, że te emocje należą do nas, nie do dziecka. Dlatego najpierw potrzebujemy się zatrzymać i zadać sobie pytanie “Co to we mnie uruchamia? Z czego to we mnie pochodzi? Jaką mam własną historię z tym tematem?”. Bo często te emocje są przyklejone do naszych dawnych doświadczeń, rodzinnych historii, przekonań, ale też do społeczno-kulturowych wzorców, w których zostaliśmy wychowani. I właśnie takie przekonania, o tym, jak „powinno” wyglądać dziecko, rodzina, chłopiec, dziewczynka, potrafią wyrządzić ogromną krzywdę. Zresztą wiemy, że to właśnie przez takie przekonania czy lęki rodzą się nie tylko rodzinne dramaty, ale i społeczne konflikty, a nawet wojny.

Jesteś zdania, że rodzicielstwo może być przestrzenią nie tylko wychowywania dziecka, ale też rozwoju samego rodzica i jego świadomości?

Zdecydowanie tak. Rodzicielstwo jest pierwszym naprawdę ważnym momentem w życiu człowieka, w którym mamy szansę dokonać głębokich zmian, zarówno w świadomości dziecka, jak i we własnej. To przestrzeń, w której możemy rozwijać siebie, konfrontować się ze swoją historią, przekonaniami i emocjami. Poprzez rodzicielstwo mamy realną możliwość zadbać o własny rozwój, a tym samym stworzyć dziecku bardziej świadome, bezpieczne środowisko.

Kiedy rodzice mówią „nie lubię własnego dziecka”, to co mają na myśli?

Często słyszę od rodziców: „Nie rozumiem mojego dziecka. Ono mnie nie słucha. Nie szanuje mnie. Robi coś, na co nie mam zgody”. I to jest pierwszy punkt zapalny, oczekiwanie posłuszeństwa. W tradycyjnym modelu rodzicielstwa to rodzic „wie lepiej”, ma większe doświadczenie, więc dziecko powinno słuchać i okazywać szacunek. Właśnie tu działa tzw. ego rodzicielskie, czyli potrzeba kontroli, posłuszeństwa i autorytetu.

Drugim bardzo trudnym obszarem są emocje. Wielu rodziców nie rozumie, że dziecko od samego początku przeżywa emocje bardzo intensywnie i naturalnie, pełnym ciałem. Małe dzieci śmieją się szczerze i głośno, a po chwili potrafią płakać całym sobą, by za moment znów się śmiać. U nich emocje płyną falą, pojawiają się, są przeżywane i odpływają. To my  dorośli  zaczynamy nadawać tym emocjom znaczenie, oceniać je, tworzyć wokół nich historie. Społecznie i kulturowo uczymy dzieci, żeby emocje tłumiły. Boimy się zwłaszcza złości, często mylimy ją z agresją. Dziecko od małego dostaje komunikat: „Jeśli się złościsz, to jesteś niegrzeczny, zły. Masz przestać, uspokój się”. A zamiast wspierać w przeżywaniu emocji, uczymy je, że trzeba je ukrywać.

młoda kobieta i dziewczynka wybierają choinkę; tekst o macochach - Hello Zdrowie

Bardzo często dzieje się tak, że rodzic, który sam jako dziecko musiał tłumić emocje, później, gdy jego własne dziecko przeżywa coś intensywnie, nie potrafi tego udźwignąć. Nie umie dać mu przestrzeni na emocje, bo sam jej nigdy nie dostał. Zamiast zobaczyć, że dziecko przeżywa coś naturalnego, interpretuje to jako bunt, złośliwość, brak szacunku. Na sesjach słyszę wiele historii, w których rodzice mówią wprost, że chcą, by nawet małe dzieci były „grzeczne”, spokojne, posłuszne. Nie rozumieją, że małe dziecko nie ma jeszcze w pełni rozwiniętego mózgu, że jego układ nerwowy dopiero uczy się regulacji emocji. Ono nie robi nic „na złość”. Ono po prostu przeżywa.

Częstym problemem jest też to, że rodzice zwracają się do dzieci jak do dorosłych, zarówno językiem, jak i oczekiwaniami. Zapominają, że dziecko nie ma jeszcze tej samej zdolności rozumienia, samokontroli ani odpowiedzialności. I wtedy rodzi się frustracja, rozczarowanie, a czasem nawet odrzucenie.

Czy są etapy w życiu dziecka, w których rodzice częściej doświadczają takich trudności emocjonalnych wobec niego? Czy da się to jakoś sklasyfikować te momenty, kiedy  problemy pojawiają się częściej?

Najczęściej takie trudności pojawiają się u rodziców funkcjonujących w tradycyjnym paradygmacie wychowania, gdzie bardzo silne są potrzeba kontroli i władzy. To właśnie te dwie energie sprawiają, że trudno jest budować prawdziwą więź, zrozumienie i wzajemne „widzenie się”. W takiej relacji nie ma zbyt wiele miejsca na empatię. Rodzic nie skupia się na emocjach i potrzebach dziecka, tylko na tym, żeby dziecko było posłuszne, żeby „słuchało”.

W atmosferze kontroli i dominacji trudno jest zobaczyć drugiego człowieka, nawet jeśli tym człowiekiem jest własne dziecko. To jest taki typ rodzicielstwa i relacji, w której wszystko jest dobrze, dopóki dziecko się słucha. Kiedy spełnia oczekiwania rodzica, jest spokojne, posłuszne, relacja wydaje się harmonijna. Ale w momencie, gdy dziecko zaczyna mieć własne zdanie, sprzeciwia się lub postępuje po swojemu, pojawia się natychmiastowy odwrót,  emocjonalne wycofanie, odrzucenie, a czasem nawet przemoc psychiczna. Nie chcę tu wprost odnosić się do zaburzeń osobowości, ale rzeczywiście można mówić o cechach narcystycznych. Taki rodzic chce, by dziecko było jego przedłużeniem, ma się zachowywać, myśleć i żyć „tak, jak trzeba”. Kiedy to robi, jest „złotym dzieckiem”, chwalonym, idealizowanym, stawianym za wzór. Jednak gdy zaczyna być sobą, gdy robi coś wbrew woli rodzica, natychmiast staje się „złym dzieckiem”. To nie jest prawdziwa miłość, tylko warunkowa akceptacja.

Drugim typem, z którym często się spotykam, jest parentyfikacja, czyli sytuacja, gdy dziecko staje się opiekunem swojego rodzica, emocjonalnie lub nawet praktycznie. Taki rodzic traktuje dziecko jak powiernika, terapeutę, przyjaciela, któremu zwierza się z problemów, obarcza je emocjonalnie. Czasem to przybiera formę codziennego „ogarniania” domu, a czasem bardzo głębokiego wchodzenia w dorosłe sprawy. W takich przypadkach dziecko, które naturalnie pragnie akceptacji i przynależności, po prostu rezygnuje z własnej autentyczności, żeby tę akceptację utrzymać. Ale w pewnym momencie tego ciężaru już nie uniesie, i wtedy, gdy próbuje się odseparować, odzyskać siebie, rodzic często reaguje odrzuceniem.

Wrócę do początku naszej rozmowy, kiedy mówiłaś o tym, że rodzice często projektują na dziecko swoje oczekiwania, wyobrażają sobie, jakie ono będzie. I nawet w takich „zwyczajnych” sytuacjach, jak to, że rodzic marzy o baletnicy, a córka woli grać w piłkę, pojawia się rozczarowanie. Czy w takich momentach też może pojawić się myśl: „nie lubię mojego dziecka, bo ono nie spełnia moich oczekiwań”?

To widać nawet w bardzo codziennych sytuacjach, choćby na boiskach, podczas dziecięcych treningów. Rodzice, najczęściej ojcowie, kibicują, są obecni, bardzo zaangażowani. Ale sport to ogromne emocje, i w momencie, kiedy dziecko nie spełnia oczekiwań, coś „nie wychodzi”, pojawia się złość, presja, rozczarowanie.

Widziałam i słyszałam wiele takich historii i byłam też świadkiem, jak rodzice reagują, kiedy ich dziecko przegrywa. Dotyczy to zarówno dziewczynek na zawodach sportowych, jak i chociażby na konkursach tanecznych. Z jednej strony mamy, które dopinają wszystko na ostatni guzik: idealna fryzura, perfekcyjny strój, makijaż, pełna kontrola nad każdym szczegółem. A z drugiej, gdy dziecku coś nie wyjdzie, pojawia się ogromne rozczarowanie, złość, zawód. To pokazuje, jak silne są wzorce, które w takich momentach się uruchamiają,  oczekiwania perfekcji, potrzeba sukcesu, często bardziej rodzicielska ambicja niż prawdziwa uważność na dziecko.

Nie chodzi o to, żeby oceniać rodziców. Bardziej zależy mi na pokazaniu, że za takim zachowaniem stoją głęboko zakorzenione wzorce emocjonalne. A czym one są? To rodzaj emocjonalnego doświadczenia, połączonego z przekonaniem, które zapisuje się w naszej podświadomości. To coś, czym nasiąkamy jako dzieci, a później, często nieświadomie, odtwarzamy jako dorośli. W świadomym rodzicielstwie doktor Shefali Tsabry mówi o tzw. maskach rodzica. Chodzi o to, że rodzic,  w pewnych sytuacjach, wchodzi w określoną rolę, energię, sposób reagowania. To może być maska kontroli, perfekcjonizmu, wymagania, poświęcenia. I on naprawdę często nie ma świadomości, że to robi. A jeśli czegoś nie widzimy, nie jesteśmy tego świadomi, to nie mamy też narzędzi, żeby to zmienić. Dlatego mówienie o tych wzorcach nie ma być oskarżeniem, tylko zaproszeniem do zrozumienia i zauważenia, skąd one się w ogóle biorą.

Wychowujemy dzieci zazwyczaj z dwóch perspektyw albo tak, jak sami chcielibyśmy być wychowywani, albo tak, jak sami byliśmy wychowywani. W obu przypadkach rodzic często nie widzi jeszcze realnego człowieka przed sobą. Widzi swoją wizję. I teraz pytanie: co się dzieje, kiedy dziecko nie spełnia tej fantazji? Co, gdy zaczyna być inne niż to wyobrażone?

Czyli dobrze rozumiem, że w sytuacji, kiedy matka jest z córką na zawodach tanecznych, córka przegrywa albo zostaje zdyskwalifikowana, a matka reaguje wybuchem emocji, to ona może nie być w pełni świadoma, co tak naprawdę w tym momencie robi i z czego ta reakcja wynika?

Często jest tak, że rodzic działa pod wpływem emocji, mówi różne rzeczy, może nawet ranić, ale jednocześnie jest głęboko przekonany, że robi dobrze. To są właśnie te sytuacje, w których krzywda dziecka dzieje się „w dobrej intencji”. Rodzic wierzy, że wychowuje, że uczy życia, że tak trzeba. I to jest tym bardziej trudne, bo taki rodzic często nie ma świadomości, że to, co robi, rani. On naprawdę uważa, że postępuje właściwie, bo tak go nauczono, bo powiela wzorce, bo wierzy, że tak wygląda miłość czy dobre wychowanie. Tak, bardzo często jest tak, że rodzic, który sam w dzieciństwie doświadczył trudnych wzorców, w dorosłości chce być inny niż jego rodzice. Ma świadomość, że nie chce powtórzyć tego, czego sam doświadczył. Ale problem polega na tym, że wzorce emocjonalne bywają silniejsze niż intencje. One są zapisane głęboko  w ciele, w pamięci emocjonalnej i w pewnych sytuacjach zaczynają się odtwarzać automatycznie. Rodzic nie zawsze ma świadomość, że to się właśnie dzieje. A nawet jeśli już rozumie, że „wchodzi we wzorzec”, to sama świadomość często nie wystarcza, żeby go zatrzymać, zwłaszcza jeśli mówimy o wzorcach emocjonalnych. Wtedy pojawia się napięcie, wybuch, takie jak np. w sytuacjach zawodów, sportowych, tanecznych, kiedy dziecko nie spełnia oczekiwań, a rodzic reaguje dużo mocniej, niż sytuacja realnie tego wymaga.

Często u rodziców pojawia się lęk związany z wynikami w nauce: „moje dziecko źle się uczy, dostaje jedynki”. I jeśli rodzic ma niską świadomość własnych emocji, to w takiej sytuacji bardzo szybko uruchamia się projekcja automatyczne dopisywanie czarnego scenariusza. Wystarczy słaba ocena, a w głowie pojawia się myśl: „moje dziecko skończy na ulicy, będzie brało narkotyki, nie poradzi sobie w życiu”. To właśnie są projekcje, czyli nasze własne lęki, które nakładamy na dziecko.

W relacji z dziećmi jest ich szczególnie dużo, bo rodzicielstwo bardzo mocno konfrontuje nas z niepewnością i brakiem kontroli. I tu pojawia się kluczowa kwestia: na ile ja jestem w kontakcie z rzeczywistością, z tym, co jest tu i teraz, a na ile tworzę w głowie dramatyczną historię, która z rzeczywistością niewiele ma wspólnego? Świadome rodzicielstwo polega właśnie na tym, żeby zauważyć te projekcje i zapytać siebie: „Co ta sytuacja mówi o mnie? Skąd we mnie taki lęk? Dlaczego tak bardzo boję się, że moje dziecko sobie nie poradzi?” Bo dopiero wtedy możemy nadać emocjom inne znaczenie, zamiast działać automatycznie.

Najważniejsze jest więc to, aby rodzic potrafił dostrzec w sobie trudne emocje i aby umiał o nich opowiedzieć.

W rodzicielstwie zmagamy się z różnymi emocjami i to jest absolutnie ludzkie doświadczenie. Pojawienie się trudnych uczuć, nawet takich jak złość, niechęć czy myśl „nie lubię swojego dziecka”, nie czyni z nikogo złego rodzica. To nie emocje są problemem. Najważniejsze jest to, co z nimi zrobimy: jak je nazwiemy, jakie nadamy im znaczenie, czy je zrozumiemy i w jaki sposób zdecydujemy się na nie zareagować.

Czyli nie chodzi o to, żeby tych emocji nie mieć,  tylko o to, żeby wziąć za nie odpowiedzialność, zauważyć je i nie przerzucać ich na dziecko.

Czy nielubienie własnego dziecka może być związane z jakąś formą depresji?

Bardzo często takie uczucia są jednym z objawów wypalenia rodzicielskiego albo nawet ogólnego wypalenia życiowego. Wypalenie to stan, w którym człowiek traci energię, chęć do działania, kontakt ze swoim potencjałem i radością życia. Przestaje mieć siłę być obecnym, zarówno w swoim życiu, jak i w relacji z dzieckiem. Wypalone mamy czy ojcowie często czują, że się starają ponad siły, a mimo to nic nie działa. Pojawiają się frustracja, bezsilność, poczucie bycia niekompetentnym rodzicem.

Do tego dochodzą ogromne oczekiwania  społeczne, kulturowe, ale też te, które narzucamy sobie sami. Perfekcjonizm, przekonanie, że dobry rodzic daje radę zawsze i we wszystkim, bywa niszczące. Trzeba też pamiętać o kontekście – żyjemy w modelu rodziny nuklearnej, często bez realnego wsparcia. Rodzice są zmęczeni, samotni, a media społecznościowe dokładają presję. Widzimy obrazki perfekcyjnych domów, uśmiechniętych dzieci, sukcesów, wakacji i myślimy: „u mnie tak nie jest, więc coś jest ze mną nie tak”. Standardy są nierealne, a porównywanie się do nich rodzi ból i poczucie porażki. I w tym wszystkim pojawia się myśl: „Nie lubię mojego dziecka. Gdyby było inne, byłoby mi łatwiej”. To nie jest tak naprawdę o dziecku, to próba poradzenia sobie z własnym cierpieniem. Dziecko po prostu jest, chce doświadczać, próbować, uczy się życia i ma do tego pełne prawo.

Czy dziecko może to czuć, że jest nielubiane przez rodzica?

Absolutnie, dziecko to czuje. Nawet jeśli rodzic nigdy nie wypowie na głos: „nie lubię mojego dziecka”, to emocje i tak wychodzą w tonie głosu, spojrzeniu, dystansie, braku czułości, w tym jak się mówi, a nie tylko co się mówi. Chyba że mówimy o rodzicu, który naprawdę pracuje nad sobą, jest świadomy swoich emocji i potrafi powiedzieć:  „Jest mi trudno, mam gorszy dzień, ale to nie jest twoja wina”. Wtedy to jest zupełnie inny kontekst, emocja jest, ale nie obciąża dziecka. Natomiast jeśli mamy rodzica nieświadomego, który nie pracuje ze swoimi emocjami, to frustracja zaczyna narastać i nieuchronnie przelewa się na dziecko w komunikatach słownych, w gestach, w dystansie, w braku czułości albo cierpliwości.

Dziecko tego nie nazwie, ono to po prostu czuje. Nie pomyśli: „Moja mama/tata ma nierozwiązane emocje i trudną historię wewnętrzną.” Dziecko myśli: „Coś jest ze mną nie tak. To ja jestem problemem.” Zaczyna brać odpowiedzialność za emocje dorosłego, rozwija w sobie poczucie winy i przekonanie: „Jeśli będę lepszy, spokojniejszy, bardziej posłuszny – to mama albo tata znowu będą mnie lubić.” Ten mechanizm nazywamy odwróceniem odpowiedzialności emocjonalnej, dziecko bierze na siebie coś, co w rzeczywistości jest ciężarem dorosłego.

na zdjęciu: dwie dziewczynki siedzą przy oknie, jedna na drugą pokazuje pacem, tekst o przemocy relacyjnej wśród dziewczynek - Hello Zdrowie

Jak ta „niechęć” czy trudne emocje rodzica wobec dziecka mogą się przejawiać w codzienności?

Często nie są to otwarte deklaracje, ale zachowania, które dziecko bardzo mocno odczuwa. To mogą być tzw. ciche dni, czyli rodzic przestaje mówić do dziecka, wycofuje się emocjonalnie, karze ciszą. Pojawia się przemoc werbalna, ale też przemoc niewerbalna, chłód w głosie, spojrzenie pełne dezaprobaty, ironiczne komentarze, przedłużające się milczenie. Albo tzw. gaslighting, kiedy dziecko dostaje komunikaty podważające jego emocje czy poczucie rzeczywistości: „przesadzasz”, „wymyślasz”, „nie masz prawa tak czuć”.

W bardziej skrajnych przypadkach dziecko zaczyna być obarczane winą za wszystko, za stres, za zły dzień, za rozczarowanie rodzica. Ale nawet w tej codziennej „normalności” to często wygląda tak, że rodzic rozładowuje napięcie, które nosi w sobie, np. wyniesione z pracy, właśnie na dziecku. Wystarczy, że dziecko czegoś nie zrobi idealnie, przewróci kubek, wolniej wstanie rano i pojawia się krzyk, pretensja, napięcie. I to, co jest tu najbardziej charakterystyczne, to że w takiej relacji brakuje przestrzeni na więź. Nie ma poczucia: „jesteśmy drużyną, ja, rodzic, jestem po twojej stronie, chcę cię wesprzeć”. Zamiast tego pojawia się dynamika: „ja kontra dziecko”. Rodzic zaczyna traktować dziecko jak przeciwnika, a nie jak człowieka, który potrzebuje przewodnictwa i zrozumienia. A w takim układzie bardzo trudno jest o relację, bliskość czy zaufanie.

Jakie mogą być konsekwencje dla dziecka dorastającego w domu, w którym czuło, że jest nielubiane?

To wszystko zależy od sytuacji. Dzieci są różne, rodziny są różne i nie ma jednego scenariusza, który zawsze działa. To, co dla jednego dziecka będzie doświadczeniem traumatycznym, dla innego może nie zostawić głębokiego śladu, bo wiele zależy od tego, jakie ma wokół siebie wsparcie. Może być tak, że jeden rodzic jest chłodny emocjonalnie albo „nie lubi” dziecka, ale drugi rodzic jest bardzo kochający i obecny. Czasem tę równowagę daje babcia, dziadek, ciocia, nauczycielka w przedszkolu, ktoś, kto zobaczy, przyjmie, da akceptację. I to może w dużym stopniu zrównoważyć brak czułości od innej osoby dorosłej. Dlatego zawsze patrzymy na to, co dziecko realnie przeżywa, jak reaguje, jakie daje sygnały, czy pojawiają się trudne zachowania, smutek, wycofanie, agresja, lęk.

Nie ma czegoś takiego jak „idealne rodzicielstwo”. Nie istnieje żaden skrypt: „rób tak, a na pewno nie zranisz swojego dziecka”. Każdy rodzic popełnia błędy, a każde dziecko na swój sposób to przeżywa. Ważne jest nie to, by nie popełniać błędów – tylko to, co zrobimy, kiedy je zauważymy: czy je naprawiamy, czy bierzemy odpowiedzialność, czy dajemy dziecku doświadczenie, że o relację należy dbać i ją pielęgnować.

Zdarza się, że przychodzą do ciebie rodzice, którzy z jednej strony są świadomi własnych emocji, ale z drugiej, wstydzą się powiedzieć wprost, że nie lubią własnego dziecka?

To jest bardzo częste doświadczenie wśród rodziców, zwłaszcza matek. Myślę, że nie spotkałam jeszcze mamy, która na jakimś etapie macierzyństwa nie powiedziałaby: „kocham swoje dziecko, ale teraz go nie lubię”, „mam dość”, „jestem zmęczona”. I to jest ludzkie.

Ważne jest, żeby to umieć rozróżnić – kocham moje dziecko, ale nie zawsze lubię jego zachowania. Można kochać bardzo głęboko, a jednocześnie mieć moment, w którym jest trudno, pojawia się zmęczenie, przeciążenie, irytacja. To nie jest brak miłości. To jest sygnał, że potrzebuję zadbać o siebie, o swój układ nerwowy, odpoczynek, granice.

Dzieci chcą doświadczać życia, testować, próbować, czasem przekraczać granice, to ich natura. One potrzebują dorosłych, którzy potrafią im tę przestrzeń przytrzymać z empatią, ale też z granicami. Dorosłych, którzy potrafią powiedzieć: „Twoje emocje są w porządku. Ja tu jestem. Wytrzymam je.” Ale żeby to zrobić, rodzic sam musi mieć zasoby. A to oznacza, najpierw zadbać o siebie, a dopiero później o reakcję na dziecko. I to nie jest egoizm. To jest odpowiedzialność.

Jak pomóc takim rodzicom?

To w ogóle zaczyna się od stworzenia przestrzeni dla rodzica, czyli od tego, żeby pozwolić mu poczuć to, co naprawdę czuje. Bo zobacz: rodzic czuje niechęć, czuje frustrację, złość, lęk, niepokój, a oprócz tego wszystkiego czuje jeszcze poczucie winy, że w ogóle tak czuje. Bo przecież „nie powinien”. Bo w społeczno-kulturowych normach rodzic nie ma prawa do takich odczuć jak nielubienie własnego dziecka. Pierwszy więc krok to normalizowanie tego, co przeżywa. Danie mu takiego wewnętrznego przyzwolenia: „Masz prawo tak czuć. To, że czujesz niechęć czy złość, nie znaczy, że jesteś złym rodzicem. To tylko znaczy, że jesteś człowiekiem, który jest przeciążony emocjonalnie.”

Zmiana zaczyna się, kiedy odzyskujemy świadomość. Kiedy mówimy sobie: „Tak, tak reaguję. Tak, to jest we mnie. Widzę to.” I wtedy możemy działać inaczej. Czy mamy wpływ na przeszłość? Czasem tak – można wrócić, porozmawiać, przeprosić, wyjaśnić. Ale często naszym zadaniem jest przede wszystkim zaakceptować to, co było i uznać, że wtedy działaliśmy najlepiej, jak potrafiliśmy, z poziomu świadomości, który wtedy mieliśmy. A zmiana dzieje się właśnie teraz, w tym, co powiemy, jak zareagujemy, jak spojrzymy na dziecko i na siebie.

 


Magdalena Wiatrowska — trenerka świadomego rodzicielstwa, założycielka Instytutu Świadomego Rodzicielstwa Family Power. Certyfikowana przez dr Shefali Tsabary (USA), pionierka nurtu w Polsce. Pracuje z rodzicami, nauczycielami i liderami, łącząc psychologię, neurobiologię i pracę z emocjami. Prowadzi procesy indywidualne i grupowe, warsztaty, konferencje oraz międzynarodowe retreaty rozwojowe. Regularnie występuje w mediach oraz publikuje artykuły o relacjach, rodzicielstwie i dobrostanie psychicznym. Jej działania można śledzić na stronie www.familypower.edu.pl, w social mediach: Instytut Family Power.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?