Przejdź do treści

Katarzyna Zillmann: „Odbiera się nam prawa, ale nie zmniejsza zakresu obowiązków, płacimy te same podatki, często nawet wyższe”

Katarzyna Zillmann i Julia Walczak - Hello Zdrowie
Katarzyna Zillmann (z prawej) i Julia Walczak / Fot. Andras Szilagyi/MWmedia Warszawa
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Czas przestać zakładać, że każdy ma się zmieścić w ramkę, którą społeczeństwo dla nas przygotowało, a jeśli ktoś ma cokolwiek inaczej, nie tylko w aspekcie seksualności, musi się z tego wytłumaczyć. Może już czas otworzyć głowę i nie zadawać bzdurnych pytań? Może czas przyjąć, że to, że ktoś ma inaczej niż ty, jest okej? Bo to po prostu coś, co funkcjonuje równolegle i nie wymaga dociekania, oceniania czy punktowania – mówi Katarzyna Zillmann, wioślarka, wicemistrzyni olimpijska, feministka, ambasadorka osób LGBTQ+.

 

Ewa Koza, Hello Zdrowie: Jesteś dzieckiem lat 90. Pamiętasz jeszcze czasy, gdy feminizm był jakimś obcobrzmiącym słowem, które niewiele mówiło?

Katarzyna Zillmann: Oczywiście, że pamiętam. To słowo nie tylko obco brzmiało, ale było nacechowany negatywnie. Feministki przedstawiano jako brzydkie, zrzędzące kobiety, „których nikt nie chciał”, kobiety, które ciągle walczyły, nie wiadomo o co.

Od kiedy chłonę treści feministyczne, żyje mi się trudniej. Wcześniej nie uświadamiałam sobie wielu rzeczy, teraz więcej widzę, i to na każdym kroku. Gdy wsłuchasz się w historie feministek, inaczej odbierasz swoją tożsamość jako kobiety. Dla mnie feminizm to trudny, ale piękny cel. Bez drogi, która została już przebyta, i tej, którą teraz idziemy, celu, czyli równości, nie osiągniemy.

Feminizm jest dla ciebie walką czy prawem do bycia równą?

Nadal walką, ale docelowo prawem.

Zatrważająco dużo kobiet wciąż powiela przekonanie, że feminizm jest walką z mężczyznami. Jestem feministką i z nikim nie walczę. Walczę tylko i aż o prawo do bycia równą, w każdym aspekcie życia.

Oczywiście, że to nie jest walka przeciw komukolwiek ani z kimkolwiek. To absurd, ale też spotykam się z takim rozumieniem, a właściwie brakiem zrozumienia czym i o czym jest feminizm. Teraz jest popularny trend „tradwives” (tradycyjne żony – przyp. red.), czyli kobiet, które pokazują w mediach społecznościowych, że celem ich życia jest to, żeby opiekować się mężczyzną, robić mu kanapki do pracy i gotować obiad. Nagrywają, jak ładnie się prezentują, zajmując się obowiązkami domowymi. Zawsze mówię: „Ale wiesz, że dzięki feministkom masz wybór? Możesz zdecydować, że chcesz założyć fartuszek i robić kanapki, bo tak chcesz przeżyć swoje życie. Masz do tego prawo, rób, co chcesz, ale daj mi żyć tak, jak ja chcę. Bo feminizm to możliwość wyboru. Właśnie dzięki feministkom sama możesz zdecydować, że ciebie uszczęśliwia robienie kanapek. Gdyby nie one, niewykluczone, że robiłabyś te same kanapki, ale to nie byłaby twoja decyzja, a coś, co miałabyś z góry narzucone. I nie wiem, czy sprawiałoby ci taką frajdę. Być może nie miałabyś nawet własnego telefonu ani możliwości nagrywania filmików, które wrzucasz do sieci, ani prawa do wyrażania swoich opinii w przestrzeni internetowej”.

Justyna Kowalczyk- Tekieli, Joanna Wołosz i Magda Linette w spocie Ministerstwa Sportu i Turystyki

Głośno mówisz, że jesteś feministką i osobą nieheteronormatywną, jesteś też wioślarką i medalistką olimpijską. Częściej jesteś pytana, czym różni się wioślarstwo od kajakarstwa, czy o aspekty związane z życiem prywatnym?

Przy okazji igrzysk zdecydowanie częściej o tematy związane z wioślarstwem i kajakarstwem (śmiech), ale drugi aspekt wciąż budzi niezdrowe zainteresowanie, również w środowisku sportowym. Chciałabym, żebyśmy wreszcie przestali wypytywać ludzi nieheteronormatywnych o sprawy, o które nikt nie zapytałby osoby heteronormatywnej. W wywiadach na żywo wciąż pojawia się pytanie, jak odkryłam, że jestem homoseksualna. Słyszałaś, żeby ktokolwiek pytał kogoś, jak odkrył, że jest heteroseksualny? Teraz mnie to bawi, ale kiedyś kompletnie nie byłam na to przygotowana i blado wypadałam w rozmowach na żywo.

Dzisiejsze osoby nastoletnie uważają, że coming out jest zbędny, a wręcz nie na miejscu, bo utrwala przekonanie, że heteroseksualność jest normą.

Zdecydowanie się z tym zgadzam. Tak powiela się przekonanie, że nieheteronormatywność jest inna i dziwna, więc część społeczeństwa patrzy na osobę LGBTQ+ jak na małpkę w zoo, którą chcieliby zapytać: „A potrafisz to, a potrafisz tamto?”. Podoba mi się to, co wnosi młodzież. Czas przestać zakładać, że wszyscy jesteśmy jacyś, że każdy ma się zmieścić w ramkę, którą społeczeństwo dla nas przygotowało, a jeśli ktoś ma cokolwiek inaczej, nie tylko w aspekcie seksualności, musi się z tego wytłumaczyć. Może już czas otworzyć głowę i nie zadawać bzdurnych pytań? Może czas przyjąć, że to, że ktoś ma inaczej niż ty, jest okej? Bo to po prostu coś, co funkcjonuje równolegle, i nie wymaga dociekania, oceniania czy punktowania.

I niekoniecznie trzeba wszystko rozumieć.

Wystarczy zaakceptować, uszanować to, że ktoś ma inaczej. Ludzie nie zdają sobie sprawy, ile nieheteronormatywnych osób ich otacza, osób, bez których funkcjonowanie w społeczeństwie byłoby niemożliwe. Myślę o lekarkach i lekarzach, ratownikach i ratowniczkach medycznych, urzędniczkach i urzędnikach. Osoby nieheteronormatywne są wszędzie, to również te, które ratują czy potencjalnie mogą utargować czyjeś życie, a być może właśnie ten ktoś tak zaciekle je punktuje i szydzi z nich. Dlatego tak ważne jest, żebyśmy były – my osoby LGBTQ+ – bardziej widoczne. Żeby ludzie mogli sobie uświadomić, że nie wszyscy muszą być tacy sami. Czy mnie to wkurza? Bardziej wkurzało trzy lata temu, kiedy wszyscy bombardowali mnie pytaniami o nieheteronormatywność, gdy zdobyłam medal olimpijski i pozdrowiłam Julię, moją dziewczynę. To było wkurzające, ale rozumiałam potrzebę poruszania tych tematów w przestrzeni publicznej.

Na dużych uroczystościach zdarza mi się usłyszeć od starszych – ugruntowanych na swoich pozycjach sportowych czy politycznych – panów, że jestem osobą, jakiej – jak twierdzą – nigdy w życiu nie poznali, bo ponoć nie poznali dotąd osoby nieheteronormatywnej, i dziwi ich, że jestem taka „fajna i normalna”. Trochę mnie to bawi

Sukces zszedł na dalszy plan, a uwaga społeczeństwa skupiała się na twoim życiu prywatnym.

Jak wiesz, to nie był żaden coming out. Wielokrotnie mówiłam już o moim związku z Julią. Ale to był pierwszy, długo wyczekiwany medal dla Polski na igrzyskach w Tokio, a tu nagle takie bezeceństwo, do tego idealnie wpisujące się w panujące wówczas nastroje polityczne. Przecież nie zrobiłam niczego innego niż moje koleżanki, które pozdrawiały swoich mężów i najbliższych.

Nie zdawałam sobie prawy, że to może mieć aż takie znaczenie. Ten wywiad był jeszcze przed dekoracją, kiedy czekałyśmy na wyjście na podium, a wtedy – wiadomo – jesteśmy absolutnie wyczerpane, walczymy o każdy oddech. Złapałam mikrofon jako ostatnia, czułam, że chcę pozdrowić swoją dziewczynę, i zrobiłam to. To było coś, czego pilnowałam już od kilku miesięcy przed igrzyskami, bo postanowiłam, że nie będę milczeć w sprawie swojego życia prywatnego, że będę je akcentować, jak wszyscy.

Jak się czujesz w Polsce jako wioślarka, olimpijka i osoba nieheteronormatywna?

Ludzie widzą mnie poprzez pryzmat srebrnego medalu olimpijskiego, to coś, na co pracowałam całe życie, moja nagroda. To, że pozdrowiłam Julię po zdobyciu medalu, odjęło mi chyba kilka zbędnych pytań w życiu codziennym. Myślę, że tak naprawdę nikogo to nie zdziwiło, nigdy nie sprawiałam wrażenia heteryczki. Aczkolwiek na dużych uroczystościach zdarza mi się usłyszeć od starszych – ugruntowanych na swoich pozycjach sportowych czy politycznych – panów, że jestem osobą, jakiej – jak twierdzą – nigdy w życiu nie poznali, bo ponoć nie poznali dotąd osoby nieheteronormatywnej, i dziwi ich, że jestem taka „fajna i normalna”. Trochę mnie to bawi. Zawsze sobie myślę: „Acha, no to wyobraź sobie, że na pewno poznałeś, tylko ten ktoś nie mówił o swojej orientacji seksualnej”.

Z twoich obserwacji wynika, że sytuacja osób LGBTQ+ zmienia się w naszym kraju, czy tylko opowiada się o tym, jak to się zmienia i zmieniać będzie?

Trudno mi o tym mówić. Fakty są takie, że minął już niemal rok od zmiany rządu i nic się nie wydarzyło. Dlatego wciąż trzeba lobbować, przypominać i dawać o sobie znać. Współpracuję z Ministerstwem Sportu i Turystyki w kwestii wprowadzenia parytetów. Prywatnie, sportowo czuję, że coś się dzieje. Ministerstwo jest bardzo progresywne – wykorzystuje potencjał wielu wspaniałych sportsmenek, żeby wprowadzać wartości feministyczne, podkreślać inkluzywność i to, że sport jest dla wszystkich. Na tym polu coś się dzieje. Biorę w tym udział jako ambasadorka.

Jeśli chodzi o sprawy, które utrudniają życie naszej społeczności, to m.in. brak prawa do legalizacji związków jednopłciowych czy brak praw chroniących dzieci funkcjonujące już w tych rodzinach. To przerażające. Jak na razie nie widać żadnych zmian w tym kierunku. Owszem, organizuje się spotkania społeczności LGBTQ+ z rządzącymi, ale niewiele z tego wynika. Politycy niby chcą przepchnąć jakąś ustawę, ale nawet nie chcą jej nazwać Ustawą o Związkach Partnerskich, przecież to uwłaczające. Dlaczego musimy się zastanawiać, jakie prawa nam przysługują? Dlaczego ogranicza się naszą wolność i nie pozwala korzystać w pełni z praw człowieka? Dlaczego nie możemy po prostu zmienić zapisu dotyczącego zawierania małżeństw? Przecież mógłby brzmieć tak, że może je zawrzeć każda dorosła, świadoma osoba, i przestać warunkować to odmiennością płci wchodzących w związek małżeński ludzi. Odbiera się nam prawa, ale nie zmniejsza zakresu obowiązków, płacimy te same podatki, często nawet wyższe, przecież nie możemy mieć wspólnoty majątkowej.

Politycy niby chcą przepchnąć jakąś ustawę, ale nawet nie chcą jej nazwać Ustawą o Związkach Partnerskich, przecież to uwłaczające. Dlaczego musimy się zastanawiać, jakie prawa nam przysługują?

Jak przeczytałam, potrafisz spędzić na zgrupowaniach nawet 300 dni w roku, sporo podróżujesz. Jak widzisz sytuację osób LGBTQ+ w innych krajach? Gdzie jest skrajnie inaczej niż w Polsce?

Podróżuje, owszem, ale niekoniecznie mogę to nazwać zwiedzaniem czy poznawaniem innych kultur. Te podróże zwykle wiążą się z przemieszczaniem między hotelem a torem regatowym.

Ale jest coś takiego jak klimat miejsca, miasta, kraju.

Tak, klimat miejsca da się wyczuć od razu, na przykład tęczowe miniakcenty, które widziałam w Szwajcarii czy Holandii. Przyjaźnie jest też w Niemczech i Portugalii, we Włoszech bywa różnie. Byłam też w USA, tam też jest różnie, w zależności od konkretnego stanu. Bardzo dobrze czułam się w Japonii. Jeśli chodzi o gorszy klimat – byłam w takich krajach jak Białoruś czy Serbia. Tam od razu czuć klasowość – monumentalne budynki, a za szklanym drapaczem chmur slumsy. Ale nie spotkałam się z otwartą wrogością, tyle że, wiesz, chodziłam w dresie reprezentacji, więc nikt mnie nie atakował z uwagi na moją orientację seksualną.

Obserwując, jak dużo robisz, mam wrażenie, że żyjesz w ciągłym biegu. Działasz charytatywnie, udzielasz się w tylu organizacjach, że wolę nie zaczynać ich wymieniać, żeby nie pominąć czegoś istotnego, cały czas – mimo kontuzji kolana i przebytej operacji – trenujesz. Co cię napędza?

To prawda, żyję w biegu. Od trzech lat nie miałam wakacji, ani przez moment, bo cały czas pracuję albo się stresuję, że nie pracuję. A co mnie napędza? Dobre życie i perspektywa spokoju w przyszłości, czasu, w którym będę mogła się tym wszystkim nacieszyć, choć sama droga też jest dla mnie ekscytująca.

Dziś czuję, że mam jeszcze bardzo dużo do zrobienia, więc nie ma miejsca na rozsiadanie się w fotelu, ale czuję satysfakcję. Wiadomo, częściową, bo kontuzja kolana spowodowała, że nie mogę w tym momencie uprawiać sportu na zawodowym poziomie, ale m.in. dzięki temu jestem w stanie robić dużo innych rzeczy.

Czuję, że stoję w rozkroku, bo wiem, że gdy już wrócę na topowy poziom trenowania, uczestnictwo w przeróżnych akcjach i inicjatywach, w które teraz się angażuję, nie będzie już takie proste. Ale jest we mnie duży głód sportowy, czuję, że jeszcze nie postawiłam kropki nad „i”. Chciałabym sprawdzić, na co mnie jeszcze stać. W wioślarstwie jest tak, że w okolicach trzydziestki można spijać śmietankę z tego, co sobie człowiek wypracował. Tymczasem mnie zatrzymała kontuzja.

Są w twoim życiu osoby, o których myślisz w kategoriach przyjaciel-przyjaciółka?

Dopiero niedawno zaczęłam się oswajać z nazywaniem przyjaciół przyjaciółmi. Przez większość życia byłam skoncentrowana na tym, że muszę sobie radzić sama. A teraz widzę, że mam ludzi, którzy bardzo mi pomogli, cały czas pomagają i naprawdę są moimi przyjaciółmi. Już nie boję się tak o nich myśleć i mówić. Mam sporo osób, na których mogę polegać, w każdym zakątku kraju i nie tylko w kraju. W tej materii jestem ogromną szczęściarą.

Co poczytujesz jako swój największy sukces?

To, że sobie poradziłam, bo moja droga nie była usłana różami, ale upór i konsekwencja, nad którą dużo pracowałam, pozwoliły mi dopłynąć tu, gdzie chciałam, a może nawet dalej, bo dziś mam więcej, niż mogłam sobie wymarzyć. To mnie napędza i jestem z tego bardzo dumna. Jestem też dumna z mojego związku z Julią, dostaję od niej mocne wsparcie. A gdy myślę o przyszłości, czuję ciekawość i ekscytację.

 

Katarzyna Zillmann – wioślarka, wicemistrzami olimpijka, mistrzyni świata i Europy, feministka, ambasadorka osób LGBTQ+, doradczyni ministra sportu Sławomira Nitrasa ds. praw kobiet i walki z dyskryminacją płciową w sporcie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?