Przejdź do treści

Benedetta Barzini: Życie zabiera nas daleko, daleko od naszej młodości. Walka o zachowanie wyglądu jest śmieszna

Benedetta Barzini: Życie zabiera nas daleko, daleko od naszej młodości. Walka o zachowanie wyglądu jest śmieszna Vincenzo Lombardo/Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Trzymam się iluzji, że nikt nigdy nie robił zdjęć mojej twarzy. Mogę udawać, że robili zdjęcia makijażu, sztucznych rzęs, ubrań, najdziwniejszych fryzur. Ja tylko odgrywałam rolę przebierańca” – mówi Benedetta Barzini , supermodelka, muza Andy’ego Warhola i Salvadora Dali.

 

Urodziła się w 1943 roku w Porto Santo Stefano w rodzinie Luigiego Barziniego i dziedziczki fortuny Feltrinellich, Giannalisy. Wychowywała się w środowisku tzw. „starych pieniędzy”, ludzi bogatych od wielu pokoleń. Swoją rodzinę nazywa „zimną włoską dynastią”: „Moja matka naprawdę nie znosiła wszystkiego co włoskie. Woziła mnie i moją siostrę po świecie, walcząc o to, żebyśmy nigdzie nie czuły się jak u siebie w domu” – wspomina.

Życie Barzini jest na stałe związane z Nowym Jorkiem, w którym spędziła część dzieciństwa, a później okres rozkwitu swojej kariery. „To zimne, paskudne miejsce. Po raz pierwszy trafiłam tam w latach 50., mieszkałyśmy w hotelu z guwernantką, chodziłyśmy do francuskojęzycznej szkoły. Nienawidziłam tego hotelu i chciałam mieć normalną rodzinę. Wtedy nie miałam w ogóle kontaktu ze swoją matką. Mieszkała na innym piętrze (…). W niedzielę nasza guwernantka mówiła nam: „idźcie powiedzieć maman dzień dobry”. Mówiłyśmy i wychodziłyśmy” – opowiada.

W 1963 roku, kiedy miała 20 lat, na jednej z ulic Rzymu zaczepiła ją Consuelo Crespi, modelka i redaktorka amerykańskiej edycji „Vogue’a” i zaproponowała współpracę. Był to impuls do odcięcia się od rodziców. Barzini uciekła z sanatorium, gdzie wtedy przebywała, skacząc przez płot z drutem kolczastym. Niecałe dwa tygodnie później trafiła do grona Ford Models, najbardziej prestiżowej agencji na świecie.

Wiele lat później przyznała, że przed rozpoczęciem kariery supermodelki walczyła z anoreksją: „Moja choroba płynęła z prostego faktu: nic, co kochałam, nie trwało wiecznie. Miałam 17 guwernantek i opiekunek, które były cały czas zwalniane (…) Byłam niechcianym dzieckiem. Moja anoreksja była znakiem, że wszystko było ze mną w porządku – nienormalnie jest NIE chorować, jeśli czyjeś życie jest w kawałkach” – ocenia.

W 1965 roku jako pierwsza Włoszka trafiła na okładkę amerykańskiej edycji „Vogue’a”. To przyspieszyło jej karierę w modelingu i aktorstwie. Wtedy też poznała Gerarda Malangę, bliskiego współpracownika i partnera Andy’ego Warhola. Dzięki niemu trafiła do środowiska Fabryki Warhola, była muzą wielu artystów tamtego okresu, m. in. Salvadora Dali, Lee Strasberga, Berta Sterna i Richarda Avedona. Na jej cześć powstawały wiersze, rzeźby, niezliczone zdjęcia oraz filmy, w tym czarno-biały „In Search of the Miraculous” z 1967 roku. Choć odnosiła niekwestionowane sukcesy, teraz odcina się od tego: „Trzymam się iluzji, że nikt nigdy nie robił zdjęć mojej twarzy. Mogę udawać, że robili zdjęcia makijażu, sztucznych rzęs, ubrań, najdziwniejszych fryzur. Ja tylko odgrywałam rolę przebierańca. Prawdziwa ja nigdy nie trafiała na zdjęcia.”

Garnade/Daily Express/Getty Images

W 1972 roku jej brat, Gian Giacomo Feltrinelli, marksistowski pisarz i publicysta zginął, starając się dokonać zamachu terrorystycznego w Mediolanie, co bardzo zradykalizowało Barzini: „Skrzywdziła nas ta sama matka. Wiem, jakie spustoszenie może dokonać zbyt dużo pieniędzy” – mówiła.

Wkrótce poznała swojego pierwszego męża, Roberto Faenzę, który zostawił ją tej samej nocy, kiedy urodziła ich dzieci – bliźnięta Nini i Giacomo. Szybko ponownie wyszła za mąż za Antonio Barrese, z którym też ma dwójkę dzieci. To małżeństwo także się rozpadło.

W kolejnych latach zaangażowała się w coś, co nazywa swoją „prawdziwą miłością” – w działalność polityczną. Dołączyła do Partii Komunistycznej i zaczęła pracę nad budową związków zawodowych kobiet, które zasilały przede wszystkim pracownice fabryk. „Od zawsze byłam częścią lewicy. Pamiętam powojenną biedę Rzymu” – wyjaśnia. Obecnie nie należy do żadnego politycznego ugrupowania.

Z biegiem czasu zaczęła, jak mówi, „tracić złudzenia związane z urodą i pięknem”: „Bycie modelką to przekręt (…). Po powrocie do Włoch rzuciłam się w wir pracy na rzecz kobiet, nie tylko dlatego, że podzielałam ich poglądy – chciałam walczyć z konceptem, że kobiety odpowiadają za „przyjemność” a mężczyźni za „rozum”. Feminizm jest częścią modernizmu” – mówi.

77-letnia obecnie Barzini wykłada antropologię i historię mody na Uniwersytecie w Mediolanie. Była też wolontariuszką w szpitalu, gdzie kilka razy w tygodniu wspierała przyszłe matki przed porodem. W ostatnich latach zaczęła coraz częściej zaszywać się w swoim apartamencie: „Chciałam i nadal chcę zniknąć” – tłumaczy. Jej zdaniem, niechęć do świata nie jest związana wyłącznie z modelingiem, ale raczej z historią jej choroby: „Kiedy jesteś naprawdę wychudzona, jedyną rzeczą, która działa, jest twój mózg. Ten rygor zostaje w człowieku. Niesamowita, tajemnicza siła, która płynie z dyscypliny i mózgu. Została ze mną także idea “bycia niewidzialnym”. Teraz żyję bardzo samotnie. Jestem aspołeczna. Nie chcę być nigdzie widziana” – mówi.

Jej potrzeba ucieczki od świata stała się inspiracją do stworzenia nietypowego filmu. Dokument „Zniknięcie mojej matki” nakręcił jej syn, Bieniamo Baresse. Zaczął go nagrywać w 2014 roku, kiedy Barzini zaczęła coraz głośniej mówić o potrzebie odcięcia się od świata. „Chciałabym już nigdy więcej nie widzieć ludzi mojej rasy. To biali Europejczycy, którzy uważali się za lepszą rasę i kulturę, są odpowiedzialni za dramat kolonizacji Azji, Afryki, obu Ameryk” – mówiła w wywiadzie dla „Wysokich obcasów”.

Powstał obraz zgorzkniałej, odizolowanej, byłej supergwiazdy, która dużo i głośno mówi o potrzebie prywatności. Wspólnie z synem snują wizję wypłynięcia łódką na środek oceanu. W jednej ze scen Barzini każe synowi “odp…lić się”, kiedy przyłapuje go na kręceniu filmu z ukrycia. Praca Baresse jest też historią o trudnych relacjach jego matki z własnym wyglądem. Jak mówi Barzini: „Życie zabiera nas daleko, daleko od naszej młodości. Ściganie się z czasem i walka o zachowanie wyglądu jest śmieszna. Bycie dojrzałym jest znacznie bardziej interesujące”.

Kilka tygodni po premierze filmu Włochy zaczęły odczuwać skutki pierwszej fali pandemii COVID-19, film nabrał zupełnie nowego znaczenia, a głos Barzini na temat feminizmu zabrzmiał z nową siłą: Chłopców, których rodzimy, wychowujemy według norm kultury, która zmienia ich w naszych panów. Ćwiczymy ich do tej roli od dziecka. (…) Rewolucja na ulicach na nic się nie zda, jeśli każda z nas nie przeprowadzi prywatnej rewolucji. Nic się nie zmieni, jeśli nadal będziemy dziewczynkom dawać do zabawy lalki i wózki, by bawiły się w mamusie, a chłopcom – pistolety i ciężarówki. Oprócz krzyczenia na ulicy: ‘To wasza wina!’, musimy zmienić siebie, umieć powiedzieć sobie: ‘To również moja wina’. Barzini wsparła ostatnie protesty Polek, pojawiając się pod konsulatem polskim w Mediolanie.

Jesienią ub. roku gościła w Polsce, była jurorką Fashion Designer Award, konkursu dla młodych projektantów mody. Udzieliła wtedy kilku wywiadów polskim mediom: „To trudne zadanie spojrzeć na siebie w lustrze i zaakceptować siebie taką, jaka jesteś, a nie próbować zmienić się tak, by ten widok był przyjemny dla mężczyzn. Sama regulowałam kiedyś brwi, bo przecież kobieta nie może mieć włosów między oczami. Kiedy wyrywasz brwi, zmieniasz swój wygląd. Po co to robisz? Bo społeczeństwo mówi ci, że powinnaś. I kobiety są posłuszne, bo boją się być inne. Boją się, że jeśli nie będą pasować do obrazka, to nikt ich nie polubi” – mówiła w rozmowie z Pauliną Reiter.

Pytana o samopoczucie w czasie pandemii, była odpowiedziała w jednym z wywiadów, że „czuje się jak gówno”: „To jak żyć poza światem, ale nadal bardzo w samym jego centrum. To takie niepewne czasy. Utknęłam”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: