„Nie mów do mnie Martynka, jeśli nie mówisz do niego Mateuszku” – o przekleństwie zdrobnień mówi Martyna Kaczmarek
Asieńka, Kasieńka, Majeczka… Nie wszyscy lubią, kiedy ktoś się zwraca do nich zdrobniale. Zwłaszcza tam, gdzie zależy nam na profesjonalizmie i kompetentnym wizerunku, np. w pracy czy na uczelni. Dlaczego więc tak chętnie wielu z nas spieszcza imiona? Martyna Kaczmarek, feministka oraz promotorka idei ciałopozytywności i siostrzeństwa, przypomina, że język kształtuje rzeczywistość. Ale jest coś jeszcze bardzo ważnego, o czym się zapomina, zwłaszcza w miejscach pracy.
Jak Martynka, to i Mateuszek
Czy zdrobnienia imion są złe? Martyna Kaczmarek w najnowszym wpisie na Instagramie zaznacza, że nie. Są osoby, które chętnie będą Renatką czy Zosieńką i nie widzą w tym problemu. Natomiast zanim się do kogoś zwrócimy pieszczotliwie, powinniśmy zapytać go, czy taka forma imienia mu odpowiada. A raczej jej, bo właśnie najchętniej zdrabniamy imiona kobiet.
Martyna Kaczmarek uważa, że w tej kwestii mamy do czynienia ze stosowaniem podwójnych standardów. I radzi:
Nie mów do mnie Martynka, jeśli nie mówisz do niego Mateuszku.
Podobne zjawisko zauważalne jest z krajach anglojęzycznych, gdzie do kobiety mówi się:„sweetie”, „honey”, „sweetheart”. Kto tak się do nich zwraca? Najczęściej właśnie… inne kobiety!
Spieszczenia sprawiają, że możemy taką osobę traktować mniej poważnie. Jak się okazuje… nie tylko osobę. Martyna Kaczmarek opisuje badanie, w którym uczestnicy szacowali, ile byliby gotowi zapłacić za nowe ubrania licytowane na portalu aukcyjnym. Okazało się, że użycie zdrobnionych nazw nowych sztuk odzieży prowadziło do zaniżenia ich wartości o średnio 25 zł – przytacza wnioski.
Podobnie stało się w przypadku „batonika”. Jakość oraz smakowitość oceniana była niżej, gdy badani próbowali batonów opisywanych dla połowy badanych za pomocą zdrobnienia „batonik” – zauważa w poście.
Wniosek?
Zdrobnienia w opisie dóbr konsumpcyjnych zmniejszają ich wielkość, wartość oraz satysfakcję, jaką można z nich czerpać – skonkludował psycholog, dr Michał Parzuchowski, którego cytuje Martyna Kaczmarek.
Dlaczego tak ważne jest, żeby nie odbierać profesjonalizmu kobietom poprzez zdrabnianie? Bo, zdaniem autorki wpisu, kobiety i tak na każdym kroku muszą udowadniać, że są kompetentne.
Nadal mierzymy się z luką płacową, szklanym sufitem i lepką podłogą – podkreśla.
Tym bardziej znaczenia nabiera to, jak ktoś do nas się zwraca w miejscu pracy czy na uczelni.
Nawet nieświadomie podejmujemy decyzje w oparciu o zbudowane w nas przekonania. Np. „Martynka” to słodka, wrażliwa i delikatna dziewczynka. Jeśli delikatna, to słaba. Jeśli wrażliwa, to emocjonalna. A w zarządzie nie ma miejsca na zbytnią emocjonalność. A już na pewno nie na słabość. Przesada? Mamy dane na to, że tak jest. Np. takie, które wskazują, że gdy zmieniono w CV imię żeńskie na męskie – szansa na bycie zaproszonym na rozmowę kwalifikacyjną wzrosło. (…) Ja chcę być Martyną – kwituje feministka.
Rozwiń
Martyna Kaczmarek – kim jest?
Martyna Kaczmarek to feministka oraz promotorka idei ciałopozytywności i siostrzeństwa, autorka profilu na Instagramie @martynakaczmarek. Mierzy się na nim ze stereotypami na temat feministek i feminizmu, dyskryminacją oraz body shamingiem. Jej konto na Instagramie obserwuje 132 tys. osób.
Polecamy
Red Lipstick Monster odwraca narrację: „Był w krótkich spodenkach, więc klepnęłam go w tyłek”
Sydney Sweeney o braku kobiecej solidarności: „Nie wiem, dlaczego zamiast podnosić się wzajemnie, ściągamy się w dół”
„Kiedy wygrywa kobieta, wygrywamy my wszystkie”. Rusza AWSN – pierwszy kanał telewizyjny wyłącznie z kobiecym sportem
Monika Olejnik przeprasza za pytanie o żonę Radosława Sikorskiego. „Od lat walczę z antysemityzmem”
się ten artykuł?