8 min.
„Pokazaliśmy, że potrafimy radzić sobie w trudnych sytuacjach i wspierać się nawzajem” – mówi Filip Żulewski, pomysłodawca facebookowej grupy „Widzialna ręka”

"Widzialna ręka". Zdj: Unsplash
Najnowsze
06.03.2021
118-letnia Kane Tanaka jest nastarszą mieszkanką globu. Chce wziąć udział w sztafecie z ogniem olimpijskim
06.03.2021
Anita Włodarczyk ma własną Barbie. Pierwsza na świecie lalka młociarka
06.03.2021
Drobiazgi uszczęśliwiają. Mają większy wpływ na jakość życia, niż nam się wydaje
06.03.2021
Sukces wpędza cię w zakłopotanie? Nie umiesz się nim chwalić? Skorzystaj z rad psychologa
06.03.2021
Minimalizm a dzieci. Czy da się kupować mniej?
– Wyobraziłem sobie, że moglibyśmy zbudować sieć, przestrzeń do pomocy wzajemnej, wsparcia i wymiany informacji, żeby w nich nie zginąć i razem odsiewać te prawdziwe od fake-newsów – mówi Filip Żulewski, pomysłodawca i założyciel facebookowej grupy „Widzialna ręka”, która w czasie pandemii COVID-19 zrzeszała ludzi udzielających sobie pomocy.
Nina Harbuz: Kiedy się urodziłeś?
Filip Żulewski: W latach 70-tych.
Może pamiętasz jeszcze z Teleranka program „Niewidzialna ręka”, którego założeniem było nakłanianie młodych ludzi do bezinteresownego pomagania innym. Ten program to była twoja inspiracja?
Nie załapałem się na świadome oglądanie „Niewidzialnej ręki”, bo byłem za mały. Dopiero po latach, zainteresowałem się historią programów telewizyjnych i kinem, dzięki czemu poznałem też ideę „Niewidzialnej ręki” i faktycznie, to mnie zainspirowało. W Polsce, w minionych dekadach, zorganizowano już wiele akcji pomocowych na ogromną skalę. Poczynając od czasów II wojny światowej, przez okres Solidarności, po współczesność. Polacy, w trudnych momentach, potrafili się jednoczyć i współpracować.
Filip Żulewski
Miło nam, gdy otrzymujemy wsparcie, ale też dobrze czujemy się, gdy my możemy być przy kimś, coś komuś dać, choćby porozmawiać. Wydaje mi się, że sytuacja kryzysu, w której pojawia się lęk i niepewność wzmacnia tę potrzebę dawania
Pamiętasz ten moment, impuls, który popchnął cię do założenia „Widzialnej ręki”?
Takim ostatecznym impulsem była informacja, że zamykane są szkoły, przedszkola, żłobki i instytucje kultury. Zdałem sobie wtedy sprawę, że dzieje się coś naprawdę poważnego i poczułem strach. Zobaczyłem, że nie jestem w tym osamotniony, że inni też zaczynają czuć się niepewnie, tracą grunt pod nogami. Było dla mnie naturalnym, że chciałem sobie i bliskim zapewnić jakiś rodzaj wsparcia. Pomyślałem, że mogła by to być grupa znajomych, z których część nie pochodzi z Warszawy, a mieszka tu na co dzień. Wyobraziłem sobie, że moglibyśmy zbudować sieć, przestrzeń do pomocy wzajemnej, wsparcia i wymiany informacji, żeby w nich nie zginąć i razem odsiewać te prawdziwe od fake-newsów.
Spodziewałeś się, że grupa będzie liczyć ponad 100 tys. uczestników i uczestniczek?
Absolutnie nie. Na początku była to grupa wyłącznie dla znajomych, którzy mieli się ze sobą kontaktować, żeby razem rozwiązywać problemy związane z lockdownem i kwarantanną. Było w niej zaledwie 40 osób, głównie z Mokotowa. Ale bardzo szybko, pierwsi uczestnicy i uczestniczki grupy zaczęli zapraszać swoich znajomych i dodawać ogłoszenia. Ktoś zaproponował wyjście z psem, zrobienie zakupów, ugotowanie obiadu. Już następnego dnia grupa liczyła 500 osób i nie tylko z jednej dzielnicy Warszawy, ale z całej Polski.

Logo „Widzialnej ręki”. Autor: Kevin Mruf.
Byłeś zaskoczony?
Trochę tak, ale pierwsze duże zaskoczenie przyszło w piątek, kiedy dowiedziałem się, że „Teleexpress” powiedział w programie o istnieniu grupy. A założyłem ją zaledwie dwa dni wcześniej, w środę. Wtedy poczułem, że stoi przede mną wielkie wyzwanie. I miałem dwa wyjścia – albo zostawić tę grupę bez moderacji, ryzykując, że najprawdopodobniej za kilka dni zacznie przypominać śmietnik informacyjny, albo zakasać rękawy i pokierować nią. Wybrałem tę drugą opcję, bo zobaczyłem w grupie potencjał. Odezwałem się wtedy do kilku osób z prośbą o pomoc w zarządzaniu „Widzialną ręką”, bo czułem, że sam tego nie udźwignę. Kolejne zaskoczenie, wręcz szok, przyszedł w niedzielę, kiedy informacje o „Widzialnej ręce” pojawiły się na stronie rządowej, podającej aktualne informacje na temat epidemii w kraju.
Przyrost ludzi był lawinowy. W ciągu dwóch tygodni do grupy dołączyło 110 tys. osób. Jak myślisz, na jaką potrzebę odpowiedziała ta strona?
Myślę, że miałem taką samą potrzebę, jak wiele innych osób żyjących w tym kraju. Z jednej strony, chciałem zwyczajnie z kimś porozmawiać albo uzyskać konkretną pomoc. Z drugiej, nie byłem w stanie bezczynnie siedzieć w domu. Wolałem pomóc komuś potrzebującemu. Może to są naczynia połączone? Miło nam, gdy otrzymujemy wsparcie, ale też dobrze czujemy się, gdy my możemy być przy kimś, coś komuś dać, choćby porozmawiać. Wydaje mi się, że sytuacja kryzysu, w której pojawia się lęk i niepewność wzmacnia tę potrzebę dawania.
Filip Żulewski
Mężczyźni raczej nie proszą o pomoc. Co nie znaczy, że jej nie potrzebują, ale tak się przyjęło myśleć, społecznie i kulturowo. Mężczyźni są tymi, którzy są na froncie, mało rozmawiają o emocjach, a przecież też je mają
Osoby w grupie najczęściej oferowały pomoc w zrobieniu zakupów, wyprowadzenie psa na spacer. Z czasem popularnością zaczęły cieszyćsię lekcje języków obcych czy jogi on-line. Tak, jakby nasze potrzeby z czasem się zmieniały.
Tego typu grupa jest barometrem nastrojów społecznych i problemów, które są aktualne. W tym momencie nie jest to tak widoczne, bo postów jest znacznie mniej, ale początkowo było ich 100-150 dziennie. Uwypuklały aktualne potrzeby i komunikowały je znacznie wcześniej niż prasa. Chociażby sprawy związane z pomocą medykom, szyciem maseczek, pomocą psychologiczną czy zawodową. Gdy pojawił się problem ze szkołami, to od razu było to widać na grupie. Kiedy na 100 postów danego dnia pojawiało się 50 dotyczących bardzo konkretnych rzeczy, to był znak, że zaistniała nowa istotna potrzeba.
Mówisz o dynamice zmieniających się potrzeb. Zastanawiam się, czy podobnie obserwowałeś na grupie zmieniające się z tygodnia na tydzień nastroje?
Były chyba dwie, może trzy, dominujące, które się pojawiły. Na początku ludzie się bali i pisali o strachu, o tej niepewności. Zaprzyjaźniona pani psycholog przygotowała nawet dla administratorów „Widzialnej ręki” podcast, jak sobie poradzić w sytuacji, gdy ktoś nas poinformuje o chęci popełnienia samobójstwa i jak nie brać odpowiedzialności za takie zgłoszenie na siebie. Takie sytuacje mogę policzyć na palcach jednej ręki, ale zdarzyły się. Ludzie pisali nam o tym, że chcą sobie odebrać życie i wtedy kierowaliśmy sprawę na policję, do pracowników Niebieskiej Linii albo do administratorów Facebooka. Tak trudne chwile zdarzały się głównie w dwóch pierwszych tygodniach lockdownu.
Filip Żulewski:
Dla mnie fakt, że powstała ta grupa i setki innych, podobnych grup, jak Maski dla Medyków, Obiad dla Medyka, Pies w Koronie, Senior w Koronie, Obiady dla Seniora i setki innych, pokazuje, że ludzie chcą sobie pomagać i działać solidarnie
Na szczęście słychać też było głos nadziei i ulgi, że ta grupa w ogóle powstała. Dla niektórych osób już samo czytanie postów było wspierające. Ludzie sobie kibicowali, podnosili się na duchu. Niektóre posty zarażały optymizmem, czuć było euforię. Jedna dziewczyna znalazła nawet wydawcę książki. Z czasem jednak, gdy zelżały obostrzenia, pozwolono na ściągnięcie maseczek, niektórzy wrócili do pracy, zmieniła się dynamika grupy. Są lokalne „Widzialne ręki”, które nawet zakończyły swoją działalność, zrobiły podsumowania, co moim zdaniem jest przedwczesne, bo przecież wciąż są regiony mocno dotknięte koronawirusem. Nadal jesteśmy narażeni, to nie jest tak, że wirusa już nie ma. Sytuacja jest taka, jak wcześniej, a nawet gorsza, bo chorych jest znacznie więcej niż kiedy zaczynała się pandemia. Jedyne, co zniknęło, to restrykcyjne obostrzenia. Polska jest w czołówce europejskiej, jeśli chodzi o przyrost zachorowań.
Co ta grupa mówi o nas, jako społeczeństwie?
Zacznę może od tego, że na ponad 110 tys. osób, które dołączyły do „Widzialnej ręki” 75 proc. stanowią kobiety.
I jak to rozumiesz?
Rozumiem to tak, że mężczyźni raczej nie proszą o pomoc. Co nie znaczy, że jej nie potrzebują, ale tak się przyjęło myśleć, społecznie i kulturowo. Mężczyźni są tymi, którzy są na froncie, mało rozmawiają o emocjach, a przecież też je mają. Gros inicjatyw wyszło od kobiet, jak choćby szycie maseczek. Faceci je rozwozili. Dla mnie fakt, że powstała ta grupa i setki innych, podobnych grup, jak Maski dla Medyków, Obiad dla Medyka, Pies w Koronie, Senior w Koronie, Obiady dla Seniora i setki innych, pokazuje, że ludzie chcą sobie pomagać i działać solidarnie. Dla mnie to rodzaj sprawdzianu z demokracji i partycypacji obywatelskiej. Moim zdaniem, społeczeństwo jest na to przygotowane i chętnie w ten sposób działa. Pokazaliśmy, że potrafimy radzić sobie w trudnych sytuacjach i wspierać się nawzajem. Jako polskie społeczeństwo nie zapomnieliśmy o tym, mimo że ostanie dekady silnie przekierowywały myślenie na rzecz jednostki.
A co dla ciebie osobiście znaczyła ta grupa i to, co się na niej działo?
Nie zastanawiałem się za bardzo nad tym, ale ona mi chyba bardzo pomogła i to na wielu płaszczyznach. Też się bałem, przeżywałem swoje lęki. Były dni, kiedy wręcz łapał mnie strach przed śmiercią, chorobą, bałem się, co się stanie z moimi bliskimi. A gdy miałem tak poukładane dni, że pochłaniało mnie administrowanie grupą, to w miarę swobodnie przechodziłem przez ten stan. To była dla mnie lekcja.
Poleć ten artykuł znajomym
Podoba Ci się ten artykuł?
Tak
Nie
Powiązane tematy:
Polecamy

06.03.2021
Swati Mohan: Chciałabym życzyć wszystkim młodym osobom, żeby mogły pójść za swoimi pasjami

04.03.2021
Karol Bączkowski, ratownik medyczny: Zdarza się, że nie ma zmiennika i zostajesz na kolejne 12 godzin dyżuru. Bo przecież „karetka musi jeździć”

03.03.2021
Hello My Hero. Katarzyna Dacyszyn: Zło, które się wydarzyło, zaczyna być przekuwane w dobro dla innych. To jest chyba najlepsza rzecz, jaka w tym ataku mogła się zdarzyć

02.03.2021