7 min.
Renata Piżanowska, dyscyplinarnie zwolniona położna: czułam, jakby ktoś się nade mną znęcał i rozdrapywał rany, które już się zdążyły zabliźnić

Zwolniona położna: Czułam, jakby ktoś się nade mną znęcał i rozdrapywał rany, które już się zdążyły zabliźnić Rawpixel.com
10.08.2022
Sean Bean kwestionuje pracę koordynatorów intymności. „Doświadczenie bardzo hamujące”
10.08.2022
Na świecie żyje więcej emerytów niż dzieci. To pierwszy taki przypadek w historii
09.08.2022
Maja Bohosiewicz krytykuje tekst popularnego wśród nastolatków utworu. „Piosenka, która jawnie poniża kobiety”
09.08.2022
„Tam na dole”, „muszelka”, „siusia”. Badanie pokazało, jak Polki nazywają swoje narządy płciowe
09.08.2022
Ciężko ci okiełznać swoją zazdrość? Milena Wojnarowska podpowiada, jak sobie z nią poradzić
Pod koniec marca położna Renata Piżanowska została dyscyplinarnie zwolniona z Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego w Nowym Targu. Powodem był post na Facebooku, w którym kobieta zwróciła się do prezydenta Andrzeja Dudy, informując o braku wystarczającej ilości środków ochrony osobistej. Pielęgniarka opublikowała także zdjęcie swoich zniszczonych dłoni po 12-godzinnej pracy i fotografie maseczki ochronnej, którą wykonała własnoręcznie z ręcznika papierowego i gumki recepturki. Zwolnienie położnej wywołało publiczne oburzenie. Zgodnie z relacją pani Piżanowskiej, dyrektor szpitala pan Marek Wierzba po dwóch miesiącach zwrócił się do Małopolskiej Izby Pielęgniarskiej z prośbą o możliwość rozmowy. Położna opowiedziała nam o kulisach spotkania oraz o tym, jak w ostatnich tygodniach zmieniło się jej życie.
Marianna Fijewska: W jaki sposób przebiegło pani ponowne spotkanie z dyrektorem szpitala w Nowym Targu?
Renata Piżanowska, położna: Spotkanie zostało wyznaczone na 14 maja, towarzyszył mi przewodniczący Małopolskiej Izby Pielęgniarek i Położnych, oraz pełnomocnicy prawni. Po przedstawieniu żądań z mojej strony, oczekiwaliśmy na warunki strony drugiej. Dyrektor wyciągnął wtedy z teczki gotowe pismo, określające warunki przywrócenia do pracy. Jeden egzemplarz wręczył mojemu pełnomocnikowi, drugi- przewodniczącemu Izby, po czym oświadczył, że dokument jest nienegocjowalny i że ma już formę ostateczną.
Jak pani zareagowała?
Zamurowało mnie. Za to mój pełnomocnik natychmiast zaprotestował, mówiąc, że umawialiśmy się na spotkanie negocjacyjne, a to jest dyktatura. Dyrektor wstał i powiedział, że wychodzi na pięć minut, a my w tym czasie mamy zapoznać się z dokumentem i podjąć decyzję. Już po pierwszym akapicie wiedziałam, że nic nie podpiszę.
Dlaczego?
Zgodnie z dokumentem, powinnam oświadczyć, że wszystko, co umieściłam w poście na Facebooku to nieprawda, ponieważ dyrektor zapewnił maseczki i płyny dezynfekcyjne, które były certyfikowane. Maseczek nie było, dlatego musiałam zrobić je sama z gumki i papieru, a co do płynów – nie mam pojęcia czy są certyfikowane. Przecież to absurd. Aktualnie nawet Ministerstwo Zdrowia ma problem z określeniem certyfikatów, dlaczego więc ja miałabym się na tym znać? W kolejnym akapicie zacytowano mój post i zostawiono miejsce na podpis pod oświadczeniem, że mocno ubolewam nad faktem, iż na szpital wylała się fala hejtu, gdyż to, co napisałam – znowu – to nieprawda. Ten fragment został wytłuszczony, jakby był to zasadniczy punkt dokumentu.
Czy dokument zawierał klauzulę poufności?
Oczywiście! Obie strony miały zobowiązać się do tego, że nikomu nie powiedzą ani słowa o porozumieniu i że jest ono ściśle tajne. Tajna miała być też informacja, czy znów pracuję, czy nie pracuję w szpitalu. Jakim cudem? Co miałabym powiedzieć koleżankom, które nagle zobaczyłyby mnie na korytarzu?

Renata Piżanowska. Zdj: archiwum prywatne
A przede wszystkim, po co miałaby pani podpisywać oświadczenie dotyczące „ubolewania nad swoim wpisem”, skoro świat miałby tego oświadczenia nie ujrzeć? Takich rzeczy nie zawiera się w dokumentach, które później mają być schowane do sejfu.
Też tak uważam i to, co zdziwiło mnie najbardziej, to fakt, że w całym dokumencie nie zostały zawarte żadne kary związane z naruszeniem klauzuli poufności, tak jakby był to martwy zapis. Ponadto, nie wiem dlaczego, stronami w porozumieniu byłam ja i pan Marek Wierzba, jako osoba fizyczna, a nie szpital jako instytucja. To wszystko budziło i nadal budzi moje podejrzenia.
Co się stało, gdy pan Marek Wierzba wrócił na salę?
Powiedziałam, że nic nie podpiszę, ponieważ dokument zobligowałby mnie do poświadczenia nieprawdy. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że mój wpis był fałszywy. Wtedy pełnomocniczka szpitala powiedziała, że dysponują „zeznaniami koleżanek z pracy” oraz „nagraniami z kamer monitoringu” i „skargami oburzonych pacjentów”. Prawo pracownika jest takie, że z każdą ewentualną skargą musi się zapoznać, odnieść się do jej treści i podpisać, więc jeśli moje akta osobowe rzeczywiście puchną, to puchną bezprawnie. A nagrania z monitoringu? Gdy zapytałam, o co chodzi, nikt nie udzielił mi odpowiedzi.
W przestrzeni zakupowej HelloZdrowie znajdziesz produkty polecane przez naszą redakcję:
PROMOCJA
Zdrowie umysłu
Less Stress from Plants 60 kaps. wegański
60,00 zł 90,00 zł
Jak pani to rozumie?
Chcieli nałożyć mi kaganiec. I złamać. Dlatego mówili o tym, że koleżanki źle się o mnie wypowiadają i składają jakieś „zeznania”. To akurat dotknęło mnie najbardziej. Później zwróciłam się do niektórych z nich z wyrzutem, czy to prawda, a one powiedziały, że o niczym takim nie wiedzą. Wierzę im, choć wiem, że zawsze można kogoś zaszantażować.
Te sytuacje musiały być dla pani bardzo trudne. Jak dziś się pani czuje?
Na początku nie zdawałam sobie sprawy, ile to wszystko będzie mnie kosztować. Myślałam, że nie potrzebuję jakiejkolwiek pomocy psychologicznej. Stawałam się jednak powoli bezradna emocjonalnie. Wtedy pomogły mi dziewczyny ze Stowarzyszenia Pielęgniarek Cyfrowych. Otrzymałam pomoc psychologiczną. Psycholog tak mnie poprowadziła, żebym mogła ponownie stanąć na nogi. Ja i mój umysł. Szczerze? Wolałabym zostać zwolniona dwadzieścia razy niż przeżyć jeszcze raz 2,5-godzinne spotkanie i wysłuchiwać, jaką jestem złą pracownicą, ile osób się na mnie skarży, i jakie dowody do sądu są na mnie szykowane. Czułam, jakby ktoś się nade mną znęcał i rozdrapywał rany, które już się zdążyły zabliźnić. Psycholog twierdzi, że to, co aktualnie przeżywam, to szok pourazowy. Musi minąć czas, zanim dojdę do siebie.
Przez ostatnie tygodnie w polskich mediach była pani w pewnym sensie ambasadorką uciśnionych pielęgniarek. Domyślam się, że wiele kobiet musiało odzywać się do pani z podobnymi problemami…
Cały czas dostaję wiadomości od koleżanek po fachu. Część kobiet pyta mnie, jak nagłośnić medialnie swoje sytuacje. Druga część zwraca się do mnie w tajemnicy – opowiadają o niesprawiedliwym traktowaniu w szpitalach, a jednocześnie zaznaczają, żebym zachowała to dla siebie, bo boją się o utratę pracy czy niemożność znalezienia nowej. Wolą wypłakać się do poduszki i zamknąć dany rozdział. Nie zgadzam się z takim podejściem! Nie wolno pozwolić traktować się jak śmieci. Dokładnie tak czułam się podczas spotkania z dyrektorem i czuję się nadal. Nie po to się uczyłam, nie po to walczyłam o życie pacjentów, by teraz ktoś mnie poniżał i zarzucał publicznie nieprawdę.
Jaka historia, z tych, które opowiedziały pani pielęgniarki w ostatnim czasie, poruszyła panią najbardziej?
Odezwała się do mnie młoda dziewczyna z Pomorza. Napisała na Facebooku, o tym, jak dramatycznie wygląda sytuacja na SOR-ze. Chodziło o brak zabezpieczeń i brak odpowiednich środków ostrożności, które pozwoliłyby na efektywne izolowanie ewentualnych zarażonych koronawirusem. Za swój post została zwolniona. Napisała do mnie, bo przez chwilę zastanawiała się, czy nagłośnić tę sprawę medialnie, ale zrezygnowała. Mówiła, że nie będzie mogła później znaleźć żadnej pracy, a ona sama wychowuje i utrzymuje dziecko. Czuła, że nie może sobie na to pozwolić.
A czy pani obawia się o swoją przyszłość pod kątem zawodowym?
To dla mnie czas niepewności. Na razie odpoczywam. Zwolnienie i to, co działo się dalej, wywołało u mnie ogromny stres. Jeszcze miesiąc temu absolutnie nie nadawałabym się do pracy. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Dostałam ofertę pracy za granicą. Ale czy ja bym chciała pracować za granicą? To nawet nie chodzi o zmianę stylu życia, bo nie boję się wyzwań. Po prostu mam świadomość, że za chwilę w Polsce naprawdę zabraknie personelu. Część wyjedzie, a reszta odejdzie na emerytury. Szkoda by mi było to zostawiać i chyba też mi się już nie chce…
Poleć ten materiał znajomym
Zobacz także

„Z dziećmi tego pana się nie bawcie, bo mają wirusa”. Medycy pokazują, z czym muszą mierzyć się ich rodziny

Dr Stefan Czarniecki: Zastanawialiście się, kto stoi na straży porządku w każdym szpitalu? Cisi bohaterowie walki z epidemią

„Bardzo cię proszę, nie kłam ratownika, bo na niego w domu czeka mały ktoś”. Ten wzruszający cover to apel do całego społeczeństwa
Podoba Ci się ten artykuł?
Tak
Nie
Powiązane tematy:
Polecamy

10.08.2022
Miażdżące wyniki monitoringu gabinetów ginekologicznych. „W Polsce lekarze zdają się mieć bardzo dużą władzę nad kobietami” – alarmuje Aleksandra Magryta z Fundacji FEDERA

09.08.2022
„Kiedyś lekarze mówili, że parkinson lubi spokój. Teraz zmieniają zdanie. Po diagnozie trzeba się szybko otrząsnąć”

07.08.2022
Joanna Jędrusik: „Tinder zapełnia jakąś pustkę, a jednocześnie inne pustki tworzy”

06.08.2022