Przejdź do treści

„Dzień dobry, chciałabym zgłosić gwałt”. Ewa opowiada nam o najtrudniejszym momencie jej życia

Zdjęcie: iStock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Przepraszam, że tyle palę, ale tylko dzięki kawie i papierosom ja to przeżyłam. No i temu, że nie pamiętam ich zapachu – mówi przepraszająco Ewa po wypaleniu pół paczki papierosów i wypiciu dwóch dużych kaw w trzy godziny. Tyle kosztuje ją opowieść o gwałcie. 

Na dzień dobry Ewa (imię zmienione) tłumaczy: – Ja panią znalazłam przez forum. Pisała pani, że szuka kobiet, które przeżyły gwałt, to był post z 2015 roku. Długo czekałam, żeby się do pani odezwać, nawet mi się pani śniła. To był znak, że powinnam w to iść. Nie mogę pracować, mam stany lękowe, spisałam testament śmierci, jestem pod opieką psychologa, różne cyrki się ze mną dzieją. Wszyscy wysiadają przy tych opowieściach. Znajomi nie chcą już tego słuchać, psychiatra uważa, że dawno powinnam być zdrowa, ostatnio mi się prawnik prawie rozpłakała, jak o tym opowiadałam. Po twarzy widać, że ma pani charakter. Pomyślałam, że pani to zniesie.

Później mówi, że do wysłuchania jej historii trzeba mieć jaja i nerwy. Nie trzeba za to zrozumieć. Bo i tak się nie da, nikt, kto przez to nie przeszedł, nie zrozumie, tak twierdzi. I jeszcze: – Myślałam, że to minie. Ale nie mija.

Taka prawdziwa pierwsza randka

Ewa poznała faceta przez portal randkowy. Ot, znajomość jakich wiele: kilka miesięcy klikania, później też rozmowy w cztery oczy przez Skype, raz mniej, raz bardziej niewinny flirt. W końcu czas na randkę, taką prawdziwą, pierwsze dotknięcie dłoni, może pocałunek, może coś więcej, czemu nie, w końcu znali się już na wylot – tak wtedy Ewa myślała.

Randka okazuje się podwójną, on przyprowadził kolegę, kolega zabrał swoją rzekomą dziewczynę, lądują w restauracji. Ewa zamawia rybę i lampkę wina. Kilka razy wychodzi, do toalety albo na papierosa. Przyznaje: – Nie pilnowałam tego. Nie przyszło mi do głowy, że tak to się skończy.

 

Później pamięć się rwie. Kostka brukowa wyzierająca spod śniegu. Samochód. Oni z przodu, on obok. Śmiechy. Nogi wysiadające z samochodu. Strzępki rozmów. Rozmazana twarz. Jej głowa na jego kolanach. Głosy. Duszność. Otwarte okno. Mocny podmuch wiatru. Klatka schodowa. Uczucie zmęczenia. Schody. Ciemność. – Nie wiem, kiedy mi się pamięć urwała, nie było żadnych zawrotów głowy, nie było mi niedobrze. Pamiętam tylko totalny lajt, zero kontroli, było mi wszystko jedno.

Dalej: ciemna klatka, kraty, światło majaczące w korytarzu i szok, gigantyczny szok. Ewa: – Ocknęłam się w komendzie policji. Ponoć uciekłam, weszłam do jakiegoś baru, zrobiłam straszne zamieszanie, wzywałam pomocy. Ja tego nie pamiętam, gliniarz mi to opowiadał. I że kelnerka zadzwoniła pod 112, że byli w parę minut, że badali mnie alkomatem, że mnie zabrali. Pamięć mi się włączyła dopiero w izolatce. Na początku nie byłam w stanie z siebie słowa wydusić, jeden wielki szok, to jest nie do opisania. Że ja nie zwariowałam od tego, to był jakiś cud.

W izolatce, we wspomnieniach Ewy zakodowanej raczej jako klatka, świadomość wraca i umyka („to jest takie uczucie jak po narkozie”). Świadomie Ewa pamięta policjantkę, która robiła jej rewizję osobistą w innym pomieszczeniu. Majtki, rajstopy i tunikę, które na sobie miała (stanika nie było). I kurtkę, papierosy i komórkę, które jej zabrano. Telefon dzwoni kilka razy, Ewa wszędzie poznałaby swój dzwonek. Krzyczy, żeby ktoś odebrał (później okazało się, że połączeń było sześć, w środku nocy dzwoniła koleżanka; śniło się jej, że Ewa została znaleziona w worku).

– Nie byłam w stanie podjąć żadnej decyzji. Nawet czy chcę siedzieć, stać, leżeć – opowiada dalej. Policjant rzuca: „może się pani położy na materacu?”, a Ewa się kładzie, potulnie, tylko w tunice, z gołymi nogami. Rajstopy jej zabrano, buty może dostać, ale bez sznurówek, więc w niewybrednych słowach za nie dziękuje (w przypadku kobiet zabiera się również stanik i stringi, takie są procedury, żeby nie doszło do próby samobójczej – tak mi wyjaśnia później znajoma policjantka). Ewa: – Przykryłam się brudnym kocem, próbowałam zasnąć. Co mi się udało, to budziłam się przerażona. Wtedy się modliłam. Jest taka modlitwa, nie powiem jaka, wymawiałam tylko jedno słowo. Modliłam się, żebym to przeżyła i dotarła do domu.

Wtedy to do mnie dotarło: zostałam zgwałcona

Modlitwa tym razem zostaje wysłuchana. Ewa przeżyła, dotarła do domu.

Pierwszego dnia płacze, nie może jeść, wymiotuje śliną i żółcią. Bólu nie czuje, mówi, że ten środek, który jej podano, prawdopodobnie miał tymczasowe działanie znieczulające.

Drugiego dnia obsesyjnie myje całe mieszkanie („jak obłąkana, byłam wściekła, rozjuszona”) i samą siebie („kąpałam się z pięć razy”). Ciało już zdradza to, czego głowa jeszcze nie pamięta. – Przepraszam, że powiem wprost, ale jako kobiety chyba możemy sobie o tym pogadać: ja wiem, że jestem bardzo głęboka, a mnie bolało wszystko, pochwa, macica, aż mostek. Do tego potężne upławy. I krew, całe majtki we krwi i spermie, wyprałam je od razu – mówi Ewa. Wylicza dalej. Nacięcie na kolanie od noża. Siniaki na wewnętrznej stronie ud, na ramieniu, barku, biodrach tyłku, odciski palców. Ewa: – Ja mam grubą skórę, zwykły chwyt nie zostawia u mnie śladów. Wtedy to do mnie dotarło: zostałam zgwałcona.

 

Sprawców było kilku, być może nawet ośmiu

Dwa słowa wystarczą, by cały świat zaczął wirować. By poczuła, że zaraz zemdleje. By wyczołgała się na czworakach z łazienki, sięgnęła po telefon, zadzwoniła do kumpla, powiedziała: zgwałcili mnie. By usłyszała: jedź na policję.

Nazajutrz, trzeciego dnia, gdzieś koło południa Ewa jedzie. A właściwie najpierw idzie, komisariat jest blisko. Ewa: – Koleżanka mnie prowadziła, bo ja nic nie ogarniałam, nie wiedziałam nawet, jak się nazywam, ledwo kontaktowałam z rzeczywistością. Komisariat był jakieś 10 minut spacerem. Ale usłyszałam, że tam zgłoszenia przyjąć nie mogą, muszę jechać gdzie indziej. Dlaczego? Nie wiem.

A zatem: inny komisariat, trzeba podjechać autobusem. „Dzień dobry, chciałabym zgłosić gwałt”. „Dzień dobry, proszę poczekać”. Na co? To się okaże za chwilę, kiedy przyjedzie karetka, wysiądzie z niej lekarka, zagai najpierw (może i z troską?): „to gdzie ma pani te ślady?”. A później raczej stwierdzi niż zapyta: „tak mało i pani chce zgłaszać?”. Lekarkę z karetki Ewa nazwie później chamką, całą procedurę zaś farsą. Opowie: – Wpakowali mnie do karetki, pojechaliśmy do szpitala ginekologiczno-położniczego, na przyjęcie czekałam cztery godziny, później dwie godziny obdukcji.

W przypadku Ewy wygląda ona tak: dwóch lekarzy, płci męskiej, pobiera materiał spod paznokci, wymaz z gardła i krew do badania ciążowego, sczesuje włosy, łonowe też, wykonuje USG dopochwowe. – Nawet nie dostałam tabletki 72 po, tylko receptę, żebym sobie sama później kupiła. Pani sobie to wyobraża? – Ewa patrzy w oczy przenikliwie, przez chwilę chyba jeszcze łudzi się, że odpowiedź może być zaklęciem, które cofnie czas.

Łyk kawy, kolejne wyjście na papierosa, ciąg dalszy. – Przez cały czas była przy mnie policjantka, z wyjątkiem badania ginekologicznego. Ale na papierosa, do łazienki, wszędzie za mną chodziła. Później jeszcze przewieźli mnie do innego szpitala, na badanie moczu na obecność narkotyków. W domu wylądowałam po kilkunastu godzinach, o drugiej w nocy. A już o ósmej rano miałam stawiennictwo na przesłuchanie.

Drugą obdukcję Ewa przechodzi kilka dni później, już we własnym domu. – Przyjechali gliniarze z komendy, gdzie przenoszone są gwałty. Dwóch facetów i jedna babka. To ona powiedziała: „pójdziemy do łazienki, tam jest najlepsze światło, pani mi pokaże te siniaki”. Pokazałam jej prawie wszystkie, nie zdjęłam majtek, a na tyłku i biodrach też miałam. Ale to odkryłam później, jak się cała nago pokazałam koleżance. Ta policjantka pomierzyła je, miała taki specjalny pasek z miarką, porobiła zdjęcia, spisała protokół. Co notowała, nie zwróciłam uwagi, cała się trzęsłam.

Później Ewa sprawdza swoje ciało sama. Jest wysportowana, od prawie roku regularnie ćwiczy na siłowni, poza tym jeździ konno, na nartach, biega, trenuje tai-chi. „Po gwałcie będzie cię wszystko bolało. WSZYSTKO”, tak mówi jej koleżanka. Ewa wie, jak się rozciągnąć, więc przyjmuje kolejne pozycje i sprawdza. Wychodzi jej, że wszystkie więzadła w ramionach, barkach, nogach są ponaciągane. I że nie może nawet załatwić się bez bólu.

Mówi: – Ja mam wysoki próg bólu, więc się wystraszyłam, że jak mam coś uszkodzone, a tego nie czuję, to mogą być kłopoty. Zgłosiłam się do kliniki na badanie, które przechodziłam regularnie, specjalne urządzenie wykrywa wszystko. Potwierdziło, że dostałam jakiś środek chemiczny w jedzeniu bądź piciu, miałam rozwaloną wątrobę, trzustkę, żołądek. Wyszła też cała lista, czym zostałam zarażona. W tym niereaktywnym wirusem HIV.

I jeszcze: – Od policji dopiero później dowiedziałam się, że sprawców było kilku, być może nawet ośmiu.

Po gwałcie, niby żyję, niby nie

Przez trzy miesiące po gwałcie Ewa niby żyje, a niby nie. Nie śpi, ledwie je, chudnie 14 kilogramów, leci na antydepresantach i neuroleptykach zapisanych przez psychiatrę. – Szok taki kompletnie, że się bałam własnego cienia, w ogóle nie wychodziłam z domu, zakupy robiłam przez Internet, wszystko za mnie załatwiali znajomi.

Wysyła też do swojej terapeutki SMS: „zostałam zgwałcona, proszę o pomoc”. Pracują razem od ponad roku, Ewa ufa jej jak mało komu, mało kto tak, jak ona, ją zna. Terapeutka odpisuje: „jutro jestem u pani”. I faktycznie jest. Ewa: – Przez trzy miesiące przyjeżdżała do mnie codziennie, żebym nie zwariowała. W tym czasie miałam zaniki pamięci krótkotrwałej. Na przykład: siedzimy w kuchni, rozmawiamy, ja wstaję, mówię: zrobię pani herbaty. Odwracam się – i już nie wiem, po co wstałam, o co chodzi, co się ze mną dzieje, co miałam zrobić.

Testament śmierci

Poza tym: testament śmierci. Ewa opisuje, w jaki sposób chce umrzeć: żeby jej od razu strzelić w łeb, a zwłoki spalić na stosie. Dlaczego to robi, jeszcze wtedy nie wie, wyjaśni jej w międzyczasie terapeutka: wszystkie kobiety po gwałcie coś takiego piszą, taki syndrom.

Kolejny pojawia się później. Ewa: – Wcześniej lubiłam seks, po gwałcie się nim brzydziłam. Potem jakoś zaczęło się układać, po dwóch latach związałam się z facetem. Tylko że ustawiałam mu takie granice, których, dziś to wiem, sama nie byłabym w stanie znieść. Na przykład że nie może włączać telewizora, że ma o konkretnej godzinie zadzwonić, że ma sprzątać mieszkanie w określony sposób. Terapeutka powiedziała mi, że to też typowe, że po gwałcie kobieta, która nie odreagowała emocji, nie może się na przykład wyżyć na policji, która powinna się skontaktować, przyjść i porozmawiać jak z dorosłą kobieta, prowokuje innych mężczyzn, żeby się skonfrontować, żeby przeżyć to jeszcze raz.

Z perspektywy czasu Ewa wie ponadto, że „on był jeszcze gorszy”. – Zaczął mnie szturchać, manipulować mną, wymuszał na mnie seks. Przychodził i po prostu mnie rozbierał na siłę, a ja się śmiałam. Nie włączały mi się mechanizmy obronne jakiekolwiek. Dopiero po roku poczułam, że coś jest nie halo. Że ten gwałt ustawił mi tak wysoko poprzeczkę, że niektóre czynności seksualne nie są dla mnie gwałtem. Że pozwalam na szarpanie za włosy do bólu, potężnego bólu, na klapsy w tyłek, na pozycje, których wcześniej nie akceptowałam, bo były dla mnie upokarzające, zniewalające.

W końcu Ewa mówi to, co jest tajemnicą poliszynela: gwałt niszczy ciało, duszę i umysł. Ewa: – Ja wiem, że tak jest, niszczy wszystko. Czytam w Internecie, że dziewczyny piszą, że nie są w stanie dojść, na każdym poziomie, do siebie i seksualnym. Większość z nich nie żyje, bo to nie jest życie.

W międzyczasie kupuje wszystko to, co jej tamtej nocy zginęło, na przykład słuchawki do telefonu, dokładnie takie same. Trzymając je w ręku, przez moment czuje coś dziwnego, jakby satysfakcję. – Zapytałam terapeutkę, co ja robię, po co, co jest ze mną nie tak? Powiedziała: spokojnie, to jest typowe. Musi pani po prostu odzyskać siebie, wszystko to, co pani zabrali – opowiada Ewa.

Nie tylko jej. W międzyczasie przychodzą trzy koleżanki, mówią, że wiedzą, przez co przechodzi. Że one też zostały kiedyś zgwałcone, jedna przez własnego męża. Ewa każdej z nich zadaje to samo pytanie: „czemu dopiero teraz mi to mówisz?”. – Jedna z nich do tej pory nie ma satysfakcji seksualnej, druga – wyżywa się na facetach, po prostu mści się na nich. To trzeba powiedzieć wprost: my jesteśmy tykającymi zegarami bombowymi.

Testament życia. Dlaczego chcę Wam o tym opowiedzieć

Prawie cztery lata później Ewa uważa, że trochę siebie odzyskała, a trochę nie. Mówi: – Wydaje mi się, że nigdy siebie w pełni nie odzyskam. Interesuje mnie tylko to, żeby zmieniły się procedury dla kobiet zgwałconych. Żeby były informowane o tym wszystkim, co się będzie z nimi działo, przez co będą musiały przejść. Dlatego chciałam o tym pani opowiedzieć. Mam z tym wszystkim w sobie umrzeć? I co, w złotej trumnie mnie pochowają? A tak przynajmniej może to komuś coś pomoże…

Jej sprawa w sądzie się toczy i jeszcze toczyć się jakiś czas będzie. Póki co, już na odchodne dopalając papierosa Ewa rzuca: – Pani wie, że ja im wszystkim wybaczyłam?

Następnie wyjaśnia, że z Bogiem wojowała przez kilkanaście lat. Był taki moment w jej życiu, kiedyś się na Boga pogniewała, na długo przed gwałtem. Już po nim wiedziała, że „jest strasznie i będzie jeszcze straszniej”. Dlatego zaczęła korespondować ze znajomą zakonnicą, pisała o wszystkim, najwięcej o swoim bólu i żalu.

Ewa: – Ta zakonnica przesłała mi modlitwę przebaczenia, odmawiałam ją bez przerwy, po tysiąckroć. I teraz nawet ich nie nienawidzę. To, że mówię impulsywnie, to nie znaczy, że się złoszczę. Ja to przeżywam i będę długo jeszcze przeżywała. Czy przebaczyłam dla oczyszczenia? To nie działa w ten sposób. Ja mam po prostu taką teorię, że wszystkie emocje – miłość, złość, nienawiść, żal – łączą mnie z ludźmi. A ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Tylko dlatego im przebaczyłam.

 

Jesteś ofiarą gwałtu? Czy ktoś Cię skrzywdził lub regularnie krzywdzi psychicznie lub fizycznie?
Pamiętaj, nie jesteś sama.
 Oto ogólnokrajowy bezpłatny telefon zaufania dla kobiet.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: