Przejdź do treści

„Straż Graniczna wita uchodźców słowami: Witajcie w Guantanamo”. O kryzysie, od którego świat odwrócił oczy, mówi ratowniczka medyczna spod granicy polsko-białoruskiej

fot. Mikołaj Kiembłowski
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Codziennie dokonujemy wyborów. To z nich składa się nasze życie i ta wolność jest jego wyznacznikiem. Od roku setki osób w Polsce wyboru nie mają. Zostali złapani w pułapkę współczesnego świata. Świata, który kusi równością, dobrobytem i sukcesem. Chcieli lepszego życia lub życia w ogóle. Ruszyli w drogę, wyciągnęli rękę po ostatnią szansę. Nie przewidzieli, że staną się pionkami w politycznej grze, na którą świat rzuci okiem, a później odwróci wzrok. Zimą zamarzali, teraz tułają się po lasach, są bici, przepychani z jednej strony na drugą. Świat ich nie chce. Za chwilę miliony ludzi zrozumieją, co to znaczy, bo kryzys na granicy polsko-białoruskiej jest zapowiedzią tego, w jaką stronę zmierzamy.

 

O tym, co dzieje się na styku Polski i Białorusi, jak na oczach całego świata łamane są prawa człowieka i kogo można spotkać w Puszczy Białowieskiej, rozmawiam z Aleksandrą Gnap – położną, ratowniczką medyczną, mamą Róży, Pawła i Stefana, która od stycznia 2022 jest wolontariuszką na granicy polsko-białoruskiej.

Alicja Cembrowska: Kryzys na granicy polsko-białoruskiej trwa już rok. Jeżeli miałabym ocenić na podstawie obecnych medialnych doniesień, co się tam dzieje, to odpowiedź mogłaby się zamknąć w słowach: niewiele, raz na jakiś czas ktoś próbuje wdrapać się na mur i nielegalnie dostać do Polski. Jak jest w rzeczywistości?

Aleksandra Gnap: W rzeczywistości to nie jest „raz na jakiś czas”. Problem dotyczy dziesiątek ludzi dziennie – mówię to z perspektywy osoby, która obecnie pracuje na niewielkim wycinku na terenie Puszczy Białowieskiej. W tym rejonie jest tych przejść najwięcej. W lipcu, gdy zniesiono strefę, mieliśmy więcej wezwań, niż byliśmy w stanie przyjąć. Teraz trochę się to wyciszyło, ale to nadal są zgłoszenia 2-3 razy na dobę, a o pomoc proszą najczęściej ludzie w grupach. Bardzo rzadko się zdarza, że ktoś idzie sam. Zazwyczaj przemieszczają się w pięć do dziesięciu osób. Ostatnio trafiłam na grupę 12-osobową.

Co to znaczy, że „dostajecie wezwanie”?

Ludzie, którzy przekraczają granicę z Polską, mają specjalny numer telefonu, który jest dystrybuowany i rozprzestrzeniany przez nas oraz przez Grupę Granica. Mogą do nas zadzwonić o każdej porze dnia i nocy i powiedzieć, czego potrzebują, a my dostarczamy im pomoc humanitarną.

O co proszą najczęściej?

Na pierwszym miejscu najczęściej jest ubranie. I to od majtek i skarpet po kurtki. Puszcza Białowieska jest terenem bardzo bagnistym, więc ci ludzie są przemoczeni od stóp do głów. Potrzebują ubrań, śpiworów, ale także wody i jedzenia. Dodatkowo jestem medykiem, położną i ratownikiem medycznym, więc udzielam pomocy medycznej.

Dostajesz wiadomość od potrzebujących i co dalej?

Próbuję się dowiedzieć mniej więcej, na czym polega problem medyczny, żeby móc przygotować sprzęt. Potem pakujemy ubrania, jedzenie, zawsze ciepłą herbatę i opracowujemy trasę – taką, żeby ominąć główne drogi leśne. Wyruszamy w 2-3-osobowych grupkach, żeby nie przyciągać uwagi. Musimy być dyskretni i się przedzierać. Ustawiamy wysłaną lokalizację i idziemy. Nieraz godzinę, czasami pięć.

Docieracie na miejsce i…?

W pierwszej kolejności pomagamy tym ludziom się przebrać. Leczę ich w lesie, a później musimy ich tam zostawić, bo ujawnić ich nie możemy. Wracamy do bazy.

Ile trwa taka interwencja?

Czasami jest to szybka akcja, czyli zajmuje około 3 godzin, ale bywało, że i rozciągało się do 10 godzin. Moje zadanie polega na tym, że muszę im na tyle pomóc w lesie, postawić ich na nogi, żeby mogli iść dalej i przeżyć.

Kim są ci ludzie?

Jesienią i zimą zeszłego roku i wczesną wiosną 2022 byli to przede wszystkim Afgańczycy i Syryjczycy, a teraz głównie są to ludzie z Afryki. Zdarzają się też Hindusi, Irakijczycy, Kubańczycy, Egipcjanie i sporadycznie Syryjczycy. To są całe rodziny, dzieci, kobiety. Najwięcej jest młodych mężczyzn i jest to działanie uzasadnione – rodzina wybiera osobę, mówiąc brutalnie, najbardziej rokującą, tę, która ma największą szansę na przekroczenie granicy, dostanie się do Europy, znalezienie pracy. Potem pozostałym członkom rodziny wysyłane są pieniądze.

Powiedziałaś, że pomagacie ludziom w lesie, a potem ich tam zostawiacie. A co, jeżeli czyjeś zdrowie lub życie jest zagrożone?

Możemy wezwać pogotowie, jednak mi się to nigdy nie zdarzyło. Wiąże się to z automatycznym powiadomieniem Straży Granicznej i wyrzuceniem tych osób na drugą stronę granicy. Miałam sytuację, że kobieta była w bardzo poważnym stanie. Poroniła w lesie ciążę. Wiedzieliśmy, że jeżeli trafi do szpitala, to najprawdopodobniej zostanie rozdzielona ze swoją rodziną – a była z mężem, 2-letnią córką i 7-letnim synem. Wezwanie karetki byłoby równoznaczne z wyrzuceniem ich na Białoruś.

Nawet w takich sytuacjach polski rząd umywa ręce i uważa, że postawieniem muru „rozwiązali problem”?

Obecnie nie ma możliwości ubiegania się o azyl w Polsce. Nawet jeżeli mamy podpisane pełnomocnictwa i pełną dokumentację, to takie osoby bez żadnego trybu są wyrzucane. Możemy starać się o europejski interim, który pozwala pozostać w Polsce, tyle że wtedy migranci trafiają do ośrodka zamkniętego, czyli de facto do więzienia. Nie wiedzą, jak długo tam zostaną, nie mają żadnej gwarancji, że nie zostaną deportowani do kraju pochodzenia. Nie mają żadnych praw.

„Przynajmniej 16 ofiar śmiertelnych po polskiej stronie granicy, rozdzielone rodziny, wywózki” – poinformowała 23 sierpnia na Twitterze Grupa Granica. Równie zatrważające są dane z ośrodków, w których przebywają migranci. Każdego dnia w Polsce łamane są prawa człowieka – i na granicy, i w miejscach, w których teoretycznie powinno się pomagać przybyszom.

Spotkanym w lesie osobom dokładnie przekazujemy, że jeżeli zdecydują się na interim, to trafią do więzienia. Zazwyczaj uznają, że wolą próbować po prostu nieskończoną liczbę razy przekroczyć granicę i ryzykować życie. Jeżeli wierzyć w nagrania, które powstały na Białorusi, to mówimy o stanie zagrożenia życia. Ludzie są torturowani i bici przez białoruskie służby – za karę, za to, że dali się złapać.

Czyli te osoby są pozostawione bez wyboru: albo tułają się po lesie, albo trafią do środka, albo zostaną wypchnięte ponownie.

Najczęściej próbują po prostu dostać się do kolejnych przejść. Pat tej sytuacji polega też na tym, że na Białorusi nie pozwalają tym ludziom wrócić do Mińska lub zorganizować sobie ewakuacji w inny sposób. Jeżeli jesteś na granicy, to cię zmuszą, żebyś przez nią przeszedł.

Mogę się tylko domyślać, w jakim stanie psychicznym są ci ludzie…

Ostatnio spotkałam człowieka, który od września zeszłego roku próbuje przekroczyć granicę.

Rok. Nie da się chyba inaczej tego nazwać niż wyrok śmierci.

Ci ludzie często mówią, że w swoim kraju i tak już nie żyją. Grozi im śmierć z głodu lub wydano na nich wyrok z powodu działalności opozycyjnej. Nieraz są to osoby o innej orientacji seksualnej. W Jemenie jest skrajna bieda i krajowi grozi zapaść totalna. Jeżeli chcesz żyć, to musisz wyjechać.

Władza chce, żeby Polacy myśleli, że problem się skończył, a dramat na granicy trwa. (...) Cały przekaz, że mur działa i że problemu nie ma, idzie z góry. My jesteśmy wrogami, z nami się nie rozmawia, dyskredytuje się nasze działania. Słyszymy, że współpracujemy z Putinem, dostajemy wypłatę od Łukaszenki. Nie ma żadnej woli współpracy

Ludzie mieszkający przy granicy z Białorusią wspierają wasze działania?

Wiele osób, jak ja, zawiesiło swoje dotychczasowe życie na kołku. Ryzykują i pomagają. A Policja i Straż Graniczna nadal traktują nas jak wrogów, kryminalizują nasze działania, chociaż nie robimy nic nielegalnego. Nawet w przemówieniu z okazji święta Wojska Polskiego prezydent Andrzej Duda wychwalał polskich żołnierzy, którzy dzielnie bronią naszej granicy, a nas nazwał „zdrajcami” i „durniami”.

Propozycją władzy, żeby poradzić sobie z problemem, było postawienie muru i odnoszę wrażenie, że był to przy okazji sposób na wyciszenie tematu. Mamy mur, nie musimy się już bać.

Władza chce, żeby Polacy myśleli, że problem się skończył, a dramat na granicy trwa. Mur jest po prostu kolejną przeszkodą, którą trzeba pokonać. I okazuje się, że nie jest to wcale trudne. Pod murem są przekopy, ludzie przychodzą górą, rozsuwają przęsła. Ostatnio trafiłam na grupę, która znalazła dziurę w płocie. Więc oficjalna narracja, że granica jest cudownie chroniona, jest fikcją.

Cały przekaz, że mur działa i że problemu nie ma, idzie z góry. My jesteśmy wrogami, z nami się nie rozmawia, dyskredytuje się nasze działania. Słyszymy, że współpracujemy z Putinem, dostajemy wypłatę od Łukaszenki. Nie ma żadnej woli współpracy.

Pomagacie wrogom, potencjalnym terrorystom, którzy chcą wedrzeć się do Europy…

Zastanawiam się, ile osób zastanowiło się nad tym, czy jakakolwiek organizacja terrorystyczna zdecydowałaby się na tak ryzykowną drogę, skoro mają ogromne budżety na zorganizowanie legalnego przelotu do dowolnego kraju. Kupują bilet, wizę i już. Po co mieliby przedzierać się przez jakieś lasy, bez pewności, że dotrą do celu i uda im się zrealizować plan? Zupełnie bez sensu. Pomagamy ludziom, którzy walczą o życie, szukają bezpiecznego miejsca. Nigdy nie czułam zagrożenia z ich strony.

Wiele z tych osób nawet docelowo nie chciało do Polski trafić.

Absolutnie! Oni nie chcieli i nie chcą zostać w Polsce. Zależy im na uzyskaniu dokumentów i dalszą legalną podróż. Tłumaczymy, że w żaden sposób nie mogą legalnie przejechać przez Polskę. I tutaj pojawia się kolejny aspekt, który w tych warunkach rozkwita – handel ludźmi. Na granicy jest mnóstwo przemytników – migranci tułający się po lasach przekazują sobie na nich namiary. My z nimi nie współpracujemy, nie kontaktujemy się, w żaden sposób nie wspieramy tego procederu – mamy zasadę, że nawet jeżeli wiemy, że ktoś jest umówiony z przemytnikiem, to od razu opuszczamy to miejsce. To dla nas duże zagrożenie, dlatego nigdy nawet nie widziałam się z żadnym przemytnikiem.

Prawda jednak jest brutalna – nielegalny przejazd przez Polskę jest dla uchodźców jedynym rozwiązaniem. Nie mogą się ujawnić. Muszą znaleźć sposób, żeby dostać się do kraju, w którym dostaną azyl.

Ale zdarzają się tacy, co decydują się na ośrodek?

Teraz w lecie nikt nie decyduje się na podjęcie procedury, ponieważ widzą większą szansę, że jednak im się uda. Sprzyja im pogoda – jest ciepło, więc nie zamarzają w lesie. Każdego informujemy, jakie są warunki w ośrodku i jeżeli mimo tego zdecydują, że chcą tam trafić, to oferujemy pomoc prawną i wsparcie, ale nie możemy zagwarantować, że nie zostaną z ośrodka zamkniętego odesłani do swojego kraju.

Jesteś w stanie oszacować, ilu ludzi może tułać się po lasach?

To są dziesiątki ludzi. Dokładną dokumentację prowadzi Grupa Granica. Po każdej akcji piszemy raport i mówimy, ile osób było w grupie, w jakim byli stanie, z jakiego kraju pochodzą. W każdym tygodniu jest to około setka ludzi.

Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej są zapomnieni. Nawet ci, którzy byli za tym, żeby tych ludzi wpuszczać i im pomagać, którzy wpłacali na zbiórki, angażowali się w jakikolwiek sposób, nie są świadomi, że skoro ten temat zniknął z mediów, to nie zniknął w rzeczywistości. Nawet moi znajomi są zdziwieni, gdy mówię, że jadę na granicę. A mówiąc dobitnie: szlak jest otwarty i magicznie nie zniknie. Raz otwarty szlak migracyjny już się nie zamyka

Duże organizacje pomocowe – między innymi PAH, PCK czy Caritas – do strefy nie wjechały, bo „nie mogą pozwolić sobie na łamanie prawa”. Od lipca strefa stanu wyjątkowego nie obowiązuje. Uzyskaliście jakąś pomoc?

Strefa została nie tyle zniesiona, ile określona jako teren do 200 m od granicy. Tam nie wolno wchodzić. Rozporządzenie obowiązuje do 15 września – dopiero wtedy dowiemy się, czy strefa stanu wyjątkowego zostanie przywrócona, czy zapadną inne decyzje.

Duże organizacje humanitarne – WOŚP, PAH czy PCK – tłumaczyły, że nie wejdą do strefy. Strefy już nie ma, a oni i tak nie weszli, ale my się już tej pomocy nie domagamy. PAH otworzył – po roku od początku kryzysu – w Białymstoku duży magazyn, z którego możemy brać rzeczy potrzebne do udzielania pomocy ludziom na granicy. Nasze środki i zasoby się wyczerpały, więc pojechaliśmy do magazynu, ale to, co wzięliśmy, starcza może na tydzień działalności.

Problem z organizacjami humanitarnymi polega też na tym, że oni mają swoje protokoły postępowania, a sytuacja na granicy wymagała elastyczności i dostosowania się do czegoś, z czym do tej pory nie mieliśmy do czynienia. Przykład pierwszy z brzegu: chodzenie po lesie w odblaskowej kamizelce i specjalnym plecakiem. Jak? Teraz chodzi o to, żeby właśnie nie rzucać się w oczy, nie przyciągać uwagi Straży Granicznej, nie ujawniać tych ludzi. To taka trochę partyzantka. My po prostu wypracowaliśmy nowe metody dostosowane do sytuacji.
W mediach pojawiały się historie wolontariuszy, którzy byli zatrzymywani za pomaganie, co jest absurdalne, bo przecież pomaganie nie łamie prawa, nie jest nielegalne.

A jednak. Za podanie człowiekowi zupy lub herbaty grozi mandat i sprawa karna, która zakończy się najprawdopodobniej tym, że sąd uzna, że to udzielanie pomocy humanitarnej.

Wcześniej powstawały zbiórki na ten cel, reakcje społeczne były dosyć ostre. Jak jest teraz?

Uchodźcy na granicy polsko-białoruskiej są zapomnieni. Nawet ci, którzy byli za tym, żeby tych ludzi wpuszczać i im pomagać, którzy wpłacali na zbiórki, angażowali się w jakikolwiek sposób, nie są świadomi, że skoro ten temat zniknął z mediów, to nie zniknął w rzeczywistości. Nawet moi znajomi są zdziwieni, gdy mówię, że jadę na granicę. A mówiąc dobitnie: szlak jest otwarty i magicznie nie zniknie. Raz otwarty szlak migracyjny już się nie zamyka.

Do świadomości wielu chyba jeszcze nie dotarło, że migracja jest procesem, który trwa i trwać będzie. Nie kończy się po trzech miesiącach, a już pomijając konflikty, wojny i głód – zmiany klimatyczne są kolejnym czynnikiem napędzającym to zjawisko, bo przecież w niektórych częściach planety już zwyczajnie nie da się żyć. Szacuje się, że na początek 110 mln ludzi wyruszy z terenów, którym grozi zalanie. Do końca wieku będzie to kolejne 80 mln.

Świat się zmienia, ludzie się przemieszczają. Migranci na granicy polsko-białoruskiej to mała zapowiedź tego, co będzie działo się w przyszłości. Postawienie muru niewiele zmieni. W żadnym kraju na świecie nie zmieniło. Stany Zjednoczone czy Izrael też mają swoje mury i płoty. Okazuje się, że fizyczna bariera nie zmienia nic, jedynie opracowywanie polityki migracyjnej może pomóc rozwiązać takie sytuacje – czyli przyjmujemy wszystkich, nie doprowadzamy ich do stanu zagrożenia życia, weryfikujemy ich historie i zamiary. Przy takim rozwiązaniu dowiadujemy się chociaż, kim są ci ludzie, wiemy, że jakaś osoba istnieje.

Teraz nie wiemy.

Do marca co najmniej 12 tysięcy osób przeszło przez Polskę i znalazło się w Niemczech, gdzie poprosili o azyl. Czy Polska zweryfikowała te osoby? Nie, władza nie miała nawet pojęcia, że znajdują się na terenie naszego kraju. To mógł być każdy. To mogły być zwykłe osoby, ale osoby niebezpieczne, bo przecież nie możemy wykluczać, że w takich dużych grupach i takie się nie znajdą. Po prostu przeszli, bez żadnej kontroli.

Teoretycznie Polska, jak każdy kraj w Unii Europejskiej ma prawo migracyjne i procedury, więc też nie jest tak, że władza „nie wiedziała, co robić”. Prawo istnieje, inną kwestią jest to, że nie zostało zastosowane.

To była decyzja polityczna. Punktem zwrotnym był Usnarz Górny, gdy ludzie utknęli na pasie ziemi niczyjej, a przecież to nie byli pierwsi migranci na granicy – przed Usnarzem kilka grup zgarnęła Straż Graniczna, zawożono ich do ośrodków, zaczynała się procedura i byli weryfikowani. Kiedy sprawa się „rozlała”, rząd ogłosił, że nie wpuszczamy i koniec. Od tego momentu zaczął się dramat.

Obecnie ponad 200 osób uznanych jest za zaginionych, czyli nie mamy żadnych wiadomości o ich sytuacji, nie odnalazły się ani po białoruskiej, ani polskiej stronie. Najpewniej nie żyją (...) Podejrzewam, że raczej przypadek, a nie celowe poszukiwania, może sprawić, że w Puszczy Białowieskiej wpadniemy na kości człowieka

Wiesz, co się teraz dzieje w ośrodkach?

Warunki tam są po prostu dramatyczne. Już kilkukrotnie w kilku różnych ośrodkach wybuchały strajki głodowe. Jak ci ludzie musieli być zdesperowani, że odmawiali przyjmowania jedzenia? Warunki w ośrodkach wzmacniają traumę, a skandaliczne sytuacje są dokumentowane. Jak chociażby to, że Straż Graniczna wita uchodźców słowami: „Witajcie w Guantanamo”. Uchodźcy nie dostają podstawowej opieki zdrowotnej, nie mają żadnej opieki psychologicznej, podejmują próby samobójcze. To są rodziny z dziećmi, które absolutnie nie powinny przebywać w ośrodkach zamkniętych. Jest jeden ośrodek otwarty.

Dodam, że jeden z ośrodków jest koło poligonu, na którym ćwiczy wojsko, czyli osoby straumatyzowane często doświadczeniem wojny, mają wojnę za oknem. Wybuchy, strzały, przejazd czołgów.

Rozumiem, że nie ma żadnej taryfy ulgowej? Nawet jak jesteś dzieckiem?

Na własne oczy widziałam jak pushbackowano dzieci. Widziałam matkę z trójką dzieci, która po prostu została wypchnięta za granicę. Wiele osób nie ma pojęcia, do jakich dramatów dochodzi w naszym kraju, w tym samym czasie, w którym współczujemy i pomagamy Ukraińcom.

Poza wypchnięciem za granicę, nielegalnym przejazdem do innego kraju lub trafieniem do ośrodka jest jeszcze jeden scenariusz. Co się dzieje z tymi, którzy w lesie umarli?

Obecnie ponad 200 osób uznanych jest za zaginionych, czyli nie mamy żadnych wiadomości o ich sytuacji, nie odnalazły się ani po białoruskiej, ani polskiej stronie. Najpewniej nie żyją. Jeżeli ciało zostanie odnalezione, to chowa się takiego człowieka w Polsce z informacją, że „jego tożsamość jest nieznana”, ale tak naprawdę nie wiemy, ile osób umarło w lesie.

Puszcza Białowieska to jest takie miejsce, w którym, jak ktoś zostanie, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że przez kilka następnych lat nikt go nie znajdzie. To nie jest równy las z ładną ścieżką. Jest tam wiele terenów trudno dostępnych i bagnistych, więc podejrzewam, że raczej przypadek, a nie celowe poszukiwania, może sprawić, że wpadniemy na kości człowieka.

Wyobraź sobie idealny scenariusz rozwiązania obecnej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Jaki by on był?

Otwarcie przejścia granicznego, przyjmowanie wniosków od wszystkich, organizowanie im miejsca, w którym podejmą decyzję, czy chcą zostać w Polsce, czy jechać dalej. W tym czasie są weryfikowani przez służby. Jeżeli zostają, są obejmowani programem ułatwiającym normalne życie, czyli uczą się polskiego, wyrabiają dokumenty, dowiadują się, gdzie dziecko może iść do szkoły czy przedszkola.

Ostatnio spotkałam w lesie wykładowcę uniwersyteckiego, który przez lata pracował w Kanadzie. Był na tyle nierozsądny, że jak skończyła mu się wiza, to wrócił do siebie – a pochodził z jednego z krajów afrykańskich – i czekał na przyznanie kolejnej wizy. Kanada odmówiła. Ten wykształcony człowiek podjął decyzję o wyruszeniu w drogę. Tuła się teraz po polskim lesie i próbuje odnaleźć drogę do normalnego życia.

Istotne jest to, żeby wspierać przyjezdnych, pozwolić im funkcjonować w naszym kraju, produkować PKB, odprowadzać podatki. To jest do zrobienia za pieniądze, które państwo przeznaczyło na budowę muru oraz na obsługę tego kryzysu, bo przecież jakoś trzeba było zorganizować Policję i Straż Graniczną. Nic nie odbyło się za darmo. Z tego budżetu mogliśmy wybudować czy zorganizować ośrodki otwarte, przyjazne tym ludziom, nie pogłębiać ich traumy i skorzystać z ich umiejętności, bo nie jest tak, że tylko my coś im dajemy – oni też mają dużo do zaoferowania.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: