Przejdź do treści

„Nigdzie nie było tak, że ludzi zostawiano na pewną śmierć w domu” – Anna Cykowska o koronawirusie we Włoszech

Anna Cykowska
Anna Cykowska "Medicine.Italy" / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Jestem spokojna, bo rozumiem, jak zbudowany jest wirus, jak funkcjonuje, codziennie dowiadujemy się o nim coraz więcej. Ta wiedza daje mi poczucie, że sytuację można opanować, jeżeli zastosujemy się do zaleceń”– mówi Anna Cykowska. Studentka medycyny w Turynie, której profil @medicine.italy na Instagramie obserwują obecnie ponad 44 tys. osób, w rozmowie z Hello Zdrowie zdaje relację z życia w „strefie chronionej”.

Anna Jastrzębska: Na udostępnionym przez Dodę, głośnym już wideo, które dosadnie skomentowałaś na swoim instagramowym profilu, kobieta łamiącym się głosem opisuje dramatyczną włoską rzeczywistość. Obraz, który maluje, jest iście apokaliptyczny.

Anna Cykowska: Nie wiem, z którego miejsca w kraju dokładnie pochodzi to wideo, ale mogę się do niego odnieść, bo kontaktuję się ze znajomymi z różnych uniwersytetów we Włoszech, śledzę relacje w mediach i wydaje mi się, że jestem dość dobrze zorientowana w sytuacji. Mam poczucie, że ten film nie jest adekwatny do faktycznego stanu rzeczy. To było nagranie skierowane do koleżanki, które ktoś potem udostępnił. Moim zdaniem takie działanie jest niepotrzebnym nakręcaniem dramaturgii w sytuacji, która już dodatkowej dramaturgii nie potrzebuje.

Mieszkasz na północy Włoch, w Turynie. Jak tam obecnie wygląda sytuacja?

W Turynie nie jest najgorzej. W całym Piemoncie aktualnie jest około 1800 przypadków zachorować, natomiast w samej prowincji Turynu jest tych przypadków nieco poniżej 800. To stawia mój region na czwartym miejscu pod względem ilości zakażeń. Oczywiście obowiązują nas takie same restrykcje jak w innych rejonach Włoch: ograniczenie możliwości poruszania się pieszo czy samochodem; sprawdzanie przez policję, czy ludzie stosują się do nakazów. Wiem od znajomych, którzy pracują w służbach medycznych, że zwykłe szpitale wielospecjalizacyjne, w tym m.in. mój szpital uniwersytecki, są przekształcane w szpitale przeznaczone dla pacjentów z koronawirusem. Wynika to z faktu, że trudno sobie poradzić z napływem nie tylko chorych, ale również tych, którzy zgłaszają się z podejrzeniami wirusa. Na pewno jednak sytuacja nie jest u nas tak zła jak w Lombardii, gdzie w sumie na cały region tych przypadków jest już ponad 16 tys.

Kobieta w masce. Czym jest pandemia?

Turyn, tak jak całe Włochy, znajduje w „strefie chronionej” (to nowa nazwa na „strefy czerwone”; w momencie gdy „strefa czerwona” objęła całe państwo, nazwę zmieniono na „strefę chronioną”), ale – jak sama powiedziałaś – nie jest w najgorszym położeniu w porównaniu do innych miast na północy kraju. Może więc wspomniane wideo wcale nie jest aż tak oderwane od rzeczywistości?

Sytuacja faktycznie jest bardzo trudna, szpitale są przepełnione, zdarza się, że pacjentów w ciężkim stanie trzeba transportować do innych szpitali. Jednak nigdzie nie było tak, że ludzi zostawiano na pewną śmierć w domu…

„Do szpitala biorą tylko osoby zdrowe, osoby chore umierają w domach. Nie ma miejsc w szpitalach” – mówi kobieta z nagrania.

To jest nieprawda. Takie słowa są krzywdzące dla lekarzy, pielęgniarek, diagnostów, personelu medycznego. Osób, które nie widują się z rodzinami, są objęte kwarantanną i pracują po 12-14 godzin, non stop w skafandrach. A nie wiem, czy ludzie zdają sobie sprawę, jak ciężko jest wytrzymać w takim skafandrze więcej niż kilka godzin… Jeśli więc ktoś mówi, że oni się nie opiekują chorymi, zostawiają ich na śmierć – to to jest bardzo krzywdząca opinia. Bardzo.

To było nagranie skierowane go koleżanki, które ktoś potem udostępnił. Moim zdaniem takie działanie jest niepotrzebnym nakręcaniem dramaturgii w sytuacji, która już dodatkowej dramaturgii nie potrzebuje.

Jakie – w twoim przekonaniu – nieprawdziwe informacje pojawiają się jeszcze w tym wideo?

Na pewno nie ma żadnych godzin policyjnych, ludzie mają jak najbardziej prawo wyjść z psem, pójść do sklepu, do pracy, czy do apteki. Oczywiście, w sytuacjach gdy ktoś jawnie nie przestrzega prawa, np. grupy młodzieży organizujące mecze siatkówki w parku, policja ma prawo nałożyć karę grzywny. Chodzi o to, by chronić obywateli i zapadający się system opieki zdrowotnej. Nikt nikogo nie więzi w mieszkaniach, jak zostało to przedstawione w nagraniu. A zarzut, że nie można wyjść do restauracji, kosmetyczki czy fryzjera? Przecież to też są ludzie, również się obawiają i mają prawo czuć się bezpieczni. Nie wspominając o zagrożeniu epidemiologicznym, jakie generują takie miejsca.

Włoski rząd jest krytykowany za to, że spóźnił się z reakcją na rozprzestrzeniającego się wirusa.

Sądzę, że powiedzenie, iż rząd zareagował za późno albo zignorował zagrożenie, również jest nieprawdziwe i zupełnie nieadekwatne do tego, co się wydarzyło. Pamiętam, że 20 lutego, dokładnie wtedy, gdy pojawił się pierwszy pacjent i ognisko chyba 20 zakażonych – tego samego dnia na uczelni usłyszeliśmy komunikat, że zajęcia i egzaminy mogą zostać zawieszone. A lokalnie od razu zostały podjęte działania: miejsce, w którym wyryto zakażenia, zostało objęte kwarantanną, rząd reagował, wprowadzał restrykcje. I wciąż powtarzano: „nie wychodźcie z domu, nie spotykajcie się, nie róbcie imprez, nie podawajcie sobie rąk, nie całujcie się na powitanie”…

Kobieta przed laptopem

No więc co zawiodło?

Wydaje mi się, że zawiódł brak odpowiedniej edukacji ludzi. Bo w momencie, gdy szkoły, uniwersytety zostały zamknięte, nie nałożono jeszcze restrykcji i kar za nieprzestrzeganie zaleceń. Nawet na moim roku studenci medycy potraktowali ten czas jako przedłużenie ferii. Pojechali na narty, zaczęli podróżować… We Włoszech stało się coś zupełnie odwrotnego niż w Polsce, gdzie – mam wrażenie – reakcja na ogłoszenie stanu zagrożenia epidemicznego była bardzo dobra. Polacy zastosowali się do komunikatów, zaangażowali się bardzo w akcję „Zostań w domu”.

To prawda, mocno wzięliśmy sobie do serca przesłanie, że to jedyny taki przypadek, gdy siedząc na tyłku i nic nie robiąc, możemy zrobić coś dobrego.

Dokładnie. Przy czym moim zdaniem warto jest spojrzeć na to wszystko z szerszej perspektywy. Polska jest już kolejnym krajem, w którym pojawiły się ogniska zakażenia koronawirusem. Włochy miały do czynienia z zupełnie inną sytuacją – były pierwszym miejscem w Europie, w którym doszło do epidemii. Na początku w mediach (wydaje mi się zresztą, że do pewnego momentu było podobnie w Polsce) dominowała retoryka, że koronawirus nie jest groźniejszy od grypy, że należy do niego podchodzić ze spokojem, bo codziennie więcej osób ginie w wypadkach samochodowych. Włosi nie mieli czasu na tę edukację i warto ich sprawiedliwie ocenić. Polska mogła już zaobserwować, co dzieje się w innych krajach, wyciągnąć wnioski.

Polska jest już kolejnym krajem, w którym pojawiły się ogniska zakażenia koronawirusem. Włochy miały do czynienia z zupełnie inną sytuacją –  były pierwszym miejscem w Europie, w którym doszło do epidemii. Polska mogła już zaobserwować, co dzieje się w innych krajach, wyciągnąć wnioski. Włosi nie mieli czasu na tę edukację.

W wideo, do którego odniosłyśmy się na początku rozmowy, padł zarzut, że media kłamały. Nie podawały pełnego obrazu, nie informowały o prawdziwym zagrożeniu, siały dezinformację.

Według mnie to kolejna nieprawda. Oczywiście, tak jak wspomniałam, na początku – gdy wirus rozwijał się w Chinach – debata koncentrowała się wokół tego, że nie wolno panikować, bo koronawirus jest „kolejną grypą”. Jednak w momencie, gdy zakażenia dotarły do Włoch, dosłownie wszystkie media nagłaśniały problem, przekazywały komunikaty, by zostać w domu. Lekarze, dziennikarze nie zatajali informacji, wszystko było jawne. Więc nie można powiedzieć, że nie mieliśmy dostępu do rzetelnych wiadomości, czy że media kłamały. Media mogły raczej nakręcać panikę, bo update’y o nowych przypadkach zakażeń i kordonach wojskowych otaczających kolejne regiony Włoch pojawiały się co chwilę.

Mimo to nie podziałało.

W dużej mierze stało się tak dlatego, że ludzie nie rozumieli, skąd wzięły się te zalecenia i dlaczego miały sens. Weźmy taki przykład: wiele osób pisze do mnie i w wiadomościach pyta, jak to możliwe, że mycie rąk mydłem ma być wystarczającą bronią przeciwko wirusowi, który zabił tyle osób. Gdyby wiedzieli, że ten wirus wcale nie jest taki supermocny (wręcz przeciwnie – powiedziałabym, że jest dość wrażliwy), ma otoczkę lipidową, którą niszczy mydło właśnie, to łatwiej byłoby im się zastosować do zaleceń. Bo wtedy stają się one logiczne, sensowne.

Dlatego bardzo chciałabym poprosić wszystkich, by zawsze szukali sprawdzonych informacji. Nie dziwię się, że ludzie mogą czuć się zagrożeni – nie mają pojęcia, gdzie szukać rzetelnej wiedzy. Ja to rozumiem, nie każdy ma przecież wykształcenie naukowe. Ale zawsze warto do tego, co czytamy czy słyszymy w mediach, podchodzić z rozsądkiem. Bo jeśli widzimy sensacyjny tytuł w stylu: „Śmiertelny wirus atakuje kolejne tysiące osób”, to możemy się spodziewać, że to nie jest rzetelne, wyważone medium.

Cynk pomaga w walce z koronawirusem? Eksperci ostrzegają!

Mam wrażenie, że twój głos jest głosem rozsądku – wciąż jednym z niewielu w mediach społecznościowych. Skąd u ciebie ten spokój, z którym mówisz o całej tej sytuacji?

Staram się podchodzić do wszystkiego racjonalnie i chłodnym okiem oceniać to, co się dzieje. Już kiedy studiowałam w Liverpoolu – a było to 3 lata temu – na zajęciach z wirusologii mówiono nam, że koronawirusy mają duży potencjał, by stać się zagrożeniem epidemiologicznym. Już wtedy rozmawialiśmy o niebezpieczeństwach, jakie wiążą się z funkcjonowaniem żywych marketów w Chinach. Od początku znałam więc kontekst sytuacji, śledziłam newsy i publikacje na temat rozprzestrzeniania się koronawirusa w Azji. Nie mogę powiedzieć, że gdy dotarł on do Włoch, byłam w 100 proc. spokojna, bo zawsze jest chociażby obawa o najbliższych.

Natomiast jestem spokojna, bo rozumiem jak zbudowany jest ten wirus, jak funkcjonuje, codziennie dowiadujemy się o nim coraz więcej. Ta wiedza oraz podejmowane strategie dają mi poczucie, że sytuację można opanować, jeżeli zastosujemy się do zaleceń.  A w moim życiu, poza tym, że nie mogę wychodzić z domu, niewiele się zmieniło. Zawsze myłam ręce i przestrzegałam higieny.

W ogóle się nie boisz?

Nie boję się o siebie. Znam statystyki, nie mam żadnych chorób współistniejących, wiem, że nie jestem w grupie ryzyka ciężkiego przebiegu choroby czy zgonu. Bałabym się jedynie tego, że być może będę przechodzić tę chorobę lekko, bezobjawowo, że mogłabym skrzywdzić w ten sposób osobę, która z zakażeniem mogłaby sobie nie poradzić.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: