6 min.
„Czekanie na wynik jest trudne, w tej atmosferze naprawdę wolałabym mieć Covid-19 i przynajmniej wiedzieć, co będzie działo się dalej”

Czekanie na wynik jest trudne, w tej atmosferze naprawdę wolałabym mieć Covid-19 i przynajmniej wiedzieć, co będzie działo się dalej Istock.com
O przymusowym pobycie w sanatorium w Ciechocinku, gdzie z powodu zarażenia kuracjuszki kwarantannę przechodzi właśnie około 300 osób, opowiada jedna z mieszkanek pani Zofia. – Od początku pandemii piszę dziennik o Covidzie, to sobie wykrakałam. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak traumatyczne to będzie doświadczenie – mówi.
To miało być weekendowe spotkanie ze znajomymi. Zofia wraz z mężem Kazimierzem od lat spotykali się z nimi w różnych miejscach Polski. Tym razem wspólnie wybrali Ciechocinek. Rezerwację zrobili kilkanaście tygodni temu. Przed wyjazdem dowiadywali się o warunki sanitarne i przestrzeganie zasad bezpieczeństwa w sanatorium. Otrzymali zapewnienie, że wszystkie zalecenia są dopełniane. „Przyjechaliśmy w czwartek przed południem. Od razu po wejściu skierowano nas na test na COVID-19 z krwi pobieranej z palca. Wyniki wyszły ujemne. Wtedy dostaliśmy klucze na recepcji i zanieśliśmy do pokoju część bagaży. Obok walizki i kosmetyków złapałam swój laptop, mój mąż Kazimierz też zabrał swój. Uznaliśmy, że resztę ubrań, a także książki i gazety przeniesiemy następnego dnia. Znajomi, do których przyjechaliśmy, przyszli się przywitać i poszli na swoje zabiegi. Na 20.00 umówiliśmy się na piwo. Kiedy ogarnęliśmy się po podróży, poszliśmy napić się kawy i zobaczyć dywany kwiatowe” – opowiada pani Zofia.
Ciechocinek tętni życiem – pełne place, deptaki, wielu spacerowiczów i tańczących: „Przechodziliśmy obok słynnej restauracji „Zdrojowa”, gdzie na tarasie trwała popołudniowa potańcówka. Stanęliśmy popatrzeć. I posłuchać – królowało disco polo, puszczano „Ale, ale, Aleksandra…” a tłum, w większości samotnych pań, kręcił się i śpiewał w rytm melodii. Nie przypominam sobie czy tańczący mieli maseczki. Kobiety wyglądały na rozbawione i szczęśliwe. Wróciliśmy powoli do Domu Zdrojowego, a wieczorem spotkaliśmy się na umówionym piwie. Ogródek piwny wybrali znajomi. Mieliśmy maseczki, ale zdjęliśmy je do picia. W Ciechocinku jest sporo komarów, więc jak już nas dobrze zgryzły i wymieniliśmy pierwsze wrażenia, wróciliśmy do naszego domu z ustalonymi planami na następny dzień” – relacjonuje pani Zofia.
Niedługo po powrocie do pokoju na korytarzu zrobiło się zamieszanie, słychać było walenie w drzwi i polecenia. Była 22.30. „Założyć maski i wyjść – usłyszeliśmy. Na korytarzu stał lekarz i pielęgniarki. Oznajmił, że mamy koronawirusa w naszym sanatorium. Od tej chwili wszyscy przebywają w swoich pokojach. Nie wolno wychodzić na korytarz, a posiłki będą stawiane na wystawionych przed każdy pokój krzesłach. Powiedziano też, że rano będą robione wymazy, każdy ma wypełnić arkusz osobowy i położyć go na krześle. Przed wymazem nie wolno pić, jeść, palić i myć zębów” – takie były pierwsze polecenia.
Zofia i Kazimierz wrócili do pokoju i przeanalizowali, jaki bagaż został jeszcze w samochodzie. Pakowali się na cztery dni, nie mieli więc za dużo ubrań, na dodatek, zgodnie z prognozą pogody, zabrali tylko lekką odzież. W aucie zostały książki, gazety, część ubrań. Nie było już mowy, żeby je zabrać. Przed budynkiem sanatorium, na dwóch widocznych rogach, stały wozy policyjne, „niczym w stanie wojennym” – skojarzyła nasza rozmówczyni. „Pomyślałam, że jestem w paszczy lwa. Od początku pandemii piszę dziennik o Covidzie, to sobie wykrakałam. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak traumatyczne to będzie doświadczenie”.
Następnego dnia do południa pobierano wymazy wszystkim kuracjuszom i członkom personelu. Zaraz później wszyscy dostali obfite, smaczne i urozmaicone śniadanie. „W pierwszy dzień była jeszcze obiadokolacja, ale już od następnego dnia trzy posiłki. Z każdym dniem poprawiała się szybkość, punktualność i jakość. Zawsze jest woda, dostajemy owoce, jogurty, co drugi dzień ciasto. Widzimy, że starają się spełniać nasze prośby co do jedzenia, ktoś prosi o kawę, cukier. Uzupełniane są brakujące leki. Co drugi dzień szparą pod drzwiami wsuwana jest kartka z wiadomościami, gdyż nie działają telefony wewnętrzne. Oferowane jest wsparcie psychologa, można zamawiać książki i gazety” – wylicza kuracjuszka.
Wynik tekstu jako pierwszy otrzymał Kazimierz. Był ujemny. Była niedziela przed południem. Zofia i ich znajomi, Gabrysia i Ryszard, nadal czekali. Wyniki spływały powoli. „W nocy z niedzieli na poniedziałek położyłam się, ale sen nie przychodził. Po północy usłyszałam trzaskanie drzwiami za oknem. Wyszłam na balkon. Na dole stały otwarte dwie karetki, a personel przebierał się w covidowe ubrania. Potem wyprowadzali ludzi z walizkami, pakunkami, wózkami inwalidzkimi. Ludzie w kombinezonach, jak ufoludki, pomagali prowadzić zarażonych kuracjuszy do karetek. To był przygnębiający widok. Tak po nocy, jak za komuny, kiedy było coś do ukrycia. Karetki kursowały tak do trzeciej nad ranem. Rano sąsiad na balkonie powiedział, że chorych wywieziono do izolatorium w Grudziądzu. Po popołudniu zadzwoniła Gabrysia, że Ryszard jest dodatni. A ja nadal nie miałam wyniku… Zaczęłam się denerwować, przecież byliśmy razem na piwie, jego dodatni wynik był później, niż ujemny Kazimierza. Zaczęłam myśleć, że pewnie później przychodzą wyniki zarażonych” – kontynuuje opowieść Zofia.
Było bardzo nerwowo. Znajoma Zofii zaczęła pakować męża na wyjazd. Ponieważ ma 79 lat i jest po operacji serca, zdecydowała się jechać na kwarantannę razem z nim. Rozpoczęła walkę, by pozwolono im odbyć kwarantannę w swoim domu. „Kiedy wieczorem nie było jeszcze mojego wyniku, stwierdziłam, że trzeba się spakować, bo jak dostanę wynik dodatni, ze strachu nie zabiorę potrzebnych rzeczy. Wyłożyłam na półki w szafie i na wieszak rzeczy Kazimierza. Pokazałam, gdzie co ma. Spakowana usiadałam przed komputerem do pisania, ale nie mogłam sklecić zdania. O 21.00 znów ruch na korytarzu i polecenie, by wyjść w maskach. Przebrane pielęgniarki pukały do drzwi i trzymały w rękach wyniki. Był także i mój. Ujemny.”
„Czekanie na wynik jest trudne, w tej atmosferze naprawdę wolałabym mieć Covid-19 i przynajmniej wiedzieć, co będzie działo się dalej” – mówi pani Zofia. Kilka dni trwała walka z sanepidem o wyjazd do domu, by tam odbywać kwarantannę, a nie w hotelowym pokoju. Zofia i Kazimierz mają do tego warunki, bo mają własny dom. Nie było o tym jednak mowy. Ostatecznie czekają na drugie badanie. Na środowych kartkach z informacjami dostali wytyczne, jak przygotować się do wymazu. Dostali zapewnienie, że wyniki otrzymają następnego dnia i jeśli będą ujemne, pojadą zdrowi do domu. Jeśli dodatnie, czeka ich izolacja, niewykluczone, że daleko od domu.”Szykują się kolejne nerwowe dni” – kończy rozmowę pani Zofia.
Poleć ten artykuł znajomym
Zobacz także
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci się ten artykuł?
Tak
Nie
Powiązane tematy:
Polecamy

02.06.2023
Uważano, że dziecko jest niedoskonałą wersją dorosłego, ubierano je w niewygodne stroje, leczono alkoholem i morfiną

01.06.2023
Angelika Friedrich stworzyła Nastoletni Azyl. „Marzę, żeby świat dla młodych był lepszym miejscem”

31.05.2023
„Nadmiarowe bycie przy sobie, bez dopuszczania innych, może prowadzić do poczucia osamotnienia, izolacji, braku celu” – mówi psycholożka Marta Chmielewska

29.05.2023