4 min.
Najnowsze
15.01.2021
Nie namawiaj córki do bycia bardziej śmiałą. „Próba zmieniania temperamentu na siłę może być szkodliwa”
15.01.2021
„Męska grypa” to nie wymysł. Winny jest prawdopodobnie testosteron
14.01.2021
Coraz więcej Polaków chce się zaszczepić przeciwko COVID-19 – wskazuje najnowszy sondaż
14.01.2021
Jak wychować pewne siebie dziewczynki? Radzi Mikołaj Foks [WIDEO]
13.01.2021
8 mitów na temat medytacji według Kasi Bem. Sprawdź, czy któryś z nich cię zaskoczy
Minął rok od naszego wprowadzenia się do domu w Beskidach. Nigdy do tej pory w naszym życiu w tak krótkim czasie nie wydarzyło się tyle ważnych rzeczy. Czasami naprawdę wystarczy jeden mały krok, by wszystko zmieniło swoją perspektywę i dokonała się rewolucja.
Julek zaczął śmigać jak fryga po ogrodzie, Kaj poszedł do średniaków, a my przywykliśmy do większych trudów życia w domu na prowincji. To ja sprowokowałem codzienność, by ustąpiła miejskiej monotonii i rzuciła nas w wir górskiej przygody. Moje wielkie pasje – paralotniarstwo i ski-alpinizm – kolejny raz postawiły duży znak zapytania przed naszą rodziną. Nauczyły też mnie i Małą P., że warto wszystko robić w życiu do utraty tchu – kochać, pracować, marzyć i… działać. I nie bać się. Starość nie przyniesie nam żadnej nagrody za ciężko przepracowane życie. Dlatego trzeba się spieszyć i nie zważając na wystraszonych szaraczków, napierać, by nie przesiedzieć całego życia za biurkiem, dłubiąc leniwie w nosie.
– Gdybym miała zaczynać wszystko od początku, zrobiłabym dokładnie to samo – powiedziała mi pewnego dnia Mała P., wymachując swoimi małymi stopami znad hamaka. Dobrze, że na polu było już ciemno, bo zaczerwieniłem się niczym Kleofas wywołany do tablicy na znienawidzonej lekcji chemii. Mała P., nie zdając sobie z tego sprawy, postawiła kropkę w ostatnim zdaniu naszej ciągnącej się od roku historii. Czas przyszły niedokonany zapisał swoją historię w teraźniejszości i zawędrował w przeszłość dostępną naszej pamięci i utrwaloną na zdjęciach. Ja też nie zmieniłbym niczego, jeśli miałbym zaczynać od nowa… no, może poza większą kotłownią, bo z mojej wyszła szuflandia i przed każdym czyszczeniem pieca muszę spożywać Polo Coctę w dużych ilościach, a tu na prowincji trudno ją dostać.

Zdjęcie: shutterstock
Staramy się z Małą P. dzielić każdy dany nam dzień na to, co kochamy, i duperele, które próbują zakłócać spokój każdemu człowiekowi, ale my rozmyślnie zdegradowaliśmy je do poziomu błahostek i pozwalamy im być. Oczywiście czasem strasznie się panoszą i próbują znaleźć się w centrum uwagi, ale wówczas dostają bęcki i są karnie przywoływane do porządku dziennego. Odkąd mieszkamy w górach, z dala od rodziny, największym duperelem jest osamotnienie naszej czwórki. Mamy superdziadków i chłopcy za nimi szaleją, więc każda nasza wizyta w stolicy bądź ich w Beskidach wyczekiwana jest z wielką niecierpliwością. Duperel ten powoduje również, że dzielnie musimy dzielić nasz czas między dwóch urwipołciów, którzy, jak to w tym przedziale wiekowym bywa, są zazwyczaj wyjątkowo rozbrykani i fizycznie niezniszczalni (natura musiała się pomylić i zamienić dawki energii – te przeznaczone dorosłym dała dzieciom). Skutkiem tego jest destrukcja ostatniej ostoi naszego mieszczaństwa, jaką jest kultura. Najbliższe kino Janosik grywa filmy, które nas interesują, zazwyczaj przez tydzień w miesiącu i jeszcze ani razu nie udało nam się trafić razem do kina na wybrany seans. Faktem jest, że zanim wieści gminne do nas dotrą, wybrany film już od miesiąca nie jest wyświetlany. Teatru u nas nie ma, ale to nawet dobrze, bo kumulacja jednostek kulturalnych na tak małej przestrzeni niczemu dobremu nie służy. Niedosyt tej formy kultury wysokiej rekompensujemy sobie stwierdzeniem, że pewnie i tak wystawiany byłby Fredro, Krasiński, no może awangardowy Słowacki, więc i tak byśmy nie poszli. Pozostaje nam radio, odtwarzacz mp3 i literatura. Z tego też powodu nasz poziom czytelnictwa bije wszelkie dotychczasowe rekordy. Jeszcze nigdy nie czytaliśmy tak długo… jednej książki. Gdy już w domu umości się ciemna cisza, przyświecając sobie blaskiem księżyca, chłopcy śpią w swoim pokoju, a my wytłumaczymy dosadnie duperelom takim jak pranie, zmywanie, obiad na jutro, rozpalanie w piecu, znoszenie drewna do przesuszenia, odśnieżanie, nastawianie chleba do pieczenia i segregacja śmieci, żeby sobie poszły precz – to w końcu jest czas na czytanie i na nas samych. Po dziarskim przebrnęciu przez co najmniej dwie strony (no, w porywach do trzech) chrapiemy wtuleni w siebie i tylko szlafmyce w rytmie oddechów unoszą się nad naszymi głowami. I w końcu mamy święty spokój.
Podoba Ci się ten artykuł?
Tak
Nie
Polecamy

15.01.2021
Minął 13. miesiąc, od kiedy Julia nie opuściła domu. „Nie chcę ryzykować życiem”

13.01.2021
Hanka Grupińska: wydaje się, że świat ultraortodoksji żydowskiej jest bardziej otwarty i respektujący prawa kobiet niż polski kościół katolicki

09.01.2021
Helena Pyz: Oni wiedzą, że ja wiem, co to jest ból i strach. Mam za sobą te wszystkie przeżycia, a to bardzo pomaga

06.01.2021