Przejdź do treści

„365 dni”: gdy kobieta staje się przedmiotem, a gwałt wydaje się romantyczny

Gdy kobieta staje się przedmiotem, a gwałt wydaje się romantyczny
Kadr z filmu "365 dni". Zdjęcie: materiały prasowe/Next Film
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Film „365 dni” – podobnie jak książka – nie jest ani dobry, ani przełomowy, a pod pewnymi względami może być wręcz szkodliwy. – Romantyzowanie przemocy seksualnej jest niedopuszczalne – mówi Joanna Piotrowska, prezeska Fundacji Feminoteka.

Bez wchodzenia w szczegóły: „365 dni” opowiada historię Laury, którą porywa nieprawdopodobnie przystojny włoski mafioso Massimo i daje jej rok, aby go pokochała. W tym czasie ją więzi (choć warunki, które jej stwarza, są luksusowe), obdarowuje prezentami, zabiera na zakupy i imprezy, uwodzi i próbuje w sobie rozkochać. Film – choć zrealizowany przyzwoicie, z zasługującymi na uwagę zdjęciami i dobrą muzyką – ma mocno naciąganą, żeby nie napisać absurdalną fabułę, a relacja pomiędzy głównymi bohaterami pod żadnym względem nie jest normalna.

„365 dni” utrwala krzywdzący stereotyp, że kobietę i jej ciało można kupić czy po prostu sobie wziąć, kiedy mężczyźnie przyjdzie na to ochota. Tak jest w słynnej, bo szeroko komentowanej scenie na pokładzie samolotu. Zdenerwowany Massimo idzie sobie ulżyć, zmuszając stewardessę do seksu oralnego. Odtwórca głównej roli Michele Morrone w jednym z wywiadów twierdzi, że „wbrew temu, co się mówi, nie jest to gwałt, bo on nigdy nie zgodziłby się zagrać takiej sceny”. Jak więc nazwać sytuację, w której mężczyzna bez żadnego wstępu podchodzi do obcej kobiety i narusza jej intymne granice? Nawet jeśli ona po wszystkim się uśmiecha, to tak, jest to gwałt.

– Ludzie oglądają „365 dni” jako piękny film romantyczny, a nie film o przemocy, bo nie znają tych wszystkich mechanizmów. Jeśli przemoc jest opakowana w ładne pudełeczko, to przyjmują to jako ładne pudełeczko. W ten sposób dochodzi do romantyzowania i naturalizowania przemocy seksualnej, co jest krzywdzące i po prostu niedopuszczalne – podkreśla Joanna Piotrowska z Feminioteki.

Te stereotypy dotyczą również tego, że kobietom do szczęścia potrzebne są tylko drogie ubrania, a przyjaciółki nie potrafią porozumieć się ze sobą bez rzucania mięsem.

Relacja głównych bohaterów jest przemocowa, a główna bohaterka cierpi na syndrom sztokholmski i nawet jeśli Massimo przekonuje, że nie zrobi niczego bez jej zgody, to trudno uznać, że Laura oddaje mu się z własnej nieprzymuszonej woli. Zresztą gdy Włoch wsuwa jej rękę pod bieliznę, kiedy jest ona przywiązana do fotela w samolocie, o żadną zgodę jej nie pyta.

Joanna Piotrowska tłumaczy, że kobiety, które doświadczyły gwałtu, faktycznie mogą cierpieć na syndrom sztokholmski, czyli czuć wdzięczność, że nie spotkało je coś gorszego, bo on był dla nich miły, sympatyczny, obsypał je prezentami itd. – To nie znaczy, że nie doszło do przemocy – zaznacza.

„365 dni” uznawane jest za polskie „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, ale pomiędzy tym, co łączy głównych bohaterów Blanki Lipińskiej z głównymi bohaterami „Greya”, jest istna przepaść. Opowieść stworzona przez E.L. James mimo wszystko rozwija się w dość tuzinkowy sposób, a główna bohaterka zachowuje autonomię oraz przestrzeń dla siebie. Pracuje zawodowo, odmawia przyjęcia drogich prezentów, czyli nie daje się kupić. Tymczasem Laura z „365 dni” staje się w rękach wielkiego Massima zabawką i przedmiotem. Tutaj to mężczyzna organizuje kobiecie czas, decyduje o tym, co będzie ona robić, a nawet co jeść.

Według Joanny Piotrowskiej z Feminoteki tego typu opowieści utrwalają w ludziach przekonanie, że to kobieta jest zawsze winna gwałtu. Że ma obowiązek się mężczyźnie oddać albo nie powinna protestować czy szukać potem pomocy. Kiedy bohaterowie zbliżają się do siebie, główny bohater (kilkukrotnie) ostrzega główną bohaterkę, „żeby go nie prowokowała”. Zupełnie, jakby miał zaraz dodać: „Bo jeśli cię zgwałcę, będzie to twoja wina”.

– Ten film oglądają młode kobiety, ale chyba bardziej obawiam się tego, że obejrzą go mężczyźni i mogą się potem dopuszczać podobnych zachowań, to znaczy naruszania i przekraczania granic intymnych kobiety – podkreśla Piotrowska.

Kadr z filmu „365 dni”. Zdjęcie: materiały prasowe/Next Film

Podobne stanowisko co Feminoteka zajęło Stowarzyszenie Forgetmenot wspierające ofiary przemocy, w tym seksualnej. „Nie zgadzamy się na kulturę gwałtu. Nie zgadzamy się na poniżanie, w jakikolwiek sposób, czy to przez przemoc psychiczną czy fizyczną. Gwałt jest przeżyciem traumatycznym, w najlepszym wypadku czymś niewyobrażalnie trudnym. Jest nim również porwanie. Robienie z tego filmu walentynkowego jest propagowaniem kultury gwałtu. Kultury, w której syndrom sztokholmski jest spełnieniem marzeń”.

Blanka Lipińska twierdzi, że „365 dni” to po prostu rozrywka, ale gdy sprzedaje się tak oszałamiające nakłady (kilkaset tysięcy egzemplarzy debiutu), a film w ciągu niecałych dwóch tygodni ogląda ponad milion widzów, pojawia się odpowiedzialność co do promowanego przekazu. Założycielki Stowarzyszenia Forgetmenot kierują pytanie do mężczyzn, którzy zabierają na ten film swoje kobiety: czy swojej córce też życzysz takiej „miłości”? „Zdarza się, że kobiety po gwałcie umawiają się z oprawcą na seks, a nawet owszem, zakochują się. Jest to jednak normalna reakcja – to gwałt nie jest normalnym zdarzeniem. Opisy scen seksu zawarte w książce to opisy brutalnego gwałtu, w którym poniżana kobieta jest ofiarą przemocy. Nie zgadzamy się, że gwałt jest romantyczny!”.

„365 dni” to policzek wymierzony nie tylko ofiarom przemocy seksualnej, ale także kobietom zrzeszonym wokół ruchów takich jak #metoo.

– Kultura utrwala w nas przekonanie, że strzelanie z biustonosza czy gwizdanie na dziewczyny jest okej. Dzieje się tak z powodu społeczeństwa, które promuje kulturę gwałtu i usprawiedliwia gwałcicieli – mówi prezeska Feminoteki.

„365 dni” nie jest ani dobrze zagranym, ani interesującym, ani tym bardziej feministycznym obrazem. W wywiadach Blanka Lipińska mówi bardzo ryzykowne rzeczy. Kiedy dziennikarka „Wprost” tłumaczy jej, że stewardessa zostaje zmuszona do seksu oralnego i jest to gwałt, Lipińska odpowiada: „Dla jednych kobiet to jest gwałt, feministki bardzo głośno krzyczały na ten temat. Dla innych kobiet to bardzo fajny seks oralny”.

istockphoto.com

Joanna Piotrowska podaje przykład kobiety, która po tym, jak złożyła do prokuratury zawiadomienie o gwałcie, od psycholożki usłyszała: „Jak to, nie krzyczała pani? Nie broniła się? To jak możemy mówić o gwałcie?”. – To pokazuje, że mity i stereotypy na temat gwałtu wciąż są aktualne, a niewiedza na temat tego, czym jest gwałt i przemoc oraz jak kobiety się w takich sytuacjach zachowują, jest potężna. I takie książki oraz filmy te przekonania utrwalają – podkreśla Piotrowska, dodając, że kobieta, która doświadczyła przemocy ze strony mężczyzny, może bać się od niego odejść. – Strach jest olbrzymi – mówi. – Kobiety często nie reagują, bo boją się, że wtedy spotka je coś gorszego.

„365 dni”, co chyba najważniejsze, nie jest filmem potrzebnym. Przeciwnie. Czasu mu poświęconego nie da się odzyskać, nad czym ogromnie ubolewam, mając na myśli przede wszystkim samą siebie.

– Powiem tak: gwałciciele się z tego filmu cieszą – sumuje prezeska Feminoteki.

Telefon Fundacji Feminoteka dla kobiet i dziewcząt powyżej 15. roku życia doświadczających przemocy: 888 88 33 88, czynny od poniedziałku do piątku w godz. 8–20.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: